Wóz wiozący przyjaciół Cycerona powoli piął się ku szczytowi wzniesienia. Juba z zainteresowaniem podziwiał pełen wzgórz i pagórków krajobraz. Rzadko miał w swoim dotychczasowym życiu okazję ruszyć się dalej poza Rzym, więc podróż do Amerii była dla niego nie lada wydarzeniem. Tymczasem jego pan z zasępioną miną starał się w jakiś sposób posklejać wszystkie zebrane przez nich wiadomości na temat śmierci Roscjusza. Teoretycznie układały się one w logiczny sposób, ale nadal brakowało im kilku faktów, no i przede wszystkim dowodu z prawdziwego zdarzenia. W związku z tym Crastinus bardzo liczył na to, że wizyta w posiadłości oskarżonego będzie owocna. Zwłaszcza, iż to ona sam był głównym orędownikiem całej eskapady.
Rozmyślania weterana przerwał głośny trzask pękającego drewna. Marcus błyskawicznie przeniósł wzrok na staczający się w dół wóz. Nie było mowy o tym, żeby na tak wąskiej ścieżce udało im się uciec, nawet mimo manewrów woźnicy. Crastinus złapał się więc mocno siedziska i czekał na uderzenie. Jego impet wywrócił ich na bok, ale na swoje szczęście były centurion tylko nieznacznie się poobijał. Wyraźnie za to widział wylatującego z powozu senatora Rosę, który siedział naprzeciwko. Staruszek wyleciał jak wystrzelony z procy i Marcus miał nadzieję, że nic mu się nie stało. Ostatnie bowiem czego potrzebowali to martwy członek Senatu.
-Juba, sprawdź Rosę- rzucił krótko Crastinus, widząc, że jego niewolnik również nie ucierpiał w zderzeniu, po czym wygramolił się z wozu i ruszył w górę zbocza.
-Na płonącą dupę Wulkana!- ryknął w kierunku stojących na szczycie niewolników.
-Chcieliście nas pozabijać, przeklęte pastuchy! Już wasz pan się wami zajmie! Do kogo należycie?- wrzeszczał weteran wygrażając pięścią. |