Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-07-2017, 02:10   #100
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację



Rita Carter, Pauline MacMoor

“Stoi na stacji lokomotywa,
Ciężka, ogromna i pot z niej spływa:
Tłusta oliwa

Stoi i sapie, dyszy i dmucha,
Żar z rozgrzanego jej brzucha bucha:
Uch - jak gorąco!
Puff - jak gorąco!
Uff - jak gorąco!”

Skład odjeżdżający właśnie ze stacji “Ulthar” niewiele miał wspólnego ze stalową bestią znaną Ricie i Paulinie. Na jego czele stał, co prawda żelazny pegaz, ale ciężko było porównać go do wielotonowej lokomotywy, jaka zazwyczaj ciągnęła równie ciężkie wagony.
Donośny gwizd wypełnił przestrzeń i skrzydlaty koń ruszył z miejsca lekko, delikatnie i z wielką gracją. To samo uczyniły wagony, które przejawiały symptomy życia i świadomości.
Uczucie zasiadania w tym niezwykłym pociągu trudno było porównać do czegokolwiek, co do tej pory znały obie panie.
Nawet wyprawa piekielnym pociągiem dookoła ziemskiej orbity, nie przygotowała je na to w czym właśnie brały udział.
Wszystko wokół bardziej przypominało opiumowy sen niż jakąkolwiek znaną rzeczywistość. Każdy detal pociągu zdał się być nacechowany własną świadomością i tajemniczą symboliką.
Rozlegające się dźwięki budziły znajome skojarzenia, wydawały się jak najbardziej znajome, ale gdzieś w głębi umysłu otwierały też sekretne drzwi za którymi krył się niezgłębiony świat podświadomości, sennych urojeń i koszmarów.

Pogrążone w tym niezwykłym śnie, Rita i Paulina, niemal bezwolnie zostały zaprowadzone przez kierownika tego przedziwnego pociągu do przedziału.
Wnętrze wyglądało, niczym żywcem wyjęte z legendarnych pałaców sułtana Szachrijarzego. Kwiecisty, wielobarwny baldachim zdobił cały sufit. Zwiewne kotary po bokach sprawiały, że można było ulec wrażeniu, że całe wnętrze lewituje w powietrzu. Po obu stronach ustawiono miękkie kanapy, które otulały ciało człowieka, niczym ramiona najdroższego przyjaciela. Pośrodku zaś dumnie prezentował się okrągły stolik na którym ustawiono przepięknie zdobiony złoty dzbanek z którego wydobywał się niezwykle aromatyczny korzenny zapach. Tuż obok stały dwie filiżanki wykonane z cienkiej niczym jedwab porcelany. Całości dopełniał blask wiszących na ścianie bursztynowych kandelabrów, których ramiona wykonano z rzeźbionej kości słoniowej, ozdobione czerwono-zielonymi abażurami.
- Proszę spocząć! - odezwał się kierownik pociągu, monsieur Henri Peeters - Za godzinę zapraszam na bankiet. Będzie okazja poznać pozostałych pasażerów. Gdyby panie czegoś potrzebowały, proszę mnie zawołać. Służę pomocą.
Ledwo drzwi za monsieur Peetersem zamknęły się, a Rita i Paulina nie zdążyły jeszcze rozgościć się i oswoić z otoczeniem, do przedziału wszedł tajemniczy gość.
Nie witając się, ani nie pytając o niczyją zgodę usiadł na sofie. Nie minęły dwie sekundy, a tajemniczy gość spał już w najlepsze.
Rita i Paulina i spojrzały po sobie i równocześnie zachichotały radośnie.
- Dobrze, że tylko jeden - skomentowała pojawienie się czarnego kocura Paulina.




Dzięki obecności w składzie wagonu kąpielowego, Rita i Paulina mogły się odświeżyć, zażywając niezwykle odprężającej kąpieli w wonnych olejkach.
Dzięki temu na umówiony bankiet, mimo jakże dziwnych jego okoliczności, szły radosne i pełne optymistycznego podniecenia. Wyglądało bowiem na to, że w tych sennych okolicznościach nie grozi im nic złego.

- Jakże miło panie widzieć. - przywitał je monsieur Henri Peeters, otwierając drzwi salonu.
W tym samym momencie w nozdrza obu dam uderzył oszałamiający zapach dobiegający z kuchni.
- Zapraszam. Ciszę się, że zdecydowały się panie dołączyć do naszego grona.

Grono pasażerów, nie licząc całego zastępu kotów wszelkiej maści, które na szczęście gdzieś się pochowały, było nad wyraz skromne.
Przy okrągłym stole siedziały trzy osoby. Dwóch mężczyzn i jedna kobieta.
Obaj dżentelmeni na widok zbliżających się dam wstali, co dobitnie świadczyło o ich nienagannych manierach. Starsza kobieta przywitała nowych gości, leniwym skinieniem głowy. Jej strój i wygląd od razu przykuwał uwagę.
- Madame Bruja - powiedział kierownik pociągu, delikatnym gestem dłoni wskazując kobietę w rozłożystej elżbietańskiej sukni i szerokiej białej, jak śnieg kryzie.
Kobieta, której skóra przypominała wyschnięty pergamin, ponownie skinęła głową.
- Panna Rita Carter i panna Paulina MacMoor - kontynuował monsieur Henri Peeter.
- Monsieur Karakov - powiedział wysoki mężczyzna o typowej angielskiej urodzie i brodzi w stylu van Dyke’a . Od razu dało się wyczuć emanujący od niego chłód i poczucie wyższości, a także perfekcyjny etoński akcent.
- A to szanowny pan Mac MacKenzie dyplomat i weteran wojen burskich - dokończył ceremoniał monsieur Peeters.
- Były dyplomata. Obecnie na emeryturze - podkreślił pan MacKenzie..
- Państwo pozwolą, że zaczniemy podawać - zaproponował kierownik pociągu i nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć talerze, półmiski i wazy pojawiły się na stole.
Z lekkim przerażeniem Paulina i Rita zauważył, że wszystkie potrawy zostały ustawione na stole przez długie, giętkie i wijące się niczym węże macki, które dosłownie wyrosły ze ścian i podłogi wagonu.

Jak przystało na ekscentryczny pociąg, dania także były wyjątkowe, wysublimowane i nie spotykane nigdzie indziej.
Na przystawkę krem z żółwia z dodatkiem świeżych szparagów i zielonego pieprzu. Na danie główne do wyboru nadziewane figami ucho słonia lub opiekane kuropatwy nadziewane orzechami i owocami prosto z sydarthiańskich gajów, wszystko skropione sosem przygotowanym na bazie trackiego octu. Na deser kuchnia zaoferowała owocowe sorbety oraz kremowe babeczki, a do tego najlepsze muskat z upraw ze wzgórz Karthian i góry Aran oraz otoczone aurą sławy i tajemnicy, księżycowe wino Zoogów.

Rozmowa toczyła się leniwie i można, by rzec nieśmiało. Zdawać się mogło, że każdy z pasażerów tajemniczego pociągu skrywa jakiś mroczny sekret i boi się jego ujawnienia.
Atmosferę rozluźniło ponowne pojawienie się pana Peetersa, który jak zawsze z szerokim uśmiechem najpierw zapytał o samopoczucie i komfort pasażerów, a dopiero później przeszedł do sedna sprawy.
- Jak wszyscy zapewne wiedzą udajemy się do zatoki Nod, gdzie jak wieść niesie, można ostatecznie i definitywnie przezwyciężyć wszelkie lęk, pozbyć się złych wspomnień, czy przykrych doświadczeń. Aby to się ziścić, konieczne jest stworzenie fizycznego uosobienia tego lęku, czy wspomnienia. Najlepiej ze względów bezpieczeństwa dokonać tej czynności w zaciszu swojego przedziału. Dostarczę później państwu aksamitne torby, gdzie będziecie mogli bezpiecznie przechowywać stworzony artefakt.

Po bankiecie wszyscy pasażerowie udali się do swoich przedziału na zasłużony odpoczynek. Ku zaskoczeniu Rity i Pauliny wygodne sofy zmieniły się w równie komfortowe i zachęcające do skorzystania łoża. Aksamitna pościel, aż kusiła aby się pod nią wślizgnąć i zapaść w błogi sen.




Franz Von Meran, Eleonor Howard
Okoliczności wyjazdu z Paryża okazały się dla Franza i Eleonor nader nieprzyjemne. Katzenjammer po spotkaniu z Bennettem dotkliwie dręczył ich oboje. Stało się jasne, że sytuacja z przywódcą loży przypomina nabrzmiewający wrzód i będzie ona im doskwierać dopóki nie zostanie on przecięty. Plan von Meran zakładał udanie się do Dijon, aby zmylić ewentualny pościg.
Fakt, że okultysta ich śledził był bardziej niż pewny. Fakt ten nie poprawiał nikomu nastroju.
Paryż, miasto zakochanych i artystów, okazał się dla nich nadzwyczaj pechowy. Ich grupa zmniejszyła się i podzieliła. Oboje mieli nadzieję, że Rita i Paulina, które wyruszyły przed nimi dotarły już bezpiecznie do Lozanny.

Ledwo dwie godziny po spotkaniu z Bennettem, spakowane naprędce rzeczy wylądowały w zamówionej taksówce. Zabrali tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Zabieranie całego dotychczasowego bagażu byłoby kłopotliwe i zwracałoby zbyt dużą uwagę.
- Proszę skręcić tutaj w prawo - polecił dość niespodziewanie Franz.
- Ale mieliśmy jechać na dworzec, psze pana - odparł młody kierowca.
- Niech pan nie dyskutuje, tylko robi co mówię - odparł bez pardonu Austriak.
Kierowca już bez słowa sprzeciwu wykonał manewr. Franz powtarzał go jeszcze kilkakrotnie, cały czas zerkając do tyłu, czy ktoś nie podąża ich śladem.
Eleonor w tym czasie w zamyśleniu spoglądała na zachmurzone niebo. Jej uwagę zwrócił czarny ptak, który kilkakrotnie wszedł w jej pole widzenia. Przez głowę przeszła jej upiorna i złowieszcza myśl, czy to nie on przypadkiem jest szpiegiem Bennetta. Przed takim pościgiem nie zdołaliby uciec.
Z miejsca odrzuciła tę jakże paranoiczną myśl. Sprawa Sedefkar Simulacrum i ostatnie wydarzenia, bez wątpienia odciskały na niej swoje piętno.
- Proszę nas zawieźć na dworzec, ale w Dijon. - polecił w końcu Franz.
- W Dijon? - powtórzył z niedowierzaniem kierowca.
Von Maren nie wdawał się w tłumaczenia i prośby. Kolejny sowity napiwek, po raz kolejny załatwił sprawę.
“Uroki bycia bogatym” - pomyślał i uśmiechnął się sam do siebie.


Na dworcu w Dijon byli kwadrans przed odjazdem Orient Expressu. Tym razem świadomość podróży ucieszyła ich o wiele bardziej, niż poprzednim razem. Perspektywa spokojnej i bezpiecznej jazdy była niczym balsam na ich poranione i zmęczone dusze.
Nic nie wskazywało na to, żeby Bennett czy jacykolwiek jego ludzie podążali ich tropem. żadne z nich nie łudziło się jednak, że spotkanie z okultystą wcześniej, czy później jest nieuniknione.
Na razie nie zamierzali się tym martwić.
Von Meran podał dłoń, aby pomóc wsiąść Eleonor do wagonu i z nostalgicznym uśmiechem pożegnał Francję.

Odprawa paszportowa w Frasne przebiegła pomyślnie i bez żadnych przeszkód, choć rewolwer ukryty palił Franz w bok, niczym rozgrzane żelazo.
Po kilku kolejnych kilometrach skład zagłębił się w wydrążony pod Alpami tunel, aby wyłonić się już po szwajcarskiej stronie.
Tutaj znowu czekała ich kontrola graniczna. Ku przerażeniu Franza i Eleonor o wiele bardziej skrupulatna niż ta po francuskiej stronie. Na szczęście i tym razem obeszło się bez kłopotów.

O godzinie 6.45, zgodnie z rozkładem, Orient Express zatrzymał się na dworcu w Lozannie. Franz i Eleonor nie spodziewali się gorącego przyjęcia, ani tłumu witających. Mimo to widząc niemal pusty peron poczuli żal i smutek.

Na szczęście w pobliżu dworca była czynna kawiarenka, gdzie w przyjaznym, ciepłym wnętrzu oboje mogli skosztować miejscowych rogalików oraz napić się świeżo parzonej kawy.
Oprócz nich w lokalu były tylko dwie osoby. Drzemiący w kącie sali starszy pan oraz wytwornie ubrany Turek. Na jego widok Franz znieruchomiał na chwilę. Od razu pomyślał, że wpadli z deszczu pod rynnę. Wyćwiczona przez lata dziennikarskiej pracy pamięć, w porę podpowiedziała mu powód spotkania, tak egzotycznego gościa w tych okolicach. Nie był on na całe szczęście związany z ich śledztwem. W mieście od kilku już tygodni trwała konferencja dyplomatyczna z udziałem Wielkiej Brytanii, Włoch, Francji i właśnie Turcji. Jegomość w sobolowym futrze zapewne należał przedstawicieli dyplomatycznych byłego Imperium Osmańskiego.

Odetchnąwszy z ulgą Franz i Eleonor zajęli miejsce przy barze i zamówili kawę. Wystarczył szczery uśmiech wdowa po Księciu Norfolk, aby właściciel kawiarenki wskazał im najbliższy hotel oraz jak trafić na Rue St. Etienne 50.
Doskonała kawa, ciepło i pogoda ducha właściciela sprawiły, że przynajmniej na chwilę oboje zapomnieli o śledztwie i dręczących ich kłopotach.
Zapomnieli tak bardzo, że nawet się nie spostrzegli, jak wybiła godzina dziesiąta.
- Do zobaczenia Rene - Eleonora pomachała sympatycznemu właścicielowi na pożegnanie - Mam nadzieję, że będzie jeszcze okazja, aby wpaść na tą wyśmienitą kawę.
- Kawę i rogaliki - dodał Franz.
- Zapraszam serdecznie madame - odparł, kłaniając się w pas Rene Boschart.


Po zameldowaniu się w hotelu Franz chciał jak najszybciej udać się na spotkanie z Edgarem Wellingtonem. Eleonora przypomniała mu jednak, że przecież Rita i Paulina przyjechały tu już przed nimi i warto byłoby się z nimi spotkać.
Kilka szybkich telefonów i ku rozpaczy Eleonor okazało się, że ich przyjaciółki nie zameldowały się w żadnym ze znanych hoteli w Lozannie.
- Może podały fałszywe nazwiska - łudziła się lady Howard.
- Z całym szacunkiem, ale nie przypuszczam aby którakolwiek z nich wpadła na tak szczwany plan - uciął jej nadzieje von Meran.
- Może, żeby nie wzbudzać podejrzeń zameldowały się w jakimś małym pensjonacie - próbowała podtrzymać ducha, niezmordowana lady Howard.
- To już bardziej prawdopodobne. Powinniśmy byli to ustalić wcześniej. Niech to szlag!
Franz krążył nerwowo po pokoju. Zerknął przez okno. Pogoda nie zachęcała w żadnym razie do spacerów. Mgła, szaruga i siąpiący deszcz ze śniegiem.
- Nie ma co. Musimy iść do Wellingtona, to nasz jedyny ślad. Może Rita i Paulina były lub są u niego.
- Chodźmy zatem.

Lozanna była stosunkowo małym miastem, stąd też odnalezienie adresu skąd nadany został list, nie nastręczało zbyt wiele trudności. Czego nie można było powiedzieć o samym poruszaniu się jego uliczkami. Miasto położone na wzgórzach składało się z naprzemiennie wznoszących i opadających stromych uliczek. Rozkosz dla kogoś kto uwielbia spacerować po górach, ale dramat gdy człowiek się śpieszy, a na domiar złego pada marznący śnieg.

Rue St. Etienne okazało się cichą, brukowaną uliczką położoną w spokojnej części miasta. Z dala od centrum i turystycznych atrakcji.
Wyblakły szyld pod numerem pięćdziesiątym głosił:
“Wellington Fils
Taksydermia
50, Rue St Etienne”


Okna sklepu przesłonięte były grubymi, ciemnymi kotarami poprzez które nie przebijał się choćby promyk światła. Tabliczka na drzwiach za to obwieszczała w trzech językach, że zakład jest otwarty.
Niestety mi wielokrotnego pukania, nikt im nie otworzył.
Ich nadzieje na szybkie załatwienie sprawy w Lozannie okazały się niezwykle płonne.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline