Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-07-2017, 12:56   #67
Tom Atos
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Cisza na zboczu nie trwała długo. Niewolnicy rozpierzchli się na wszystkie strony przekrzykując się i gadając jeden przez drugiego. Paru zajęło się przejechanym niewolnikiem, który trzymał się za żebra i charczał plując krwią. Inni pobiegli ku zaroślom, w których zginął młody woźnica. Po chwili wsparty na ramieniu niewolnych chłopak kulejąc wyszedł na drogę.

Teraz można było mu się przyjrzeć. Miał może z piętnaście lat i jasne kędzierzawe włosy. Nie był ubrany jak niewolnik i z pewnością nim nie był, bo pomimo tego, że ból wykrzywiał mu rysy twarzy zaczął wydawać polecenia niewolnikom. Ci zaś nad wyraz posłusznie je spełniali. Część postawiła wóz z powrotem na koła, inni zaś zajęli się zbieraniem rozsypanych po stoku pak.

Tymczasem Ella mogła się zająć Rosą. Stary senator ledwo mógł się ruszać i narzekał na ból w krzyżu. Miał też potężnego guza na czole.

Młody woźnica podszedł do nich ze stropioną miną.
- Wybaczcie czcigodni ten wypadek z mojej winy. Przeciążyłem wóz. Nazywam się Lucjusz Megarus. Zdaje się, że wasz przyjaciel ucierpiał przy zderzeniu. Za tym wzniesieniem jest dom mego ojca Gnejusza Megarusa. Pozwólcie, że Was tam zaproszę. Przynajmniej tak będę mógł zadośćuczynić temu zdarzeniu.
Jak na wiejskiego chłopaka Lucjusz wysławiał się w sposób dość wyszukany. Rosa tylko jęknął:
- Dziękuję Ci młody Lucjuszu. Chętnie przyjmę Twe zaproszenie.

Wóz podróżnych jakkolwiek nieco sfatygowany nadawał się do dalszej podróży. Chwilę trwało nim niewolnicy pozbierali paki i z mozołem znów wtoczyli swój wóz na wzniesienie. Jako, że pękniętego dyszla nijak nie można było naprawić niewolnicy musieli sami toczyć wóz. Na nim prócz pak położono rannego niewolnika, a Lucjusz dosiadł jednego z wyprzęgniętych koni.
Powoli, bo po drugiej stronie zbocze było strome, oba wozy potoczyły się w stronę posiadłości Megarusów.
– W zeszłym roku straciliśmy niewolnika. Pomagał wstrzymywać wóz i wpadł pod koło. – przerwał milczenie Chłopak. – Jedziecie do Amerii?
Spytał zaciekawiony.
- Tak. Do Sekstusa Roscjusza. – odparł Rosa.
Chłopak wskazał ręką znajdującą się o jakieś trzy mile dalej posiadłość otoczoną gajem oliwnym.
- To tam, ale Sekstus już tam nie mieszka.
– Mówisz o starszym? –
spytał Rosa.
– Ach, o tym zamordowanym? Jeżeli to jego szukacie, znajdziecie go na rodzinnym cmentarzu. On nigdy nie mieszkał w Amerii, w każdym razie od czasu, gdy się urodziłem.
– Nie, nie chodzi mi o starego, o jego syna.
– Mieszkał niedaleko mojego ojca, to ten z dwiema córkami.
– Tak, ma córkę chyba w twoim wieku, bardzo ładną dziewczynę. –
powiedział Crastinus.

Chłopak uśmiechnął się łobuzersko.
- Ale jak mówiłem jego tam nie ma. Wygnali go ze dwa miesiące temu. Nakaz prawny z Rzymu. Jego ojciec był proskrybowany. Wiecie, co to znaczy?
– Aż za dobrze. –
rzucił Tytus Vasco.
– Zabierają ci całą ziemię i wszystkie pieniądze – ciągnął dalej chłopak – Rodzinie nie zostawiają nic. W Rzymie odbyła się jakaś licytacja. Mój ojciec stwierdził, że sam by chętnie coś kupił, zwłaszcza te kawałki przylegające do naszej ziemi. Ale powiedział, że na nic by się to zdało, bo licytacje są zawsze z góry przesądzone. Musisz albo być przyjacielem przyjaciela Sulli, albo znać odpowiedniego człowieka i przekupić go.
– Powiedz więc, kto tam teraz mieszka. –
zainteresował się Crastinus.
– Stary Kapito. Wykupił dom rodzinny i część najlepszej ziemi. Pozwolił jednak Sekstusowi z rodziną pozostać przez całą zimę. Ludzie myśleli, że Kapito dobrze postępuje i słusznie okazuje mu litość. A potem wyrzucił ich na dobre. Mój ojciec, dowiedziawszy się, że Kapito będzie teraz naszym sąsiadem, splunął pod nogi.
– I nikt ich nie przyjął? Chyba Sekstus Roscjusz miał jakichś przyjaciół, którzy mieliby wobec niego zobowiązania? – spytał Rosa.
– Zdziwiłbyś się Panie, gdybyś wiedział, jak szybko traci się przyjaciół, kiedy ma się zatarg z Rzymem. Tak mówi mój ojciec. Poza tym Roscjusz zawsze był samotnikiem. Chyba nie miał zbyt wielu przyjaciół. Pewnie najbliżej był z moim ojcem, jako sąsiad i w ogóle. Po tym, jak Kapito go wyrzucił, spędzili kilka nocy pod naszym dachem. On, jego żona i córki... Ale nie zabawił długo. Udał się wprost do Rzymu. Mówią, że jego ojciec miał tam wpływową protektorkę i Sekstus chciał prosić ją o pomoc.

Przez chwilę jechali w milczeniu, przerywanym postękiwaniem niewolników prowadzących wóz. Koła skrzypiały i obijały się o twarde koleiny.
– Powiedziałeś, że stary Roscjusz został proskrybowany? – spytał Vasco.
– Tak.
– A gdy to ogłoszono, nikt nie protestował?
– O, tak. Posłano delegację do Sulli i w ogóle. Ale jeśli naprawdę chcecie się czegoś o tym dowiedzieć, musielibyście porozmawiać z moim ojcem.


Okazja ku temu nadarzała się świetna, bo właśnie dotarli do obszernego domu Megarusów. Na tyle obszernego, że można było go uznać za małą willę. Jakkolwiek nie kapało tam od bogactwa, to nie wyglądało na to, by czegoś gospodarzom zbywało.
Nieco dalej za zakrętem, po drugiej stronie drogi błyszczał czerwony dach domu Roscjuszy.

Właśnie wjeżdżali na podjazd, gdy zza zakrętu na drogę wypadło dwóch jeźdźców. Obaj byli wysocy i barczyści. Lekkie letnie tuniki odsłaniały ich muskularne ręce. Obaj byli ogoleni; ten z prawej miał czarne, kręcone włosy, świdrujący wzrok i usta zdradzające okrucieństwo. Trzymał wodze w lewej ręce. Głowę jego brzydszego kompana pokrywała strzecha jasnych włosów; wyglądał na powolnego, nieokrzesanego brutala. Był tak ogromny, że jego koń sprawiał wrażenie uginającego się pod tym ładunkiem kucyka. Nie zwracając na nikogo uwagi pomknęli przed siebie.

Gnejusz Megarus nie był światowym człowiekiem, ale gospodarzem – doskonałym. Osobiście wyszedł na spotkanie podróżnych i od razu dopilnował, by zajęto się nimi.

Przy stole odmówił rozmowy na wszelkie kontrowersyjne tematy, twierdząc, że to powoduje niestrawność. Zamiast tego każde z pięciorga jego dzieci po kolei umilało podróżnym kolację śpiewem; jedzenia było w bród i to dobrego, i wino wyborne. Po posiłku wszyscy przenieśli się z gospodarzem na taras z miniaturowym ogrodem. Poniżej, w odkrytym perystylu, zebrały się kobiety i dzieci. Jedna z córek śpiewała, inna akompaniowała jej na lirze. Słodkie, ciche tony niosły się w ciepłym wieczornym powietrzu z delikatnym pogłosem, jakby dochodziły ze studni. Lucjusz usiadł z nimi, zaproszony przez ojca, ale tylko przysłuchiwał się rozmowie.
- Mój syn powiedział mi, że interesujecie się Sekstusem Roscjuszem? Czego byście chcieli się dowiedzieć o moim niegdysiejszym sąsiedzie? Wpakował się w jakieś kłopoty?


***


Nie należy zaskakiwać ludzi podczas posiłku. Zwłaszcza kiedy jedzą bób. Ziarna bowiem są dosyć spore i łatwo mogą utkwić w gardle. Aratus przekonał się o tym gdy na jego widok Askaniusz wybałuszył przestraszone oczy i zaczął się dławić jedzeniem. Po chwili zrobił się czerwony usiłując złapać oddech, a po chwili siny.

Nie czekając, aż Grek się udusi. Aratus zaszedł go od tyłu i trzepnął otwartą dłonią poniżej łopatek. Nieszczęsne ziarno bobu wyleciało po trzecim klepnięciu z ust Askaniusza wprost na pył drogi. Mężczyzna przez chwilę łapał powietrze niezdolny powiedzieć cokolwiek.

Gdy wreszcie jego oddech się uspokoił nagle … rzucił się do nóg Aratusa i chwytając go za kolana zaniósł się płaczem. Jego broda trzęsła się, a piersią wstrząsał spazm.
- Panie … litości, wybacz mi. Wybacz. Nie chciałem tego. Nie chciałem. Litości.
I tak w kółko, tylko coraz bardziej bełkotliwie. Dopóki zaalarmowany przez starego niewolnika nie pojawił się Cyceron.

Marek Tulliusz zachował się dość przytomnie i kazał niewolnikom wprowadzić Askaniusza do środka, by uniknąć na ulicy gorszących scen.
Wkrótce Cyceron, Aratus i szlochający Grek znaleźli się w gabinecie gospodarza, gdzie Marek Aquila mógł opowiedzieć co mu się od poprzedniego wieczoru przytrafiło.

Cycero zachował kamienną twarz, jedynie zaciśnięcie szczęk i gromy w oczach świadczyły o jego wzburzeniu. W końcu zdobył się na pytanie zadane zduszonym głosem:
- Co to ma znaczyć Askaniuszu? Wytłumacz się. Wytłumacz się natychmiast.
Wśród szlochów, błagań i zawodzenia udało im się wydobyć z Greka, że skuszony pieniędzmi, za które miał nadzieję wykupić wolność zgodził się szpiegować Cycerona i jego przyjaciół. A o wszystkim czego się dowiedział donosił nie komu innemu jak Gajuszowi Erucjuszowi. Oskarżycielowi Sekstusa Roscjusza, który tym potwierdził swoją opinię łajdaka pierwszej wody.
 
Tom Atos jest offline