Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-07-2017, 14:29   #145
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Życie każdego człowieka jest długą i wyboistą drogą. To truizm, lecz warty powtarzania, gdyż każdy krok oraz decyzja kształtują ludzki byt wciąż i od nowa. Los nieustannie tworzy rozwidlenia, mnoży warianty, wśród których człowiek próbuje w swojej naiwności wybierać. I choć rysuje to jakąś iluzję wolności, zwieńczenie każdej wędrówki jest takie samo.
Nazwać ścieżkę Led trudną, to jak zamówić w najgorszej spelunie drink z limonką i stwierdzić, że nieźle się balowało. Ojciec zdusił jej dziecięcą niewinność, jeszcze nim zdążyła sobie w ogóle ją uświadomić. Przez wiele lat żyła pod butem sadystycznego rodzica, dosłownie i w przenośni. Nic dziwnego, że jedną z pierwszych emocji, jakiej pozwoliła w sobie wykiełkować, była nienawiść. A jednak, ta nie wygrała walki o jej duszę. Led potrafiła na powrót uświadomić sobie istnienie także dobrych sił na świecie. Pomógł jej w tym Ereb oraz mały Bob: proste, klarowne charaktery, przed którymi jakiś czas się broniła, lecz ostatecznie musiała im ustąpić. I kiedy znów w jej życiu zajaśniał cień nadziei; że może coś się zmieni i będzie lepiej… wtedy wszystko strawił ogień. A wzniecił go La Monde.
Niewiele w istocie wiedziała o tym człowieku, choć wątpliwe, że wiedza o jego przeszłości zmieniłaby cokolwiek. Jako bękart obozowej ciury, La Monde żył z dzikimi bandami już od najmłodszych lat. Były to luźne zgromadzenia, spojone wspólnym interesem przeżycia na marchiach. Zajmowali się głównie rabowaniem małych społeczności oraz napadaniem na składy pociągowe należące do Konsorcjum Oswaldów.
Szybko pojął, że w tego typu społecznościach istniała tylko jedna racja, należąca do silniejszych i lepiej uzbrojonych. Początkowo był słaby, zależny od innych. Matka, która grzała bandytów nocami, nie mogła go obronić.
Grupie tamtejszych wyrostków, lecz jeszcze nie mężczyzn, odmawiano dostępu do kobiet. Przyszły oprawca nie miał więc szans, gdy pewnego wieczora grupa starszych chłopaków upiła go i jeden po drugim, wzięła siłą. Wtedy, po przepłakanej nocy, obiecał sobie, że nigdy już nie okaże słabości. Oczywiście, cała późniejsza fala przemocy, którą zadał, nie była nacechowana tylko ów krzywdą. W istocie La Monde bardzo szybko polubił zadawać ból i nijak miało się to do idei odwetu. Jego postanowienie jedynie uruchomiło w młodej głowie uśpioną dotychczas naturę.
Drogi La Monde oraz Led przecięły się w Rain Town. Dla niego to była kolejna wiocha do spalenia, dla niej - niemal cały świat. Zdziwił się, że ktokolwiek wtedy przeżył. Jeszcze bardziej, iż podjął za nim trop. To mu nawet imponowało. I niechybnie padłby z ręki tej, którą zwano Zemstą, już na starcie. Stałoby się tak, gdyby nie incydent w Pustce. Widział tam rzeczy, które zatrwożyły nawet jego zdegenerowany umysł.
Coś zostawiło na nim swój ślad. Stało się to zarówno wielkim darem, co przekleństwem. Przeklęta dłoń potrafiła trafić dosłownie w każdy cel, z dowolnej odległości i pozycji. Gorzej jednak, że to ona sama wybierała kto miał stać się ofiarą.
Teraz wspomniana, pokryta dziwną skaryfikacją ręka trzymała czarnoprochowy pistolet typu Uberti Cattleman. Moment wyszarpnięcia go z kabury był nieludzko błyskawiczny. Z drugiej strony mierzyły do oponenta dwa stunningowane Colty Walkery. Prawa i lewa ręka Szatana. W tym momencie czas zdawał się zatrzymać. Nawet diablo szybkie, komaro-podobne hrole, które otoczyły resztki pokonanych wrogów, zawisły wśród rozgrzanego powietrza. Całe miasto wstrzymało oddech.

Tu następuje rzut. Zasady mechaniki są zamieszczone w pierwotnej rekrutacji.

Rozpętało się piekło, choć może nawet i w nim nie bywało aż tak gorąco. Led pociągnęła za spust, zaciskając zęby. Jej wykrzywiona twarz rozgorzała od ognia, wypluwanego przez Walkery. Wiedziała co ma robić - była profesjonalistką, maszyną do zabijania. Choć kolejne wystrzały dzielił nieuchwytnie mały odcinek czasu, za każdym razem musiała wymierzyć na nowo, biorąc pod uwagę odrzut broni.
Jedynie ułamek chwili później wystrzelił również oponent. Za późno jednak. Mężczyzna zatańczył przeszywany kolejnymi kulami. Ładunki łamały mu kości, rozszarpywały arterie, ciało poczęło przypominać bezwładną kukłę.
Wszystkie strzały Rain były celne - magazynki zostały opróżnione prawie natychmiastowo, a był to wszystek z posiadanego zapasu amunicji. La Monde się spóźnił, lecz klątwa robiła swoje. Choć w akcie przeszywającego bólu, nieprzyjaciel skierował broń ku górze, tak wystrzelone pociski zdawały się poruszać w zadziwiający sposób. Kręciły w powietrzu bączki, wirowały zawrotnie, to znów zmieniając kierunki. Niewidoczna siła zmieniała ich tor. Tam, gdzie kaliber czterdzieści cztery powinien wzlecieć ku nieboskłonowi, tam zawracał wprost do pierwotnego celu.
Nikt z tutaj obecnych nie widział czegoś podobnego. Być może podobny efekt mógłby osiągnąć ktoś władający tarotem, lecz Arya nie wyczuwała tu jego roli. Tymczasem naboje, jeden po drugim, dołączyły do metalowej chmary, która jakby gnana diabelską inteligencją, wspólnie zmierzała na spotkanie Led. Mogła uskakiwać i miotać się do woli - cokolwiek zrobiła, metal zdawał się przewidywać każdy jej krok.
Tymczasem La Monde był dosłownie podziurawiony. Jucha lała się każdego otworu jego ciała. Kilka strzałów wymierzonych prosto w twarz, zmieniła tę w krwawą miazgę. Antagonista zatoczył się po piasku. Kawałek żuchwy oderwał mu się od twarzy i teraz zwisał luźno. Wreszcie przeciwnik powoli upadł na kolana niczym do makabrycznej modlitwy, po czym przewrócił jak długi do przodu.
Zapanowała cisza. Niniejszym skończył się pewien etap w historii Wildstar. Trudno było bowiem uwierzyć, że Selma dysponowała kimś lepszym niż La Monde i pokonany wcześniej zastęp wrogów. Rzecz jasna, nie oznaczało to definitywnego końca sprawy. Problemów tego miasta nie dało się rozwiązać jedynie ołowiem.
Grupa spotkała się na środku placu. Rain ledwo stała na nogach, jej stan był opłakany. Wygrała jednak. Przeżyła swojego oprawcę, a to było najważniejsze. Zemsta nasyciła się.
Spojrzała sama po sobie, na zakrwawioną koszulę i spodnie. Nie było sensu wołać lekarza. Dosłownie czuła, jak ulatuje z niej życie. W najlepszym przypadku został jej niespełna kwadrans.
Spojrzeli po sobie we trójkę. Choć dopiero się poznali, przyszedł czas na pożegnanie jednego z nich.
 
Caleb jest offline