Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-07-2017, 01:19   #573
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

W innym miejscu i innym czasie, w kompletnie innym świecie - tym nieznającym Pustkowi i chaosu ciągłej walki o przetrwanie - wydarzenie pokroju ślubu nie stanowiło czegoś wyjątkowego. Codziennie zawierano ich tysiące, drugie tylko kończyło się para podpisów na papierach rozwodowych. Zwykłe, prozaiczne czynności… tak było kiedyś, nim z nieba spadły bomby, zmieniając Ziemię w krainę opromienioną nie blaskiem elektrycznych świateł, a radami. Gdzie miast muzyki lecącej z radia, człowiek wsłuchiwał się w miarowe tykanie licznika Geigera, zaś każdy spacer kończył się potykaniem o czyjeś szczątki. Zniszczenie, degradacja i korozja… jeśli patrzyły się powierzchownie. Ich świat nie składał się jednak tylko z kości, ruin i wojny. Wciąż żyli na nim ludzie i jak to ludzie - uparcie trwali pomimo przeciwności losu. Zmieniali się, adaptowali do nowych warunków. Odzierano ich ze współczucia oraz całej gamy odczuć uważanych teraz za słabość, lecz mimo otaczającego ich szaleństwa i koszmaru jakim oddychali na co dzień, wciąż gdzieś głęboko w środku nosili okruch dobra. Pragnęli spokoju, szczęścia i rozpaczliwie chwytali te ulotne, efemeryczne momenty, gdy do łask powracał stary porządek - ten przedwojenny, poprawny. Dobry, radosny i niosący nadzieję… jakże inny od codziennej samotności, wyobcowania oraz nieufności przez którą ludzie obarczeni bagażem doświadczeń odsuwali się od siebie pełni obaw, zapominając jakim cudownym aspektem życia jest bliskość, a co za tym idzie miłość. Ona jednak nie poddawała się, była również cierpliwa i wyrozumiała. Przychodziła niezapowiedziana, w chwili jakieś człowiek najmniej się spodziewał.

Detroicki mafioso i Anioł Miłosierdzia - połączenie z pozoru niemające prawa bytu, fantasmagoria… stająca się prawdą wraz z paroma słowami, poprzedzającymi przekazanie obrączek. Wzruszenie odbierało Alice głos, zamykając wiecznie gadające usta skuteczniej od knebla. Nie odrywała wzroku od Guido, uśmiechając się przez łzy. Cholerny, przeklęty Kłaczek, jej mąż. Ktoś kto pokazał zagubionej skamielinie z niejasną przeszłością, że i w nowej rzeczywistości zwykły dzień może być wspaniały jeśli dzieli się go z najbliższymi. Okazało się, że miłość wciąż istnieje i ma się dobrze, sprawiając że nieufne, podejrzliwe oraz ostrożne ze wszech miar dusze uczyły się sobie ufać, choć tak bardzo bały się to uczynić. Teraz, stojąc ramię w ramię, trzymając się za ręce i obejmując, nie bały się niczego, bo miały siebie. Do tego otaczała ich rodzina, przyjaciele. Roześmiane, krnąbrne i mało karne jednostki w skórzanych kurtkach, a także te spokojniejsze w mundurach Pazurów. Życzenia mieszały się z wybuchami radości nie podszytej złośliwą uciechą z czynienia krzywdy bliźniemu, lecz współdzielenia czegoś jasnego, dobrego. Niesiona falą entuzjazmu lekarka kiwała głową i przyjmowała gratulacje, śmiała się z żartów, czując jak z każdym klepnięciem w ramię unosi się coraz wyżej. W końcu porwana przez Petera, rozdzieliła się z ukochanym, słuchając gorączkowego słowotoku tego pierwszego. Parsknęła przez nos słysząc zapewnienia o chęci pomocy w pacyfikacji brykającego męża. O tak, w razie potrzeby podporucznik bardzo chętnie ustawi go do pionu, choćby pięścią. Drugi pan młody również nie pozostawał dłużny, a wymienione między nimi spojrzenia jasno wskazywały, że wciąż najchętniej poszliby na noże.

“Spokój… przede wszystkim spokój. Jeden problem, potem następny, nic pospiesznie i nie w takiej chwili” - pod rudą kopułą przewinęła się prosta myśl, drobna pierś uniosła się, a potem opadła w uspokajającym oddechu. Pośpiech rodził nieuwagę, ta zaś miast niwelować kłopoty niestety je mnożyła. Na wszystko przychodził czas i miejsce, szkoda tylko, że tego pierwszego mieli jak na lekarstwo. Czarne chmury zakotłowały się gdzieś ponad mostem, nie zbliżały się jednak, ot tkwiły raptem w okolicy, manifestując zbliżający się natłok sterów oraz obowiązków samą swą obecnością… lecz wciąż mieli parę minut dla siebie.
Lawirując pomiędzy tłumem, lekarka weszła na kolizyjną z Kłaczkiem, wpadając na niego i z automatu obejmując ramionami w pasie.
- Winszuję zdolności organizacyjnych - powiedziała, a pomiędzy piegami rozsiadła się szczera radość - Wybacz, ale muszę spytać. Jak udało ci się zorganizować obrączki pośrodku regularnej wojny i to w tak krótkim czasie?

- Pytam się ciebie skąd masz welon czy kwiaty?
- Guido sparodiował swój zaczepny ton który nie sparodiowany nie był ani przyjemny ani przyjazny. Ale teraz będąc cieniem i karykaturą samego siebie jednak dawał się odebrać jako żart. - Po prostu zorganizowałem. - roześmiał się, wzruszając nonszalancko ramionami. Spojrzał zarówno na swoją improwizowaną obrączkę jak i na swojej żony. - Widziałaś jakie zajebiste? Lepsze niż tamten Śmieszek wykombinował, nie? - nie mógł chyba sobie darować by nie podkreślić swojej przewagi nad Nixem choćby na tym obrączkowym polu.

- Kwiaty zebrałam na łące, a welony są dziełem Boomer. Prawda że urocze? Prawie tak urocze jak ty… i jakie pomysłowe! Idealny przykład adaptacji oraz kreatywnego myślenia przy wysoce ograniczonych środkach. Prawdę powiedziawszy wedle tradycji, a także przyjętych konwenansów, welon może założyć tylko dziewica… taka niebrana na żądanie - wyszczerzyła się, zadzierając rudą łepetynę ku górze i stając na palcach - Ze względu na mało standardową sytuację dało się przymknąć oko na ów detal jako drobną nieścisłość. Poza tym Boomer tak się starała, z dobrego serca i własnej inicjatywy poświęciła czas. Sczytem opryskliwości oraz nietaktu byłaby odmowa przyjęcia prezentu w tym wypadku - odpowiedziała z rozbrajającą szczerością aby pokazać, że to nie takie trudne i wcale nie boli. Uśmiechnęła się przy tym pogodnie, zaś jej dłonie wślizgnęły się pod gangerową kurtkę, korzystając z wydzielanego przez drugie ciało ciepła. Temperatura na zewnątrz, mimo dziennej pory, nie rozpieszczała. Przy dalszej części opadły jej ramiona, choć miękkie kolana ledwo dawały rade utrzymać półtora metra piegowatych kłopotów w pionie. Nie mógł odpuścić, co na swój sposób było cholernie rozczulające - Kochanie nie każdy niestety może być równie zaradnym, pomysłowym oraz ze wszech miar uzdolnionym mężczyzną jak ty. Do tego zabawnym, z klasą i stylem. Inteligentnym, bystrym… ciężko byłoby znaleźć drugiego takiego jak ty. A Nix... nie jego wina, że nie wychował się w Det, tylko gdzieś w prowincjonalnej dziurze i brak mu luzu. Za mało pali, pewnie jakby więcej jarał to by dawał na luz.

Guido roześmiał się całkiem szczerze i wesoło gdy usłyszał od żony dlaczego drugi pan młody jest tak nieudany.
- Masz rację nie każdy jest z Det i dlatego jak ktoś jest z Det jest taki zajebisty! - pokiwał głową z wciąż rozweselonym wyrazem twarzy. Na wcześniejsze wymienione elementy składowe zakończonej właśnie ceremonii kiwał głową choć najwyraźniej nie miał ochoty wnikać w temat. - A jakby tylko dziewice miały się hajtać to ludzkość nie dotrwałaby do tej wojny by sobie na łby te wszystkie bomby spuszczać i mieć ten syf co teraz wokół. - uśmiechnął się ironicznie wodząc ręką dookoła. Akurat na środku mostu była całkiem ładna panorama na okoliczne budynki.

Uwielbiała, gdy się tak uśmiechał - szczerze, serdecznie. Bez tego wystudiowanego chłodu w gestach i nie przez zęby. Lekarka zadzierała głowę do góry, nie potrafiąc oderwać od niego oczu. Mąż… miała męża. Nie chłopaka, szefa, czy przyjaciele z bonusami. Męża, takiego prawdziwego, zaobrączkowanego. Czuła się, jakby opróżniła na hejnał butelkę tequili, miała ochotę skakać i krzyczeć z radości, ograniczyła się jednak do przyklejenia do Guido, wodząc wzrokiem po jego twarzy. Gdyby pół roku wcześniej ktoś powiedział jej, że stanie na moście pośrodku regularnej wojny i powie przysięgę mafiozowi z Miasta Szaleńców, kazałby delikwentowi pilnie zasięgnąć porady psychiatrycznej. Przy fragmencie o dziewicach parsknęła przez nos, kręcąc z rozbawieniem rudą łepetyną, a rozanielony uśmiech się poszerzył.
- Logiczne i zrozumiałe… gdyby trzymać się zasady, że znajomość zaczyna się od spaceru, randki w kinie, albo restauracji, a dopiero potem przechodzi do bliższego, bardziej dosłownego docierania… i bez podejrzanych dodatków w drinkach - zrobiła niewinną minę, mrugając szybko parę razy. Wzmocniła uściska ramion wokół jego pasa, opierając brodę gdzieś dwie piąstki powyżej pępka Runnera. To wystarczyło, by przegnać atakujący z premedytacja, wiosenny chłód.
- Różnie się w życiu układa, początki bywają trudne i skomplikowane, mimo tego jednak zawsze warto… dać szansę, bo z pozoru niepasujących połączeń może wyjść coś dobrego i pięknego. Spójrz na nas... ty wiadomo. Ja zaś nie jestem z Det, dziwnie gadam, gubię się, nie znam na porządnych, prawilnie osiedlowych aktywnościach. Same kłopoty - uśmiechnęła się ciepło, choć w zielonych oczach przelała się kropla czarnego atramentu.
- Słyszałeś co Milly mówiła temu kapelanowi. Nie musiała stawać w niczyjej obronie, zwłaszcza, że sama dostała pozwolenie i przyzwolenie na zawarcie związku małżeńskiego. Ksiądz mógł zirytować się jej gadaniem, zacząć również jej robić problemy i w efekcie odesłać z kwitkiem. Mimo tego zaryzykowała… wiesz o co mnie prosiła, żebym obiecała przed przysięgą? - zrobiła znaczącą pauzę, unosząc wymownie rude brwi do góry - Abym dbała i była dla ciebie dobra. Nie zrobiła krzywdy i nie przysparzała smutków. Może naczytała się Kinga i chodzi wystrojona w mobilny cmentarz dla zwierząt, pije, sprawia wrażenie oschłej furiatki, wysoce nadużywającej słów uważanych za wulgarne... od samego początku jednak stała za nami murem. Widziałeś co umie, ten aspekt parapsychiczny, czy paranormalny: widzenie przeszłości, rozmowy z duchami… nie było jej zimą przy pierwszej rozmowie z Daltonem, a wiedziała co się stało. Duchy maja wielką moc… dużo jednak za to płaci. Wczoraj w nocy - zagryzła wargi, sapiąc lekko przez nos - Konwulsje przedśmiertne są dość specyficzne, różnią się od zwykłego ataku padaczki, nieważne jednak. Chodzi o clue. Sens, podsumowanie… Miłość to dość specyficzny stan, a ona kocha Petera. Daj mu szansę. On nie chce podburzać twojego autorytetu, ani nic z tych rzeczy. Widziałam jak rozbraja trzech ludzi, a dał ci się obić jak szczeniak, nie szuka zwady. Jesteśmy rodziną, niestety mimo najszczerszych i najgorętszych pragnień nia zostaniemy. Cała czwórka - sprecyzowała, akcentując wypowiedź puknięciem brodą w czarna koszulkę gangera.
- Sytuacja jest napięta i jątrzy się… nie musi tak być. Prócz ciebie ciężko o ideał. Przyznaję… Nix nie jest z Det, lecz i ludzie spoza niego mogą być w porządku, nawet jak są rudzi - parsknęła, szybko jednak wróciła do powagi - Zejdź z niego nie dlatego że cię o to proszę, ale dla Milly. Żeby któregoś paskudnego dnia przez wasze zatargi nie zrobić z niej ponownie wdowy. Każdy z nas zasługuje na szczęście, a ona już dość wycierpiała, abyśmy i my dokładali jej kolejny krzyż na kark. - ściszyła głos i stanęła na palcach, nie chcąc rozsiewać zbędnych plotek, gdy ludzie słuchali. - Widziałam co zrobili ci, którzy ją ścigają… kąpałyśmy się razem przed wyjściem. Torturowano ją, zdzierano żywcem skórę, przypalano. Teraz jest z nami. Nowy początek. Proszę Kochanie… nie mówię, że macie wspólnie chodzić z Nixem na ryby czy coś. Wypicie wspólnie piwa, krótka rozmowa bez mordowania wzrokiem… takie tam, podstawy. Dziś jest wyjątkowy dzień, dobry moment… żeby zrobić im prezent ślubny, choć bardziej Milly - między piegami ponownie pojawił się uśmiech.

Guido, szef, przyjaciel, opiekun, partner a teraz i mąż patrzył z uśmiechem na rudowłosą zonę przystrojoną białym welonem kompletującym się z bielą sukienki. Uśmiechał się, kiwał głową gdy mówiła o starych czasach, zwyczajach, tak kompletnie różnych od obecnych, że właśnie były niezłym tematem do żartów i kpin. Przynajmniej dla niefrasobliwych zdawałoby się gangerów o militarnych korzeniach z Detroit. Jednak w miarę gdy przekierowywała się rozmowa na Nixa i poprawę stosunków między nim a Guido uśmiech tężał aż w końcu zmienił się w niewyraźny uśmieszek. Temat Nixa najwyraźniej dalej nie należał do ulubionych ani najprzyjemniej się kojarzących czarnowłosemu gangerowi. Oparł się w końcu o balustradę mostu i pociągnął do siebie żonę tak, że mogła usiąść na jednym jego udzie z nogami między jego nogami. Guido wysłuchał co ma do powiedzenia, pokiwał głową i wyjął z kieszeni swoją srebrną, elegancką papierośnicę z tymi nienaturalnie w tych czasach papierosami które wyglądały całkiem często złudnie podobnie do dawnych papierosów a czasem nawet naprawdę były to przedwojenne papierosy.
- No Brzytewka. - westchnął Guido otwierając wieczko papierośnicy i częstując żonę papierosem. Poczekał aż weźmie po czym sam sięgnął po białą pałeczkę dla siebie. - No spójrz na niego. - wskazał dopiero co wyjętym papierosem na najemnika w mundurze. - Widzisz? Jest cały. I zobacz. Fika sobie jak mu się podoba. Fika z naszą Czachą. I nic mu nie jest. Jest cały. No sama zobacz. Nikt go nie rusza. - wskazał tym razem brodą bo chował z powrotem papierośnicę do kieszeni kurtki. W zdominowanym przez skórzane kurtki towarzystwie na moście osoby które były w czymkolwiek innym rzucały się aż nadto w oczy. Wśród runnerowego towarzystwa były to dwie panny młode ubrane na biało. Boomer i Rewers ubrani w kamuflażowe mundury. No i właśnie Nix. Ten kontrast między czernią kurtek a innymi barwami bił prawie po oczach. Była co prawda grupka szeryfa z ich mundurami ale oni trzymali wyraźną rezerwę tak w zachowaniu jak i odległości jakby otaczała ich niewidzialna bariera. Nie dało się więc przegapić, że Nix choć na pewno nie lubiany przez szefa Runnerów poruszał się obecnie wśród Runnerów całkiem swobodnie. Sądząc z tonu jaki przyjął Guido uważał już to za spore ustępstwo ze swojej strony. W końcu facet który go wkurzał fikał mu radośnie przed oczami. I nic.
- O Czachę się nie martw. Ona jest z nami. Z nim czy bez niego. - wzruszył ramionami zapatrzony w drugą parę nowożeńców. - Ale nie bój się. Nie sprzątnę Śmieszka ani nie będę kazał go sprzątnąć. No chyba, że zacznie nas rolować. Albo jej. No to wtedy sam sobie założy pętle na szyję. - spojrzał z góry w piegowatą twarz żony i uśmiechnął się lekko chyba chcąc ją uspokoić tym stwierdzeniem i obietnicą. - A to w nocy no wiesz, słyszałem trochę o Pazurach trochę mi świta co potrafią. Wczoraj w nocy też. Ale widać nie jest tępakiem. I skumał, że gdyby coś mi wyskoczył przeżyłby może z oddech, a może dwa. - rozłożył ręce w skórzanych rękawach kurtki i wracając przypalił Alice a potem sobie papierosa. Zaciągnął się pierwszym buchem i wydmuchał dym w niebo. Chwilę w nie patrzył i cmoknął z niezadowolenia. - Ale znowu go Czacha wtedy wybroniła. - przyznał niechętnie. Podrapał się po brodzie i z tej perspektywy Alice widziała jego szyję, grdykę i podgardle całkiem wyraźnie.
- No i jak mam z niego zejść? Słyszałaś jak on o mnie mówi? Przy moich ludziach? - głowa Guido skierowała się w dół i znów Alice mogła widzieć jego twarz. Patrzył na nią badawczo. - Ja coś mówię co robimy a ten się wcina i wymądrza. Przy moich ludziach! - w oczach Guido pojawiły się niebezpieczne iskierki złości a usta zwęziły w zawziętą kreskę. - Zobacz na swojego starszego. To jakiś ważniak i to ważniejszy od Śmieszka. W końcu jest jego szefem a nie na odwrót. I on tak do mnie nie mówi. Okazuje szacunek. Nie wiem co tam sobie pomyśli po cichu i obgada mnie za plecami. Ale jak do mnie mówi i przy moich ludziach okazuje mi szacunek. A Śmieszek? Wymądrza się, podkopuje to co ja mówię! Jakby wiedział lepiej! - syknął ze złością mąż do żony siedzącej mu na udzie. Po chwili spojrzał na tłumek na moście i bez trudu wyłowił podmiot rozmowy. Poruszył ze złości nozdrzami widząc go szczęśliwego, rozbawionego w towarzystwie drugiej kobiety ubranej na biało.
- Może i się zna. Może i wie lepiej. Może ja jestem głupi. Ale do cholery niech tak nie mówi do mnie i to przy moich ludziach. Bo mnie kurwa szlag od razu trafia. - wycedził przez zęby, posyłając błyskawice złości w rozbawionego najemnika. Milczał chwilę i z wolna zaciągnął się papierosem. Tytoń rozżarzył się od głębokiego zaciągnięcia się. Palacz przetrzymał chwilę dym a potem wolno wypuścił go dysząc niczym smok. Opuścił wzrok na twarz Alice i dla odmiany uśmiechnął się łagodnie.
- Wkurza mnie ten typ. Ale masz rację Alice. To wyjątkowy dzień. I my, Czacha i nawet ten cały Śmieszek zasługuje na dzień dobroci. Więc co proponujesz bym teraz z nim zrobił? Bo jak on tak dalej będzie ja dotąd to od serca ci mówię Alice ja go nie zdzierżę. W końcu przegnie pałę. - zapytał Guido chyba pierwszy raz pytając ją o zdanie w kwestii jak powinien postąpić a jaka kompletnie nie zależała od specjalności czy umiejętności rudowłosej lekarki. Gdy nie trzeba było wybrać celu dla całej bandy a zwyczajnie postąpić z kimś indywidualnie co zazwyczaj rozstrzygał sam i to w mgnieniu oka albo po krótkiej rozmowie.

Dziewczyna paliła w ciszy, słuchając i kiwając głową. Co pewien czas się uśmiechała, by po chwili pozwolić trosce zamieszkać w zielonych oczach. Obejmowała Runnera jednym ramieniem, opierając się o niego z zadartą do góry głową. Przypomniała sobie słowa Milly do kapelana, te dotyczące grzechów Diabła. Kłaczek nie był żadnym czartem, gdyby nim był Nix już dawno leżałby gdzieś na dnie rzeki, choć z drugiej strony niewinny również nie był… ale za to cierpliwy ponad przyjęte ogólnie pojęcie, przyczepione przez społeczeństwo do słowa “ganger”
- Porozmawiaj z nim. - rzuciła cicho, zaciągając się z werwą. Wypuściła dym, wydmuchując go na bok i podjęła wątek - Tutaj, teraz. Bez ludzi, bez świadków. Mogę robić za mediatora, jeśli chcesz. Wiesz… jemu też odrobinę… cóż, próbowałam przemówić do rozsądku, jeszcze przed ślubem. Jesteście cholernie podobni. Silni i wytrwali. Jednostki dominujące, lecz i takie mogą się dogadać. Nie jest głupi, wie że teraz jesteśmy w pakiecie i zależy mu na Milly. Musiał się podłożyć i to go ubodło… taka męska, zraniona duma, a to że zna specyfikacje sprzętu wojskowego? - parsknęła i przeniosła wzrok na łysego olbrzyma - Odebrał szkolenie Pazurów, poza tym uczył go tata. Zobaczysz, jeśli tylko będziesz chciał sam również opanujesz podobną wiedzę… o ile oczywiście pozwolisz tacie sobie w tym pomóc. Z drugiej strony Nix jest młody, niedoświadczony. Ma charyzmę, ale charyzma to nie wszystko. Nie umie porwać tłumów, podporządkowywać ich własnej wizji. Ukształtować, nadać kierunek wojennej machinie. Dowodzić dużą, mało karną grupą w warunkach wysoce ciężkich… jak to teraz po tej przeklętej wojnie. Cóż… myślę, że mam pomysł jak podejść do tematu. Przyprowadzę ci go, poczekaj tu - rozpogodziła się, łapiąc go za szyję i przyciskając usta do jego ust.

- Za mediatora? No coś ty Brzytewka sądzisz, że sobie z nim nie poradzę? Albo potrzebuję niańki? - Guido parsknął jakby w obawie, że ktoś mógłby pomyśleć, że w jakikolwiek sposób obawia się Nixa. Przemyślał jednak to co powiedziała rudowłosa lekarka i jego żona pokręcił trochę czarnowłosą głową, zmrużył oko i w końcu skinął głową. - Dobra. Przyprowadź go. - zgodził się w końcu wypuszczając ubrano na biało kobietę z objęć.

- Bardziej się obawiam, aby on nie skończył z trepanacją czaszki. Bądź grzeczny jak mnie nie będzie…. tak bardzo cie kocham - szepnęła, obejmując go na pożegnanie, jakby mieli się już nigdy nie zobaczyć. Z ciężkim sercem zwolniła chwyt, cofając się o krok, a potem kolejny. Dopiero po piątym dała radę obrócić się i przestać na niego patrzeć. Powinni korzystać z ostatnich minut wspólnej czasoprzestrzeni, nacieszyć się sobą nim wojna znów ich rozdzieli. Miast tego Savage wykonywała podejrzane akrobacje, lawirując między dwoma mężczyznami na których jej zależało.

Guido pomachał wesoło swojej żonie.
- Spoko, będę tu i poczekam na ciebie. - powiedział uspokajająco widząc jak Alice ociąga się przed odejściem jakie sama zaproponowała.

Gdzieś pod gardłem czuła napór zimnych ,kościstych paluchów sumienia, dławiących na podobieństwo garoty. Gdyby Guido dowiedział się jak zakończyło się niesienie pomocy przez Petera dwie noce wstecz, szanse na pogodzenie ich obydwu równałyby się całkowitemu zeru. Westchnęła, przebierając szybko nogami, aby wejść na kolizyjną z Pazurem, a gdy znalazła się tuż obok, przywołała na twarz pogodny uśmiech.
- Mogłabym cię prosić na chwilę, Pete? - spytała, wyciągając zapraszająco rękę.

- No pewnie. Emi, Alice mnie na chwilę porywa. - rzucił wesoło młody Pazur najpierw do jednej a potem do drugiej panny młodej. - Co się stało? - zapytał Nix gdy dał się prowadzić przez tłumek rozbawionych Runnerów.

“Co się stało”... niby proste pytanie, lecz odpowiedź na nie należała do tych skomplikowanych. Dziewczyna wzmocniła nacisk na dłoni Pazura, holując go w stronę czekającego cierpliwie Runnera, przypatrującego się im parą wilczych oczu spod grzywki barwy smoły. Obawiała się tej rozmowy, reakcji dwóch indywiduów… tak różnych ale równocześnie podobnych do siebie. Zbyt podobnych, choć obaj bronili się rękami i nogami przed dostrzeżeniem owego faktu.
- Pamiętasz naszą konwersację sprzed domu? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, po czym rozwinęła wątek - Tę zaraz przed przygotowaniami do ślubu. Jemu też się przed chwilą dostało po uszach. Zrozumiał parę kwestii… ot choćby fakt, iż zeszłej nocy mu się podłożyłeś i dałeś obić żeby rozładować sytuację i nie doszło do mordu. On to wie, szanuje twoje umiejętności. Chciałabym, abyście pogadali ze sobą. Obaj. Tutaj i dziś. Jesteśmy teraz rodziną, taką prawdziwą. Dla dobra nas wszystkich nie możemy się gryźć i… pamiętaj, że jest człowiekiem, nie tylko kurtką, dobrze? Milly go lubi, ja też… znaczy nie jest aż tak zły, przewrotny i beznadziejnie agresywny jak uważasz. Nie szanujesz go, uważasz za gorszego, bo jest kryminalistą i nie mów że jest inaczej. Widać to w sposobie w jaki rozmawiacie przy ludziach. Można coś zaproponować, pokazywać alternatywę i wykazywać sie wiedzą jaką bezsprzecznie posiadasz… bez podkopywania autorytetu. Spójrz jak rozmawia z nim tata, a między nimi to dopiero jest przepaść merytoryczna... nie o tym jednak. Byliście z Milly w samochodzie… Kłaczek walczył na Froncie, na szpicy operacji Wyłom. Tata z nim współpracował parę lat temu. On i jego ludzie wjechali na kilkadziesiąt kilometrów wgłąb pozycji Maszyn, parę godzin po wybuchu bomby atomowej. Wykonali zadanie, mimo tego, że dowództwo dało ciała i… wpisali ich w straty wojenne, spuszczając na karki ładunek nuklearny. Zmobilizował ludzi, ruszyli i zrobili co trzeba. Do domu wróciły trzy ledwo żywe osoby… z całego oddziału i do tej pory odczuwają reperkusje. Może i Runner nie jest wart szacunku, ale weteran frontowy już tak. Nic nie jest takie jakie się wydaje na pierwszy rzut oka, a okładka potrafi zmylić co do treści książki - zadarła do góry głowę, łowiąc spojrzenie rozmówcy, wiszące wysoko ponad rudą czupryną. Posłała mu pokrzepiający uśmiech i wspólnie pokonali ostatnie metry, podczas których Savage układała w myślach harmonogram tego, co zamierza powiedzieć. Przez ostatnią dobę próbowała urobić ich obu, na osobności tłumaczyć i rozmawiać, aż do tej chwili. Odkładana konfrontacja wreszcie nadeszła, mieli jedną szansę… żeby przestać na siebie warczeć i roić pretensje. Pogadać od serca, wyjaśnić nieporozumienia.

Zatrzymali się, a ona stanęła między parą agresorów, wciąż ściskając dłoń najemnika. Drugą ujęła rękę Runnera i przywołała na twarz uśmiech. Przyklejony do piegowatej twarzy grymas pozostawał uprzejmy, choć pod nim lekarka szalała z niepokoju i stresu, co przekładało się na przyspieszone bicie serca, obijające się boleśnie o wewnętrzną stronę klatki piersiowej.
- Jesteście inteligentnymi, charyzmatycznymi, pomysłowymi i zdolnymi mężczyznami. Wiele was różni i równie dużo łączy, mimo kompletnie ambiwalentnego postrzega stanu rzeczy… sprzecznego z waszymi wewnętrznymi odczuciami. - zaczęła, dzieląc uwagę po równi między te wilcze i niebieskie oczy - Spójrzcie wokół, otacza nas wystarczająco wielu wrogów, abyśmy nie musieli szukać ich wśród swoich szeregów, to nielogiczne. Więcej zdziałamy współpracą oraz dbaniem o siebie, niż utarczkami albo szukaniem płaszczyzn do pokazania własnej wyższości czy to ze względu na status - zamilkła, spoglądając na Guido. Zaraz jednak kontynuowała, przenosząc wzrok na Nixa - Czy ze względu na posiadana wiedzę techniczną. Pochodzimy z różnych światów, lecz mimo tego wciąż pozostajemy ludźmi - posiadamy więc aparat mowy oraz w toku ewolucji wykształciliśmy zdolność porozumiewania werbalnego. Różnimy się, wychowywaliśmy się w różnych miejscach, warunkach i czasach… ale co z tego? Nikt nie jest alfą i omegą - chodzącym, wszystkowiedzącym ideałem, niezdolnym do popełniania błędów. Coś co dla jednego jest oczywistą oczywistością, dla drugiego pozostaje czarną magią. Życie tak jest skonstruowane, że różnimy się i przez to uzupełniamy, wystarczy chcieć to zauważyć. Możemy się od siebie wiele nauczyć, ot choćby znaczenia słowa “seraficzny” w sposób przystępny i przyjazny - posłała Pazurowi wymowne spojrzenie, po czym wróciła do obserwacji Guido

- Wy możecie się wiele od siebie nauczyć, tylko dajcie sobie szansę. Dziś jest wyjątkowy dzień dla całej naszej czwórki. Nowy początek, nowe życie i masa zmian, a nie wszystkie negatywne. Ktoś mądry powiedział mi kiedyś, że teraźniejszy świat nie składa się tylko z ruin i kości, choć na tamten moment nie potrafiłam dostrzec niczego więcej poza tym, co przez wojnę rasa ludzka straciła. Inny mądry człowiek lubi zaś powtarzać, aby nie myśleć o przeszkodach, tylko patrzeć na rozwiązania. Nikt nie rodzi się by być Jezusem z Nazaretu, ale każdy może zostać Szymonem z Cyranei, gdy więc czujemy na barkach ciężar, warto rozejrzeć się z kim go dzielimy. Współpraca bardzo ułatwia niesienie brzemienia… a mamy wojnę do wygrania. Póki to nie nastąpi szanse na powrót do normalnego życia i założenie rodziny równają się zeru. Bezpiecznego, spokojnego domu, gdzie nie trzeba żyć z cieniem pościgu na karku, ani zakładać kolejnych masek celem ukrycia tego kim się jest. - zamilkła na moment, obracając twarz w stronę majaczącej po drugiej stronie mostu figury w bieli. - Zarówno Milly jak i ja nie chcemy patrzeć jak skaczecie sobie do oczu, bo kochamy was obu i o obu się martwimy, wymiennie. Teraz jesteśmy rodziną, jakkolwiek abstrakcyjnie ów zwrot nie brzmi.

W pierwszej chwili najemnik ciągnięty za rękę przez niższą pannę młodą wydawał się być przede wszystkim upojony szczęściem i radosną atmosferą zabawy po ceremonii ślubnej. W miarę jednak jak Alice mówiła i jednocześnie oparty o barierkę mostu cel tego spaceru wciąż palący papierosa był bardziej widoczny tym radość zastępowała miejsca ponuremu grymasowi nieukrywanej niechęci. Nix nie przerywał jednak, czasem wzruszył ramionam czasem pokiwał głową ale nie przerywał monologowi Alice. W miarę jak się zbliżali, krok po kroku do Guido coraz wyraźniej było widać jak ci dwaj coraz częścią mierzą się spojrzeniem. Zdecydowanie tak samo nieprzychylnym. Żaden jednak nie odezwał się póki Brzytewka mówiła najpierw do jednego a potem gdy się zatrzymali i stała się jednocześnie żywym łącznikiem i izolatorem między nimi. Przestali na siebie spoglądać spod byka, gdy mówiła o drugiej pannie młodej najpierw jeden a potem drugi przekierował spojrzenie na sylwetkę w bieli tak bardzo rzucającą się w oczy w pstrokatym tłumie na moście. Popatrzyli na rozbawionych gangerów, na wodę za barierką, na swoje buty, co jakiś czas na Alice ale na siebie nawzajem jakoś spojrzeć nie mogli.

- To ty byłeś tymi “Ridersami” podczas “Wyłomu”? - Nix w końcu zdecydował się zagadnąć pierwszy i choć w głosie nadal dało się słyszeć całe morze rezerwy to ton chociaż z bardzo dużym przymrużeniem oka miał szansę ujść za neutralny.

- Nie byliśmy żadnymi Ridersami. Byliśmy i jesteśmy Runnerami. I Runnerami zdechniemy! - Guido chyba starał się nie syczeć i nie warczeć ale nie do końca mu wyszło. Zdarzenie z przeszłości nie było miłe i budziło jego złość i niechęć. Teraz też gdy jeszcze pytał o to ktoś kogo najchętniej pewnie by się pozbył na dobre ostatniej nocy nie był w stanie zdobyć się na neutralny ton.

- Mieliśmy symulację. Manewry. Taką grę terenową. I tam zmotoryzowana grupa na przedzie była oznaczona jako Ridersi. - Pazur zaciął wargi w wąską kreskę gdy usłyszał odpowiedź czarnowłosego mafioza i odwrócił wzrok ku drugiej sylwetce w bieli. Jednak mimo, że złość poruszała mu nozdrzami wrócił spojrzeniem do mafioza i starał się wyjaśnić skąd taka rozbieżność.

- My nie byliśmy tam na żadnych manewrach i grach. Byliśmy tam naprawdę. I naprawdę stamtąd wróciliśmy. I to dzięki sobie! A nie wam! - Guido zaciągnął się gwałtownie papierosem i patrzył gdzieś poza barierkę na chebańską rzekę. Dopiero na koniec wskazał oskarżycielsko na Pazura gdy dawna uraza znów w nim odżyła.

- Mnie tam wtedy nie było. - Nix spojrzał na Alice słysząc opór Runnera. Potem znów na niego spojrzał ale ten zdążył odwrócić głowę w bok i znowu wpatrywał się z zawzięciem w rzekę i równie zawzięcie palił papierosa.

- Olać to. - Guido pokręcił głowa i rzucił papierosa za barierki. Odwrócił się do najemnika i spojrzał na niego wyzywająco. - Wkurzasz mnie Śmieszek. - zaczął jakby zamierzał w końcu wygarnąć Nixowi co go boli i drażni.

- Nie nazywaj mnie tak! - Nix w końcu podniósł głos też zdenerwowany całym tym godzeniem się. - Jestem Nix! - syknął wyzywająco do mafioza.

- Rozwal dla mnie te kutry to ci wymyślę coś innego. - wycedził Guido przez zaciśnięte zęby.

- Rozwalę! Ale nie dla ciebie. - Pazur zrewanżował się podobnym tonem.

- Heh! A dla kogo? - mafiozo prychnął ironicznie patrząc podobnie ironicznym wzrokiem na najemnika. Ten chwilę zawahał się jakby zastanawiał się czy kontynuować ten spór czy wątek. Wreszcie spojrzał znów na głębię mostu na białą sylwetkę wśród rozbawionego tłumu.

- Dla niej. - powiedział wskazując brodą na Emily. Guido też spojrzał i przygryzł nieco wargę. Chwilę obydwaj milczeli wpatrzeni w postać drugiej panny młodej.

Guido w końcu spojrzał na tą bliższą, która trzymała go za rękę. Głowa na chwile odwróciła mu się znowu w stronę rzeki.
- No i zajebiście. - pokiwał w końcu głową z dość neutralnym tonem. Na tyle neutralnym, że Pazur spojrzał na niego ze zdziwieniem. Czekał na jakieś rozwinięcie ale Guido przedłużał milczenie. - Wkurzasz mnie Śmieszku. - Guido w końcu znów spojrzał na Pazura. Powtórzył to samo co na początku. Ale tym razem brzmiało jakoś inaczej. Nie jak jawne wyzwanie czy początek kłótni. - Podobno znasz się na paru rzeczach. Jak starszy Brzytewki czy co. - powiedział brunet patrząc w napięciu na Pazura. Ten wzruszył ramionami i po chwili wahania potwierdził ruchem głowy. - No i zajebiście. Jak następnym razem ja coś mówię. To kurwa ja coś mówię. Jasne? A masz coś do powiedzenia. To masz to kurwa powiedzieć mi. Jasne? Nie fikaj mi i to ma moim kurwa podwórku bo mnie szlag trafia! Jasne? A jak mnie szlag trafia to wtedy wokół dzieją się złe rzeczy. Jasne? - Guido w końcu wywalił kawę na ławę jak widzi dalsze relacje między sobą a Pazurem. Ten chwilę milczał i obaj wpatrywali się w siebie intensywnie.

- Jasne. Ale jestem Nix. A nie Śmieszek. Jasne? I nie podnoś więcej na mnie ręki. Ani na Emi. Bo ci ją upierdolę. Jasne? - teraz Nix wycelował palec w mafioza i ten zacisnął usta w wąską linię. Nastąpiła chwila napiętego milczenia.

- No i zajebiście. - kiwnął w końcu głową Guido, puścił dłoń Alice i wyciągnął ją w stronę Nixa. Ten też puścił jej dłoń i obydwaj panowie młodzi podali sobie ręce.

Szeroki uśmiech na twarzy Savage mówił więcej, niż tysiąc słów. Spoglądała to na jednego, to na drugiego delikwenta, a radość rozsadzała ją od środka. Udało się! Wreszcie się dogadali! Znaczy mieli progres. Znaleźli nić porozumienia między sobą, odłożyli na bok niechęć i podziały. Porozmawiali jak na dwóch dorosłych facetów zmuszonych do życia w jednym miejscu i czasie przystało. Poczekała aż cofną ręce kończąc symboliczny gest zgody, po czym wyciągnęła ramiona, obejmując ich obu jednocześnie. Po końcu języka skakało co prawda pytanie, czy nie dało się tak sprawy załatwić od razu, lecz zmilczała taktownie, ciesząc się z tego, co wreszcie udało się osiągnąć. Może rzeczywiście wyskoczą kiedyś obaj na symboliczne piwo do baru, nie teraz oczywiście. Za jakiś czas, gdy wojna dobiegnie końca, a oni przeżyją. Drobne ciało przeszedł zimny dreszcz, lecz lekarka szybko zepchnęła czarne myśli daleko poza zasięg rejestracji systemu. Uda się, będzie dobrze. Musiała w to wierzyć. Wiara ponoć czyniła cuda.
- Nawet nie macie pojęcia jak się cieszę - miast wątpliwości postawiła na pogodę ducha, szczerząc się po wariacku - Razem się uda, zobaczycie. Dziękuję, że zechcieliście spróbować, widzicie? Nie było tak źle.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline