29-06-2017, 09:27
|
#7 |
| Unosząc lekko w palcach suknię, by jej nie powalać plugastwem z rynsztoka, płynęła zaułkiem prowadzącym od Wieży Tkaczy, przy której furtkę w nocy strzegli podlegli Aureliusowi ludzie i przepuszczali Spokrewnionych. Temu, który pełnił służbę dzisiaj, nie musiała nawet okazać kłów na dowód. W zeszłym tygodniu wyleczyła z puchlizny jego ojca, i Michał Nosiwoda otworzył jej żelazne drzwiczki gnąc się w ukłonie do ziemi.
Srokę zauważyła dopiero gdy wyszła na główną ulicę. Ptak przycupnął na dachu jednego z domów, pazurki ze zgrzytem ślizgały się po dachówkach z kamiennych łupków. Paciorkowatymi oczkami wgapiała się w sylwetkę Anny… jak sroka. Jak sroka w gnat.
Gwar posłyszała chwilę później, i odgłos ludzkiej ciżby wyrwał ją ze stupory, wypychając własne złe wspomnienia z przeszłego życia. Mimo wszystko – zerknęła, mijając wylot zaułka, z którego dobiegały krzyki i tumult.
Zaułek kończył się wąskim podwórkiem, na którym kłębili się łyczkowie, z tych biedniejszych łyków, co ręce urabiają sobie codziennie nie słabiej niż kmiecie, a i tak niewiele więcej mają niż dach nad głową i miskę pełną.
Przed domem leżała młoda dziewczyna w czerwonej spódnicy, czerwona krew płynęła ospale spod jej głowy między pozapadane kamienie bruku. |
| |