Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-07-2017, 16:50   #1
Kaworu
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
[M&M 3] Exalted: Powrót Szkarłatnej Cesarzowej

Exalted: Powrót Szkarłatnej Cesarzowej

Rozdział Pierwszy: Rewolucja w An-Teng

Achmain

Ah, Zachód, cudowny, magiczny Zachód. To tu, na Wielkim Oceanie Zachodnim, rozrzucone niczym perły lśniące w Słońcu, znajdowały się najpiękniejsze wyspy i wysepki całej Kreacji. Plaże, szum morza, ogniska zapalane w nocy z drzewa wyrzuconego na brzeg – dla wielu urzędników Krainy wakacje w tej części świata były spełnieniem marzeń.

Nie wszyscy jednak przybywali do tego miejsca w celach rozrywkowych. Trójka Wybrańców znalazła się tu, wiedziona niejasnymi wizjami, które męczyły ich w snach. Nie wiedzieli co się stanie, ani kiedy, ale byli pewni, że coś na pewno się wydarzy – a wtedy ich obecność byłaby tu kluczowa.

Achmain wysiadł ze statku, który przetransportował go z gorącego Południa na nie mniej gorącą wyspę w Południowo-Zachodnim zakątku Kreacji. Lunar stąpał pewnie, z podniesioną głową, nie bojąc się prażącego Słońca ni tłumu, który go otaczał w porcie. Wszędzie krążyli tu i wewte majtkowie, kapitanowie, pasażerowie statków i ci, którzy wypakowywali lub zapakowywali towary na łodzie. Roiło się tu także od rybaków, noszących na rynek An-Teng złowione przez siebie ryby i owoce morza – czerwone homary, różowe ośmiornice, miękkie krewetki w twardych pancerzach i małże o słonawym posmaku.

Wybraniec Luny udał się niespiesznym krokiem w stronę centrum miasta, rozglądając się ciekawie. Zaiste, An-Teng było pięknym i starożytnym miastem. Na południe od niego rozciągały się gęste puszcze, pełne egzotycznych roślin i zwierząt, przywodząc na myśl odwieczne lasy Wschodu. Nawet w mieście powietrze było wilgotne i parne, dusząc półnagich śmiertelników, których wystawiona na widok skóra modliła się do lokalnych bogów o choćby lichy wiaterek. Gdy Achmain w końcu dotarł do swego celu, dostrzegł wielki rynek z bogactwem darów zarówno morza, jak i dżungli,które mieniły się wszystkimi znanymi kolorami. Poza wspomnianymi już straganami rybaków były tu owoce różnego kształtu, rozmiaru i smaku, przyprawy, a także dobra importowane z innych miast Południa, Zachodu, a nawet Błogosławionej Wyspy.

Były tu także dwie duże budowle – pałac rządzącej dynastii Wu-Jen z wysokimi wieżami i otoczony murem z wyblakłych w gorącym powietrzu cegieł oraz, po drugiej stronie placu, pokaźna świątynia. Achmain miał trudności z określeniem bóstwa lub bóstw, które się w niej czciło, dostrzegł tylko złoty posąg przedstawiający dumnego mężczyznę i srebrny, reprezentujący piękną pannę z twarzą zakrytą welonem na Południową modę.

Mosiężne Słońce i Aureus

Do An-Teng przybyli własnym statkiem – była w tym duża zasługa Mosiężnego Słońca i jego bogactw. Słoneczni Bracia dali wolne załodze i pozwolili jej przemieszczać się swobodnie po mieście, sami zaś, ramię w ramię ruszyli eksplorować stolicę wyspy.

Bracia także otrzymali wizje. Co ciekawe, nie sądzili, by były one darem od Słońca Niezwyciężonego (doszli do takiego wniosku po wzajemnych konsultacjach i godzinach rozmów). Były one bardzo niejasne i nie wiedzieli, co o nich myśleć, ale uznali, że warto za nimi podążyć. Podróż zajęła im długo, ale w końcu, ku własnej radości, dotarli do celu. Mieli wrażenie, że ich stopy, przyzwyczajone po długiej podróży morskiej do fal, chwieją się na boki, w rytm morza, które zostawili za sobą. Specyficzne uczucie. Widocznie nawet Exaltedzi nie byli wyjątkiem od pewnych ludzkich praw.

Słoneczni znaleźli się na tym samym placu co Achmain. Rozglądali się nieco skonfundowani na boki. Wiedzieli, że są tam, gdzie być powinni, ale nie mieli bladego pojęcia co powinni teraz zrobić. Po prawdzie, nie wiedzieli nawet czemu powinni zapobiec. Wszystko wokół wyglądało tak, jak powinno, wszędzie panował ład i spokój. Co właściwie mieli tu zrobić?

Młodszy z braci podszedł do jednego straganu, gdzie na szaszłyku sprzedawano krewetki w modzie z posypką z sezamu, a starszy rozglądał się czujnie, jakby licząc na to, że Sol Invictus ześle mu jakiś znak.

Znak w końcu przyszedł.

Wszyscy

Niespodziewanie, na placu pojawili się wojownicy. Nosili czarne jak noc napierśniki, w rękach dzierżyli zaś włócznie i okrągłe tarcze. Ich twarze skrywały hełmy z przyłbicami. Na ich czele znajdował się herold w białej, zwiewnej szacie, ze zwojem w rękach.

Wszelkie głosy ucichły. Tam, gdzie przed chwilą słychać było brzęk monet, sprzedawców zachwalających swoje towary, kupujących targujących się o niższą cenę i śmiech dzieci, teraz panowała mrożąca krew w żyłach cisza. Wszyscy intuicyjnie czuli, że dzieje się coś ważnego i powinni byli słuchać z uwagą.

Gdy grupa zbliżyła się do bram pałacu, herold wyszedł naprzód i rozwinął swój zwój.

- W imię Khalika Al-Malika, pierwszego tego imienia, prawdziwego dziedzica miasta An-Teng, ogłaszam, co następuje. Powróciłem, by odzyskać to, co mi prawnie się należy. Po latach wygnania mego rodu, wspierany przez Królową Niebiańskiego Porządku, święty i trwający w nieskończoność bądź Jej kulcie, rzucam wyzwanie obecnej głowie rodu Wu-Jen, rządzącemu bezprawnie i w sposób godzący w uświęcone prawa dziedziczenia znane tej wyspie od Pierwszej Ery. Żądam, aby Shin Wu-Jen spotkał się ze mną jutro na tym właśnie placu, gdzie wybierzemy naszych herosów, aby w walce pod okiem bóstw zdecydowali, komu należy się ta ziemia. W innym wypadku, jeśli Shin nie stawi się, oznacza to otwartą wojnę. Wierzę, że aby uniknąć rozlewu krwi, samozwańczy władca stawi się na moje wyzwanie razem z herosem.

Herold zwinął zwój, patrząc na mury pałacu. Pojawił się na nich gruby mężczyzna w średnim wieku, noszący na sobie zielone, jedwabne szaty. Obok niego stali łucznicy, z łukami naprężonymi do ataku.

- Na co czekacie?! - spytał. Jego głos był szorstki, twardy i nieprzyjemny dla ucha – Zabić ich!

Pierwsze strzały spadły z wysoka na wojowników niczym chmura szarańczy. Część z nich zasłoniła się tarczami, inni przyjęli atak na klatę, gdzie pociski odbiły się od ich pancerzy. Herold nie miał tyle szczęścia - padł na ziemię, z strzałą wystającą z jego krtani. Ludzie na rynku zaczęli krzyczeć i uciekać w popłochu, dzieci płakać i chować się za swoimi matkami.

Exaltedzi wiedzieli jedno – musieli coś zrobić.
 
Kaworu jest offline