-
Spotkajmy się z Eguzkine na naszych warunkach. Sami wybierzemy czas i miejsce spotkania. W obecnych okolicznościach i mając na uwadze co stało się ostatnio to nie będzie wygórowana prośba. Znalazłem nawet odpowiednie miejsce. Polana w dżungli, wystarczająco duża, aby wylądowała tam Valkiria. W pobliżu, na wzniesieniu ruiny jakiegoś budynku. Doskonałe miejsce na punkt snajperski, bo jest z niego widok na całą okolicę. Z pewnością ktoś się tam zasadzi, albo będzie szukał tam naszych strzelców, a wtedy napotka na niespodziankę np. w postaci Valerii. Ja sam zbuduję dobre stanowisko w mniej oczywistym miejscu, skąd będę miał dobre pole rażenia na całe miejsce spotkania. Jak coś pójdzie nie tak, zapewnię wsparcie laserowe. Plus, będziemy mieli okazję zasadzić się tam zawczasu i oglądać kto przyjdzie aby zasadzić się zawczasu na nas.
Blackhole zrobił pauzę, dając Cortezowi kilka chwil na komentarz pomysłu.
-
Co do handlarzy narkotyków, to będę musiał narobić trochę huku w ich hangarze i okolicach. Dziupla nowego kartelu jest na terytorium faweli, więc pies z kulawą nogą nie będzie ingerował w strzelaninę w tym miejscu. A co do pośredników pracujących w polu, to załatwię sprawę tak, że będzie wyglądała na wypadek.
Wypasiona fura w krzykliwych czerwononiebieskich kolorach mknęła tunelem pod miastem. W środku siedziało kilku wydziaranych mężczyzn bez karków. Na pierwszy rzut oka było widać, że z niejednego więziennego pieca chleb jedli, niejedno zrobili, niejedno zarzygali. Czuli się pewnie – byli drapieżnikami w miejskiej dżungli. Zatrzymali się za stojącą furgonetką, w miejscu gdzie tunel zaczął skręcać. Kierowca kilkakrotnie nacisnął klakson. Za czerwononiebieskim samochodem zatrzymała się kolejna ciężarówka. A obok stanęła wielka śmieciarka, tak blisko, że niemal zarysowała lakier. Mężczyźni obrzucili śmieciarzy wiązanką przekleństw. W tym czasie w stojącej przed nimi ciężarówce otworzyły się tylne drzwi i wyleciało z nich jakieś zawiniątko, które z sykiem wybuchło jak petarda na wysokości drzwi kierowcy, pokrywając bok samochodu szarą substancją. Kierowca szarpnął klamkę, próbując wydostać się ze środka, niestety bezskutecznie.
-
Superklej, chestermetal i sprężone powietrze. Idealna kombinacja do blokowania drzwi – powiedział dziwnie nieprzyjemnym głosem mężczyzna wysiadający z ciężarówki. Bezceremonialnie wskoczył na dach wypasionej fury i przedziurawił przednią szybę strzałem z laspistoletu. Następnie zaczął wlewać do środka pojazdu jakiś płyn. Zapachniało paliwem lotniczym.
-
Zajebiemy cię, już nie żyjesz! – siedzący w środku pośrednicy handlu narkotykami wyjęli broń i próbowali wydostać się z pojazdu. Bezskutecznie. Chwilę później samochód stanął w płomieniach a ze środka dało się słyszeć wycie żywych pochodni.
-
Nagrało się? - zapytał Blackhole O'Briena.
-
Tak.
-Świetnie. Dopilnuj, aby stało się to lokalnym hitem w faweli.
-Roger that.
Hangar będący kryjówką nowego kartelu był nieźle strzeżony. Ale nie dość dobrze jak na standardy Blackhole'a. Zawczasu gwardzista zasięgnął języka o lokacji i jej mieszkańcach od kolorowej ludności autochtonicznej. Wszyscy unikali odpowiedzi, co potwierdzało trafność danych dostarczonych przez familie Rodriguez i Ortega. Skoro wszyscy zapominają języka w gębie, to coś tam musi się dziać. Dopiero okoliczny menel, od którego solidnie jebało doświadczeniem życiowym wybełkotał coś o ludziach z bronią i narkotykach. Takie poświadczenie danych z niezależnych źródeł wystarczyło Blackholeowi. Czas było złożyć wizytę i nieco rozerwać towarzystwo.
Na pierwszy ogień poszli wartownicy strzegący pojazdów. Gdy zostali usunięci, Eric podłożył pod samochodami własnoręcznie przygotowane ładunki wybuchowe. Potrzeba było ich sporo, więc z oszczędności Blackhole zdecydował się na stworzenie aidików. Biały fosfor i trójfluorek chloru tworzyły świetne bomby zapalające. Choć z oszczędności Eric wzbogacał ładunki… styropianem. „Spoko, będzie śmigać!” - zapewniał. Blackhole nie miał powodów mu nie wierzyć. Pora na kolejną część planu – ładunek burzący na ścianie hangaru i ostrzał z granatników i broni ciężkiej.
Nocne niebo w faweli rozświetliło się oleistożółtą łuną, kiedy eksplozja zniszczyła część budynku. Oszołomieni ludzie zaczęli zbierać się z łóżek, ale było za późno. Chris uzbrojony w granatnik szedł centralną galerią siejąc śmierć i spustoszenie. Wybuchały składy broni, szkło w prowizorycznych laboratoriach, zapasy paliwa, pryzmy gotówki , motory, ludzie. Mający ochotę walczyć byli rażeni bronią automatyczną – O'Brien i Eric radzili sobie nieźle. Kilkanaście kul sięgnęło Blackhole'a nie robiąc mu większej krzywdy – małokalibrowe pociski odbijały się od płyt balistycznych pancerza. Ludzie kartelu zaczęli uciekać na parking, gdzie stały zaparkowane ich samochody. W panice wsiadali i odjeżdżali. Gdy tylko udało im się pokonać odległość 100 metrów, uaktywniały się zamontowane pod podwoziem aidiki, a umieszczony w nich biały fosfor przepalał blachy i koszmarnie kaleczył wszystkich siedzących w środku. Małe ładunki nie były nastawione na zabijanie, ale powodowanie ciężkich do wyleczenia obrażeń.
Walka w faweli miała to do siebie, że nie interesowały się nią żadne służby. Nie było mowy o policyjnej odsieczy czy kontroli wojska. Co działo się w faweli, pozostawało tajemnicą faweli.
Blackhole dostał też cynk o pomniejszej dziupli nowych handlarzy, którzy prowadzili dystrybucję w dzielnicy willowej. Jak obiecał nie zamierzał prowadzić tam działań wojennych, kiedy Sejan zdecydował się przejść na rozwiązania dyplomatyczne. Dobę po spaleniu hangaru i samochodów, Chris pod osłoną nocy udał się do dziupli i na murze napisał sprayem: „Tu umieszczę ładunek burzący. A zapalające pod waszymi samochodami. Miłego dnia życzę”. Kolejnej nocy nikogo w dziupli już nie było, więc chyba wiadomość została odebrana.
Po skończonej mokrej robocie, Chris skontaktował się z familiami Rodriguez i Ortega, aby zaproponować spotkanie z Inkwizytorem i połączyć siły w imię Imperatora.