Baylof stał przed kratą czekając na swą oblubienicę - o ile tak można było nazwać narwaną niziołczycę, którą posuwał w wolnej chwili. Założył ręce krzyżem na torsie, oparł się plecami o zimną stal i westchnął głośno. Tupał cicho stopą, niecierpliwiąc się z każdą upływającą minutą coraz bardziej. Zza bramy nie było słychać żadnych dźwięków walki, wołania o pomoc lub jakiegokolwiek innego rumoru. Było to w pewnym sensie pocieszające, ale brak powrotu ze strony rudej zołzy wzbudzał już niepokój. W końcu Baylof się przemógł i postanowił dołączyć w ślad za kurduplem. Wspiął się po metalowych prętach i z gracją przecisnął, zeskakując po drugiej stronie. Zajrzał w pożerający okolicę mrok, mrużąc oczy i wysilając się, jakby to miało mu pomóc w dojrzeniu czegoś istotnego. W ostateczności :w dupie był, gówno widział", jak to sam określił. Ostrożnym krokiem poszedł tam, gdzie Solo. Nie miał jednak w zamiarze krzyczeć czy jej nawoływać, w zasadzie to nie miał zamiaru w ogóle wydawać żadnego dźwięku. W końcu nie po to przez tyle lat szkolił się w dziedzinie bycia bezszelestnym cieniem, by teraz brnąć przez środek korytarza jak jakiś zwalisty golem. Jeśli tej małej złośnicy groziło niebezpieczeństwo, to czuł się w obowiązku, aby jej pomóc. A przynajmniej się starać. Krocząc w cieniu wiedzial, że będzie miał czas na późniejsze wyjęcie broni, w końcu jest mistrzem, nikt na pewno nie wykryje jego obecności.