Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-07-2017, 23:28   #164
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 25 - Bombardowanie (34:20)

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 3200 m do CH Green 5
Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 1750 m do CH Brown 3
Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 2250 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 34:20; 40 + 180 + 60 min do CH Green 5
Czas: dzień 1; g 34:20; 25 + 60 min do CH Brown 3
Czas: dzień 1; g 34:20; 40 + 60 min do CH Black 2




Green 4, Brown 0, Black 8



- Streszczaj się! - marine trzepnął popędzająco dłonią w bark medyka Parchów. Karl doszedł do siebie na tyle by również zbliżyć się do łóżka na którym wciąż wiła się i krzyczała skuta, wytatuowana na twarzy kobieta. W końcu uległa perswazji kajdanek, sile powstrzymujących ją mundurowych, mocy zastrzyku doktora i własnemu wycieńczeniu organizmu. Jej krzyki zaczęły słabnąć, ruchy stawały się rzadsze i słabsze przez jeden krótki moment nim odpłynęła w chemiczny niebyt wydawała się całkiem spokojna, zwłaszcza jej spojrzenie wydawało się nieodgadnione.





Skuta aresztantka w końcu uspokoiła się i zasnęła. Wraz z nią wyciszyła się atmosfera w ambulatorium. Przez chwile wszyscy spoglądali jeszcze na nieruchome, ciche obecnie ciało czarnowłosej kobiety na skotłowanym łóżku.


- Ja pierdolę. Co to było? - najmłodszy z policjantów otarł spocone czoło patrząc na pytająco na zebranych. Zawiesił na dłużej wzrok na dwóch pozostałych policjantach starszych i wiekiem i stopniem.


- Odbiło jej. Podobno przechodzą pranie mózgu jak wstępują do tej sekty i się szprycują chuj wie czym. Zresztą jakim trzeba być pojebem by wstąpić do tej ich organizacji? - odpowiedział w końcu Jorgensen o wyglądzie łysiejącego tatuśka. Różnica wieku między nimi nawet pasowała do relacji międzypokoleniowej choć obaj wyglądem różnili się podobnie jak Flip od Flapa.


- Co ona bredziła, że ma coś w sobie? I wy też? Ma w sobie te… - Alle pokiwał głową ale miał chyba i inne wątpliwości co do szopki jaką przed chwilą sprezentowała im pojmana terrorystka. Wskazał niepewnie gestem dłoni na leżące na kozetce ciało. - No nie wiem jak ma w sobie ten syf to może ją spalmy? Albo zamknijmy gdzieś chociaż. W jakiejś skrzyni czy co? - zaproponował niepewnie młody policjant patrząc niepewnie na starszych kolegów i na resztę ludzi w ambulatorium. Obawa widoczna była w jego oczach co do niejasnego statusu aresztantki. Jorgensen wyglądał jakby na poważnie się zastanawiał nad propozycjami młodszego kolegi.


- Może ją wywalmy ze schronu? Powiemy, że nam zwiała czy cokolwiek. - zaproponował swoje rozwiązanie zerkając na Alle a potem na Hollyarda.


- Co?! Pojebało was? - zapytał zirytowanym a nawet wkurzonym głosem Raptor. - Nikogo nie będziemy wywalać ze schronu! Ani palić! - warknął rozzłoszczonym tonem Karl. - Jesteśmy Policją do cholery! Chronić i służyć! Nie tylko jak jest ładny dzień i trzeba babcię przeprowadzić przez ulicę! Ją, tu i teraz, też! - wskazał palcem na nieruchomą obecnie aresztantkę.


- A ty! - Karl nie zapomniał zwłoki jaką wykazał się lekarz. Wycelował w niego oskarżycielsko palec. - Nie jesteśmy na jakiejś auli wykładowej! Jak mówię, że masz coś zrobić to masz coś zrobić! Natychmiast a nie kiedy uznasz wedle swojego widzimisię! - warknął okazując swoje niezadowolenie z zachowania Green 4. Mówił jakby uznał, że lekarz celowo zwlekał z podaniem uspokajacza skutej terrorystce.


- Ale coś musimy z nią chyba zrobić? - zapytał po chwili kłopotliwego milczenia starszy policjant.


- Zamknijcie ją w izolatce. - wskazał na drzwi nad którymi widniał napis “IZOLATKA”. - I przypnijcie ją do łóżka. - polecił po chwili zastanowienia Hollyard. Widząc jakieś wyjście dwóch policjantów wzięło nieprzytomną kobietę i zaniosło ją do tej izolatki.


---



- Skan jest przygotowany. - odezwał się Roy gdy sytuacja w ambulatorium mniej więcej się unormowała. Patrzył na głównie na Green 4. Ten zaś mógł stwierdzić, że urządzenie było sprawne i gotowe do użycia. Działać też wedle panelu sterowniczego działało poprawnie. Nie był to do końca w pełni medyczny skaner a raczej coś co miało robić prześwietlenia. Ale brodaty nauowiec tak wyprofilował skanery i program, by wykrywało krew obcych o konkretnym składzie chemicznym, kompletnie różnym od ludzkiego. Pomysł wydawał się sensowny jeśli małe obce miały zbliżoną krew jak dorosłe a raczej wedle biologii ludzkich światów powinny. Wszelkie więc wykryte wewnątrz ciała pacjenta skupiska takiej substancji chemicznej raczej należałoby uznać za ciała jak najbardziej żywe i obce.


Gdy Green 4 dał znać, że badanie jest przygotowane przyszła kolej na zbadanie pacjentów. Trójka mundurowych popatrzyła na siebie nawzajem z wyraźnym napięciem w oczach. Wreszcie Hollyard wzruszył ramionami i pierwszy podszedł do skanu. Prawie wszyscy ustawili się za plecami Horsta i Roy’a obserwując kolejne etapy skanu. Skaner działał. Bezbłędnie wykrywał wszelkie resztki krwi obcych na ubraniach i pancerzu policjanta jakich nie udało mu się pozbyć podczas prysznica. Sam pacjent zachowywał się w miarę spokojnie. Choć puls i oddech miał przyśpieszony podobnie też nadmierne pocenie było dość zauważalne. Skan wykrywał też stan podgorączkowy pod względem temperatury ciała. Jednak to co wykrył w głębi ciała policyjnego Raptora na chwilę odebrało mowę chyba wszystkim obserwatorom ekranu skanera.





- Chcę to zobaczyć. - zażądał Hollyard wychodząc spod skanera i dołączając do reszty grupki. Gdy zobaczył to co i oni zacisnął powieki i szczęki. Po chwili otworzył je i pokręcił głową patrząc gdzieś w bok ściany. Usta ułożyły mu się w bezgłośnie “o kurwa” - Ile mamy czasu? Da się coś z tym zrobić? - powiedział po chwili patrząc pytająco na Green 4. Ten nie do końca był przekonany co o tego ile czasu zostało do wyklucia się stwora. Obraz ze skanu pokazywał głównie układ krwionośny a nie sam kształt stworzenia w piersiach policjanta. Bez czasu zarażenia nie znał też tempa w jakim stworzenie rosło ani w jakim jest obecnie stadium czyli kiedy osiągnie dojrzałą formę. Jasne było jednak, że rozwój stworzenia jest liczony w godzinach a nie jak mniejszych i większych ziemskich organizmów w tygodniach i miesiącach jest więc wielokrotnie szybszy. I jakby się stworzenie nie rozwijało zgodnie ze swoją biologią to ludzki nosiciel miał minimalne szanse przeżyć tak obszerne obrażenia jakie musiały powstać przy wyrywaniu się stworzenia na wolność.


Co innego ekstrakcja stwora na zewnątrz. To był problem czysto medyczny. Chociaż dość ryzykowny i poważny to jednak leżał jak najbardziej w zasięgu wiedzy medycznej każdego prawdziwego chirurga. Pacjenta należało poddać narkozie, dostać się do tego stworzenia i wydobyć je na powierzchnię a pacjenta zaszyć. Miałby pewnie spore trudności pooperacyjne po takiej ingerencji ale to akurat było dość powszechne przy każdej tak poważnej operacji. Niemniej sama operacja w tym ambulatorium była dla chirurga jak najbardziej możliwa. Oczywiste też było, że czas nie sprzyja pacjentom bo im wcześniej przeprowadzono by tą operację tym powinna być ona łatwiejsza i bezpieczniejsza i dla lekarza i dla pacjenta.


Wyniki Mahlera i Patinio były podobne. Cała trójka miała w sobie ślady obcego krwiobiegu i teraz cała trójka wydawała się jednocześnie przybita i udawać, że nie jest tak źle jak było. Pojawiło się też naturalne pytanie: “Co dalej?”. Byli w nieźle wyekwipowanym ambulatorium i nawet był obecny wykwalifikowany chirurg. Ale gdyby nawet niezwłocznie zabrać się za operację to potrwałaby ona z kwadrans. A może i kilka kwadransów gdyby wyszły jakieś komplikacje. Licząc na każdego pacjenta. Przy trzech robiło się około pół godziny przy pośpiechu albo i godzina, dwie lub trzy gdyby sprawy zaczęły się syfić. Czas uciekał i Parchom i mundurowym. By Brown 0 wykonała swoje zadanie był potrzebny choć jeden z nich na dachu budynku na zewnątrz o kilka kilometrów stąd. Za niecałe pół godziny. I każdy z mundurowych który poszedłby pod nóż z jednej strony robił z siebie za królika doświadczalnego nie mając pojęcia czy taka operacja jest w ogóle wykonalna. Z drugiej w razie powodzenia ryzyko tragicznego zakończenia wydawało się być mniejsze niż każdego kolejnego pacjenta. Chwila kłopotliwej konsternacji została przerwana przez Hollyarda gdy Patinio zaczął nieśmiało zastanawiać się nad kolejnością. Karl uciął od razu powołując się na hierarchię ważności i dowodzenia i sam wyznaczył kolejność. Najpierw Mahler, potem Patinio i on sam na końcu.



Black 2 i 7



Większość grupki Parchów z różnych grup ruszyła z większością gości do ambulatorium. W jacuzzi jednak pozostała para latynoskich Parchów z grupy Black. Do tego wdzięcząca się do swojego Płomyczka rozkoszna blondyneczka i całe mnóstwo chętnych i wdzięcznych dziewcząt chętnie figlujących i usługujących i specjalnym gościom pana Morvinovicza i sobie nawzajem. W efekcie gdzie by skazaniec w jacuzzi nie spojrzał czy nie sięgnął to zawsze trafiał na jakieś mokre, rozkoszne i chętne ciałko do zabawy.


Chelsey siedziała oparta o brzeg jacuzzi wewnątrz czystej, ciepłej i wesoło chlupoczącej wody. Amanda, jej Promyczek, wesoło siedziała jej trochę na biodrach a trochę na udach opierając się dłońmi o jej barki. Ale też przesuwała nimi po mokrym ciele swojego Promyczka gdzie jej zwinne i sprytne dłonie umiejętnie podrażniały a to twarz, szyję lub piersi Latynoski okazyjnie zsuwając się niżej. Zaś blondynce pomagała i wspierała zabawę jakaś jej koleżanka. Usiadła zaraz za nią, już na kolanach Chelsey wdzięcząc i kusząc swoimi wdziękami i do niej i do Amy. Sprytnie wodziła dłońmi po plecach blondynki w kończy przyklejając się do niej frontem co ta przywitała rozkosznym pomrukiem. Dłonie koleżanki zsunęły się na bok i front Promyczka podkreślając Chelsey jeszcze dobitniej kobiece atuty blondynki. Odchyliła ramię do tyłu by objąć głowę trzeciej w tym układzie koiety i pocałować się z nią mocno i głęboko. Syknęła cicho gdy dłonie tamtej mocniej złapały jej piersi. Gdy skończyła pochyliła się nad Chelsey i znów wróciła do ust Latynoski. Całując wciąż jej policzek przesunęła się z ustami aż do jej ucha - A może ty chcesz iść w środek co? Albo jakoś inaczej coś chcesz? - zapytała szeptem chcąc usatysfakcjonować swoją kochankę wedle jej życzenia.


Hektor też nie narzekał na brak kobiecego zainteresowania i towarzystwa. Był co prawda duży. Nawet bardzo duży. Ale dziewczyny nadrabiały to przewagą liczebną. Zawsze przy nim, wokół niego, nad nim czy pod nim była jakaś miła i sympatyczna dziewczyna a najczęściej i jej koleżanka. - I dlatego mówimy na nią Syrenka. - powiedziała z uśmiechem dziewczyna przyklejona do boku Latynosa bezwstydnie ocierając się o niego swoimi atutami. Wskazywała na ruchomą, pływającą kępę włosów koleżanki jakie widać było spod spienionej wody a która zdolnie i z zapałem obrabiała zanurzone w tej wodzie części ciała hektora. Co prawda ciężko było mieć pewność w natłoku tak emocjonujących wydarzeń ale “Syrenka” naprawdę potrafiła zaskakująco długo lądować pod wodą. Wreszcie jednak wynurzyła się nad powierzchnię i odruchowo otarła twarz z ociekającej wody i mokrych włosów. - To co? Chcesz jeszcze raz, chcesz zobaczyć jak mnie obrobi? A może coś ze mną? Czy jeszcze coś innego? - zapytała druga z dziewczyn kiwając brodą na wynurzoną właśnie syrenkę. Ta otarła właśnie oczka i z uśmiechem pokiwała głową na znak, że podobnie jak koleżanka na każdą z tych wersji jest równie chętna. Inna z dziewczyn właśnie podeszła do jacuzzi z tacą na której stały różne butelki i szklanki a także proszki do wciągania czy wcierania sobie w dziąsło.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; parter do Seres Laboratory; 30 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 34:20; 40 + 60 min do CH Black 2



Black 4 i 0



Pomysł z drzwiami okazał się trochę karkołomny. Poruszanie sięw ociemniałym i wstrząsanym wybuchami orytarzu prawie po omacku i z mało przydatnym słuchem było dość trudne. Do tego walające się na podłodze fragmenty gruzów, ciał xenos, wyrzuconych wybuchami mebli dodatkowo utrudniały drogę. Podróż z drzwiami w dłoniach była jeszcze trudniejsza i dźwigających je mężczyzn wystawiała na atak. Dźwigając drzwi przy przedzieraniu się przez zadymiony korytarz nie mieli właściwie szans odeprzeć jakikolwiek atak. Ale los im sprzyjał i xenosom chyba rumor i piekło czynione przez artylerię bardziej zajmował uwagę niż para ludzi dźwigających drzwi.


Wrócili z powrotem do rozerwanej rury. Temperatura od ognia znacznie wzrosła co odczuwał zwłaszcza Graeff. Zcivicki w swoim hermetycznym pancerzu był mniej podatny na ten czynnik choć źródło otwartego ognia mogło zagrozić i jemu. Zakrycie się drzwiami okazało się dość karkołomne ale nie bardziej niż dźwiganie ich przez zagracony i zadymiony korytarz.


Gdy znaleźli się dosłownie pod ogniem czuli uderzenie płomieni w niesione drzwi. Te ześlizgiwały się po płaszczyźnie drzwi i gdyby do przebycia był dłuższy kawałek albo ekspozycja trwała dłużej drzwi rozgrzały by się tak, że zaczęłyby parzyć trzymajacych je ludzi a w końcu płomienie strawiły by i tą przeszkodę. Ale na szczęście odcinek korytarza objętego płomieniami był dość krótki więc przedostali się na drugą stronę zostawiając za sobą płonącą część korytarza.


Dalej sytuacja się nie zmieniła. Korytarz po drugiej stronie płomieni był tak samo wstrząsany wybuchami, tak samo niestabilny, siekący odłamkami i zadymiony jak i ten przed. Ale z tej strony mieli już dość blisko do schronu nr. 2 gdzie miały byś wskazane osoby jakie mieli eskortować na dach, kilka pięter wyżej.


W końcu znaleźli się przed drzwiami. Te nie wyróżniały się niczym specjalnym i wyglądały tak solidnie jak drzwi do schrony powinny wyglądać. Przy nich znajdował się panel, na szczęście działał, i po krótkiej rozmowie ze znaną już sobie z odtwarzanego nagrania blondynką zostali wpuszczeni do środka. Za pierwszymi drzwiami był przedsionek komory odkażającej a sama kobieta czekała na nich za drugimi drzwiami. Miała na sobie ten sam egzoszkielet w barwach paramedyka który widać było na nagraniu. Drzwi do śluzy powietrznej zatrzasnęły się i dwójka Parchów znalazła się we właściwym schronie.


- Dobrze, że przyszliście. Jestem Renata Herzog, paramedyk. - przedstawiła się dwójce gości. - Jesteście ranni? Potrzebujecie pomocy? - zapytała widząc ich pancerze pomazane mieszaniną wszelakich substancji ze świata zewnętrznego przy których ciężko było na pierwszy rzut oka stwierdzić jaki jest stan faktyczny ich zdrowia. Kobieta wydawała się dość opanowana jak na warunki otoczenia. W schronie też było słychać głuche eksplozje na powierzchni choć znacznie wytłumione. Czasem coś posypało się z sufitu czy zamigotało światło ale pod względem przeczekania bombardowania schron zapewniał całkiem dobrą ochronę.


- Jesteście Parchami. - powiedziała prowadząc ich korytarzem do części głównej. Nie sprawiało to wrażenia pytania a Obroże były dość rozpoznawalne. - No dobrze a przybędzie jeszcze ktoś? Jak zamierzacie nas ewakuować? Macie jakiś transport? Nas jest dziewięć osób. - mówiła gdy weszli do głównej sali schronu. Był policzony na znacznie większą liczbę osób więc ten niecały tuzin osób wewnątrz nie sprawiał wrażenia tłoku. Większość prycz i ławek była pusta. Ludzie skupili się w jednym krańcu sali i większość z nich albo leżała, siedziała a ze dwie nawet wstały chyba chcąc zobaczyć dokładniej kto przebił się do schronu. Wśród nich widać było drugą osobę z medycznymi oznaczeniami która chyba właśnie zmieniała opatrunek jakiemuś dzieciakowi. Z połowa pacjentów tego improwizowanego szpitala polowego to były jakieś dzieci.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline