Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-06-2017, 22:34   #142
Amon
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację
Obydwoje (przy czym Arya mniej przytomnie) spojrzeli w kierunku najbliższej ulicy, jednak ta pozostała pusta. Znaczące chrząknięcie skierowało ich wzrok wyżej, na dach pobliskiego zakładu, mieszczącego się w dwukondygnacyjnym domu. Za osłoniętą balustradą stał okutany w długie ponczo mężczyzna. Miał wcale przystojną twarz zaznaczoną ciemnym zarostem. Charakteryzował się gibką budową - choć posiadał krzepką sylwetkę, miało się wrażenie jakoby stał na sprężynach, gotów uskoczyć gdzieś daleko w każdej chwili.
Najwięcej uwagi przyciągała jednak jego prawa ręka. Początkowo sądzili, że “zdobią” ją tatuaże, lecz w istocie był to osobliwy układ ran i blizn, zdających się coraz przemieszczać.
- No, no - obcy spojrzał na makabrę pola bitwy - rozmachu wam odmówić nie można.
Led nie musiała spoglądać na tamtego, by wiedzieć kim jest. Przynajmniej jej wędrówka dobiegła wreszcie końca.
Wspierając się na ramieniu Ahaba, Tarocistka przesunęła wzrok na kobietę, która z niewiadomych powodów walczyła z nimi ramię w ramię.
- Znasz go? - zapytała cicho.
Ale Led albo nie słyszała, albo nie chciała słuchać. Kobieta nie była też w nastroju na rozmowy. To nie był czas słów. To był czas ołowiu. Dlatego za Zemstę “przemówiły” siostry.
Kwieciście…
Brak odpowiedzi to też odpowiedź, ale tym razem broń Led przemówiła. Z luf zaczęły wypluwać się ołowiane kule, i wtedy to jednym ruchem Ahab zmienił swoje i Aryi ustawienie. Obejmował ją w pasie jedną ręką, druga ręka trzymała broń w pogotowiu. A jego ciało było lekko wysunięte do przodu, tak że dziewczyna stała schowana lekko za nim. Wielebny nie odzywał się, bowiem to nie była jego walka. To była walka pomiędzy Led a nieznajomym. Mieli ze sobą stare rachunki do wyrównania.


Facet był szybki. Cholernie szybki. Jak tylko Rain wystrzeliła, ten padł plackiem na ziemię, ukrywając się za balustradą. Prawdopodobnie musiał tamże przekoziołkować, gdyż potępiona dłoń wychyliła się zza drewnianej osłony już w innym miejscu. Choć mężczyzna nie miał szans, aby w ogóle celować z tej pozycji, pocisk utknął w piasku tuż pod nogami Led.
Asekurujący teraz swoją kobietę Coogan, widział coś podobnego po raz pierwszy w życiu. Kula zdawała się naprowadzać sama, jakby kierowana niewidoczną siłą. Niezwykła zręczność to jedno, ale taka celność przy braku widoczności…
Również Arya czuła, że mieli do czynienia z co najmniej osobliwą mocą. Z dachu budynku wręcz emanowała jakaś siła wprost do jej umęczonej jaźni.
- Nic? - krzyknął z góry La Monde. - Żadnego powitania, nawet buziaka? Stęskniłem się, a ty mi się tak odpłacasz!
Niewidoczny mężczyzna znów zmienił pozycję, następnie po raz kolejny wychylił się tylko na tyle, aby móc wystrzelić. Led przytomnie zareagowała, lecz tym razem nabój prawie drasnął o jej ramię, szczęściem tylko rozrywając koszulę. Gdyby nie uznała tego za szaleństwo, powiedziałaby że kula w jakiś sposób zmieniła swoją pozycję już w powietrzu.
“Coś” się zmieniło i Led nie mogła tego dalej ignorować, bądź nie dostrzegać. Kobieta schowała siostry na biodra i odgarnęła włosy.
- Skoro tęsknicz, czemu uciekasz?- prychnęła kuśtykając w stronę płaszcza i kapelusza. Gdyby La Monde potrafił tak się ruszać dawniej, Led nigdy nie musiałaby go ścigać przez całą marchię, a jej własne truchło dawno już byłoby rozdziobane przez kruki i wrony…
Z tego, czym wzgardziłyby sępy.
Kobieta znała się naprawde na niewielu rzeczach. Jednak na strzelaniu i zabijaniu, tak. Led nie miała dumy czy godności, żadne zwierze ich nie ma i ci z ludzi którzy kłamią, że są inni, najbardziej oszukują samych siebie. Liczyło się jedynie zabicie La Monda i skoro nagle stało się to o oktawę trudniejsze, należało się zaadaptować, dostroić do nowej sytuacji, wyewoluować, lub zginąć próbując.
- Więc żeby uciec, sprzedałeś duszę diabłom a teraz uciekasz przed całym piekłem gdyż to zrozumiało, że zapłaciło za coś czego nie ma? - zakpiła.
Na chwilę zapanowała cisza i już można było pomyśleć, że agresor zbiegł. Lecz wtem znów doszedł jego głos.
- Kiedyś uciekałem, to prawda. Zrobiła się z ciebie zręczna suka. Ale kiedy, jak to nieźle ujęłaś, zaprzedałem się rogatemu, a raczej zostałem wrzucony do jego królestwa, szale nieco się zmieniły. Wierz mi, że po tym co przeszedłem, nie boję się już nikogo ani niczego.
Bele starego domostwa zatrzeszczały. Mężczyzna schodził z dachu do środka. Po samych odgłosach można było odgadnąć, że zatrzymał się w pół kroku.
- Miałem wiele czasu do rozmyślania. I wiesz co ci powiem? Że zrobiłbym to jeszcze raz - tu zrobił pauzę na kpiarskie westchnięcie. - Po stokroć. A ten mały. Jak mu było? Oh tak, Bob! Do dziś pamiętam jego kwilenie. Biedna, mała świnka.
Z pewnością wiedziała, co ten skurwiel właśnie robił. Zszedł gdzieś na piętro lub sam parter i zapraszał ją do środka.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że z wewnątrz wydobywało się miarowe stukanie. Stary zakład zegarmistrza stał przed nią pozornie spokojny, lecz zarazem posępny. Wewnątrz dziesiątki zegarów odmierzały ostatnie minuty czyjegoś życia. Jedno było pewne. Tego dnia miała dopełnić się Zemsta… lub wędrówka Led.
Arya spojrzała niepewnie na Ahaba. Czy to wciąż była ich walka? Tych dwoje miało jakieś zaszłości ze sobą, jakieś rachunki do wyrównania. Czy powinni się wtrącać? Nawet magia, która stała za tym mężczyzną - piekielna magia - nie była dla Iskry jednoznacznym sygnałem do walki. Ona nie była ani dobra, ani zła. Była za to jak ten kot, który teraz skrył się pod werandą jednego z domków i najspokojniej w świecie lizał łapkę - uwikłana w wir wydarzeń, lecz tak naprawdę niezainteresowana ich wynikiem.
Niemniej to Rewolwerowiec wyznaczał ich drogę i to on decydował. Jeśli zechce, dla niego Iskra roznieci kolejny pożar.
Kobieta uśmiechnęła się lekko do towarzysza.
Led podeszła do strzępków wozu, którego wcześniej wraz z Ahabem używała jako osłony.
- Ta… jakoś tu nie zaskoczyłeś… - zauważyła kobieta komentując wywód La Monda i odrywając kawałek suchego na wiór drewna. - zgodzę się, że słowo “zrobiłbym” jest tu kluczowe… - dodała wyciągając zza wstążki na kapeluszu zapałkę. Potarła nią o drewienko, po czym podpaliła je.. - piekło to to nie jest, wybacz skromne zasoby Wildstar… - przeprosiła, ciskając płonącym obiektem w dach zakładu.-ale jak to mówią, czym chata bogata, La Monde… - zakończyła uśmiechając się krzywo gdy języczki płomieni zaczynały tańczyć po wysuszonym na wiór goncie starego budynku. Led oparła się o resztki wozu. Ograniczała ruchy, odpoczywała i zbierała siły.
Nie musi żyć długo.
Drzwi do zakładu były naprzeciw. Oczywiście taki szczur jak La Monde mógł wyskoczyć oknem. Ale okna... też były naprzeciw.
Kobieta czerwoną od własnej krwi ręką wymacała w kieszeni drewnianą gwiazdę.
- Tu i teraz Bob - Rewolwerowiec powiedziała do przedmiotu po czym przypieła go do piersi.
Czas mijał a nad zakładem wirowały już wstęgi płomieni.
- La Monde! - kobieta była gotowa, odepchnęła się plecami od zrujnowanego wozu i stanęła pewnie na przeciw drzwi. - Jestem Led Rain! - krzyknęła odchylając poły płaszcza - a to moje siostry: prawa i lewa ręka Szatana! - kolby walkerów zalśniły w blasku ognia - wyjdź i przekonajmy się, czy gdy padnie trup, świat będzie tak samo cuchnący jak zawsze, czy może jednak odrobinę mniej. Mówisz, żeś czmychnął z piekła? Czym jest więc dla ciebie płonący dom? No choć! Stawiłeś czoła trzygłowemu Cerberowi, ale teraz nadszedł czas trzech sióstr.
Ja nie potrzebuje boskiej łachy
ni diabelskiej jałmużny!
Ja jestem cierpieniem.
Ja jestem upadkiem
Ja jestem Zemstą! Chodź i spróbuj zabić ideę!
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline