Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-07-2017, 21:44   #24
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Anna jeszcze śpi, czy już nie śpi? Powieki nadal ciężkie a spod powiek wylewają się obrazy doświadczonych wizji, śpiącego węża i kata, który otworzył brzuch skutej w kajdany kobiecie. Ona nią była? Towarzyszył tamtej chłopiec o sinych ustach, tak jak i jej towarzyszy. I teraz te wszystkie widmowe postacie nakładały się na rzeczywistość, na jej pokryty cieniami pokój i twarz Ołdrzycha czekającego obok łóżka. Głos jego docierał do Anny jeszcze z daleka, ale wyraźnie poczuła pieszczotę zsuwającej się po nocnej koszuli pościeli.
- Miałam zły sen - powiedziała bardzo cicho i ani nie drgnęła.
Nie miała pojęcia co Ołdrzych zamierza, i co więcej zastanawiające, czy ona go ku temu wciąż prowokowała. Podkreślała wszak na wszelkie sposoby, że ich połączyły przysięgi i Bóg. A teraz on znów obrączkę nosił i przyszedł do jej sypialni, tyle, że Anna nie była już żywa.
Tkanina spłynęła na podłogę przy łożu. Oldrzych trwał jeszcze chwilę nachylony, by pomału i z jakąś niechęcią oprzeć się z powrotem na krześle. Ślizgał się nadal po Annie spojrzeniem.
- Na złe sny najlepszy jest łów. I krew - ton mu się nie zmienił, zachwyt z niego nie zniknął, wyparowało tylko zdziwienie. Pewny jest tego co mówi, i ta pewność wylewa się z niego, jak falą uderza i zagarnia.
Anna usiadła. Brodę wbiła w kolana, rąbek koszuli nocnej naciągnęła pod palce stóp, ramionami oplotła nogi. Onieśmielał ją Ołdrzych i jego pewność siebie i męski, a nawet, zwierzęcy magnetyzm.
-Dziwny jesteś…. - głos pozostał w najniższych nutach. - Coś ci się stało?
- Dawnom się tak dobrze nie czuł - kącik ust drgnął w uśmiechu i Oldrzych powstał. Zgiął się wpół nad łożem, ujął dłoń Anny i złożył na niej dworny pocałunek.
Anna wyrwała rękę i cofnęła się w róg łóżka jeszcze szczelnie opatulając w nocną koszulę.
Usiadł z powrotem, uczucie zawodu na twarzy pojawiło się i znikło równie szybko. Zgiął się gibko, zgarniając kołdrę z ziemi i wyciągnął w jej kierunku.
Wyrwała by sie nią okryć po sam nos. Tylko oczy, wielkie i czujne, i nieco tez wystraszone, wystawały ponad fałdy pościeli.
-Panie Bożywoju, proszę mi uczynić tę przyjemność i wrócić do swojej twarzy. Dopiero wtedy będziemy rozmawiać.
- Zdaje się, że ta przyjaźnie cię usposabia - zaoponował.
-Blagier - odparła z nuta pogardy, bardziej hardo niż zamierzała.
- Spryciula - uśmiechnął się drapieżnie. Jasne włosy pociemniały i spłynęły gładką, połyskliwą falą z ramienia. Twarz zeszczuplała, paznokcie na szczupłych, smagłych dłoniach wyciągnęły się w krótkie, ciemne szpony. - Lecz pod maską… jest kolejna maska, a za nią kolejne. Niech to jednakże będzie prezent i wywdzięka, skoro ci to potrzebne do… komfortu. To, jak i życie tej zdrajczyni.
-Pężyrki - znów zmiękł jej głos, bo kiedy w jej sypialni miast Oldrzycha stanął prawdziwie Bożywoj po martwych plecach Anny przepełzł dreszcz strachu.
- Z moją łowną suką rozprawię się w swoim czasie. Twą służką. Która wcześniej włosy Katarzynie kręciła na skórkach od chleba. Leży przy schodach. Wyżyje.
- To nie jej wina - usprawiedliwiała ją Anna. - Nie chciała nic mówić, to i ją zmusiłam. A co do Pężyrki, nie dość żeś ją waść ukarał? Nająłeś wilkołaków, widziałam. Plemię Srebrnych Kłów i jednorękiego Wilka. Co oddałeś im w zamian? To co żeś zabrałeś z ruin zamku Barwald dwie noce temu. Co to było?
Spiął się nagle, szczupłą twarz ściął gniew, błysnęły wysunięte kły.
- Każdy - wycedził pomału - ma swe ciągoty.
- Twoimi są walka i ziemia. Przeciwnie do twojego brata, romantyka. Może się z żoną kłócą, ale Łączy ich uczucie i lojalność, i trupek w kołysce. A ty jesteś sam! Spostrzegą twój fortel, żeś nie wybył na łowy i jak myślisz, machną na to ręka? - wychynęła spod kołdry dziarsko i nim się obejrzała stała bosymi stopami na podłodze obok niego, wyprostowana jak włócznia. - Może czas znaleźć sobie kogoś jak Włodek znalazł Katarzynę? Sojusznika dla siebie. Przestać trwać w tej relacji, chwiejnej jak trzynożny stół?
- Wnyki na mnie zastawiasz, sarenko - stwierdził z kamienną twarzą, nie poruszył się nawet o włos. - Jeszcze zapomnę, po co żem przyszedł. I cię jak równą sobie potraktuje.
-Mam dobrych nauczycieli - jeszcze wyżej zadarła podbródek. - A po coś wobec tego przyszedł? Omotać mnie tak jak Jitkę? Krew swoją w gardło wlać bym ci wyśpiewała, jak skowronek, wszystkie tajemnice? Nie wiem doprawdy, dlaczego kasztelan ma wobec ciebie tyle szacunku.
Imię Gangrelki wywołało jakiś dysonans. Bożywoj brwi ściągnął, ale po chwili uśmiechnął się znowu. Zdążył o Jitce zapomnieć ze szczętem, musiał wygrzebać ją z pamięci.
- Omotać? Może. Kiedyś. Po tym, jak Gangrel w końcu odnajdzie drogę do twej łożnicy i zrobi z ciebie kobietę… - uśmiech Bożywoja zamarł i zaczął przywodzić Annie na myśl węża. - Widzisz, Anno? Również potrafię - westchnął i wzruszył ramionami. - Nie ciągnij tego, bo ci więcej bólu władny jestem sprawić niż ty mnie. I nie po to przyszedłem. Po to, by podziękować.
Tak prosto z niej wyciągnął największy wstyd. Zatrzepotała firankami rzęs, otworzyła usta bezwstydnie jak ryba, a gdy je zamknęła wróciła na materac. Oparła się czołem o zimną ścianę, stopy skromnie podwinęła i zapytała markotnie w ogóle nań nie spoglądając:
-Za cóż?
- Za wsparcie. Przywiozłem ci podarek. Byś nie musiała więcej brudzić sobie białych rączek, ryjąc w ziemi za poukrywanymi skarbami. Zdaje się, tego szukałaś w Barwałdzie? - wskazał na toaletkę. Pośród flakoników i biżuterii leżała opasła księga.
-Nie byłam ci wsparciem - odparła cicho, nadal urażona jego słowami.
Z ociąganiem jednak podeszła do księgi, bo tu sie akurat mylił. Anna niczego konkretnego nie szukała w zamku. Ale pewnie on, tak jak i ona próbował z urywków swych wizji i spostrzeżeń ułożyć całość. Ojciec przypuszczał, że zlecą się sępy szukać skarbów po Skrzyńskich. Bożywoj brał Annę za jednego z nich.
Zerknęła na okładkę i przekartkowała.
Corpus. Głosiły tłoczone litery. Ciało.
Twórca miał ładny, kształtny charakter pisma.I obsesję na punkcie zachowania ciał w świeżości i dobrym stanie. Środkami naturalnymi, ziołami, minerałami i wydzielinami zwierząt. Lodem i mrozem. I rytuałami, których Anna zapewne nie będzie w stanie nigdy użyć.
- Zatem niechaj będzie moja strata - odrzekł Bożywoj bez gniewu czy żalu. Powstał ze swego miejsca. - Do widzenia, Anno.
-Stój - poprosiła i ośmieliła się złapać go za łokieć. - Źle zaczęliśmy... Szukam cię od kilku dni by pomówić, a teraz gdy wreszcie tu jesteś zostawiasz mnie z niczym. Nie chcę twoich ksiąg - nie było to do końca prawda, księgi i wiedza to było coś czego sobie nie zwykła odmawiać. - Chcę negocjować.
Wykręcił się gładko jak wąż, pochwycił ją za nadgarstek i rękę w bok odwiódł, głowę nachylił, by się wesprzeć czołem o czoło Anny.
- Oczywiście. Wszak wszyscy mamy swoje ciągoty. Jednak czas już na mnie.
-Kasztelan cię szanuje i jest skłonny się ułożyć - nie wyrywała sie z kleszczy ścisku. -. Chce tylko jednego. Daj mu to a wówczas możesz dostać swoje ziemie. Możesz być kimś bez nich.
- Ja jestem kimś bez nich - przyciągnął dłoń Anny do ust, ale zamiast eleganckiego
pocałunku na wierzchu dłoni przeciągnął wargami po nadgarstku - Powiedz Aureliusowi, że polowanie zaczęte. Negocjować możemy w przerwach. Choć zaiste, gadanie nie jest tym, co mnie w nim nęci.
 
liliel jest offline