Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-07-2017, 23:33   #17
TomBurgle
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Popołudniowy wypad na Benmore Terrace był desperackim ruchem. Nawet wywalenie garniaków z wagonu i boombox walący na full nie mogły zapchać tego wrażenia. Nawet nie chodziło o dwie godziny przebijania się metrem na południe miasta - ryzyko pozwalało się oderwać od gigantycznego syfu w którym wylądował - ale o bezlitosny drenaż oszczędności który wczoraj go spotkał. Tak to jest jak się przez taki kawał czasu nie dba o interesy.
Powtórzył sobie zasady które wyknuł sobie leżąc w melinie: im mniej osób go widzi tym lepiej i maksimum godzina w środku. Nie znał - nie pamiętał żeby znał - dzielnicy, więc dobry obchód też się przyda.
Stacja Greenvile. Czas wysiadać. Fuck yeah, gliny nawet tutaj rozpoznają czarnucha w kurtce Tomahawków. Reputacja!
Wystarczył jeden rzut oka, aby dostrzec samochód stojący pod wysokim klonem. Dwóch gości siedziało w środku i ćmiło pety. Bez żadnych wątpliwości tajniacy na obserwacji.
No jasne, przecież w życiu nie zrobiliby czegoś pożytecznego. Przez chwilę Michael stał zawiedziony - widok samego budynku nie obudził żadnych wspomnień. To w tył zwrot, i naokoło. Choćby miał zejść do zatoki i płynąć ze szczynami. Ale pewnie nabrzeżem też się dało przejść, albo między budynkami z którejś z sąsiednich uliczek. Akurat w ulicznego kotka i myszkę grać potrafił.
Włóczęga po okolicy zajęła mu ponad kwadrans. W końcu znalazł się na tyłach interesujące go posesji. Skok przez płot i był na miejscu.
Tył budynku prezentował się jeszcze gorzej niż jego front. Sterta śmieci obok poprzewracanych stalowych kubłów. Dwa tłuste szczury uciekły na jego widok.
Pierwsze co rzuciło się w oczy, to wyważone wejście do piwnicy. Drugie to drzwi prowadzące zapewne do kuchni budynku. Wokół cisza i spokój. Żadnych tajniaków, ani innych obserwatorów.
Na słuch też było spoko, więc Michael bezczelnie zapakował się do środka. Skoro nikogo nie było w domu, to jego głównym zmartwieniem było nie wyrżnąć na niczym śliskim. Nie miał latarki, miał parę zapałek, ale przecież nie będzie palił światła dopóki było coś widać w świetle z klapy.. Shit. Klapa. Wrócił na górę, coby upewnić się że żaden pojeb nie zatrzaśnie mu jej za plecami. Nie było kłódki gotowej do zatrzaśnięcia, ale jeżeli ktoś przyniesie coś swojego...
Zbliżył się do wejścia, które w bardzo nieprzyjemny sposób kojarzyło się z otwartym grobem. W sumie podobnie też pachniało, jeśli tak można było powiedzieć. Wilgoć, zgnilizna i stęchlizna wydobywały się z wnętrza. Rozejrzał się wokół, ale raczej nie było sposobu, aby zabezpieczyć wejście przed zamknięciem go z zewnątrz.

Z tego co widział stojąc przy pierwszym stopniu schodów wnętrze było w miarę puste.
Pytanie czy z piwnicy były schody na górę. Smród był upierdliwy, ale nie było w nim niczego podejrzanego. Michael wszedł głębiej, na tyle na ile pozwalało światło.
Wolno zaczął schodzić w dół. Ogarniała go powli mok i duszący fetor zgnilizny. Co dziwniejsze ożywała też jego pamięć.
Znał to miejsce. Kurwa, znał to miejsce. Był tu.
Obdrapane ściany i jakieś cudaczne mazidła na podłodze. Wypalone świece i nieprzyjemny odór kadzideł.
W głowie pojawiły się obrazy przenikające się i obce niczym zagraniczny film.
Jacyś ludzie skuleni, pogrążeni w modłach, czy też błaganiach. Wszyscy odziani w czarne, długie szaty, jak jacyś mnisi, czy inni księża. I co najgorsze, wśród nich był on. Michael Lewis. Co on robił wśród tej bandy pojebów.
Modlili się? Nie modlił się ostatnie kilka dobrych lat. Blask świec rozświetlał piwniczne wnętrze. Widział schody prowadzące do góry, po prawej stronie. Widział jakiegoś chudego mężczyznę, który coś krzyczał. A po chwili…
Po chwili do środka wpadli policjanci i ksiądz. Znał tego klechę.

Stał pośrodku piwnicy i rozglądał się wokół. Przeszłość i teraźniejszość mieszały mu się w głowie.
Czyli ojczulek leciał ciężko w chuja, udając że nie wie kim jest Michael. Tak nawet ponad to co podsłuchał - ‘wielebny’ sam poprowadził zasraną szarżę. Na chwilę przystanął. Próbował skojarzyć twarze z imionami.
Vincent! Pieprzony Vincent, to on był za wszystko(wszystko?) odpowiedzialny. I ten goryl o kwadratowej mordzie - Santiago. On też tu był. Reszty nie kojarzył, choć wiedział że ich wszystkich zna.
Modlili się...właściwie do czego się modlili? Nie do chudzielca, nie do niczego co było na schodach, cholera wie czego. Wiedział co chciał wiedzieć. Czas się wycofać, póki nikt go tu nie namierzył.

Skok przez płot i był już poza posesją.Wolny i bezpieczny. Prawie....
- Dzień dobry - przywitał się jegomość w szarej marynarce - Czego tam szukałeś? - wskazał ruchem głowy opuszczoną posesję.
- Dokumenty młody - odezwał się drugi z tajniaków za jego plecami.
- Dzie…- chodząca kulka mięśni wystrzeliła w przód, jakby próbując przebiec przez policjanta. A tak faktycznie to powalić go na ziemię.
Uderzył ramieniem stojącego najbliżej glinę. Trzask kości wypełnił powietrze. Kurwa złamał mu bark. FUCK. Sam w to nie mógł uwierzyć. Gość zwalił się na ziemię, niczym zrąbane drzewo. Lewis ruszył przed siebie. Gnał naprzód niczym jakiś pieprzony Struś Pędziwiatr. W kilka sekund miał gliniarzy kilkadziesiąt metrów za sobą, a ci nawet jeszcze nie zdążyli się kapnać że im ucieka.


Wieczór był ciężki. Ciężki w tym dobrym znaczeniu - potu, wysiłku, adrenaliny. Zdobytej chwały, skutych mord i wygranych zakładów. Ze złej strony był tylko nieuchwytny ogon który ciągnął się jak smród w gaciach. Wypatrzył kilku, ale zmieniali się za często. Ilu ich mogło być?




Z rana - nieuczciwie, boleśnie wczesnego rana Michael przypełzł na parking radia CH6. Z zasady jeżeli przypakowany murzyn z mordą zabijaki grzecznie prosi cię o wspomienie komuś że czeka na niego, to nie robi się specjalnych problemów tylko potakuje. Korzystając z tej zasady, Duży M umówił się na randkę z Ritą.
- Witaj- zaczyna rozmowę na widok potężnego murzyna - Usiądź. Napijesz się czegoś?
- Nie na moją kapsę ta dzielnica - dyskretnie - w swoim mniemaniu - wskazał faceta kilka stolików dalej, bliżej okien niż oni - To twój ochroniarz? -
- Ja stawiam, nie obawiaj się. - po czym wzruszyła ramionami -Tak, jakby. Nie dziw mi się. Różne patologie krążę po mieście. Ty jesteś Micheal Lewis, tak?
- Murzyni to patologia. Jasne. - wypadałoby powtórzyć potwierdzenie po raz drugi, ale jakoś mu to umknęło.
- Nie tylko czarny. Jednak wiesz, jak jest. Czarni sami pracują na taką, a nie inną opinię. Dlaczego chciałeś ze mną rozmawiać?
- Jakby was pozamykali w gettach byście wyglądali gorzej -
- Daruj sobie takie pierdolenie. Nie przyszłam na wiec Czarnych Panter. Po co chciałeś się ze mną zobaczyć.
- To ty daruj mi słodzenie "ja stawiam" - paradoksalnie, to był całkiem dobry wstęp do rozmowy, przynajmniej z jego strony - Nie jest mi za dobrze z wielką dziurą w pamięci z ostatnich miesięcy...
- Nic nie pamiętasz? Naprawdę? - zdziwiła się Rita - A co na to policja? Co im zeznałeś?
- Pamiętam i nie pamiętam. Nie wiem nic, patrzę do gazety - zdjęcie Andersona - i nagle wiem że był tak z nami -
- To na co liczysz? - zapytała prowokacyjnie dziennikarka - Ja mam ci pomóc odzyskać pamięć? A co w zamian?
- Liczę na to że jednak faktycznie coś nazbierałaś, a nie tylko nawijasz w radyjku byle nawijać. I że masz jakąś teorię. Że ktoś coś gdzieś. Jeżeli sobie kogoś przypomnę, to był w sprawie. Jak nie...to mogło go nie być - ta druga część była raczej słaba, ale zauważył to już dopiero po fakcie
- Może mam, może nie. Tobie nic do tego. Ja się pytam, co mogę od ciebie mieć? Jesteś ofiarą, ale nic nie pamiętasz. To na co mi jesteś. Ani z tobą wywiadu nie zrobię, ani żadnych informacji nie uzyskam. Mogę tylko zrobić zdjęcie. Tylko kto będzie chciał oglądać czarnego gangstera na pierwszej stronie. Co mi możesz zaoferować?
- Walić to - Michael nie był dobry w takie gierki - i (więc?) ich nie lubił. Bardzo - Kto by tam pomógł czarnuchowi - wstał od stolika.
- Czekaj, czekaj - Rita wstała za nim i położyła dłoń na ramieniu- Nie powiedziałam, że ci nie pomogę. Muszę jednak mieć coś w zamian.
- Nawet jebaną pomoc przekręcicie na kupczenie. - z odrazą spojrzał na rękę, ale powstrzymał się i nie rzucił kobietą przez stolik
- Taki świat, co zrobisz. Nie ma nic za darmo. Powinieneś dobrze o tym wiedzieć.
- Może wasz. U mnie jest miejsce na to i na to
- Przestać pierdolić. Naprawdę nie masz do czynienia z pierwszą lepszą niunią z TV. Gadaj ze mną, jak z ziomkiem z ulicy,. Dasz mi coś, to i ja tobie pomogę. Prosty deal.
- Deal to co innego, deal to ja rozumiem. A nie “pomaganie”. To słuchaj. Wiem kto dał cynk policji gdzie byliśmy. Paru ludzi widziało go jak wszedł tam razem z policjantami. -
- I to jest informacja. Kto to ?
- Na ćwoka trafiłaś, myślisz? -
- Musisz mi zaufać, stary. Bez tego nie będzie biznesu.
- No to nie będzie biznesu, dupa mnie boli od zaufania.
- Ok, niech i tak będzie. Mów, co chcesz wiedzieć? Pytaj! Potem podasz mi nazwisko.
- Chcę kopie zdjęć które masz z tej sprawy.
- Zdjęć? Jakich zdjęć? Z uwolnienia was? Może być.
- I z ogłoszeń o poszukiwaniach. Uricha i jego ludzi jak masz to też -
- Dobra, da się zrobić. To jednak potrwa. Zdajesz sobie z tego sprawę?
- Ile? -
szczerze mówiąc, to sobie nie zdawał. I szybko kombinował jak z tego wybrnąć i nie umówić się w miejscu gdzie będą już na niego czekać.
- Dwa dni. Tyle potrzebuje, aby wszystko przygotować. Spotkamy się tutaj za dwa dni, o tej samej porze. Ja będę mieć zdjęcia, a ty podasz mi dane księżulka.
- Za długo - mruknął do siebie. To nie było zaprzeczenie - Deal?
- Deal -
odparła dziennikarka i wyciągnęła rękę przed siebie.
Michael potrząsną podaną rękę. Ostrożnie, coby tym razem nie zrobić przypału. Plan był do dupy w wielu miejsach, ale był najlepszy jaki miał.


Resztę dnia spędził z rodzeństwem. Matt i Murphy byli do niego zupełnie niepodobni - dwa szczeniaki przy hipopotamie. Wilcze szczenięta, głodne krwi i walki, gdyby ktoś miał głupie pomysły. Szlajali się po sąsiedztwie jak dawniej. Michael z trudem uświadomił sobie że to dawniej było ledwie kilka miesięcy temu. Jego świat się zmienił - wcześniej był bywałym światowcem, bo wiedział że za Nowym Jorkiem jest Filadelfia. Bo znał gangi z którymi nie sąsiadowali. Teraz był na tyle ważny by go porywać i kasowano mu pamięć jak w tanim SF ze straganu. Szlajanie było szlajaniem - ale nie odpuścił sobie zadania kilku pytań o barczystego gościa o kwadratowej twarzy.

Zajrzał też do poleconej przez ojca Stevena psycholog. Wyszedł jednocześnie zawiedziony i uspokojony - dostał standardowy stek pierdół o narkotykach i silnej woli. Żadnych prób ciągnięcia go za język ile pamięta, czy słyszał jakieś nazwiska...Może jednak jego prześladowcy nie otaczali go tak szczelnie. Nie każdy był ich.

A jeżeli komuś zaufać, to własnej krwi. Potrzebował zabezpieczenia gdyby spotkanie z Ritą miało być pułapką, albo gdyby po prostu okazało się że pytał za głośno. Cztery zapisane dziecięcym pismem arkusiki które jego bracia mieli przechować kilka dni bez czytania przed oddaniem Urichowi, Ricie, Stevenowi i FBI.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 11-07-2017 o 01:09.
TomBurgle jest offline