- No raczej - wytarła usta w rękaw kurtki. - Mamy w końcu wspólną matkę. A ty tak nie uważasz? - zabrała się dla odmiany za jedzenie. - Właściwie to chyba nawet lepiej, co? Żebym ja była siostrą zamiast niej - gestem wskazała na zamknięte drzwi.
- Jest najlepszą siostrą świata. - Nie oderwał oczu od komórki, ale coś w głosie kazało sądzić, że mówi całkowicie szczerze, unikając jednocześnie odpowiedzi. - I drugą najważniejszą kobietą w moim życiu. - Podrapał się po policzku porośniętym kiełkującą ryżą szczeciną.
- A kto jest pierwszą?
Szczupły palec wskazał nad ramieniem Psui. Na ścianie na kolejnym czarno-białym akcie, tyle że w innej scenerii i pozie, siedziała oczywiście siostra. Drugie zdjęcie było mniejsze, a znieruchomiała w kadrze kobieta miała w oczach coś niepokojącego i groźnego.
- Gwendolyn McMahon. Tańcząca w Foliach. Głowa naszej rodziny. Matka Bianki i moja - przedstawił siwowłosą damę. Odruchowo przykurczył ramiona, ale już po chwili dłubał paznokciem w wyświetlaczu, udając, że nic się bynajmniej nie stało.
- Wygląda na… - Psuja szukała właściwego słowa. Oblizała palce i dolała sobie wina. - Surową?
- Słowo, które ci nie przeszło przez gardło to suka - podpowiedział Merlin stoicko. - Nie musisz gryźć się w język. Kocham moją rodzinę. Ją… też. Ale nie mam co do nich złudzeń.
- Łapię - Psuja pokiwała głową bez przekonania. - Masz dużą rodzinkę. W razie kłopotów jest na kogo liczyć.
- Taaak - uśmiechnął się wisielczo. - Przy tylu kuzynach problemy generu… tworzą się same. Gdzie są twoi? - spytał tym samym tonem niezobowiązującej konwersacji.
- Moi co? - nie załapała.
- Twoi bracia garou. Czy tam… siostry - mruknął.
Wzruszyła ramionami jak dziecko, które ma coś na sumieniu.
- Milczący wędrowcy… no wiesz, wędrują. Wataha zawyczaj obstawia jakiś teren. Nie ganiają gdzie oczy poniosą, bo świerzbią ich łapy.
- Oczywiście - nawet nie mrugnął powieką. - A Galiardzi brzdąkają na lirze i smędzą rzewne piosnki o bohaterskich czynach - dodał rozbawionym nagle tonem.
- Ja znam takiego z elektryczną gitara i motocyklem - zaśmiała się, ale zaraz posmutniała. - Ale już go nie ma. Nie ma watahy. Muszę radzić sobie sama.
Bezwiednie sięgnęła do wewnętrznej kieszeni kurtki by wyłowić stamtąd wielki jak maczeta nóż, z lekko wygiętym ostrzem i pięknymi inskrypcjami.
- Ale dał mi to. Obczaj, prawdziwy Klaive - podsunęła go pod nos McMahonna spodziewając się z jego strony co najmniej wyrazów uznania.
Odsunął się odruchowo, po chwili nachylił nad ostrzem z miną znawcy. Nie dotknął broni ani nie wziął jej do ręki, przyciągnął razem z Psujową dłonią, obejmując dziewczynę za nadgarstek.
- Nie byle co - pokiwał głową po chwili. - I to jeszcze od kogoś z innego plemienia. Nie każdemu się robi takie podarunki. Musiał cię bardzo cenić.
Puścił nadgarstek Psui i znowu zaczął dłubać w kontaktach w telefonie Bashira.
- Ja się urodziłem pod rosnącym księżycem - oznajmił nagle w podłogę wyłożoną egzotyczną bambusową klepką. - Nie gram na niczym. Śpiewam tylko zwierzętom. I pomimo wielu kont, z liczbami o wielu zerach… - wskazał na znikającą za pazuchą Psui kosę - nie mam niczego tak cennego. Nie wydaj mnie… siostro - przymrużył kpiarsko oko.
Psuja nie kryła uśmiechu zadowolenia.
- Tak. Dał mi go żebym mogła się bronić - pogładziła klaive’a pod warstwą materiału i przez moment bawiła się oliwką na talerzu. Trącała ją palcem jak kot torturujący na wpół martwą myszą. - I masz coś znacznie cennego niż ja. Masz rodzinę na której możesz polegać. Nieważne czy garou czy krewniaków. Jeśli ty im ufasz to przecież bez znaczenia.
Wepchnęła w końcu oliwkę do ust ale żuła z oporem czując jak bardzo jest przeżarta. Nie pamiętała posiłku na takim wypasie od… Nie mogła przywołać w pamięci konkretnego zdarzenia.
- Dzięki za gościnę. Serio, doceniam - zapewniła gładząc się po przeładowanym brzuchu. - A teraz, zanim poleci mi powieka, ustalmy co dalej.
- Ty idziesz spać. Ja popracuję. Rano ja… jedziemy do banku. Przyczaisz się gdzieś i przyjdziesz mi z odsieczą, jakbym pokpił sprawę ze skrzynką Bashira… Telefon… - rzucił wyłączoną komórkę na stół - niestety bezużyteczny. Zwykły telefon zwykłego prawnika. Potem ja muszę być na pogrzebie Krewniaka i Grant również. Wieczorem możemy podbić świat. Albo go uratować. Jak chcesz - wyszczerzył drobne, ostre zęby w uśmiechu i sięgnął po swój neseser, z którego wydobył laptopa.
- Nie ma sensu bym szła z tobą do banku, skoro mówisz, że poradzisz sobie na legalu - Psuja odruchowo przejęła rzuconą w jej kierunku komórkę i ta zaraz zniknęła w przepastnych zakamarkach luźnej kurtki. - Nie ryzykuj niepotrzebnie. Jakby ci robili schody to się wycofaj. Wtedy zrobimy włam, łaski bez.
Dziewczyna polała jeszcze po kieliszku wina. Podsunęła jeden w stronę rudzielca.
- No to ja w tym czasie uderzę do squaw-laleczek. Jednej od próby samobójczej. I drugiej, co sobie przywołuje ścierwołaki, które później mordują ludzi. To dość zastanawiające dlaczego mała Indianka się nimi wysługuje, nie sądzisz?
-Bezinteresowna ludzka podlosc i okrucieństwo to coś, czego nie wolno nie doceniać. Interesowna również. Niemniej… nie zakladalbym z góry że ona wzywa je świadomie.
Przyjął kieliszek i rozłożył się pomiędzy brudnymi talerzami tymczasowym stanowiskiem pracy.
- Jak to nie świadomie? - Psuja umoczyła usta w kieliszku tak jak w jej mniemaniu zrobiłaby to dama, co dało dość karykaturalny efekt.
- Po prostu. Można wierzyć, że spluniecie za kimś sprowadza na tę osobę nieszczęście. I zostać zaskoczonym faktem, że nagle w obloku płonącej siarki objawi się diabeł i przebije oplutego delikwenta widlami…
- Chcesz powiedzieć, żebym była delikatna? - Ziewnęła, przeciągnęła się i pozwoliła głowie opaść na kanapę. - Będę. |