Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-06-2017, 09:14   #63
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- No raczej - wytarła usta w rękaw kurtki. - Mamy w końcu wspólną matkę. A ty tak nie uważasz? - zabrała się dla odmiany za jedzenie. - Właściwie to chyba nawet lepiej, co? Żebym ja była siostrą zamiast niej - gestem wskazała na zamknięte drzwi.
- Jest najlepszą siostrą świata. - Nie oderwał oczu od komórki, ale coś w głosie kazało sądzić, że mówi całkowicie szczerze, unikając jednocześnie odpowiedzi. - I drugą najważniejszą kobietą w moim życiu. - Podrapał się po policzku porośniętym kiełkującą ryżą szczeciną.
- A kto jest pierwszą?
Szczupły palec wskazał nad ramieniem Psui. Na ścianie na kolejnym czarno-białym akcie, tyle że w innej scenerii i pozie, siedziała oczywiście siostra. Drugie zdjęcie było mniejsze, a znieruchomiała w kadrze kobieta miała w oczach coś niepokojącego i groźnego.
- Gwendolyn McMahon. Tańcząca w Foliach. Głowa naszej rodziny. Matka Bianki i moja - przedstawił siwowłosą damę. Odruchowo przykurczył ramiona, ale już po chwili dłubał paznokciem w wyświetlaczu, udając, że nic się bynajmniej nie stało.
- Wygląda na… - Psuja szukała właściwego słowa. Oblizała palce i dolała sobie wina. - Surową?
- Słowo, które ci nie przeszło przez gardło to suka - podpowiedział Merlin stoicko. - Nie musisz gryźć się w język. Kocham moją rodzinę. Ją… też. Ale nie mam co do nich złudzeń.
- Łapię - Psuja pokiwała głową bez przekonania. - Masz dużą rodzinkę. W razie kłopotów jest na kogo liczyć.
- Taaak - uśmiechnął się wisielczo. - Przy tylu kuzynach problemy generu… tworzą się same. Gdzie są twoi? - spytał tym samym tonem niezobowiązującej konwersacji.
- Moi co? - nie załapała.
- Twoi bracia garou. Czy tam… siostry - mruknął.
Wzruszyła ramionami jak dziecko, które ma coś na sumieniu.
- Milczący wędrowcy… no wiesz, wędrują. Wataha zawyczaj obstawia jakiś teren. Nie ganiają gdzie oczy poniosą, bo świerzbią ich łapy.
- Oczywiście - nawet nie mrugnął powieką. - A Galiardzi brzdąkają na lirze i smędzą rzewne piosnki o bohaterskich czynach - dodał rozbawionym nagle tonem.
- Ja znam takiego z elektryczną gitara i motocyklem - zaśmiała się, ale zaraz posmutniała. - Ale już go nie ma. Nie ma watahy. Muszę radzić sobie sama.
Bezwiednie sięgnęła do wewnętrznej kieszeni kurtki by wyłowić stamtąd wielki jak maczeta nóż, z lekko wygiętym ostrzem i pięknymi inskrypcjami.
- Ale dał mi to. Obczaj, prawdziwy Klaive - podsunęła go pod nos McMahonna spodziewając się z jego strony co najmniej wyrazów uznania.
Odsunął się odruchowo, po chwili nachylił nad ostrzem z miną znawcy. Nie dotknął broni ani nie wziął jej do ręki, przyciągnął razem z Psujową dłonią, obejmując dziewczynę za nadgarstek.
- Nie byle co - pokiwał głową po chwili. - I to jeszcze od kogoś z innego plemienia. Nie każdemu się robi takie podarunki. Musiał cię bardzo cenić.
Puścił nadgarstek Psui i znowu zaczął dłubać w kontaktach w telefonie Bashira.
- Ja się urodziłem pod rosnącym księżycem - oznajmił nagle w podłogę wyłożoną egzotyczną bambusową klepką. - Nie gram na niczym. Śpiewam tylko zwierzętom. I pomimo wielu kont, z liczbami o wielu zerach… - wskazał na znikającą za pazuchą Psui kosę - nie mam niczego tak cennego. Nie wydaj mnie… siostro - przymrużył kpiarsko oko.
Psuja nie kryła uśmiechu zadowolenia.
- Tak. Dał mi go żebym mogła się bronić - pogładziła klaive’a pod warstwą materiału i przez moment bawiła się oliwką na talerzu. Trącała ją palcem jak kot torturujący na wpół martwą myszą. - I masz coś znacznie cennego niż ja. Masz rodzinę na której możesz polegać. Nieważne czy garou czy krewniaków. Jeśli ty im ufasz to przecież bez znaczenia.
Wepchnęła w końcu oliwkę do ust ale żuła z oporem czując jak bardzo jest przeżarta. Nie pamiętała posiłku na takim wypasie od… Nie mogła przywołać w pamięci konkretnego zdarzenia.
- Dzięki za gościnę. Serio, doceniam - zapewniła gładząc się po przeładowanym brzuchu. - A teraz, zanim poleci mi powieka, ustalmy co dalej.
- Ty idziesz spać. Ja popracuję. Rano ja… jedziemy do banku. Przyczaisz się gdzieś i przyjdziesz mi z odsieczą, jakbym pokpił sprawę ze skrzynką Bashira… Telefon… - rzucił wyłączoną komórkę na stół - niestety bezużyteczny. Zwykły telefon zwykłego prawnika. Potem ja muszę być na pogrzebie Krewniaka i Grant również. Wieczorem możemy podbić świat. Albo go uratować. Jak chcesz - wyszczerzył drobne, ostre zęby w uśmiechu i sięgnął po swój neseser, z którego wydobył laptopa.
- Nie ma sensu bym szła z tobą do banku, skoro mówisz, że poradzisz sobie na legalu - Psuja odruchowo przejęła rzuconą w jej kierunku komórkę i ta zaraz zniknęła w przepastnych zakamarkach luźnej kurtki. - Nie ryzykuj niepotrzebnie. Jakby ci robili schody to się wycofaj. Wtedy zrobimy włam, łaski bez.
Dziewczyna polała jeszcze po kieliszku wina. Podsunęła jeden w stronę rudzielca.
- No to ja w tym czasie uderzę do squaw-laleczek. Jednej od próby samobójczej. I drugiej, co sobie przywołuje ścierwołaki, które później mordują ludzi. To dość zastanawiające dlaczego mała Indianka się nimi wysługuje, nie sądzisz?
-Bezinteresowna ludzka podlosc i okrucieństwo to coś, czego nie wolno nie doceniać. Interesowna również. Niemniej… nie zakladalbym z góry że ona wzywa je świadomie.
Przyjął kieliszek i rozłożył się pomiędzy brudnymi talerzami tymczasowym stanowiskiem pracy.
- Jak to nie świadomie? - Psuja umoczyła usta w kieliszku tak jak w jej mniemaniu zrobiłaby to dama, co dało dość karykaturalny efekt.
- Po prostu. Można wierzyć, że spluniecie za kimś sprowadza na tę osobę nieszczęście. I zostać zaskoczonym faktem, że nagle w obloku płonącej siarki objawi się diabeł i przebije oplutego delikwenta widlami…
- Chcesz powiedzieć, żebym była delikatna? - Ziewnęła, przeciągnęła się i pozwoliła głowie opaść na kanapę. - Będę.
 
liliel jest offline