Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-07-2017, 08:01   #14
Cedryk
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Narada w sali wspólnej. Bertrand, Dolon, Ilaria Canvas, Lugolas i Bea.

Zasłonięte przez mgłą niebo ciemniało, lekko różowiejąc na zachodzie. Powoli mróz tężał, lecz porządne zimowe ubranie chroniło kapłan i akolitkę Lathandera. Dwoje psów wspinaczy biegło przy nich. Pozostałe dwa, które zabrał ze sobą Bertrand, przemykało niedaleko, wykorzystując płoty i dachy budynków. Przed świetlicą stało czworo dzieci najwyraźniej czekając na kogoś. Najstarsza z dziewcząt pomachała dłonią widząc zbliżającą się Beę. Przy jej nogach podskakiwał kilkulatek domagający by wziąć go na ramiona. Następna dwójka dzieciaków o kruczoczarnych włosach, wyglądało niemal identycznie. Łatwo można było się domyśleć, iż to brat i siostra, nie mieli więcej niż dziesięć wiosen, przy czym to chłopak był starszy. Widząc ich Bea odmachała.
- Mogę?
- Idź. Weź moją cytrę
- Idę. - rzuciła do Evereta po krasnoludzku żegnając się na modłę kupców, które to pożegnanie przyjęli od krasnoludów.
Zafrasowany cieśla dopiero teraz dostrzegł, że odprowadził gości niemal do sali zgromadzeń. Miał już odejść, gdy Bertrand zatrzymał go gestem.
- Jeszcze jedno bo wcześniej zapomniałem zapytać, jak zwie się Twój kuzyn.
- Ach, tak. Fretus - rzucił jeszcze krasnolud nim znikł pochłonięty przez mgłę.

Cieśla odszedł a kapłani weszli do budynku naznaczonego im na kwaterę.
Bea w tym czasie zdążyła już wypakować z plecaka cytrę Bertranda. Wybrała ławę niedaleko od ognia, lecz nie przy samym, oddzieloną od ławy stojącej przy palenisku przepierzeniem, zostawiając ją dorosłym.
O ławę, na której położyła cytrę oparty był skórzany futerał, wykonany z tłoczonej w motywy winorośli miodowego koloru skóry, wzmocnionej listewkami drewna. Po takim wykonaniu futerału można było się już domyślać, iż sam instrument będzie wyjątkowy. Bertrand oparł „Płomień Lathandera” o przepierzenie, tak by jego światło padło na cytrę. Cytra rozjaśniła się słabym blaskiem jazodrzewu, materiału stosowanego wyłącznie w mistrzowsko wykonanych instrumentach, jedynie tam gdzie była intarsjowana drewnem czarnodrzewu w motyw liści winogron, instrument nie świecił. Z ust dzieci wydobył się jęk zachwytu. Bertrand uśmiechnął się. “Tylko dzieci potrafią się cieszyć wspaniałościami świat, nie oczekując spektakularnej magi”. Sfora psów, tak jak i sowa śnieżna, wolały znaleźć się jak najdalej od dzieci, obsiadły przepierzenia i belki podtrzymujące kolumny. Tylko Tri i Antracyt młode koty wyszukiwały sobie najwygodniejsze kolana by wystawić swe grzbiety na głaskanie.

Bertrand powiesił płaszcz przy ogniu. Potem odkorkował butelkę gorzałki.
- Musimy pogadać. Jak można było się domyśleć wójt nam wszystkiego nie powiedział. - popatrzył po towarzyszach.
Zza przepierzenia popłynęła muzyka.
https://www.youtube.com/watch?v=wIR-...=RDhyHd4rDUd5g

Ilaria siedziała wciąż przy stole w towarzystwie Lugolasa. Popijając wino grali w karty. Skąd je mieli? Elf wynalazł je leżące gdzieś w kącie świetlicy. Było to doskonałe rozwiązanie na nudę jaka zapanowała, gdy kapłani spędzali czas na oględzinach martwych ciał. Nie grali ani dla pieniędzy ani dla zdejmowania jakiejś części ubioru jak to zwykło się grywać w towarzystwie - głównie przez wzgląd na zimno panujące w izbie pomimo palącego się ognia w kominku. Elf kantował w kartach równo, za to panna Canvas tylko sporadycznie zdawała się sięgać po oszustwo... Lub też jej zagrywki po prostu były trudne do wyłapania.

Kot purpurowłosej kobiety zmrużył gniewnie oczy i położył uszy. Zeskoczył na podłogę gdzie krążyły dwa koty, mające jego zdaniem zamiar łaszenia się do jego pani. Choć kocur był chudy niczym patyk to był dużo wyższy od kotów, które przybyły z wyznawcą Lathandera. Prychnął głośno, przeciągle i z pogardą. Ilaria zupełnie nie zwracała na niego uwagi, wpatrzona w karty. Dopiero słowa Bertranda sprawiły, że odwróciła od nich wzrok, by spojrzeć na elfa i znów na kapłana Lathandera.
- No i co tam się doparzyliście? - zapytała składając karty i kładąc je na stole. Wzięła do ręki butelkę wina, którą jakiś czas temu wyjęła ze swojego plecaka i wylała do ich kielichów ostatnie krople. Tymczasem jej kot dumnie obszedł krzesło właścicielki i wskoczył jej na kolana. Zwinął się w kłębek i tylko łypał groźnie na młode koty, gniewnie machając końcówką ogona.
Para kotów zaś nie zwróciła większej uwagi na dziwnego kota, bardziej interesowały ich ręce dużych ludzi, którzy powinny postawić je sobie na kolanach. Po chwili ruszyły, przeskakując sobie nad grzbietami, ku małym ludziom, tam zaś znalazły się ręce chętne do usadzenia ich na kolanach i głaskania. W grupie dzieci wsłuchanej w dźwięki cytry, było tych rąk i kolan nawet za dużo.

Elf wykorzystał chwilę rozproszonej uwagi czarodziejki i niepostrzeżenie podmienił jedną z kart na inną, którą chował w rękawie.
- Oczywiste - beznamiętnie skomentował słowa kapłana zbyt skupiony na grze by obdarzyć go spojrzeniem - wielu rzeczy nam nie powiedział, na przykład tego co w wiosce robiły drowy. - Po czym zwrócił się do kobiety. - Sprawdzam.

Bertrnad odkorkował butelkę gorzałki, nalał sobie, ot tak na palec do kufla.
- Lugolasie ehh... - westchnął po czym podparł brodę dłonią.
- Nie mamy dowodu na to, że była to drowka lub też efekt gwałtu drowa na jakiejś elficzce. Drowy nie posiadają rudych włosów, te kilka, których ciała widziałem w Cienistej Dolinie, miały tęczówki czerwone, włosy zaś białe. Ciekawe jak by nazwał skórę Bei ten starzec, być może też by mówił, iż ma skórę czarną, gdy faktycznie skórę ma ciemnobrązową, niemal tak ciemną jak mają zielone elfy, które też miałem okazję spotkać. Nie wspominał też, że dziewczyna wychodziła tylko w nocy lub by w dzień mrużyła oczy. Czytałem, że Drowy oślepia słońce, gdyby stale mrużyła oczy stary na pewno by coś o tym wspomniał.
Po tych słowach wypił nalaną gorzałkę, a do kufla nalał sobie piwa.
- Na razie bardziej martwi mnie, że trafiliśmy w miejsce, gdzie jak słyszałem wójt ma niewielką władzę. Mąciwodą, niemal niepisanym wójtem jest jakiś Costik, jawny wróg elfów. Jestem niemal pewny, że za spaleniem chaty stał on lub ktoś kto za nim podąża. A reszta, rzekome samobójstwo Torkuna, wykopywanie jego ciała, zamordowanie jego matki, wszystko to moim zdaniem ma pogłębić nienawiść do nieludzi a zwłaszcza elfów. Sam znam kilka sposobów by zostawić tylko kości po trupie. Chociażby kwas, praktyki nekromanckie i parę innych.
Po tych słowach popatrzył na Dolona.
- Wiem, że podejrzewasz jakiegoś bezcielesnego nieumarłego, lecz jak na razie nie ma na to żadnych dowodów. Bo cóż na razie mamy spalenie chaty, samobójstwo... khym… zabójstwo? wykopanie zwłok i zabijanie zwierząt. Wszystko to można połączyć z trzema teoriami. Pierwsza nieumarli.. - mówiąc to kapłan Lathandera palcem wskazującym lewej dłoni odchylił kciuk lewej.
- Dzikie zwierzęta. To dwa - odciągnął wskazujący. - Trzy, morderstwa mające na celu wywołać pogrom nieludzi a zwłaszcza elfów w wiosce. - odchylił wskazujący.

- Dziwne to czasy - elf znów nie szczególnie się przejął, bardziej zainteresowany kartami czarodziejki - dziwne czasy gdy wierni Pana Poranka parają się nekromancją i studiują naszych podłych kuzynów. - Wyłożył swe karty. -Królewski poker - oznajmił z satysfakcja. Po czym zwrócił się do kapłana. - Cóż jeszcze mi powiesz o wyrodnej gałęzi naszego rodzaju? Chętnie poznam tajemnice drowów skryte przed oczami Tel’quessir.

Bertrand tylko wzruszył ramionami.
- Muszę wiedzieć jak rozpoznać nekromancję, jak walczyć z nekromantami i ich nieumarłymi tworami. To jest jedno z głównych zadań kapłanów “Pan Poranka”. Mówię zaś to tym co wyczytałem w bibliotekach i co widziałem na własne oczy. Zapewne znasz więcej tajemnic przeklętych Drowów.
Bertrand krzywo uśmiechnął się. Zaś elf odpowiedział promiennym uśmiechem pod szmaragdowych oczu.
- Jednak ich tutaj jeszcze nie widziałeś, tak jak i ja nie widziałem tutaj jeszcze żadnego nieumarłego. A z pewnością nie będę brał za pewnik słów Otchena, któremu już demencja się na mózg rzuciła. - dokończył wywód kapłan Lathandera.

- Zaraz od razu drow... A może to po prostu dziki elf? albo leśny? One mają ciemniejszą karnację... - mruknęła Ilaria i sięgnęła do swoich kart, odkrywając je. Canvas miała jedynie karetę. - Gratuluję zwycięstwa - odparła z lekkim uśmiechem do Lugolasa po czym spojrzała na kapłana Lathandera. - Może to po prostu ghul? Nic nie wiadomo o tamtej rodzinie, kto wie czy nie była przeklęta, albo naprawdę zajmowała się niegodziwymi praktykami - zasugerowała.

Bertrand zaplótł dłonie wykręcił kosteczki trzasnęły, jak to zwykle bywa przy takim wykręcaniu.
- Mamy za mało danych, może ghul, może upiór, może też zjawa lub całkiem coś innego za tym stoi.
- Nigdy nie stwierdziłem, by wszystkiemu winne były zjawy spalonych żywcem elfów, lecz mogą one odpowiadać za część zdarzeń, które mają tutaj miejsce. - rzekł Dolon po tym jak zdjął płaszcz i sprawdził co z psem. - Już zanim udaliśmy się oglądać nieboszczkę zrodziły się w mej głowie podejrzenia, że to mogą wcale nie być potwory, czy nieumarli, a właśnie tutejsi sami sobie zgotowali ten los. Sam fakt niepochowania zmarłych o tym świadczy, a konsekwencje takiego postępowania mogą dopiero przybrać na sile. Jutro z rana zamierzam udać się do tego pogorzeliska, by je przeszukać oraz pochować ciała.
- Dlatego też nie odrzucił żadnej z hipotez. Jeśli żadnych kości nie znajdziemy w pogorzelisku to nadal będą trzy hipotezy. - odparł z uśmiechem Bertrand. - albo i cztery.
- Pewnie masz rację. - zgodził się niziołek.

- Eh, ile łatwiej by było gdyby te poczwary po prostu zaatakowały i nie trzeba było ich szukać - westchnęła Ilaria ze zniecierpliwieniem. Ewidentnie kobieta wolała działać niż siedzieć i rozmyślać bez końca. - Potasuj jeszcze raz - mruknęła do elfa, zakładając, że ta rozmowa prędko nie doprowadzi ich do konkretów. - A może by tak siąść na palisadzie i poprzyglądać się co tam za wioską się czai? - zaproponowała. - Elfy chyba całkiem dobrze widzą w promieniach księżyca - spojrzała wymownie na Lugolasa.

Przedstawiciel pięknego ludu skrzywił się na taką propozycję.
- Owszem, widzą nienajgorzej, ale zamarznięty elf nie na wiele się przyda, choćby i był po trzykroć jasnowidzącym. - Zręcznymi ruchami nadgarstków potasował karty, nieco się przy tym popisując. - Zagracie? - Zaproponował świątobliwym.

- Nie grywam ni w karty, ni w kości, lecz nie przeszkadzajcie sobie. Bertrand wzruszył ramionami. Z za przepierzenie, po chwili wypełnionej cichą rozmową dzieci popłynęła kolejna melodia.
https://www.youtube.com/watch?v=fJQdpsB1Iv0

- Szkoda - stwierdził elf choć nie wyglądał na bardzo zmartwionego. - Jednak przyjrzeć się warto temu co martwych zjada. Wiem nawet jak to zrobić by nie zamienić się przy tym w sopel lodu. Znajdźcie mi coś do pisania i coś na czym będę mógł pisać a wszystko wam wyjaśnię. - Zaczął rozdawać karty, nie omieszkając ukradkiem ukryć kilku asów w rękawie, wierzył, że szczęście sprzyja tym którzy sami sobie radzą.

- Wiesz… nie jest powiedziane, że od razu byś zamarzł. Mógłbym przelać na ciebie część mocy jakimi obdarza mnie Urogalan i tym samym udopornić Cię na mróz oraz wszystkie wiążące się z nim niedogodności. Wczorajszego dnia postąpiłem tak z Paminem, by łatwiej było nam przemierzać te niegościnne tereny. - rzekł pogodnie Dolon.

Elf zmierzył niziołka spojrzeniem zimniejszym niż lodowce grzbietu świata, w jego pomarańczowych, przydymionych oczach czaiła się żądza mordu.
- A nie potrafisz może sprawić by wam się wzrok poprawił? - Zapytał cedząc słowa przez zaciśnięte zęby. W duchu twardo postanawiając, że na mróz wyciągną dopiero jego stygnące zwłoki.

Jakiś czas temu muzyka ucichła, Bea zaś opowiadał zasłuchanym dzieciakom. Czy była to baśń czy ubarwiona historyjka z ich podróży, dziewczynka miała dar do gawędziarstwa, słuchały jej z błyskiem i skupieniem w oczach, młodsze nawet z otwartymi ustami.
- Bea, przynieś mi kałamarz, pióro i kartę pergaminu, zapewne są w twoim plecaku!
Krzyknął Bertrand, potem pogładził Samum stojącą od dłuższego czasu już z pyskiem na jego kolanach. Drapał sukę póki dziewczynka nie przyniosła przyborów. Pergamin był stary, wielokrotnie już pozbywano się z niego starych zapisów. W niektórych miejscach pozostały ślady niedokładnie wydrapanego atramentu. Nic dziwnego, w końcu służył dziewczynce od początku do nauki pisania i czytania. Bea popatrzyła na Bertanda, ten tylko skinął głową, uśmiechnął się. Dziewczynka szybko wróciła do swoich gości. Po chwili znów popłynęła muzyka, tym razem do tańca.
https://www.youtube.com/watch?v=8KKQDotECdg
Gdyby siedzący przy ogniu spojrzeli by ponad przepierzeniem, zobaczyli by tańczące dwie pary lub nawet trzy.
Był to jakiś skoczny wiejski taniec. Starszym dzieciakom taniec szedł już dobrze, zaś maluchy tylko nieporadnie naśladowały, na stole zaś “tańczyły” na dwóch tylnych łapkach koty.
Bertrand zdecydowanym ruchem przesunął kałamarz i pergamin z leżącym na nim piórem ku Lugalasowi.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 18-07-2017 o 08:12.
Cedryk jest offline