Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-07-2017, 22:36   #65
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Otworzył w t-shircie i bokserkach.
- Proszę nie krzyczeć. Żona śpi. - chwila milczenia na obrzucenie Indianina spojrzeniem - Czyja to krew?
Mimo wielu pytań, spośród których nie wszystkie były uprzejme, doktor Ellsworth zadał właśnie to. Nie dlatego, że najbardziej go interesowało, a raczej dlatego, że nie wymagało od niego natychmiastowej i jednoznacznej deklaracji. Pomóc dziadkowi Bryzy, czy nie. Jedna Gaja raczyła wiedzieć skąd się tu wziął o tej porze i czyja krzywda go tu przywiodła.
- Nie moja. - Doprał szybko. - W samochodzie - odwrócił się na pięcie. - leży ktoś kto potrzebuje pomocy.
Ruszył pośpiesznie w ślad za starym. Ktoś leżał w samochodzie... Kto? Krwi było dużo. Zbyt dużo na potrącenie na szosie... Daanis?
Z ciemności powoli wynurzał się pozostawiony przed ogrodzeniem samochód.
W starym, ale dobrze utrzymany chevrolecie, Jerry zauważyÅ‚ dwóch mÅ‚odych ludzi. Nagamo i Peezhickee.Â-
Znał ich. Składał złamania, zszywał , opatrywał. Wiedział, że wszystko robili w trzech. A tego trzeciego, Ozaawindiba, nie widział
Widział za to w ich oczach przerażenie. Szybki rzut oka pozwolił mu ocenić, że mieli kilka zadrapań i skaleczeń. Czerwony Kruk nie zatrzymał się przy szoferce. Obszedł auto i poniósł plandekę na pace. Tam, w przesiąkniętym krwią ubraniu leżał Ozaawindib.
Prawa noga była ułożona w nienaturalny sposób. Była też przewiązana zakrwawioną chustą. Otwarte złamanie. Kilka pomniejszych ran i urazów. Doktor Ellsworth musiał przyznać, że ta chusta uratowała chłopaka przed wykrwawieniem.
- Zabierz ich do szopy - powiedział do Kruka nie odwracając jednak od rannego chłopaka spojrzenia - Jest otwarta. Szybko.
Ziemia tchnęła zimnem po bosych stopach Indianina. Ledwo wyczuwalny powiew zakołysał jego sylwetką nieznacznie. Noc wypełniła jego myśli... Uniósł dłonie nad raną i już w samotności z Gaią, rozpoczął cichą inkantację życia.
Matka mu sprzyjaÅ‚a. Obrażenia, które normalnie wymagaÅ‚by poważniej i fachowej ingerencji lekarza, zasklepiÅ‚y siÄ™.Â-
Chłopak jęknął, nie ocknął się jednak, a doktor zamyśli się nad nim na chwilę. Za dużo mu się to młodzieży zaczynało kręcić po obejściu. Nie miał na to ani siły ani ochoty. W końcu zostawił rannego i podszedł do warsztatu zza drzwi którego można już było zobaczyć włączone światło. Zajrzał do środka.
- Panie Boker? Możemy? - gestem wskazał, że czeka na Kruka na zewnątrz.

- Co się stało? - zapytał wprost gdy już byli na dworzu.
- Znalazłem ich w rozbitym samochodzie przy drodze 61. - Odpowiedział Jarred.
Indianin uniósł zdziwione spojrzenie. Znał tutejsze drogi. A ta była prosta jak linijka. Przez chwilę zastanawiał się co mogło spowodować wypadek.
- Dobrze, że był pan w okolicy - powiedział cicho po czym wskazał samochód - Nic mu nie będzie. Wjechali w drzewo? Jak wyglądał samochód?
- Gdy się ucieka przed policją, to i prosta droga robi się śmiertelnie niebezpieczna. - Czerwony Kruk musiał wyczytać pytanie z twarzy swojego rozmówcy.
Doktor przez chwilę nie odpowiadał.
- Skoro uciekali... a pan ich znalazł rozbitych... to co się stało z policją?
- Dobre pytanie. - Opowiedział beztrosko.
Lepsza byłaby odpowiedź, pomyślał niechętnie Jerry. Skinął głową i wrócił do warsztatu raz jeszcze przyjrzeć się obu chłopakom i ich obrażeniom. Nie omieszkał też przyjrzeć się źrenicom i zdać się na węch by wyczuć alkohol... lub jakiś inny, mniej dla nastolatków swoisty zapach.
- Waszemu koledze nic nie będzie - powiedział w końcu - Co się stało na tej drodze?
Młodzieńcy nie zdawali się być ani pod wpływem alkoholu ani innych środków odurzających. Byli za to mocno przestraszeni.
Przez chwilę przerzucali nerwowo wzrok między sobą a mężczyznami. Po tym krótkim czasie ich wzrok spoczął na Jarredzie. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Tylko oczy wwiercały się w nich. To wystarczyło by przemówili.
- Daanis powiedział nam kto skrzywdził Andie. - Nagamo odezwał się pierwszy. Cichy i skruszony.
- ChcieliÅ›my mu tylko odpÅ‚acić. - Postawa i ton gÅ‚osu Peezhickee niewiele odbiegaÅ‚a od tego co prezentowaÅ‚ jego kompan.Â-
- Dowiedzieliśmy się gdzie on mieszka. - Ciągnął Nagamo. - Pojechaliśmy tam. Nawet nie zbliżyliśmy się do wozu, gdy pojawiły się gliny. nie wiadomo skąd. Zaczęliśmy uciekać. Ten na motorze nie dawał się zgubić...
-I wtedy jakieś zwierze wyskoczyło z lasu. - Przerwał mu Peezhickee. - Straciłem panowanie nad wozem i uderzyłem w to drzewo.
Nastała krótka chwila ciszy.
- Myślałem, że ten policjant wezwie pomoc. - Kontynuował Peezhickee. -Zatrzymał się koło nas. Zobaczył nieprzytomnego i krwawiącego Ozaawindiba i odjechał. Po prostu odjechał.
- ZostawiÅ‚ nas tam na pewnÄ… Å›mierć.Â-
- Gdyby nie Czerwony Kruk byłoby po nas.
- Tak - przyznał powoli Ho'Kee - Na to wygląda.
Albo był zmęczony, albo nocne rewelacje nijak nie rozjaśniły mu całej sytuacji. Bo że niewzruszony policjant miał coś wspólnego z morderstwami to akurat nie pozostawiało złudzeń dla doktora. Tylko co z tego?
- Powinniście się nie wychylać przez pewien czas. Ukryć. Pan Boker odwiezie was do domów jak skończę z Ozaawindibem.
Skierował się do wyjścia z szopy. Miał zamiar opatrzyć dokładnie ranę. Odwiedzić też jutro chłopaka, by upewnić się w tym co już i tak uczyniła Gaia. Poza tym, jego myśli skierowały się ku policji. Prawdziwej bądź fałszywej. Być może dałoby się to sprawdzić? Być może więcej osób niż tylko domniemani Apacze stoi za naciskami? Być może... Zatrzymał się nagle i ponownie odwrócił w stronę chłopców.
- Do kogo skierowała was Daanis? Gdzie pojechaliście?
- Ona tylko wskazała nam osobą. - Odpowiedział Peezhickee. - I potwierdziła, że to on gdy pokazałem jej zdjęcie. Bardzo niechętnie.
- Resztę sam znalazłem. - Dodał dumnie Nagamo.
- Kogo wam wskazała? - powtórzył chłodno Ho'Kee nie baczny na zdolności śledcze chłopaka.
- Mężczyznę, o którym mówiono w wiadomościach. - wyjaśnił Nagamo.
- To był przypadek, że dowiedzieliśmy się o tym. - Wtrącił się Peezhickee.
- Zamknij siÄ™. - SyknÄ…Å‚ Nagamo.
- No co? - Jego kompan zdawał się nie rozumieć dlaczego kazano mu zamilczeć. - Przez przypadek usłyszałeś rozmowę Daanis. Nie ma co tego ukrywać.
Nagamo byÅ‚ chyba innego zdania, o czym Å›wiadczyÅ‚a chociażby zaciÅ›niÄ™ta to granic możliwoÅ›ci szczÄ™ka.Â-

Jarred Boker przysłuchiwał się temu wszystkiemu w milczeniu i ze stoickim spokojem.
Doktor zaś nabrał powietrza i westchnął. Coś mu w tym wszystkim coraz bardziej umykało.
- Wrócę za chwilę - powiedział - A jak wrócę pokażecie mi to zdjęcie.
Po czym wyszedł po narzędzia i apteczkę. Wolał być pewnym, że wypuszcza ich w dobrym stanie. Ale w przekonaniu utwierdzał się coraz bardziej. W wiadomościach pokazywali tego a Kocha. Denata. Miał nadzieję że nie on będzie na zdjęciu. Miał też zamiar odebrać od Kineks obiecane zioła do wprowadzenia Andy w trans. Musiał się dowiedzieć co tam zaszło.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline