Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-06-2017, 22:11   #6
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
l&a

Spotkanie po latach

Paszko stanowił problem nie lada. Cóż ona z nim pocznie, szczególnie teraz, gdy zaczynał przypominać człowieka? Zakaz Aureliusa był powszechnie znany i mógł jej narobić problemów. Gdyby wystąpiła do księcia osobiście, z prośbą o własnego ghula, może by się i zgodził, ale na co jej Paszko? Nic nie pomoże a będzie jak dziecko, wymagał opieki. Skoro ma mieć jednego jedynie ghula powinna wybrać praktyczniej.
Była strapiona, i strapienie to zaczęło przebijać przez jej twarz jak wysięk ze źle gojącej się rany.
Mogła go była pociąć na części, kiedy jeszcze nie wkradła się w jej martwe serce jakaś miałka litość wobec tej istoty. Czy ojciec takoż miał podobne dylema? Nie, na pewno nie miał. Na pewno nie byłby z Anny zadowolony, że przedkłada ponad wiedzę ludzkie rozterki.
Wspięła się na daszek krypty i zobaczywszy plecy Ołdrzycha przystanęła niby rażona gromem. Niby się spodziewała, że się w końcu pojawi, niby się w myślach na to spotkanie szykowała. Zastanawiała się co mu powie, jaka będzie wyniosła i niedostępna, a w tej chwili zdawała sobie sprawę, że plany planami a rzeczywistość swoje. Jej suknia przybrudzona warstwą kurzu i pajęczyn prezentowała się żałośnie, jak zapewne sama Anna, która nie spoglądała od kilku nocy w lustro. Odruchowo dotknęła swoich włosów, ale zaraz przywróciła się do porządku, że to nie ona tu zawiniła, nie ona się powinna starać.
Chrząknęła delikatnie by zaznaczyć swoją obecność, choć pewna była, że słyszał już jej kroki gdy wychodziła z krypty.
- Ja… - zaczęła i urwała, bo słowa przestały się układać w zdania. Zmusiła się by zebrać myśli. - Twoi ludzie byli mi bardzo pomocni.
- Twój rodzic był konkretny w zaleceniach - odrzekł, a raczej odburknął, z jasną intencją ustalenia kształtu tej znajomości. Nie odwrócił się, pochylony nadal nad swoją robotą. Jakby wyrwa w należącym do Anny murze była ważniejsza od samej Anny. Oko wampirzycy wychwyciło pewną niezborność ruchów i ich ostrożność. Najpewniej niedoleczone do końca rany.
Dystans, jaki wyznaczył od progu, napełnił ją nową siłą. Onieśmielenie ustąpiła jak ręką odjął.
Podeszła do niego z boku i wzrok utkwiła w jego dłoniach ciekawa czy nosi ślubną obrączkę, choć mniemała, że raczej nie nosi. Ona dla odmiany nosiła i mu ją teraz zaprezentowała w nie do końca sobie wiadomym celu.
Na prawicy szarpnięciami podrywającej gęstwę kolczastych pędów nie dostrzegła obrączki. Na serdecznym palcu tkwił za to miedziany pierścionek z mlecznym oczkiem, noszony zapewne stale, bo skóra wokół zabarwiła się czarnymi smugami.
I on zerknął na jej rękę, a jakże. Wszak podsunęła mu ją prawie pod oczy.
- Myślał żem, że już nie jesteś dziewczynką. A trupem - uniósł brew, skóra wokół rany na policzku zmarszczyła się nieładnie, spod skóry wyjrzała biel kości. - I trupie cię sprawy jeno zajmują. Czego chcesz? - przeszedł do rzeczy nad wysuniętą kwestią obrączki.
- W tej kwestii jasności - zdjęła miedziany krążek, ujęła w dwa palce. - Tak żeś znikł, że przychodziły mi do głowy różne możliwości. I bez obawy, ojciec mi wyjaśnił, że to była tylko wasza cicha umowa, jedna pewnie z wielu. Co nie zmienia faktu, że przed księdzem to było naprawdę. To i wprost pytam czy plujesz na słowo, któreś mi dawał?
Odchylił głowę i przez moment myślała, że po to, żeby ją łupnąć w czoło, by dalsze rozmowy musiała toczyć z poziomu gruntu. Ale nachylił się z powrotem.
- Skoro mówiłaś z ojcem, to wiesz wszystko - w głosie nie znać było śladu dyskomfortu, ale i tak wiedziała, że kopnęła w czuły punkt. - Czego chcesz? - powtórzył. - Bo jeśli niczego, to przejdziemy do tego, czego chcę ja.
- Dwa miesiące na ciebie czekałam w środku głuszy. Prawie z głodu umarłam. - Nie było to do końca prawdą, bo zbierała leśne owoce i grzyby a i ze spiżarni jeszcze ostatki przeżarła. - Ale rozumiem, że nie respektujesz owego kontraktu. Ulga.
Obrączka ściskana w palcach niby karaluch pofrunęła lobem w las, mijając ogrodzenie cmentarza. Błysnęła jeszcze w świetle księżyca i zniknęła w gęstwie chwastów.
- Skoro zaszłe sprawy nam się wyjaśniły można przejść do bieżących. Zapraszam pod ziemię. Tam mam swoje narzędzia. Coś zaradzę na twoje rany jak ty będziesz gadał.
- Ten rodzaj przysiąg - odprowadził wzrokiem lot obrączki w jeżyny - śmierć wymazuje.
Potoczył się ku krypcie. Porozdziewał ostrożnie, okazując rany niedogojone i poszyte w sposób, który żadnej hafciarki ni medyka nie napełniłby dumą. Niektóre pokrywała zielona papka, widać Jitka coś tam o ziołach wiedziała.
- Jak twemu ojcu… dać palec, a rękę do gołej kości obgryziesz.
Uśmiechnęła się leciutko, bo jeśli to był przytyk to go odebrała odwrotnie.
- Nikt się z was nie wyznaje na medycynie. Widać - skontrowała i zabrała się do szykowania ziół. Wyciągała z mieszków i słoiczków po parę szczypt, w moździerzu ścierała i zarabiała w mazidło. - Pozszywam cię jak należy, na rany maść nałożę i zabezpieczę.
Poinformowała go rzeczowo jak medyk pacjenta. Nić na igłę nawlekła.
- Ty w tym czasie mów czego w zamian chcesz, bo wiem, że dług mam i to nie mały. Każdy mi to wokół podkreśla często jak się tylko da.
Chociaż się przygarbił, i tak dostrzegła, gdy się za szycie wzięła. Brakowało mu jednego żebra. Wokół tkanka się zapadła, jakby i mięśni ubyło… lecz nie było śladu rany. Odczekał, aż wbiła igłę. Rozmiarów długu nie roztrząsał.
- Chcę, żebyś zastąpiła Pężyrkę.
Zamrugała oczami, choć nie musiała.
- Nie znam się na flisowaniu drzewa. Nie potrafię pracować z ludźmi. Nie znam lasów. Nie mogłeś wybrać gorzej.
Wbiła igłę w skórę i może miałaby więcej satysfakcji gdyby spaprała robotę i zadała mu ból, ale to było wbrew jej naturze. Do szycia zabrała się z niewymuszoną perfekcją a jej palce nie mogły być bardziej delikatne.
- Na jeden spływ możesz zacisnąć zęby - złapał ją za nadgarstek, przerywając dłubaninę przy swoim brzuchu. - Albo przekonać kasztelana, że w tych nocach, co nam nastały, równie bezpiecznie powieziesz przesyłkę drogami i dostarczysz do Krakowa.
- Uciekła ci jedna? - zmieniła temat gestem wskazując na żebra. - Zbuntowała się i nie wróci czy gdzieś dla ciebie szpieguje?
- To, co moje - dłoń w pięść zacisnął bezwiednie - kędy nie poszłoby, zostaje moje.
- Pężyrka - skrzywiła się bo nienawykła by jej zadawano ból. - Ubił ją? Mężczyzna z włócznią? On jej palce odjął?
Może nie powinna się zdradzać ile wie, ale chciała by ją docenił. Nie nazywał więcej dziewczynką.
Ściągnął brwi.
- Wiedźma - mruknął. - Nie, nie ubił. Ale bez ręki, bez palcy na drugiej i bez połowy twarzy hojraczka ani tratwą nie popłynie, ani lądem nie ruszy. Nie wyzdrowieje rychło. A to jedna szansa, co przepadnie lada chwila.
Igłę upuszczoną jej podał, wsparł się mocno dłońmi o posadzkę, znów z cierpliwością wystawiając na medyczne zabiegi.
- Ale skoro nie dasz rady...
- Tegom nie rzekła - spokój w jej głosie mógł się wydać irytujący. - Powiedz jaki w tym twój interes?
- To zazwyczaj okazuje się po otwarciu skrzyń albo rozpruciu juków - odparł wymijająco.
- Mam iść do księcia i zaproponować mu swoją osobę?
- Masz rację. Jitkę poślę - zmienił nagle zdanie, a Anna zobaczyła oczami wyobraźni to, co zobaczy kasztelan. Jitkę porzucającą powierzone zadanie, by pobiegać za świetlikami. Jakby wskazał Libora, to jeszcze by to mogło ubóść - ale ta sugestia była zbyt grubymi nićmi szyta.
- Pójdę - zadecydowała. - Dobrze bedzie pokazać, że Pężyrka nie jest niezastąpiona. A i się wkupię w łaski księcia .
- Podobno na ghula w zamian zezwala...
- Pężyrce zezwolił na kilku - wcięła się.
- Niech na jednego zezwoli, byle od razu. Jak cię okradnę, to będzie po sprawie.
- Czemuż miałbyś mnie okradać i z czego? Nic nie mam - przekrzywiła nieufnie głowę i zawiązała supełek na ostatniej ranie. - Bo jeśli myślisz, że wezmę robotę Pężyrki tylko po to by ją na starcie pokpić, to mnie nie znasz.
- Nie powiedziałem, że to zrobię. Nie chciałabyś zobaczyć, co tak pilnie musi trafić do Krakowa? - zmienił taktykę na węża-kusiciela i Anna zrozumiała, że przypadkiem trafiła w sedno. Nie znał jej. Strzelał na oślep, licząc, że za którymś razem trafi.
- Dobrze więc. Co tak pilnie musi trafić do Krakowa jeśli nie pnie drzew? Bo to tylko zasłona dymna pod Kainickie sprawy - tym razem to ona strzelała, ale zakładała że słusznie a z każdym trafieniem czuła się bardziej pewna siebie. Czarownica brzmiało znacznie lepiej niż dziewczynka.
- Nie wiem. Ale jak się zgodzisz, będziemy wiedzieć oboje. Liczę na coś więcej niż złoto i donosy spisane przez Hugona. Aurelius zrobił się nerwowy - zaznaczył ostrożnie. - Zależy mu na czasie.
- Spróbuję - zaoferowała wspaniałomyślnie. - Nie wiem czy Aurelius uzna moje kompetencje i czy mi zaufa. Nie zna mnie.
Urobione mazidło przeniosła do puzderka, a stamtąd nanosiła drewnianą szpatułką po kolei na każdą z ran.
Obwąchał podejrzliwie szpatułkę, ale nie uznał mazidła za coś, co mogłoby mu zaszkodzić.
- A teraz mi rzeknij czy tą ciemnowłosą wampirzycą, której szukały łupiny była właśnie Pężyrka i dlatego teraz nie ma ręki, palców i połowy twarzy bo ją owe lupinydopadły? I czy wódz ich, Siwy Wilk, uznał rachunki za wyrównane i się stąd wyniesie? I na końcu, czemuś ty z jednym z nich walczył? Czemu cię wyzwał skoroś nie ty im zawinił.
- To był jeden z tutejszych. Liczył, że się przybyszom wkupi w łaski. Musiał mnie widzieć z Jitką albo Pężyrką. Nie wiedział wiele więcej niż to, że tamci wampirzycy o ciemnych włosach szukają. Pężyrka mówiła, że tamci… wiedzieli. I poznali ją od razu, rzucili się, watahą całą opadli. Wyrwała się, ale natraciła ludzi i ghuli. Na gadki czasu nie marnili. Szli, żeby ubić. Tego, com go nad kryjówką jej dopadł, wypytać nie zdążyłem.
Zdawał się szczery jak złoto. I skoncentrowany bardziej na Anny dłoniach i szpatułce niż na tym, co mówi.
- Gdyby mnie to obchodziło, to bym rzekł, że ktoś Żywiec od Krakowa odciąć chciał.
Nie do końca pojęła jakby napaść likantropow na Pężyrkę miała sie przyczynić do oddzielenia Żywca od Krakowa, ale o to nie zapytała. Nie chciała by pomyślał że czegoś sobie nie potrafi wydedukować. Poza tym miała swoją teorię, że z takim temperamentem Pężyrka po prostu zalazła lupinom za skórę. W jednej ze swoich dzikich eskapad zabiła nie tego co trzeba i zemstę na siebie sprowadziła.
- Wiedźma z lasu, której krew nosisz to Gangrelka?
Wyjęła z torby czyste bieluśkie szarpie i najdotkliwsze rany poczęła owijać.
- Wystarczy - kantem dłoni odsunął bandaże i jej ręce, podniósł się i zaczął odziewać.
- Próbuję się tylko zorientować kto jest kim - zrobiło jej się odrobinę nieprzyjemnie. - Przepraszam.
Zebrała swoje narzędzia z powrotem do materiałowego rękawa. Pudełeczko z mazidłem położyła przed nim.
- Postaraj się ich nie zabrudzić - poleceniewydawało jej się kpiną, w końcu sama była umorusana jak nieboskie stworzenie.
Wytarła ręce w suknię i zapragnęła się rozpłynąć w powietrzu jak to potrafią Brzydale.
- Muszę się umyć - dodała do samej siebie. - Taka się księciu nie pokażę.
- Za tym lasem jest młyn, potok młyński czeremchami obrośnięty - wypluł szorstko. - Jitka cię powiedzie.
- I potem, co? Odwiezienie mnie do zamku? - omiotła wzrokiem swoje księgi i przyrządy. Klaustrofobiczny pokoik pokryty stuletnim kurzem. Czy mogła tu mieszkać? I co z Paszko? Zacisnęła usta w wąską stanowczą kreskę gdy podjęła decyzję.
- Nie. Pojedziesz sama. Z nami nie masz nic wspólnego. U starosty Kazanowskiego miałem szacunek i zaufanie. Tutaj jestem zbójcą. Nikim.
I widać było, komu winę za tę odmianę swojego stanu przypisuje.
- Powozem mnie Libor zabrał. Piechotą mam do siebie wracać? - zapytała, ale zaraz się z tego wycofała. Nie zamierzała go o nic prosić. - Zresztą nieważne. Poradzę sobie. Możecie już iść. I tak dość czasu na mnie zmarnowaliście i nijak jak dotąd wam się nie zwróciło. Kiepski interes.
- Powóz kup własny. I czeladź najmij jaką - dodał tym samym tonem, sakiewkę u pasa rozsupłał i grzebać w niej począł, by wreszcie ze skórzanego zawiniątka dobyć jakieś precjozo srebrne, które rzucił Annie na podołek.
Okucie zdobione szlachetnymi kamieniami. Zapewne zdarte z księgi jakowejś, znać było po dziurach po ćwieczkach niewielkich. Misterny łabędź z wieńcem z pereł i kryształów w dziobie.
-Raz za podobną rzecz prawie głowę straciłam. Poza tym wolałabym to z czegoś to wydarł - bez przekonania dotknęła błyskotki.
- Przedałem dawno temu - wzruszył ramionami.
- Nim znikniesz znowu - podkreśliła ostatnie słowo - Andreja mi użycz.
Precjoza nie wzięła, choć kusiło. Minęła go gibko na schodkach by jako pierwsza się znaleźć na zewnątrz.
Tak długo do niej nie dołączał, że zaczęła podejrzewać, że w instrumentach i przyodziewach jej grzebie. Pojawił się w końcu, ze sroką na ramieniu i lekko rozchmurzony.
- To w czym jest sprawa?
- W tamtej krypcie - wskazała o którą chodzi. - Drzwi opatrzone klątwą. Może coś cennegochronią. Andrej tyle siły ma żeby sie przez mur przebić. Podzielimy się tym co znajdziemy. Nie jestem skąpa.
- Klątwa? - pochylił się i zajrzał przez fałszywą dziurkę od klucza.
- Dziurka jest dla niepoznaki - wyjaśniła. - klucz nie istnieje.
- Klątwą też się podzielimy, jak to kumotrzy?
- Pierwsza przejdę. On niech otwór w kamieniu wyrąbie. - I zawołała olbrzyma ruchem ręki.
- Zostawcie ten wózek - potrząsnęła głową. - To strata czasu.
- Drzwi łatwiej wyważyć - poklepał grawerowany herb.
- Ostatni który próbował drzwi wyważyć został obsypany czarnymi bąblami.
Uznali to milcząco za wystarczające wyjaśnienie. Za mur się udali, wrócili z młodym dąbczakiem z gałęzi obranym. Po czym potraktowali ścianę jak taranem. Po kilkunastu ciosach, puentowanych dziarskimi okrzykami, mur zaczął się poddawać, kamienie sypały się do wnętrza kaplicy razem w wykruszoną zaprawą. Gdy otwór był dość duży, by się przez niego przecisnąć, Anna dojrzała wewnątrz trumnę na katafalku. Zwykłą, dębową trumnę, w jakiej mógł być pochowany szlachcic.
- Tylko trumna - Anna łypnęła przez otwór. - Ale może w niej coś cennego być. Bo niby po co tyle wysiłku?
Zawahała się. Nie przypuszczała by ją miała jakaś klątwa sieknąć. Trupów się złe nie ima. Z drugiej strony coś się jednak już raz do niej przykleiło. Mogłoby i drugi, a złych omenów akurat kolekcjonować się nie paliła.
Zerknęła na wgapionego w niebo bezradnego Peszko
- Jemu pewno nie zaszkodzi - poszukała aprobaty w oczach Oldrzycha. - Niech szlak przetrze.
Zaniemówiła bo uderzyła ją naraz pewna myśl.
- A jak tam jakiś z naszych siedzi?
Zrazu skinął, by Paszka posłać, ale po jej sugestii dobył miecza, usiadł na wyrwie i nogi przerzucil na drugą stronę. Po chwili już wieko podważal ostrzem. Gdy opadło z loskotem, pochylił się w milczeniu nad zawartością.
- Pół na pół? -Upewnil się.
- Tak mówiłam i słowa dotrzymuje raz danego - odparła, a podkreślanie tego faktu sprawiało jej niewymowną przyjemność. A i skoro Ołdrzych nie zajął się płomieniami ani nie rymnął w konwulsjach na kamienną podłogę to postanowiła do niego dołączyć i sprawę naocznie wybadać.
- Niechaj ci radość sprawie - rzekł wolno, gdy przelazila przez wyrwe, nogi próbując przystojnie suknia owinąć. - Bierz wszystko.
Trumnę do połowy wypełniał pył.
- Dziwne - nie mogła uwierzyć, że tak bardzo się pomyliła. Zamknęła oczy, palce zanurzyła w proszku i do mocy wąpierskich sięgnęła by przeszłość odczytać.

Kobieta, która weszła do krypty, wieko trumny odwalila od niechcenia jedną ręką. Myślała o mężu, jego urodziwej twarzy i mądrych oczach. Nie lubiła sypiac z dala od niego, ale tu, w bezpiecznym schronieniu , które jej przygotowal, czuła jego miłość niemal jakby był obok. Ułożyła się w trumnie i przymknęła powieki.

Wizja się urwała. Kim była kobieta? Wampirza dama, bez dwóch zdań. Co się z nią stało? Zagadka.
Anna pozostawiła trumnę i zajęła przeszukiwaniem krypty, ale znalazła jedynie obluzowaną płytkę pod katafalkiem, a w schowku pod podłogą miecz półtorak zawinięty w natłuszczone skóry. Prosta rzecz, bez oznaczeń czy klejnotów. Nigdy nie używana.
- Weź, mnie się nie nada - Anna podała Oldrzychowi broń. - Nic niezwykłego, ot, kowalska robota.
Przeszukała raz jeszcze pył w trumnie czy nie ostały się w nim jakoweś klejnoty.
- To była wampirzyca. Można pani. Ciekawe kto ją tak urządził - zdradziła Oldrzychowi nowe rewelacje. - Znasz herb co drzwi przyozdabia? Miała męża. On jej tą kryjówkę wyszykował.
- Jak urządził? - Rozejrzał się po niewielkim pomieszczeniu. Ofiarowany miecz zważył w ręku, a drugą dłoń wsadził do trumny, w której Anna bezskutecznie szukała klejnotów.
- Toć nie prochy to - podsunął jej garść pyłu bliżej oczu. - Ziemia na popiół wyschnięta.
- Czyli Tzymisce - porzuciła grzebanie w ziemi. - A skoro nie urządził to znaczy ze stad wyszła. Szkoda, bo nic nie znajdziemy.
- To musiało być dawno - ocenił Ołdrzych z powątpiewaniem. - Bo przez wieki dwa ostatnie jeno jedna tu była można tzimisce. Katarzyna Skrzyńska. A Skrzyńscy łabędzia w herbie mieli.
Miał słuszność.
- Nic to. Ale warto było sprawdzić - zakończyła dyskurs i wyszła tą samą drogą, którą weszli, dbając oczywiście o przyzwoitość.

Przycupnęła później w trawie obok Peszko a oka nie mogła oderwać od wózka, który mu Gangrele z własnej nieprzymuszonej woli skonstruowali. Widać było, ze bije się z myślami co z umrzykiem począć.
Tymczasem Gangrele szykowali się, podług zresztą Anny sugestii, do drogi.
Anna podjęła już wtedy decyzję, że najlepiej jednak będzie ukrócić Peszkowi cierpienia i w akcie miłosierdzia go zabić. Ojciec ją uczył jak to się robi z trupami. Czy Peszko był trupem? Pomyślała, że jeśli zadziała i włościanin rozpłynie się jako proch na wietrze na Gangrelach to zrobi wrażenie. Umocni swoją potworną wiedźmową reputację. Nachyliła się nad Łazarzem i złożyła na jego czole czuły pocałunek.

Nic się nie stało, poza może tym, że Peszko jeszcze bardziej głupkowato się uśmiechał i za ucałowane miejsce trzymał. Gangrele zdziwili się nie mniej niż umrzyk i jeszcze parę razy za plecy oglądali jakby chcieli ten widok w myślach zatrzymać by o nim dzieciom opowiadać. Może jednak trochę się jej plan powiódł. Na pewno nadal mają ją za wiedźmę, do tego szaloną.

Wróciła do krypty by ostawić tam Peszko. Jego wielkie smutne oczy raniły jak sztylety gdy go zawlekała jako psa na łańcuch.
- Muszę - tłumaczyła mu na głos. - Żebyś nie narobił poruty.
Zostawiła mu obok zapas jedzenia i wody, choć wątpiła by sobie racjonował porcję. Najpewniej zeżre wszystko od razu.
Gdy pakowała swoje księgi i przybory zauważyła, że Oldrzych zostawił jej zarówno błyskotkę z łabędziem jak i miedzianą obrączkę, którą cisnęła w chaszcze. Uśmiechnęła się lekko. Klejnot schowała a obrączkę nanizała na rzemyk i schowała pod suknią.

Przystanek zrobiła sobie koło młyna. Nim się rozdziała próbowała okiem wypatrzyć czarno białych ptaszysków. Żadnego nie było, ale i tak zsuwała z siebie partie materiału jakby miała jednak widownię. Na pewno patrzył. Oka z niej nie spuszczał, może po to by kontrolować ruchy. Niemniej niech widzi co mu koło nosa przeszło. Przeszło i już koła nie zatoczy.
Odświeżona przemierzała las w doskonałym humorze. Zdawało jej się, że spotkanie z Ołdrzychem przebiegło pomyślnie. Nie żeby mu od razu ufała, ale miała wrażenie, że nie jest taka zupełnie zdana na siebie. O pomoc nie poprosi, ale dobrze było wiedzieć, że by mogła.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 28-06-2017 o 23:13.
liliel jest offline