Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2017, 21:46   #12
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Anna wytoczyła z łoża i szła po piwnicznej podłodze jak pijana.
Nadal czuła uścisk pętli na szyi i dyndanie w rytmie kołyszącego się sznura. Krztusiła się i kaszlała dopóki nie dotarła do okna i nie uchyliła na oścież okiennic. Z przestrachem zerknęła za materiał sukni, gdzie na mlecznej krągłości piersi widniały ślady zębów. Ma więc swojego upiora. Swojego syneczka.
Domyślała się od jakiegoś czasu, że coś jej stale towarzyszy, ale nigdy wcześniej to coś nie zamanifestowało się w tak brutalny sposób. Musi się go pozbyć. Nie będzie chować pasożyta na własnej piersi, nie podzieli się swoją krwią i swoimi snami.
Zakryła szyję koronkową kryzą by zamaskować zasinienia i umyła twarz zimną wodą. Najchętniej zalegałby z powrotem na sienniku i poczekała aż odpuści ją zmęczenie, niestety miała nagraną przez kasztelana robotę.
Obok talerzyka czekała wymięta karteczka, a na jej odwrocie starannie i pojedynczo wykaligrafowane litery anonsowały, że: “Idę”. Kto szedł i do kogo oczywiście wiedziała. I dobrze. Im szybciej Ołdrzych i Aurelius zawrą umowę, tym szybciej będzie mogła Anna zająć się problemem.
Zmusiła się by, mimo osłabienia, opuścić mury domu. Na szczęście nie było daleko do miejsca, gdzie niedawno zginęła dziewczyna. Tam w przeddzień Ania słuchała plotek od czeladnika farbierskiego, chłopaka z kolorowymi rękami. A Żywiec jest mały, więc ten powinien wiedzieć, gdzie wówczas farbowali tkaniny na niebiesko i gdzież je suszyli. Ghul gdzieś blisko mieszka. Głupio zrobił, że z żywca nie uciekł. Głupio i teraz kark łabędzi za to położy.
Farbiarz był chętny by dopomóc za parę miedziaków. Pokazał gdzie wisiały płótna w kolorze nieba. Za kolejne kilka miedziaków obleciał cały kwartał by pytać o pięknisia. Taki ktoś rzucał się oczy. Wywiedział się gdzie owy piękny pan mieszka, a ponadto, że w chwili obecnej można go znaleźć w burdelu.

Annie niespecjalnie podobało się działanie w pojedynkę. Ghul mógł nie być wampirem, ale i tak dysponował diabelskimi mocami. Jak dużymi? Trudno powiedzieć. Mógłby Annie zaszkodzić, tym bardziej, że był mężczyzną i szlachcicem, i najpewniej pod bronią, którą umiał się posługiwać. Mieszkał pośród wampirów więc mógłby w Annie jednego z nich rozpoznać? Musi zachować ostrożność, ale czasu by biegać do Grójca nie miała. Gdyby chociaż srokę wypatrzyła mogłaby przez nią liścik podesłać, a tak, na złość, akurat jak potrzeba ptaszyska ani widu ani słychu.
Poszła więc sama, by nie zgubić tropu. Chłopak wskazał jej drogę do burdeliku i tam też się skierowała owinięta w ciemną pelerynę, ze schowaną w kapturze twarzą.
Ramię wspierającego się o futrynę osiłka spadło przed nią jak toporzysko, gdy tylko uchyliła płachtę tłustej od brudu, garbowanej skóry przysłaniającej drzwi.
- Żoneczek nie wpuszczamy.
W głębi zadymionego pomieszczenia dostrzegła kilka sylwetek męskich i kobiecych, w tym takie zajęte sobą, widać nie każdy fatygował się w odosobnione miejsce. I kobietę w czarnej sukni zasznurowanej pod samą szyję, ozdobionej tylko tradycyjnym dla żywieckich mieszczek koronkowym fartuszkiem. Na głowie miała czepiec mężatki. Żona kata… zatem dom uciech działał z błogosławieństwem ratusza i kasztelana.
- Niektóre mężatki też gustują w rozrywkach i są za nie skłonne zapłacić - uśmiechnęła się spod kaptura i skusiła osiłka monetą. Ten po czuprynie się podrapał, monetę sprawdził zębami, za pazuchę schował i odszedł. I za moment przed Anną stanęła katowa żona, z ustami zasznurowanymi w wąską kreskę. Nie zadała żadnego pytania, nie odezwała się słowem, tylko spojrzała Annie w oczy.
A Anna odwdzięczyła się tym samym. Kasztelan w końcu obiecał, że jej wszystkie drzwi otworzy. Już coś w tym temacie zadziałał czy musi sobie radzić sama i babsko udobruchać?
Oględziny chyba nie wypadły dla Anny najlepiej…
- Żadnych zazdrosnych żon i sodomickich bezeceństw - syknęła katowa głosem podobnym żmii, i pstryknęła pod rąbek sukni wampirzycy ofiarowaną monetą.
- Nie reprezentuje ni jednego ni drugiego - odpowiedziała Anna rozglądając się dyskretnie za poszukiwaną przez siebie osobą.
- Kościół dwie ulice stąd - pokierowała ją bez humoru i bez wdzięku katowa, krzyżując ręce na piersi. Za jej białym czepcem mignęła jej sylwetka w kącie sali. Bordowy płaszcz spięty fantazyjnie broszą na ramieniu, gładka fala jasnych włosów… i to, że wszyscy obecni co jakiś czas się oglądają, by popatrzeć na anioła, co zstąpił do żywieciekiego rynsztoka.
Anna zatrzymała wzrok na ślicznocie, ale zaraz wróciła nim do katowej. Rzec coś miała, ale jej język odmówił posłuszeństwa. Odwróciła się na pięcie, schyliła jeszcze po monetę rzuconą pod jej buty. Może to by nie przystało możnej pani, ale Anna można nigdy nie była. Szanowała pieniądz, bo go rzadko miewała.
Wyszła z powrotem na chłód. Oddaliła się do ciemnej alejki i stamtąd łypała na wejście do burdeliku. Odstała moment przestępując z nogi na nogę zastanawiając się co dalej począć. Najgorsze co mogłaby zrobić to dać ghulowi znać o tym, że wie. Jeśli jej ucieknie na pewno zmieni lokum, może nawet ucieknie z miasta.
Postanowiła wycofać się pod mieszkanie, które ślicznota podnajmuje. Tam się gdzieś przyczai, upewni, że tam właśnie wróci. I gdzie u diabła podziewa się ta przeklęta sroka, teraz jak jej akurat potrzeba?
Dom nie był najdostatniejszy, co skłoniło wampirzycę do przypuszczeń, że piękny ghul mimo drogiej przyodziewy w dostatki nie opływa. Anielskolicy miał mieszkać w przybudówce dla służby przyklejonej do boku głównego budynku, obok ciągnęły się inne domy, a od tyłu dostępu bronił kamienny mur. Anna dostała się tam wąskim przejściem, pozostawionym na wypadek pożaru, by ogień nie przeskakiwał tak łatwo z dachu na dach. Wsadziła stopę w załom muru, złapała dłońmi za krawędź i zerknęła.
Starym stróżem nie przejmowała się zbytnio. I tak drzemał, skulony, być może pijany, pod jabłonią stojącą w centrum dziedzińca. Ale po podwórcu biegały też dwa duże i muskularne brytany. Wyglądały na zajadłe bestie, co mnie pogardzą martwym mięsem… zwłaszcza względnie świeżym i takim, które się jeszcze rusza. Jeden właśnie zauważył jej głowę ponad krawędzią muru, gdy jakaś ręka objęła ją pod piersiami i szarpnęła ostro do tyłu, a druga w tym samym czasie spadła na usta.
- Co ty robisz? - wysyczał jej Oldrzych do ucha. - Łazisz po burdelach, biegasz po murach, włamywać się chcesz? Z Pężyrką się na głowy zamieniłaś?
Zdjęła jego dłoń z ust jakby ją parzyła.
- Już myślałam, że się ciebie nie doczekam. Po co mnie ptaszorami szpiegujesz skoro nie mogę ci nawet przez nie dać znać, że jesteś potrzebny? Musimy jakiś sygnał opracować - mówiła szeptem.
Gestem zażądała by odeszli gdzieś, gdzie będą mogli w spokoju parę słów zamienić. Przy okazji wypatrywała też złotowłosego ghula, żeby w tym zamieszaniu na niego nie wleźli.
Ujadający za murem brytan nagle zaskomlał boleśnie, jakby ktoś go poczęstował kopniakiem.
- Nie jestem cudotwórcą, nie mogę być wszędzie - powiadomił ją Oldrzych, gdzieś w tle głosu pobrzmiewało głuche warczenie, ale poszedł, gdzie poprowadziła. Całkiem dobrze się prezentował, w kaftanie z kasztelańskim Korczakiem na piersi.
- Z kasztelanem mówiłeś? - zapytała wprost zezując przez jego ramię na bramę. - Dogadaliście się?
Kiwnął głową, ustami poruszył w bezgłośnym tak i rozłożył przed nią ramiona, by się mogła przyjrzeć kasztelańskiemu herbowi w całej okazałości.
- Komplementy ci będę później prawić, jak ci do twarzy. A na razie ghula trzeba nam złapać. I to tak by w jednym kawałku pozostał, zdolny mówić. W burdelu może jeszcze jest, a może już do domu wraca. A nocleguje tutaj - wskazała przed siebie. - Ma strzęp diabelskich mocy. I chyba pod bronią jest. Jakbyś nie przyszedł to bym musiała go sama pojmać, a mogłoby się to różnie skończyć.
- Obędzie się - stwierdził sucho, nie precyzując, czy bez Annowych komplementów, czy bez różnych możliwych kresów jej polowań na diabelskie ghule. Nad zaułkiem ze skrzekiem przeleciała sroka, a Oldrzych znieruchomiał oparty o ścianę. Momentami, chwilę po tym, jak mrugnął, Annie się zdawało, że nie ludzkimi oczami na nią spogląda, a ptasimi paciorkami, tak się czernią zasnuwały.
- Gładki taki. Iże się i z przodu i z tyłu pomylić idzie, zali dziewka czy mąż? - spytał gardłowo.
- Ten to. Mój ghul - ożywiła się Anna. - Gdzieś go wypatrzył? I jak go przydybiemy? Może w przybudówce na niego poczekamy?
- U szczytu ulicy jest - rzekł i nóż myśliwski wyciągnął zza cholewki, bardziej poręczny w starciu w wąskim zaułku niż podarowany przez Annę półtorak. Ostrzem wskazał, że ghul nadchodzi z prawej strony. Pusta uliczka rozbrzmiewala już krokami.
Anna oniemiała zaskoczona presją chwili. Takiego obrotu się nie spodziewała. Ołdrzych przepadł w mroku, a ona pewna nie była jaka jej rola w tym przedstawieniu przypadła.
- Panie - zagaiła nieśmiałym głosem kiedy nadszedł. - Tyś jest tym, który pomaga niewiastom pozbyć się ich mankamentów?
Anielskolicy szedł pospiesznie, wpatrzony w czubki swych butów i bruk pod swymi stopami. Zagadnięty, przystanął zaskoczony, ale uśmiechnął się zaraz kojąco i łagodnie. Krok postąpił i drugi w jej kierunku, a gdy stanął tuz przed nią, musnął końcem palca pukiel ciemnych włosów przy policzku Anny.
- Chyba nie tobie… pani. W czym naprawiać coś, co stworzono doskonałym.
Głos miał szemrzący jak strumyk i słodki jak miód, hipnotyzujący i głęboki.
- Nie o twarz mi chodzi - odparła melodyjnym szeptem. - poszukaj nieco niżej.
Uśmiechnął się jak zadowolony kot, który odkrył, gdzie kuchenna chowa śmietankę. Odsunął się i wyciągnął dwornym gestem ramię.
- Na mych komnatach?
- A może… - wpiła palce w poły jego kontusza, uśmiechnęła się filuternie spalając krew by dodać sobie siły - zaczniemy już tutaj?
Pchnęła go z całej siły w głąb zaułka.
Z ciemności nie dobiegł spodziewany odgłos rogowej rękojeści spotykającej się z potylica.
- Poniekąd… - zaszemral ghul słodko, choć powinien już urodziwym liczkiem w plugastwie polegiwać - żyję po to, aby służyć
- Bawi cie to? - rzuciła Anna w przestrzeń z nutą pretensji.
Nie doczekawszy się odpowiedzi dobyła swój sztylecik i ruszyła na ghula z zamiarem by go zranić, ale nie zabić. Wiedziała gdzie zaboli, nawet bardzo, ale nie przerwie tętnic ani nie uszkodzi głównych organów. Pytanie tylko czy trafi…
- Niedomiennie - zamiast Oldrzycha odpowiedział jej ghul.
Szybki był i giętki jak jaszczurka, nie tak sprawny jak swoi panowie na pewno, ale przewyższał młodą wampirzycę. Cios jej noża nie doszedł celu, ześlizgnął się po żebrach, tnąc drogie materie i aksamitną skórę. Pierwsza rysa na doskonałym pomniku tzimiskiej sztuki. Zaułek wypełnił się słodką, oblepiającą i wszechwładną wonią krwi.
Anioł nie dobył miecza. Uśmiechnął się smutno. Spod koronkowych mankietów wyrosły kościane, zakrzywione szpony. Za jego plecami z wystającej krokwi bezszelstnie opuścił się Oldrzych. W nikłym świetle przysłoniętego chmurami księżyca mignęła jej twarz wykrzywiona w gniewie, kły wystające spod uniesionej górnej wargi.
Anna zastanawiała się czy luzowanie bestii to zwyczajowa gangrelska taktyka. Miała nadzieję, że Ołdrzych wie co robi i zbytnio jej zdobyczy nie uszkodzi. O ile się łaskawie wreszcie wmiesza w bójkę, bo na razie to drażnił się jedynie z nią samą.
Z braku lepszego pomysłu cięła sztyletem raz jeszcze, na wysokości twarzy pięknoty. Dużą przyjemność sprawiłoby jej uszkodzenie mu tego gładkiego liczka, lecz ten uniknął ostrza, tanecznym i pełnym wdzięku ruchem, jakby bez wysiłku. Chwilę potem kościane szpony rozdarły materiał sukni Anny, wbiły się w bok. Obrócił dłonią, żeby zwiększyć obrażenia, złamać ją bólem. I widziała w jego oczach, sprężonej postawie, że szykował się do ucieczki. Choć sam by to zapewne nazwał odwrotem.
Oldrzych pochwycił go za nadgarstek, szarpnięciem poderwał w górę i przewalił przez swoje ramię. Ghul rąbnął o ziemię całkiem bez uprzedniego wdzięku, jak worek mąki. Ale jeszcze kiedy leciał nad Oldrzychowym ramieniem, Annę dobiegł trzask łamanych kości.
Ona jednak w tej chwili o ghulu coś nie rozmyślała. Złapała się za swój poszarpany, broczący krwią bok i próbowała sobie przypomnieć kiedy ostatnio jej się coś podobnego przytrafiło. Po zastanowieniu uznała, ze nigdy.
Trupy kroiła, rannych zszywała, ale sama raczej unikała niebezpieczeństw. Była uczonym, nie zawadiaką.
- Jestem dobra w planowaniu, nie w improwizacji - skomentowała tonem niemal uprzejmym. Plecami oparła się o zimny mur i spłynęła po nim w kucki nie przestając przyciskać rąk do brzucha.
Złotowłosy w tym czasie dostał od Ołdtzycha kopniaka w twarz i zdaje się miał dość. Tyle, ze Anna również. .
Gangrel coś do niej rzekł, ale nie zrozumiała. Nie powtórzył, ręce ghula na plecach skrepował, z braku powroza, własnym paskiem. W usta wbił mu zwiniętą szmatę i dopiero wtedy przykucnął przed wampirzyca. Jej zaciśnięte kurczowo ręce próbował z rany ściągnąć, ale zrezygnował i podparł brodę pięścią.
-Może być problem - zagaił.
-Tak? - podchwyciła tonem lekkim jakby się spotkali przy kufelku piwa.
- Nie mogę nieść jego, ciebie i podtrzymywać przy tym spadających portek.
Humor mu dopisywał. Lub była to może zasłona dymna by Anna się rozluźniła.
- Czemu się nie leczysz? - drążył.
-Z pustego i Salomon nie naleje - wytłumaczyła sentencjonalnie i niezgrabnie się podniosła.
Nieco sztywno się poruszała, ale samodzielnie.
-Weź ghula – zarządziła.
- Z niego się napij, do diabla - zasugerował po chwili z oporem, podniósł anielskolicego za włosy. Mimo rozbitego na miazgę nosa, ghul nadal był urodziwy.
Sporo racji Ołdrzych miał, choć Anna przypomniała sobie te wszystkie wyczyny Diabłów z zamienianiem krwi w żrące płyny i inne mało pokrzepiające historię.
Nadal osowiała podeszła do nieprzytomnego ghula, ujęła jego nadgarstek i zaczęła pić. Uszczknęła niemało. Odwracała oczy od Gangrela jakby fakt, że się przy nim posila był powodem do wstydu.
Wreszcie puściła bezwładną rękę, puściła brzuch, gładki już i bez szwanku nie licząc brudnej i dziurawej sukni.
-Co ci zrobiłam, ze mnie nienawidzisz? - zapytała po kilku krokach gdy zostawiła objuczonego Oldrzycha za sobą.
Nadgonił dystans dopiero po pewnym czasie, ghula omotywał w swój płaszcz, by nikt szponów kościanych nie obaczył. Niósł brzemię na ramieniu po jej stronie, tak że twarz ukrył za kształtnym biodrem ghula.
-Nienawidzę? Nie…
Oblicza nie widziała, ale mówił spokojnie. Bestia wyżyła się na ghulu i wycofała się do swego leża, ukontentowana tańcowaniem, nawet jeśli się nie nasyciła.
Więcej nie roztrząsała, nawet jeśli nie kupowała jego odpowiedzi. Stawiała szybkie kroki po nierównym bruku ciągle go wyprzedzając.
-J ak go zabierzemy do mnie, dasz go radę dyskretnie przesłuchać?
- Byłem katem - przypomniał.
- Ma się nie wydzierać - uściśliła. - Żebym nie musiała nowego domu szukać.
- Żalnik taki przytulny… po coś obrączkę zachowała? - zaskoczył ją pytaniem.
- Po coś ją z chaszczy łowił i mi zwracał?
- Zwierzęca satysfakcja, że ojca twego szlag trafia na jej widok na twojej rączce, ogrzewa moje martwe serce - słowa zdawały się krotochwilne, ale ton ich był poważny. Niesiony ghul jęknął imię Bożywoja nieprzytomnie, poruszył się i oklapł znowuż.
- Skaczę ze szczęścia, że mogę ci się nadać do twojej małej zaciekłej zemsty - odparła nie mniej poważnie. Sięgnęła między piersi po miedziany krążek, rzemyk zerwała i wsunęła ozdobę na palec. - Tu go lepiej zobaczy, jak już się pofatyguje zrugać mnie, że książę mnie nie obrał primogenką.
- Aurelius nikogo tu nie namaści. Bo on… zarządza. Nie rządzi - wysunął ostrożne przypuszczenie Oldrzych, by za chwilę przerzucić sobie nieprzytomnego anioła na drugie ramię i zagapić się w profil maszerującej Anny. - Nie drażnij ojca, nie warto i nie trzeba. Co się zdarzyło, i teraz ciąży złą krwią, stało się między nim a mną. Jesteś obok i tak zostań.
- Aurelius jest mądry. I chyba dobrze mi życzy - zagapiła się w czubki trzewików. - A ciebie zapewne ucieszy fakt, że czarne chmury wiszą nad moim klanem. Podobno mordują nas po cichu na zachodzie. Aurelius twierdzi, ze to kwestia czasu, aż łowy przyjdą do nas. Będziesz mógł ręce zacierać i w pomście smakować gdy ojciec i ja będziemy w kłopocie.
Ghul z plaśnięciem upadł w rynsztok, ale zanim Anna zdążyła się oburzyć, czemu Gangrel ciska po bruku jej cenną zdobyczą, poleciała bezwładnie, pchnięta na ścianę, i do tej ściany została przyparta.
- Tak jak patrzyłem i smakowałem, gdy ci zmienili wyrok, i misterny plan Mikołaja w perzynę się obrócił. Tak jak zadbałem o to, o czym on zapomniał, byś okrakiem nie szła na szafot, jak wszystkie co ładniejsze przed tobą. Tak jak teraz patrzę, bo ty strzelasz tymi czarnymi oczyskami, a nie widzisz nic.
Każde wysyczane zdanie puentował ciosem pięścią w belkę obok Aninej głowy, na Kapadocjankę raz po raz sypały się drzazgi. Stała jednak nieruchomo, poczekała aż atak szału przetoczy się po nim i przygaśnie.
- Powiedz mi - poprosiła szeptem i kciukiem, z dziwną śmiałością dotknęła jego wywiniętych gniewem warg jakby chciała się przekonać czy jej jednej nie będzie kąsał. - Nie mam, jak ty, setek oczu. Ale nie jestem głupia, więc mnie jak głupią nie traktuj. Jaki był plan Mikołaja skoro zadbałeś by wziął w łeb, a ja przeżyłam. Chciał by mnie tam, na rynku, ubili?
- Miałaś umrzeć. Wszyscy gapie mieli tak myśleć. I ty też byś tak myślała, żeś umarła i nie wiedzieć czemu z drogi zostałaś zawrócona. Można tak sznur zawiązać i ułożyć - położył palec pod jej obojczykiem - że życie ucieka, ale potem wróci. Ale ścięta głowa spada raz na zawsze. Ktoś zmienił wyrok na ścięcie toporem, nie wiem kto. Twój ojciec ma wrogów, jak każdy. Było już za późno, by cokolwiek w wyrokach zmienić, by go choćby powiadomić. Tom zrobił, co mogłem. A ojciec twój mi się wygnaniem wywdzięczył.
- Za to żeś mnie od śmierci wybawił? Wolałby byś mi głowę zdjął? - wydawała się tym wszystkim przytłoczona. - Czemuż się ojciec tak wściekł? Za ten ślub, którego nikt nie respektuje? I nie rozumiem co to zmieniło...
Ramionami wzruszył. Nie wiedział, albo, co bardziej pewne, domysły wolał dla siebie zachować. Cofnęła dłoń, wygładziła nerwowo supły warkocza.
- Za czyny mego ojca nie odpowiadam, ale masz moją wdzięczność. Choć trzeba mnie było wziąć z sobą, skoroś wiedział jaki z niego tyran. Byłam twoja. Mówiłeś, że tego co twoje nie zostawiasz. Aleś zostawił.
Próbowała prześlizgnąć się pod jego wyprostowanym ramieniem.
- A nie byłbym wtedy aby, jeszcze większym tyranem? - skonstatował i uniósł rękę, by mogła przejść. Wrócił po ghula, opływanego przez rynsztok i budzącego już zaciekawienie dwóch szczurów..
- Obydwoje wiemy, że nie dla ciebie życie, które wiodę. Krew mojego klanu też nie. Tak było wtedy, gdy jeszcze miałem jakiś dom. Nic się nie zmieniło.
- A czemu nie dla mnie twój klan? - obruszyła się. - Bo jestem kobietą? Bom delikatna? Nie jestem delikatna. Ani można. Byłam córką grabarza, nie szlachetną panią. Potrafię sobie radzić tam gdzie mnie los rzuci.
Poczekała aż Ołdrzych zarzuci na powrót ghula na barki i zrównała z nim krok.
-Co było się nie wróci - machnęła ręką.
Wyciągnęła z mieszków przy pasie srebrny zatrzask z klejnotem i podsunęła mu pod nos.
- Oddaję. Aurelius mnie uposażył w potrzebną do śledztwa kwotę. Co ci w ogóle mówił?.
- Chwilowo nie mam ręki - mruknął. W istocie, jedną przytrzymywał jeńca, drugą opadające bez paska gacie. - Rzekł tyle, że robotę dla niego czynisz, i że mam przed tobą wykopywać oporne drzwi i błyskać po oczach Korczakiem, jakby ktoś wątpił, że jego rozkazy wykonujesz. Opłaci mnie i resztę, jeśli reszta będzie potrzebna.
- Dobrze - potwierdziła skinieniem. - Jeśli mi się uda sprawę do końca dociągnąć reszta na pewno tez będzie miała co robić. Mówił coś o profitach dla was, poza pieniądzem?
- Rzekł, że jeśli ty się sprawisz, w następnej kolejce to on rozdaje karty w Krakowie i Żywcu. I że te dla nas podejrzy, zanim rzuci na stół. Czy aby dobre… Na ciebie też tak patrzy?
- Że jak niby? - nie do końca pojmowała o co chodzi.
- Jakby kalkulował, jak szybko będziesz uciekać, i jak ostro się odgryzać. I jakby był rozczarowany tym co widzi.
- Nie. Chyba nie - zastanowiła się. - Nawet się zapalił przy tej naszej rozmowie. Werwa w niego wstąpiła. Powiedział, że byłby ze mnie niezgorszy Nosferatu i życzył bym na tyle pożyła, by jeszcze umysł wyostrzyć. Myślę, ze jeśli się sprawdzimy w tym zadaniu może nas wziąć pod skrzydła i wyżej z sobą pociągnąć. - Nie dodała, że jego właściwie, bo ona nie może na świeczniku stać.
W tym czasie doszli pod jej dom. Prosty, niszczejący budynek osnuty mrokiem i ciszą. Anna przekręciła klucz w zamku i wprowadziła Ołdrzycha do środka. Luksusów tam znać nie było. W ogóle niewiele sprzętów i mebli. Ktokolwiek tu wcześniej mieszkał musiał większość wziąć ze sobą.
-Do piwnicy - wskazała na kręte kamienne schodki. - Dobrze go przywiąż. Ja przejrzę przedmioty, niczego nie dotykaj bo zostawisz swój odcisk.
I od razu zabrała się do dzieła, wykładając na kamienną piwniczną podłogę własność ghula, obracając każdą po kolei w palcach, gładząc pieszczotliwie.
Dłużej majstrowała przy zdobionym sztylecie. W końcu paznokciem podważyła opal by dostać się do skrytki. Powąchała i dała też niuchnąć Gangrelowi czy rzecz tą rozpoznaje.
- Nie krew - stwierdził. - Ale co?
Po zastanowieniu dodał, że z czymś mu się woń kojarzy, ale sam nie wie z czym.
- Przydałaby się zagroda ludzi - mruknęła bardziej do siebie, bo przerażało ją tempo w jakim użytkowała krew na to śledztwo. Znów po nią sięgnęła by wyostrzyć zmysły. Sztylet pod nos podsunęła, oczu uciekły w tył głowy od intensywności doznań.
- Trucizna - potwierdziła.
Opał wrócił na swoje miejsce. Do stosu przedmiotów dołączył srebrny zatrzask.
- Weź wszystko. A potem mi go ocuć. Trzeba z niego wyciągnąć zeznania.
Sprawdził jeszcze raz więzy przykrępowanego do krzesła ghula, a potem wrócił schodami na górę. Anna słyszała, jak myszkuje po kuchni i innych pomieszczeniach. Wrócił z cebrem pełnym wody i kolekcją podrdzewiałych, zapomnianych narzędzi. Wodą chlusnął ghulowi w twarz, poprawił z otwartej ręki, a gdy złotowłosy otrząsnął się i zaczął coś bełkotać, wracając do przytomności, wytoczył z kąta dwie beczki i na ich wiekach począł rozkładać narzędzia.
- A mówili - zabełkotał ghul niewyraźnie - każda ładna niewiasta to suka… Mogę wiedzieć, jako cię zowią, pani?
Ołdrzych ze zgrzytem próbował rozruszać zastałe nożyce.
- Moje imię jest bez znaczenia Krzesimirze - uśmiechnęła się do niego smutno. Stanęła za jego plecami i ułożyła drobne dłonie na jego ramionach. Sięgnęła po moc i czytała jego sekrety, jak czyta się księgi. Obrazy przelatywały pod powiekami.
- Dlaczego ich nienawidziłeś? Włodka i Katarzyny? Czuje twój strach, ale i nienawiść - zainteresowała ją ta mieszanka.
Drgnął w jej uścisku, wysmarkał z rozbitego nosa skrzep krwi na własny brzuch i zaprzeczył gorąco. Nie tylko że nie nienawidził, ale że i nie wie w ogóle, o kogo i o co rzecz idzie. Śledził przy tym niespokojnie poczynania Gangrela, który zarzucił nadzieje związane z nożycami i teraz oglądał lejek.
Anna drgnęła również na ten widok. Pomyślała sobie jakby to było stać po przeciwnej niż Ołdrzych stronie? Gdyby to na nią narzędzia szykował. Robiłoby mu to jakąś różnice?
- Lepiej byś na moje pytania odpowiadał, Krzesimirze. Bo jak odpowiadał nie będziesz wtedy mnie zastąpi on - przekręciła jego głowę by miał widoki wprost na Gangrela. - A pierwsze na czym się skupi ze swoim żelastwem to twoja śliczna buzia.
- Wiele tutaj nie zdziałam - Ołdrzych odłożył lejek i sięgnął po zębaty nóż i nieduży hebel, zapewne do krojenia mięsiwa i twardych serów w cienkie plasterki. - Nie będzie gadał, to niezdatny. Przykujemy go w dybach na rynku. Łyki będą miały używanie, a jak się kasztelańscy zlecą, to go zamkną do lochu. Może i nagroda jakaś skapnie, toć widać od razu, że diabelski ghul.
Krzesimir smarknął znowu, poruszył związanymi rękoma.
- Nienawidziłem. Cóże niezwykłego. Każdy Skrzyńskich nienawidził.
-Bożywoja miłowałeś. Bo ci dawał to co lubisz - szepnęła zza pleców do jednego ucha ghula. Okrążyła jego głowę, nosem musnęła drugie ucho.
- Ale bałeś się, ze się dowie żeś jest murwą co za krew kupczy. Katarzyna i Włodek nigdy ci nie dali kropli? O to chodzi?
Tym razem nie smarknął. Strzyknął krwawą plwociną, a zasięg mimo wytłuczonych zębów miał imponujący.
- Tak myślisz?
- Nie ważne jest co myślę. Ważne byś zaczął odpowiadać na pytania.
Wyprostowała się i tym razem to ona podreptała na piętro. Wróciła z rękawem swoich lekarskich narzędzi i podręcznym zwierciadłem w gładką miedź oprawionym.
Zastała Ołdrzycha siedzącego okrakiem na jednej z beczek i gawędzącego w najlepsze z więźniem. Mogła wysłuchać peanu na cześć Bożywoja. Który to, w odróżnieniu od brata i jego małżonki, był władczy, kapryśny i okrutny, ale nie był wynaturzeniem nawet w kategoriach rozumienia Diabłów.
Anna zatrzymała się w progu niepewna czy powinna się wcinać. Widać Ołdrzych lepiej sobie radził z ludźmi niż ona, nawet ludźmi w niewolę wziętymi. W końcu jednak przestąpiła próg szpargały położyła na beczce i na Oldrzycha skinęła by z nią wyszedł na osobności pomówić.
- Lepiej ci idzie beze mnie - nie w smak jej z tym było ewidentne. - Mam zaczekać?
- Lepiej nie. Bo mi się pytania skończyły. Czy on jest… Pężyrka gadała, że spotkała kilku takich w Krakowie, jak ją tam jeszcze wpuszczali. Niczyj ghul?
- Raczej niewierny ghul. Niby Bożywoja a pił zewsząd gdzie pić dawali. Ale o to też dopytamy. Jakąś strategię sugerujesz? Lepiej się na tym wyznajesz.
- Mi łyków i kmieci na stół dawali, szlachta trafiała się rzadko - pokręcił głową. - Pytałem, czemu do Bożywoja nie wróci, skoro wspaniały taki i możny pan. Powiedział, że nie wróci, póki Bożywoj bratu i Katarzynie towarzyszy. Łzy mu w oczach stanęły. Nawet jeśli przez wściekłość wyciśnięte, to wierzę, że szczere.
Anna pomyślała o jeszcze jednej ważkiej kwestii do objaśniania.
- Aha. Sprawa śledztwa. Mam nadzieję, że to oczywiste. To co teraz tu padnie jest tajne. Pracujemy dla Aureliusa i tylko do jego uszu mają trafiać informacje jakie uzyskamy. Szczególnie mi się rozchodzi byś swoją bandę kontrolował jeśli będą w czymś uczestniczyć i nam pomagać. Jitce żeby się język nie rozsznurował albo Liborowi. To na twojej głowie jest.
- Pytał, czy go wypuścisz. - Najwyraźniej zapewnienia o zachowaniu milczenia i sekretu zostały uznane za zbędne.
- Jak z nim skończymy oddamy kasztelanowi. On zdecyduje co z nim, choć między nami to sądzę, ze niedzieli nie doczeka.
- To go nie uczyni gadatliwym - stwierdził i pytającym gestem wskazał na drzwi.
- Mam mu nałgać, że go sobie ostawię bo takiej buzi szkoda na zmarnowanie? - zadrwiła, ale zaraz wzruszyła ramionami. - Choć… możne i trochę szkoda - ostatnie dodała z premedytacją i krzywym uśmieszkiem.
- Śliczny jak malowanie i wprawiony w usłużności i okazywaniu uwielbienia. Słowem i czynem. Sługa idealny. Nadal uważasz, że byś się zdała na Gangrela? - odwdzięczył się uśmiechem lustrzanie krzywym. - Choć w mieście i na dworze to on pewnie i zdatny - przyznał z oporem. - Bardziej niż Paszko.
Ostatnie ją najbardziej dotknęło.
- Cóż, tak widać mam, że przyciągam osoby mi niechętne albo niezdatne. Krzesimir mógłby być miłą odmianą. Może by choć mnie nauczył trochę przyjemności skoro mąż mi jej poskąpił.
Zamrugał, a potem uśmiechnął się tak miło i słodko, że było to podejrzane.
- To od kiedy mogę się domagać mężowskich praw? - nachylił się lekko.
-Trzeba się było nad tym zastanowić jak mnie od księdza do domu powiodłeś - odburknęła spuszczając oczy. - Gdy jeszcze moje ciało było ciepłe i miało pragnienia. A potem uciekłeś, a jak się pojawili inni co by cię mogli godnie zastąpić to ja już pierścionek na palcu nosiłam.
Uśmiech mu przywiądł, ale ujął jej dłoń, palcem okręcił obrączkę kilka razy.
- Zastanowiłem się. Więcej niż raz. Za każdym razem szło za mną dziecko. Może i z ciałem niewiasty, ale nadal dziecko. Co niby z tobą miałem wyczyniać… A teraz coś mi się zdawa, że ci głód krwi pragnienia dyktuje? Zostawmy to. Więzień nam skruszał do reszty już pewnie - zasugerował miękko i zgodnie.
Nie szło się wykłócać. Drzwi pchnęła i wróciła do ghula. Stanęła przed nim z rękami zaplecionymi na piersi.
-Wstawię się za tobą do księcia. Tyle ci mogę obiecać jeśli będziesz grzecznie współpracował. Na książęcym dworze ktoś taki jak ty może być przydatnym. Panów już wcześniej zmieniałeś. Tym razem miałbyś pana ostatecznie i na zawsze, a jeśli by ci zdrada do głowy przyszła to wiedz, że on będzie wiedział, tak jak ja wiem.
Na Oldrzycha się nawet nie obejrzała. Widok jego zaczął być nagle bolesny, jakby sobie strupa rozdrapała. Na co jej to wszystko?
-Tak albo nie - postawiła pytanie. - I albo liczysz na prawo łaski z moim wstawiennictwem, albo przejdę do tego co umiem robić najlepiej, a trzeba ci wiedzieć, że pracuję przy zwłokach.
Spojrzał na nią z jakąś nagłą i dziwną obawą.
- Jesteś Tzimisce, pani? I rzeknij wpierw, o co jestem oskarżony.
- Nie jestem Tzimisce. Choć klan mój ma równie mroczną co Diabły reputacje. Co do ciebie, murwy za pieniądze naprawiasz. Ostatnio jedną zabiłeś a liczko jej ulepiłeś jak z kościelnych fresków. TO się rzuca w oczy. A MY uwagi przykuwać nie lubimy. Tedy zagrażasz i nam swoim swobodnym zachowaniem. Nie mówiąc, ze jesteś ostatkiem po Skrzyńskich. A gdy miasto zostaje podbite albo się świątynie dawnych panów z ziemią zrównuje, albo, jeśli są dziełem sztuki, można chorągiew na jej wieży zmienić.
Smarknął krwiście i z udawanym przejęciem, które poprzedziła szczerozłota ulga.
- Co mnie zaiste nie dziwi. Świat pełen jest person, co chcą drzewce zatknąć w jakimś dziele sztuki. Jak graf Baade, kojarzysz, łaskawa pani. Dziewka została naprawiona dokładnie tak, jak miała być. Przynieść mi coś, co zostało ukryte w jego komnatach. Cóż, zawsze sądziłem, że zgubi mnie próżność. A poległem przez chciwość - uśmiechnął się uwodzicielsko pod rozwalonym nosem. - Każ swojemu brytanowi mnie rozwiązać. Daj mi krwi, może być twoja albo jego, w mojej kondycji nie wypada wybrzydzać. I będzie zgoda między nami, łaskawa pani. Czy cokolwiek innego między nami chcesz.
Anna rozwinęła na beczce aksamitny rękaw. Uniosła lśniącą srebrzyście brzytwę. Oglądała ją sobie jakby miała jej ona doradzić w którą stronę tą rozmowę pchnąć. Wreszcie nacięła ostrzem swój palec i do ghula go wyciągnęła, do jego ust. Otoczył językiem ranę i muskał skórę, nim zaczął pić, patrzył jej w oczy wyzywająco i z jakimś rozbawieniem, dopóki mgiełką przyjemności nie zeszły i nie przymknęły się same. Z sykiem kości trącej o drewno schował szpony, słyszała trzask gnącej się na właściwą pozycję naprawianej kości. Na koniec wchłonęła się krew na twarz, zrósł złamany nos i pęknięta warga. Krzesimir poruszył się, próbując w pętach przyjąć godną i jednocześnie nonszalancką pozę.
- Śliczna brzytwa. Ten bladolicy mędrzec z Konstantynopola, co tu do Żywca przybył z dziewczyną o trującym pocałunku, miał podobną. Tylko kością ludzką obłożoną na rękojeści. Też się ponoć trupami zajmował, jako i ty - zagaił takim tonem, jakby na wieczerzy na dworze podczas uczty siedzieli, i zabawiał ją rozmową pomiędzy pieczystym a słodyczami.
- Nie znam. Jakie miano ich? - oblizała palec by nie krwawił. Lekko jej się w głowie zakręciło bo znów krwi pozbawiona odczuła przemożne zmęczenie. Postanowiła, ze musi się jeszcze posilić nim w sen zapadnie.
- Ona miała na imię Khalida. On Faruk coś tam i coś tam jeszcze. Nie sądzę, aby którekolwiek z tych imion były prawdziwe - odpowiedział usłużnie Krzesimir i uraczył Annę uśmiechem godnym kota. Usłyszała, jak Oldrzych poruszył się niespokojnie za jej plecami, przestąpił z nogi na nogę.
- Co wiesz o innych ghulach? - przeszła do rzeczy. - I o wampiryzm niemowlęciu.
- O innych? Jeśli zostali i mieli choć krztę rozumu, to uciekli jako i ja. Jeśli są mądrzejsi ode mnie, to nie wracają. A maleństwo… jeden raz widziałem kołyskę, gdy mnie pan do alkowy wezwał. Ale żem nie widział, co w środku. Choć wiem, rzecz jasna - uśmiechnął się, tym razem groźnie. - Bachor Katarzyny. Bękart. Zmarł przy narodzinach czy sama go zadusiła, kto ją tam wie. Ale gdy Włodka poślubiła, przywiozła truchełko ze sobą i w tej kołysce w alkowie trzymała. Musiał być wysuszony całkiem, bo nic nie śmierdziało.
- A ojciec? Skoro byłeś w alkowie to musiałeś go śpiącego widzieć?
Kiwnął głową pomału.
- Ale to dawno było. Jeszcze nim Katarzyna nam nastała. Przeżyłem, jak się na mnie pożywił. I Bożywoj mnie potem na ghula wziął.
- Opisz ojca - poleciła.
Zadrżał na wspomnienie, ale gdy mówił, w głosie prócz strachu nie dopatrzyła się krzywdy czy nienawiści. Krzesimir był dumny, że stary Diabeł sięgnął po niego jak po kielich, a gdy się nasycił, jak kielichem cisnął o ścianę, by przewalić się na drugi bok i znów spać.
- On jest smokiem - objaśnił Annie z błyszczącymi oczami. - Bożywoj i Włodek mogą być potężni, ale przy rodzicu to jaszczurki. On jest smokiem - powtórzył z zachwytem, nim odpowiedział w końcu na żądanie. Rodzic Skrzyńskich miał być smagłolicym mężczyzną o wydłużonej nienaturalnie czaszce i wąskiej szczęce. Spomiędzy długich, czarnych włosów wyrastały kościane narośle, tworzące coś jakby koronę połączoną z ozdobnym kołnierzem. Jego ciało pokrywały łuski, drobne na wąskiej, giętkiej piersi i brzuchu, gęściejsze na ramionach i nogach. Ręce i nogi miał dłuższe niż byłoby to naturalne u mężczyzny jego wzrostu, palce długie wręcz groteskowo i opatrzone szponami.
- Oczy, łaskawa pani, widziała pani kiedyś ruskie ozdoby? Są czerwone. Złoto przemieszane z krwią. I takież oczy miał.
Anna obróciła się przez ramie na Oldrzycha i spojrzała nań znacząco, nieco nerwowo.
- Imię jakoweś ojciec nosił? - dopytała.
- Jeśli nawet, zbyt byłem mały i nieważny, by je poznać.
- Co chciałeś ukrytego z komnaty grafa wykraść? - Anna wpadła w rytm zadawania pytań byle zakończyć i coś już zjeść. Może u kasztelana? A może na noc wypełznąć i zapolować?
- To, co sam żem tam ukrył. Szkatułę z kosztownościami. Żyłbym jak cesarz bizantyjski - zaśmiał się uroczo i swobodnie.
- Czemuś sam się w dziewczę nie odmienił i po gotowiznę nie poszedł? - ozwał się Oldrzych zza Anny.
- Próbowałem, próbowałem… ale się odbiłem. Czary jakoweś. Podejrzewam, że ochronne przed ghulami.
- Ziemia Tzymisce, w której mogą spać. Znasz miejsca gdzie takową pod kryjówki znosili?
- Parę miejsc, gdzie Bożywoj jeździł. Katarzyna i Włodek mnie na przejażdżki nie zabierali, na szczęście.
- Wymienisz teraz wszystkie te miejsca temu panu - gestem wskazała na Oldrzycha a sama miękkim krokiem ruszyła ku drzwiom.
- Potem go do kasztelana zaprowadź – wcisnęła Gangrelowi w dłoń klucz od swego domu. - Ja tam dojdę. Raport mu zdaj. Opowiedz o szkatułce w skrytce. Nic nie zatajaj. Ja… dojdę tam. Niebawem. I jeszcze z kasztelanem w sprawie ghula pomówię.
Przytrzymała się Ołdrzychowego ramienna gdy mu do ucha szeptała.
- Dokąd ty? - wypluł pytanie, ale potem zerknął na pozbawioną kolorów twarz Anny i dotknął się palcem w kąciku oka. - Patrzę - zastrzegł.
Skinęła, ze dobrze. Niech patrzy. Złapała się na myśli, że spokojniejsza jest gdy wie, że on nad nią czuwa.
 
liliel jest offline