Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-06-2017, 13:38   #20
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Japonia, Tokyo, sobota rano
[MEDIA]http://gencept.com/wp-content/uploads/2011/10/Tokyo-Japan.jpg[/MEDIA]

Kobieta wyjrzała przez malutkie okienko w kuchni, jednak wiedziała, że i tak nie dostrzeże przez nie ani skrawka nieba, a jedynie betonową bryłę kolejnego wieżowca. Ziewnęła. To było silniejsze od niej. Po kolejnej nocce w pracy oczy same jej się zamykały i gdyby nie krzykliwe głosy z telewizora, które składały się na jakiś poranny program dziecięcy, pewnie zasnęłaby na stojąco.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=JIAB2mR-OTg[/MEDIA]

Makoto wesoło klaskała w rytm prostej, wesołej melodii. Przynajmniej jedna z nich była w miarę szczęśliwa. I tak miało pozostać. Makoto nie powinna cierpieć z powodu odejścia ojca.

Ty była tylko jej własna wina, że mąż ją zostawił. Tylko jej… Gdyby w porę zamknęła usta… Gdyby nie uniosła się dumą i nie wyrzuciła go, gdy odkryła romans z sekretarką… Gdyby…

Japonka westchnęła. Dziś pewnie dwa razy by się zastanowiła przed rozstaniem z mężem. Jednak czas miał to do siebie, że działał tylko w przód. Nigdy wstecz.


Shunsuke

- ... dlatego patrzyliśmy na ludzi z pogardą, na ich bezmyślną eksploatację i pogoń za urojonymi dobrami. Cierpieliśmy, widząc jak głupie są nasze dzieci. A teraz są one naszym jedynym ratunkiem. Oni zabijają siebie, nas zabija wirus, który miał ich ochronić. Nie uważasz, że to ironia losu? A może nawet kara za to, jak wysokie mieliśmy o sobie mniemanie...
Shunsuke poczuł, jak przez jego głowę przelewa się potok myśli. Wszystko wokół miało odcień błękitu, jakby znalazł się w oceanarium. Ręka którą poruszył też była błękitna. I ręka obok również, choć tamta była delikatniejsza, drobniejsza… kobieca.
- A może w tym właśnie rzecz? Może to jest nasza ścieżka ewolucji? Dwie drogi biegnące tylko w jedną stronę, bez szans na zmianę kierunki, które osobno są tylko utrapieniem dla kierowcy. Lecz razem... razem mogą już utworzyć szeroką szosę z pasmami ruchu w jedną i drugą stronę...
- To zabawne. Widzę, że opanowujesz ludzkie metafory...
- Nie wiem czy ludzie są w stanie uchwycić ideę tych myśli, ale wiem, że ty owszem.
Dłonie złączyły się. Nagle Sonoroki doświadczył uczucia tak niesamowitej i głębokiej miłości do tej drugiej istoty, jakby coś wewnątrz rozszarpywało go na strzępy. To nie były wszak motylki w brzuchu – wraz z miłością ogarniała go rozpacz – wiedział wszak, że nie ma sposobu, by uchronić swoich bliskich.



- Proszę podnieść rękę panie Sonoroki. Pobiorę panu krew. - usłyszał kobiecy głos nad sobą.

Z trudem się wybudził. Co się…? Był w szpitalu! Nad nim pochylała się starsza pielęgniarka, cierpliwie pobierając krew z żyły na zgięciu łokcia.

Shunsuke zawahał się czy powinien coś powiedzieć do niej. Ostatnie co pamiętał to wspólny posiłek z Hisashim i tym… jak mu tam, Asakagawą. Pamietał jak poprosił o sos sojowy i długowłosy Japończyk, który z jakiegoś powodu wydawał mu się znajomy, wyciągnął nad stołem w jego stronę buteleczkę. Odruchowo sięgnął po nią zabandażowaną dłonią i gdy ich palce na moment spotkały się… tak, chyba wtedy stracił przytomność. Musiał być przemęczony…

Sonoroki rozejrzał się. Na stoliku obok lezały jego rzeczy osobiste i telefon. W sali , nie licząc pielęgniarki, był on i jeszcze dwóch mężczyzn – tamci spali.

Yamasaki

Poczuła ból. Ktoś ją uderzył. Potem znów. Kobieta. Błekitnoskóra kobieta o gorejących gniewem czerwonych oczach ponownie się zamierzyła, by ją skrzywdzić. Nie zamierzała się bronić. Jednak nagle w pomieszczeniu pojawił się ktoś jeszcze – wysoki mężczyzna o ponurym obliczu. Kapitan.
- Mofuputsi, przestań! – rozkazał.
Kobieta zamarła, ale i tak wykrzyczała z nienawiścią.
- Ale to przez nią! Nasz syn umarł, a jego dusza nie została transferowana, bo ta idiotka się guzdrze!
- Selohi splata duszę księżniczki. Wiesz, że nie może się rozpraszać. Jeden błąd i…
- I co?! – wrzasnęła kobieta – I co?! Nasz syn nie żyje! Nie żyje, rozumiesz to?! Jego dusza mogła być przetransferowana, ale ta idiotka… - spojrzała z nienawiścią na istotę, w której skórze była Yamasaki – To ty go zabiłaś! Zapamiętaj! Zabiłaś dziecko!!!



Miyako otworzyła gwałtownie oczy. Zerwałaby się z posłania gdyby nie ręka, która opasała ją w talii. Czyżby błekitnoskóra kobieta wciąż chciała ją skrzywdzić?!

Resztki snu strząsnęły się z powiek Yamasaki, gdy ta zamrugała nerwowo. Była w mieszkaniu. Obok spała przytulona do niej i również naga współlokatorka. Nana musiała wślizgnąć się do jej futonu, kiedy spała. Na dodatek śmierdziało od niej wódą.

Orochi

Płakała. Niebieskoskóra dziewczyna o również niebieskich, rozpuszczonych włosach i czerwonych tęczówkach podniosła głowę i widząc, że do niej podchodzi spróbowała się ogarnąć.
On jednak podszedł i po prostu objął ją ramieniem. Czuł niesamowitą wręcz czułość dla tej drobnej istoty.
- Wiem, że mają mi o za złe. – usłyszał w głowie potok jej myślomowy – Istri, Haggare, Asamork umarli bezpowrotnie. Nie zrobiłam nawet wyjątku dla Rasthy, chociaż to… to… tylko dziecko. – znów zapłakała.
- Dobrze wiesz, że musiałaś przygotować pełny transfer duszy księżniczki. – to on „powiedział”, gładząc delikatnie jej ramię. Czuł się potworem… z jakiegoś powodu – wielkim i bezwzględnym samcem, a jednak przy tej dziewczynie… jego owładnięta wolą walki dusza uspokajała się. Chciał okazać tej dziwnej i zarazem pięknej istocie resztki łagodności, które posiadał.
- Musiałam… - powtórzyła, choć nadal z jej oczu kapały łzy.
- Musiałaś. – powiedział z mocą – Dobrze o tym wiesz. Jeśli księżniczka nie miałaby wszystkich wspomnień, jeśli jej dusza nie byłaby w pełni utkana, to możemy nigdy się nie odnaleźć. Ona jest nam potrzebna. Potrzebna, byśmy mogli się znów spotkać.
Podniosła na niego smutne oczy. Zawahał się. Po chwili jednak złożył na jej ustach delikatny pocałunek.



Orochi otworzył oczy i z przerażeniem zauważył, że budzik pokazuje godzinę 7:41.

Spóźni się do szkoły! Dlaczego matka go nie obudziła?! Na dodatek jedno zerknięcie w dół wystarczyło, by ustalić, że w tym stanie żaden z domowników nie powinien go oglądać.
Co robić?!

I nagle jak balsam spłynęła nań refleksja. Jest sobota. Dzień wolny od szkoły. Dziś mógł robić to, na co miał ochotę.


Saito
Budzik zadzwonił o stałej godzinie. Saito podniósł się z posłania. Spróbował sobie przypomnieć sen, który go nawiedził. To znów były te niebieskie ludziki… o czymś rozmawiały…

- Wirus jest śmiertelny. Nie mamy z nim szans. – usłyszał wewnątrz swojej głowy.
- Jedyne wyjście to transfer. Transfer dusz. Setsebi wytłumaczysz?
Wywołana błekitnoskóra kobieta – chyba najbrzydsza z zebranych – odgarnęła czarne warkocze na plecy i zaczęła mówić.
- Jak wiemy, to jest możliwe.
- A co z Ziemianami? Przecież nie możemy ich zabić… to nasze dzieci. – odezwał się „głos” sprzeciwu w głowie Saito.
- Spokojnie. Możemy dopisać nasze DNA do DNA ludzkiego. Modyfikacja będzie niewielka, lecz będzie nieść nasze wspomnienia, charaktery… niepełne, ale… jeśli ktoś mógłby nas tam „przebudzać”…
- Wystarczy jeden pełny transfer danych. Znajdziemy zarodek, który z uwagi na degenerację genetyczną i tak będzie skazany na śmierć i podmienimy jego genotyp. Razem z duchem. Wystarczy wszak jedno z nas, które przejdzie pełny transfer, by gdy jego ciało dorośnie podjąć się odnalezienia pozostałych, uśpionych.
- Ale chwila… przecież to już nie będziemy my. – Saito znów poczuł wątpliwość – będziemy dopisani. Czyli… będziemy też tymi ludźmi. Jak więc się poznamy? – z trwogą spojrzał na błękitnoskórego mężczyznę, który najwyraźniej przewodniczył temu spotkaniu.



Dziwny sen. A jeszcze dziwniejsze były wydarzenia wczorajszego dnia, gdzie wieczór zdawał się pełnić rolę apogeum. Odruchowo mężczyzna spojrzał na swoją dłoń. Nic tam nie zobaczył.
A jednak wczoraj coś tam było… jakieś dziwne znamię.

Pamiętał, że jadł w restauracji posiłek z redaktorem Shonen Jumpa i tym… jak mu tam, Sonorokim - rysownikiem. Pamiętał jak mężczyzna, który z jakiegoś powodu wydawał mu się znajomy, poprosił go o sos sojowy. A gdy Saito wyciągnął nad stołem w jego stronę buteleczkę, ich palce na moment spotkały się i… i wtedy Sonoroki-san chwycił go za rękę w rozpaczliwym geście, który wytrącił naczynie z rąk Asakagawy.

- Mofuputsi… - szepnął rysownik, po czym zemdlał, osuwając się na ziemię.

Gdy zdruzgotany Saito uniósł dłoń, której jeszcze przed chwilą dotykał Shunsuke Sonoroki, zobaczył na śródręczu przedziwny, połyskujący metalicznie symbol, przywodzący na myśl królicze uszy. Tylko że on nigdy nie robił sobie takiego tatuażu! Nigdy nie robił tatuażu w tym miejscu!

To było doprawdy przedziwne. A na domiar złego Sonoroki trafił do szpitala, ponieważ nie udało się go wybudzić na miejscu. Może powinien go dziś odwiedzić?


Haruka

Czuła podniecenie. Biegła przez skąpane w błękicie korytarze i omal nie podskakiwała z radości. Dopiero gdy wpadła do pomieszczenia pełnego chorych, konających rodaków, poczuła jak ciężar ich cierpienia wgniata ją w ziemię. A jednak coś znalazła… promyk nadziei. Choć nie dla wszystkich.
Podeszła do kobiety, którą widziała już wcześniej, którą sama nazywała Księżniczką.
- Pani… znalazłam sposób, byśmy mogli się rozpoznawać po transferze. Byśmy… mogli ci uwierzyć, gdy po nas przyjdziesz na Ziemi. A może nawet sami się odnajdziemy, nim ty do nas dotrzesz. Wszystko dzięki temu.
Z satysfakcja pokazała Księżniczce wnętrze swojej dłoni, na której połyskiwał metaliczny symbol.
- Moje imię…
- Tak, wszyscy będziemy je mieć na ręku, by o tobie pamiętać, Pani. To jest rectofabium, zaledwie 2kb danych, które można przesłać w transferze. Wszystkie ciała, które zajmiemy, będą je mieć.
- A czy Ziemianie nie uznają tego za dziwne? Nie zaczną… usuwać? Sama wiesz, że potrafią robić sobie różne rzeczy w imię tego, co nazywają urodą.
- To prawda, dlatego znamię będzie uaktywniało się tylko podczas pobudzenia komórek nibirastycznych. No, nie tylko… reaguje też na temperaturę. Ale nad tym jeszcze popracuję.
- To… - księżniczka pozwoliła sobie na lekki uśmiech. Pierwszy od czasu, gdy wirus zaczął zbierać wśród nich śmiertelne żniwo – To wspaniałe. Jestem z ciebie dumna, Setsebi.



Obudził ją dźwięk smsa. Choć do dzwonku budzika, wzywającego do pracy, pozostało pół godziny, Haruka czuła się zrelaksowana. Czyżby to ten sen tak na nią wpłynął? Gdy spojrzała na dłoń, nić tam nie było – jedynie zarys mazakiem.

Wyciągnęła rękę, by sięgnąć po telefon i odczytać wiadomość bez konieczności wychodzenia z łóżka. Już samo nazwisko nadawcy ją zdziwiło. To był Kazou – jej były chłopak.

Cytat:
„Jestem w mieście. Chciałbym cię dziś odwiedzić w studio i zabrać na lunch. Dasz się porwać? Będzie mi bardzo miło. Napisz proszę o której masz przerwę.
Całuję K.”

Alice

- Jak możesz?! – usłyszał czyjś głos w głowie. To była ta sama czarnowłosa kobieta, którą ostatnio posuwał. Teraz jednak stała naprzeciwko niego ubrana i wyraźnie czymś zdenerwowana.
- Znalazłeś lekarstwo i nic nie powiedziałeś? Jak mogłeś?!
- Surowicę jest bardzo ciężko pozyskać – tłumaczył jej ze spokojem – To co mam, starczy zaledwie dla jednej osoby.
- Więc podaj to Selohi. Ona umiera!
- Nie.
- Co? Przecież wciąż ją kochasz. Nie myśl, że nie wiem… - nagle umilkła. Nie była może piękna, ale inteligencji na pewno nie można jej było odmówić.– Ty chcesz żeby umarła… Ty… chcesz ją tam odnaleźć. I znów rywalizować o nią z Makhenike.
- Niekoniecznie…
Zamarła. On w tym czasie wykorzystał chwilę i zamknął grodzie laboratorium.
- Ty… - czerwone tęczówki wpatrywały się w niego z niedowierzaniem i rosnącym przerażeniem – Ty… zamierzasz go uleczyć.
Pokiwał głową. Setsebi była specem od komunikacji transferowej, potrafiła składać dane. Niestety jeszcze nie zrozumiała, że pewne informacje muszą pozostać utajnione. Przynajmniej na razie.


Lindsay otworzył oczy. W snach też był niezłym skurwysynem. Cóż, czego innego się spodziewać?

Przewrócił się na drugi bok i odruchowo spojrzał na dłoń. Nic tam nie zobaczył, ale wczoraj… wczoraj tam „to” było. I była też Ona.

Na wspomnienie pięknej Sailor Merkury Alice uśmiechnął się i sięgnął po komórkę. Może do niego napisała… a może on do niej napisze? Jednak telefonu nie było tam, gdzie zazwyczaj. Nie było też portfela. Lindsay zerwał się i zaczął szukać. Przecież wczoraj go miał! I telefon i portfel! Pamiętał! Płacił jeszcze prostytutce i…

Zatrzymał się nagi na środku mieszkania.

Przypominał sobie... Był wczoraj potwornie zmęczony, z trudem sięgnął po portfel, by zapłacić dziwce. Zaraz potem położył się spać, nie zamykając za dziewczyną drzwi. Mogła więc wrócić i zabrać jego rzeczy.

Na potwierdzenie tej teorii znalazł pod drzwiami wyjściowymi rozrzucone swoje dokumenty i pusty portfel. Pieniędzy, telefonu i karty kredytowej jednak tu nie było. Prostytutka prawdopodobnie weszła na jego konto i już wycykała limit, a na dodatek... Szlag! Alice uświadomił sobie, że stracił numer do Sailor Merkury.
 
Mira jest offline