Z cz. I
Leo, niemal w hipnotycznym transie spojrzał na mówiącego do niego Barona. Monety rozsypywały się po ludziach i ziemi zwracając na siebie coraz większą uwagę. Złoto toczące się po ulicach, to jednak nie był zwyczajny widok. Estalijczyka interesowały jednak tylko trzy osoby. Detlef, Baron i oczywiście Alfons. Ten ostatni wydawał się zrobić dokładnie to co do niego należało. Zwrócił więc swój wzrok ponownie na Gustawa i uśmiechnął się bezradnie. Gdy Alfons zrywał się do ucieczki, czekał w gotowości, by utrudnić krasnoludowi i Baronowi wszelką pogoń. Ściganie bandyty nie było jednak możliwe, więc Leo korzystając z tego, że nikt nie chciał go powstrzymać gotował się do powrotu do piwnicy.
Pozostawiony z szefem Karl był jednak już tutaj. Dostrzegł brudny od krwi sztylet w jego ręce i zrozumiał co się musiało stać. W ciągu krótkiej chwili dzięki własnej pomysłowości i łasce Bogini udało mu się doprowadzić do wykonania rozkazów. Może to ją w jakiś sposób obłaskawi i pozwoli zdjąć z niego klątwę? Poczuł jak ogromny ciężar spada z jego serca. Uczucie było tak gwałtowne, że zachwiał się na nogach i żeby nie przewrócić się w sposób niekontrolowany upadł na kolana, a z jego oczu zaczęły płynąć łzy.
Podążał za grupą, wlepiając oczy w podłogę i nie odzywając się do nikogo. Podobnie dał się opatrzyć Abelardowi, a dzień później medykowi w koszarach. Przy jednej z nielicznych okazji wyszeptał do Grubera, że jeśli to możliwe, chciałby prosić o łaskę udania się choćby na krótką chwilę do świątyni Myrmidii. Pod strażą oczywiście. Prawie stracił życie w tej walce i chciał swojej Bogini podziękować za opiekę.
* * *
Wyrok karceru Estalijczyk, chyba jako jedyny przyjął z radością, a jeśli ktoś w międzyczasie zbliżył by się do celi usłyszał by klepane na okrągło modlitwy o przebłaganie za własną głupotę i samowolę. Dla zajęcia czasu dłubał też w znalezionym w kącie kawałku nadgniłego drewna. Wyobrażał sobie, że w formie zadośćuczynienia odtworzy postać bogini jak ją zapamiętał ze swoich wizji. Dłubiąc nieporadnie palcami i odłupując niewielkie kawałki drewna osiągnął, coś co od biedy przypominało kształt postaci. Wypuszczony z karceru odzyskał spokój psychiczny, ale niósł w oczach żarliwość neofity.
Przez czas pakowania się i wymarszu nie rozmawiał z nikim ograniczając wypowiedzi do krótkich zdań. Rozkazy wykonywał bez szemrania, a cały wolny czas lub kiedy po prostu miał niezajęte ręce poświęcał na rzeźbienie postaci bogini. Pierwsze z nich wyglądały raczej nieciekawie, ale szybko zauważył, że każdy kolejny ruch jest coraz bardziej precyzyjny. Naśladując styl estalijskich rzeźbiarzy, który poznał jeszcze w ojczyźnie, z każdą kolejną próbą zbliżał się do czegoś, co mogło przypominać rzeźbę. Droga do perfekcji była daleka, ale Leo miał czas. Dużo czasu. Tymczasem praca kozikiem uspokajała jego zniszczoną psychikę.
* * *
W pierwszym dniu postoju Leo wykorzystał chwilę wolnego czasu i zakręcił się wokół ciur obozowych, które ciągnęły w pewnej odległości za wojskiem. Wyszukał wśród ich asortymentu niewielkie dłuto, które zaplątało się w ręce jednej z markietanek wraz z innym żelastwem. Nabył je, nie targując się wiele i zadowolony szybko wrócił do obozu.
Pod koniec drugiego dnia marszu Leo umiejscowił się gdzieś w niewielkiej odległości od Gustawa, gdyby ten wpadł na pomysł lub był zmuszony do wykonania jakiejś pracy. Nie zdążył jednak pogrążyć się w rzeźbieniu, gdy po krótkim zamieszaniu z obozu wyjechał na koniu w wielkim pędzie jakiś elf. Spojrzał beznamiętnie na sierżanta i przez chwilę wahał się, czy nie podjąć jakiegoś działania. O ile jednak ręce i nogi miał sprawne, to każdy gwałtowny ruch głową, a z takimi kojarzył jazdę na koniu wywoływał u niego ból i zawroty głowy. Zamarł więc w ruchach oczekując na to co zdecyduje Gustaw. W końcu to on tu teraz dowodził.