- Widzę synu, że odzyskałeś przytomność. Dzięki Bogu, bo niezwykle się martwiłem. Już miałem wezwać pogotowie. Jak się czujesz?
- Jakby ktoś mnie napruł jakimiś prochami - Michael przez chwilę miał ochotę “przypadkiem” coś rozjebać, choćby tą fikuśną drewnianą szafkę
- Tatuś mówił żeby nie ruszać prochów, trza było słuchać. Gdzie ja w ogóle jestem? - błyskawicznie podniósł się do pozycji siedzącej, zsunął z kanapy i zaczął obracać się na samym środku pokoju jak naszprycowany koką chomik.
- Jesteś w parafii świętej Barbary. Jakaś starsza kobieta powiedziała mi, że ktoś zemdlał na ulicy. Wraz z moim wikariuszem wniosłem cię do środka, synu. - Gdzie to w ogóle jest? Która godzina? - - Bleecker Street, Brooklyn. A godzina? - ksiądz spojrzał na zegarek
- Trzecia.
- Mam nadzieję że niczego nie zarzygałem. I...nie pamiętam jak przypałętałem się na Brooklyn. Kurrwa? - dodał na koniec jakby to było pytanie.
- Synu, błagam. Jesteśmy w domu bożym. - duchowny załamał ręce
- Poza tym, że straciłeś przytomność nie więcej nie nabroiłeś. - Ale ja straciłem przytomność na Bronxie, u siebie! - - Jak się tutaj znalazłeś, to ja już niestety nie wiem. Wiesz synu… narkotyki to grzech i zabójstwo własnego ciałą. Mamy tutaj taki klub, poradnię.
- Narkotyki k...- powstrzymał się i urwał
- Porywacz po mnie wróci, a nie narkotyki - - Porywacz? O Boże! Czy ty jesteś jednym z tych biedaków, co to policja odbiła kilka dni temu?
- Pamiętam dopiero jak policjanci mnie odstawili do domu i tak mówili -
- Uważam synu, że powinieneś u nas zostać. Znajdzie się dla ciebie kąt, jakaś skromna strawa, w sensie coś do jedzenia i jakaś praca. Bóg i Kościół pomogą ci stanąć na nogi. Co ty na to? Ja jestem ojciec Steven.
- Michael. Mam rodzinę. Kurde, byłem u nich i znowu straciłem pamięć -
- Tutaj będziemy ci mogli pomóc. Porozmawiasz z ludźmi. Mamy też psychologa, raz w tygodniu. Dodam, że to to pani psycholog. - ksiądz uśmiechnął się i puścił oko do Lewisa
- Odzyskasz spokój wewnętrzny i może pamięć. To jak? Dasz się namówić?
- A co ja, świr jakiś? - burknął, ale zupełnie zmienił minę na wzmiankę o pani psycholog
- Nie wiem, na pewno zajrzę, ale chcę wrócić do swoich. Którego dnia przychodzi?
- Pani psycholog? Będzie jutro, więc może wpadniesz. I psycholog, to nie psychiatra, synu. Przyjdź, to ci na pewno nie zaszkodzi.
- Ke? - na Bronxie było jedno wspólne miano dla psychologów, psychiatrów i całej reszty. Na które ksiądz zareagowałby zapewne podobnie jak na przekleństwa
- Przyjdę. Chyba. Jak nie zapomnę tego wcześniej. Wielkie dzięki, ojcze - nierozsądnie spojrzał w te niebieskie oczy, jakby czegoś szukał. Bo szukał. Poczucia winy że ksieżulek pakuje go z powrotem w to gówno z którego dopiero co zwiał.
Bronx i Michael wrócili do siebie jak dwójka zjebanych ex. To było jego życie - nieustanna ciąg szpanowania gigantycznymi cojones, pościgów i ucieczek labiryntami bocznych uliczek, mniej lub bardziej honorowych bójek, niespodziewanych spotkań dawnych znajomych w najmniej komfortowych sytuacjach i łapania okazji za jaja.
Ulica mówiła, mówiła dużo i chętnie, o ile ktoś wiedział jak słuchać. Duży M nie zdecydował się odezwać do nikogo z bliższych - kto wie co ciule które go obserwują by z tym zrobiły - ale szybko nadrabiał zaległości. Ni cholery nie chciał się przyznać że jakiś typ złapał go w siatkę i wyżarł mu mózg. Nawet zapytany wprost walił słabą ściemę o wypadzie z dziewczyną. A że podpytywał, to temat się pojawiał. Ale po pierwszym który dostał w mordę za głośne niedowierzanie przynajmniej z tym nie było już problemu.
Obudził się w "jaskini" wyhosów. Chłopaki mieli łeb - rzucili najlepszy pomysł wczorajszego wieczoru. Gazety. W gazetach musiało być coś więcej o porwaniach, a jak dopadnie od kioskarzy stare numery to znajdzie i afisze o zaginionych. Pewnie nawet z adresem kontaktowym.
Pomysł był dobry...tyle że nikt nie trzymał tak starych gazet. Wczorajszą dostał bez problemu. Kilka starszych.
Journal,
Times,
Post żaden starszy niż z przedwczoraj. Oma BBQ z stoiska z kurczakami wysłała Michaela do miejskiego archiwum. Zakładając że go tam wpuszczą. W co osobiście mocno wątpił, a i tak pewnie by się tam zgubił. Trzeba było się zająć tym z innej strony.