Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-07-2017, 23:21   #166
Cohen
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Post wspólny - Cohen, Mike, MG

- Niby nie, ale skoro oferujesz, to żal byłoby odmówić jakiemuś organoleptycznemu badaniu. - wyszczerzył zęby Owain. - Chyba, że macie tu dobrą aptekę, bo kończą mi się prochy.
Z odjazdem może być słabo, ma być latacz, ale ostrzał rozjebał zachodnią klatkę i dach. Trzeba znaleźć jakiś inny, w miarę płaski kawałek na górze.
- powiedział, wywołując holomapę laboratorium. - No, ale to się ogarnie. Wy kończcie, co tu robicie i się szykujcie, robimy wypad jak tylko przestanie napierdalać.

- Ja mam parę zadrapań - powiedział Padre - Pułkownik Zciwicki, jesteśmy wszystkim na co możecie liczyć. Reszta oddziału nie żyje, albo poszła na dupy. My potrzebujemy uzupełnić medykamenty i amunicję. Rozumiem, że z pierwszym nie ma problemu, gorzej z drugim. Korytarz jest zablokowany ogniem z rur przesyłowych. Możecie stąd zakręcić gaz? Bez tego będzie problem.

Przez obrożę wysłał komunikat co centrali “Mamy 9 osób do ewakuacji, dach laboratorium zniszczony, wyznaczcie zastępczy punkt ewakuacyjny koło laboratorium. Niech przywiozą amunicję i granaty, kapsuła uległa zniszczeniu.”

Odwrócił się do cywilów i powiedział:
- Niedługo ruszamy, weźcie tylko to co niezbędne. Zwłaszcza broń jak ktoś ma. Nikt wam nie pomoże nieść klamotów. Musimy być szybcy, inaczej dopadną nas te gnidy z góry.

Black 0 dostał od Obroży potwierdzenie wysłania raportu ale żadnej odpowiedzi się nie doczekał. Paramedyk Renata Herzog chyba nie była zbyt ubawiona dowcipem Graeff’a. Zmrużyła niepewnie oczy i przekrzywiła nieco blond głowę jakby nie była pewna jak traktować jego słowa. Gdy odezwał się Zcivicki wydawała się odzyskać równowagę. Podeszła do zgrabnego plecaka na jednej z prycz i wyjęła z niego stimpaka. Potem wróciła do dwójki Parchów i wstrzyknęła leczący stymulant Black 0. - No ja się wam dorzucę dobrymi wieściami. - odpowiedziała w końcu wciąż trzymając pusty obecnie pakunek po stimpaku. - Mamy tutaj tylko ten sprzęt jaki zdołaliśmy zabrać z karetki. - wskazała na plecak z jakiego właśnie wyjęła stimpaka. Na tyle osób od nie wiadomo od jak dawna tutaj wydawał się już nie tak pojemny. - Ale jest tu zorganizowany punkt opatrunkowy. - wskazała dłonią na jakieś drzwi. Nad nimi widniał napis “AMBULATORIUM” - Jeszcze coś powinno tam zostać. - dodała tonem wskazującym, że za dobrze to chyba nie wygląda. - Nie mamy co brać bo uciekliśmy jak się dało z karetki. Większość ludzi już tutaj była. Też nic właściwie nie mają do zabrania bo przybiegli z tym co mieli na sobie. Jest jeszcze Ted. Jego trzeba przenieść. Jest w ciężkim stanie. - wskazała brodą na jedno z łóżek na jakim leżał jakiś mężczyzna. Nawet na pobieżny rzut oka wydawał się w poważnym stanie. - Jak jesteście głodni to są tu jakieś zapasy jedzenia. Nie wiem czy zdążymy coś przygotować. - powiedziała paramedyczka wskazując na inne drzwi. - Jest tu panel kontrolny ale chyba tylko do samego schronu. Albo jest uszkodzony bo by nadać sygnał musiałam wyjść na zewnątrz. - odpowiedziała na pytanie Zcivickiego o rury. - Ale możecie spytać Hala, on tu pracuje, może coś wie. - powiedziała patrząc na innego z mężczyzn siedzącego na pryczy z jakimś dzieciakiem. - Na zewnątrz wciąż są te potwory? - zapytała patrząc uważnie najpierw na Zcivickiego a potem na zwiadowcę. W międzyczasie Zcivicki jak i reszta grupy Black doczekała się reakcji od Obroży. “Transport w drodze. OCP 10 - 15 min. Wyznaczcie rezerwowe LZ”. Widocznie raport Zcivickiego dotarł gdzie trzeba ale ktoś uznał, że grupka będąca na miejscu będzie miała lepszą orientację w terenie i sytuacji na miejscu do wyznaczenia rezerwowej strefy ewakuacji niż ktoś kilkadziesiąt kilometrów dalej czy na orbicie.

Zcivicki spojrzał na chorego, potem na medyczkę.
- Będzie pani musiała podjąć trudną decyzję. On nie da rady, a jeszcze pociągnie za sobą dwie osoby. Wie pani co należy zrobić. Zrobiłbym to sam, ale to mi nie pozwala na miłosierdzie - popukał się w obrożę.
Odwrócił się do Hala.
- Hal, pracujesz tu. Wiesz gdzie są zawory gazu biegnącego rurami tym korytarzem?

Mając na uwadze priorytety, Owain udał się do ambulatorium, celem zabrania wszystkich pozostawionych tam medykamentów i środków, a następnie do kuchni. W końcu po co marnować własne zapasy, skoro tu są dostępne za darmo.
Wrócił do głównego pomieszczenia pochłaniając jakieś posiłki błyskawiczne z paczek i tubek.
- Są, gnoje i na bank nie dadzą nam spokojnie stąd spierdolić, więc jak chcecie przeżyć, to róbcie bez gadania, co się wam powie. - odpowiedział blondynie Owain, przełykając ostatni kęs i wyciągając ocalałą jakimś cudem butelkę “Gentlemana”, z której pociągnął solidny łyk, po czym wyciągnął ją ku kobiecie. - Ale może da się znaleźć jakieś miejsce, które nada się na lądowisko i nie jest zasrane tym ścierwem, to wtedy nawet jebać te rury, pójdziemy gdzie indziej. - dodał, bardziej do Padre, przeczytawszy komunikat Obroży. Następnie odpalił komunikator tekstowy.
“Liczą się tylko konowały. Każdy bierze jednego na smycz? reszta na przynętę.” brzmiała wiadomość, którą wysłał Zero na prywatnym kanale.

Padre odpisał tekstowo Owainowi: “Jeśli będzie szło dobrze, bierzemy wszystkich. Jeśli się posra bierzemy konowałów”. Nie ma co wcześniej chryi robić”.

- Podjęłam trudną decyzję gdy zdecydowałam się zostać i pomoc tym ludziom pułkowniku. - odpowiedziała cierpko paramedyk obserwując parchatego zwiadowcę z wyraźną dezaprobatą. - Teraz pan niech podejmie trudną decyzję jak zabrać stąd wszystkich. A wyjście które pan sugeruje jest niehumanitarne i obrzydliwe. Tak samo ja pański podwładny. - Herzog spojrzała znowu na Zcivickiego kręcąc z dezaprobatą głową gdy Graeff wyciągnął w jej stronę butelkę. - I jakoś niech pan nad nim zapanuje bo jego zachowanie jest niedopuszczalne. - pokręciła głową patrząc z niechęcią na Black 4. Odwróciła się by wyrzucić pusty stimpak do śmietnika. Usiadła na pryczy i zaczęła coś grzebać w swoim plecaku.

- Po wyjściu ze schronu trzeba iść w prawo. Na końcu korytarza jest rozdzielnia. Tam powinien być zawór którym można zakręcić co trzeba. Przy samych rurach też są co jakiś czas zawory no ale to już nie wiem jak często i gęsto. - Hal odpowiedział głaszcząc małego chłopca po głowie jakby chciał go uspokoić. Mały chłopiec patrzył na Zcivickiego z otwartą buzią z mieszaniną ciekawości i obawy. Obroża zaś wyświetliła na HUD informację, że ostrzał artyleryjski skończy się za 10 min.

- Skoro woli pani zabić 3 osoby, pani sprawa. - odparł Zcivicki - Pytanie, kto z nich ma umrzeć. Sami zdecydujcie. Wyjście, które sugeruje jest praktyczne. Obrzydliwe owszem. Ale daje szansę reszcie. Byśmy mogli tu dotrzeć zginęło dwóch Parchów. Sprawnych i chcących zabijać. Uważa pani, że przeżyjecie taszcząc rannego? Jak to się mówi: ostatnich gryzą psy, pani doktor. Za 10 minut kończą piekło na górze. Wtedy ruszamy. - Spojrzał na Black 4. - Owain idź z Halem i zakręćcie te zawory.
- A co do jego zachowania to i tak ma pani szczęście. Jest jednym z kulturalniejszych. Bez obaw, Obroża nie pozwoli na coś więcej.


- Jak zwykle, płaczą o pomoc, ale jak przychodzi, to kręcą nosem, że nie taka, fe i nie dadzą się uratować. - parsknął drwiąco Owain, chowając butelkę. - Padre, szkoda języka, niech przemówi lud. Oi! - krzyknął, by zwrócić uwagę na siebie uwagę wszystkich obecnych. - Cześć, jestem Owain i będę waszym przewodnikiem. Krótka piłka: za dziesięć minut wychodzimy stąd i albo dojdziemy żywi do punktu ewakuacyjnego albo weźmiemy ze sobą tego ledwo żywego typa - wskazał na rannego - i większość z was zginie po drodze. Chętni do przeżycia na lewo, reszta na prawo. Ty, ze mną. - rzucił do ciecia, zmieniając magazynki w karabinie i pistolecie na pełne. - Ogarniesz towarzystwo w tym czasie, nie? i zobaczcie, czy nie ma tu czegoś łatwopalnego, może da się sklecić mołotowy.

- On jest najspokojniejszy i najgrzeczniejszy? To miało nas pocieszyć czy uspokoić? To wyszło słabo. - odpowiedział jakiś starszy facet z wysokim czołem wskazując z dezaprobatą na Graeffa. Pozostali ludzie w schronie zdawali się podzielać obawy i wątpliwości jakie mieli co do dwójki Parchów. - I widzę, że popierasz i przyklaskujesz takim zachowaniom. Ale po takich bandytach czego można by się innego spodziewać niż bandytyzmu. - starszy i grubszy facet zwrócił się do Zcivickiego wskazując na stojącego obok Black 4.

- Pomoc? Jaką nam okazaliście pomoc? - fuknęła Herzog patrząc ostro i tak samo mówiąc do Graeffa. Potem czekając na odpowiedź podobnym wzrokiem zmierzyła Zcivickiego. - Jak na razie to macie rachunek ujemny z tego niesienia pomocy. Nie nakarmiliście nas, nie udzieliliście bezpiecznego schronienia, ani pomocy medycznej, ani nie mamy od was niczego co by nam pomogło jak wy macie od nas nasze stimpaki. Więc trochę radzę wam się stonować z tymi bzdurami jak to nas bohatersko ratujecie i ile to wam zawdzięczamy. - pokręciła blond głową i wyglądała na zdrowo wkurzoną. Reszta dorosłych pokiwała głowami na znak poparcia nie aprobując stylu i zachowania więźniów z Obrożami.

- Poczekajmy aż przybędzie prawdziwa pomoc. Mamy tu jedzenie i wszystko co trzeba. Jesteśmy tu bezpieczni. Oni chcą niech idą sami. Jak tu są to ktoś odebrał twój sygnał i wiedzą o nas. Przybędą nas uratować. - zaproponował ten starszy facet patrząc na zebraną grupkę. Pozostali pokiwali znowu głowami gdy perspektywa wydała im się chyba całkiem sensowna niż ta do jakiej namawiała para Parchów. I nie trzeba było nigdzie wychodzić.

- Nie zostawiajcie mnie… - jęknął leżący na łóżku mężczyzna który chyba usłyszał wystarczająco by wiedzieć o jaką grę toczy się stawka.

- Spokojnie Ted, nie zostawimy cię. - powiedziała szybko Renata Herzog podchodząc do jego łóżka i siadając na skraju. Złapała go pocieszająco za rękę. - Nikogo nie zostawimy. Wyjdziemy stąd wszyscy. - powiedziała patrząc wyzywająco na dwójkę Parchów.

- Sam idź. Ja nigdzie nie idę. Powiedziałem ci gdzie jest zawór. A eskortowanie nas i oczyszczenie drogi to wasze zadanie. - Hal odpowiedział w końcu co sądzi o pomyśle by miał wyjść na zewnątrz w ten trzęsący się od eksplozji i xenosów świat.

- Na wszelki wypadek jednak przygotujmy się gdyby tu miał ktoś do nas dotrzeć. Zbierzcie swoje rzeczy i naszykujcie się do drogi. - powiedziała Herzog wstając z pryczy Teda i patrząc na pozostałych. Popatrzyli na nią, na siebie nawzajem i pokiwali głowami zgadzając się na ten pomysł.

- My tu do was z sercem na dłoni, a wy takie chamstwo. - pokręcił głową z udawanym smutkiem Owain. - Cóż, będziemy jakoś musieli z tym żyć. Gdy wrócę i skończy się ostrzał, ruszamy. - powtórzył, nieco innym tonem, chłodnym i wypranym ze zwykłej wesołkowatości.
Ruszył do wyjścia, chwytając po drodze Hala za kołnierz.
- Idziemy na spacer, słonko. Nie znam się na hydraulice.

- Puszczaj! - krzyknął Hal próbując się wyrwać z uścisku Parcha. Reszta cywili zaczęła również krzyczeć ale zanim zdążyli coś zrobić, zanim Black 4 zdążył coś zrobić, zanim Black 0 zdążył coś zrobić, zrobiła coś Obroża. Graeff poczuł jak od szyi przechodzi mu impuls elektryczny porażając ciało. - Ostrzeżenie pierwszego stopnia! - skrzeknął ostrzegawczy głos z Obroży. Zwiadowcę przygięło i puścił Hala co ten skorzystał by odskoczyć na bezpieczną odległość. Wyładowanie skończyło się po kilku sekundach pozostawiając po sobie uczucie częściowego paraliżu i odrętwienia. Nie było zbyt groźne jeśli miało się chwilę czasu by dojść do siebie.

- Co za gówno… - charknął Owain, prostując się i zaciskając oraz rozprostowując palce. - I nawet nie wibruje. No, ale teraz przynajmniej wiemy, kto wygrał miejsce przy kiblu w naszej wycieczce. - rzucił z krzywym uśmiechem, który nie objął oczu.
Odczekał, aż przejdzie mu odrętwienie i wyszedł z bunkra.

Black 4 znów musiał przejść całą procedurę opuszczania bunkra. Para podwójnych, ciężkich drzwi przedzielonych śluzą. Za nimi świat był taki sam jak w chwili gdy razem z Black 0 przedostali się tutaj w przeciwną stronę. Po lewej dalej widać było huczące płomienie. Po prawej dalszy ciąg korytarza. Gdzieś tam według Hala powinien być ten zawór do odcięcia dopływu gazu. Eksplodujące pociski bomb i rakiet w piwnicy znów dały o sobie znak swoją mocą. Tutaj w na zewnątrz bunkra, jego wnętrze wydawało się ciche i spokojne. Korytarz zdążył się zasnuć rzadkim dymem z wzbitego kurzu i wrzuconej do wnętrza ziemi. Black 4 przedzierał się samotnie przez kolejne metry, mijał kolejne drzwi często musząc podtrzymywać się ścian by nie upaść. Poruszanie się w tym trzęsącym się od wybuchów świecie było nie lada wyzwaniem.

Znalazł się jednak cało przy końcu korytarza. Były tu drzwi a raczej wyrwana framuga po nich. One same leżały na podłodze. Wewnątrz niedużego pomieszczenia był mały panel sterowniczy ale przy rurach widać było zawory. Po jednym z każdej z bocznych ścian pewnie by móc odciąć dopływ gazu w każdym kierunku. Zamknięcie zaworu było całkiem proste. Poszedł bez żadnych trudności. Black 4 została droga powrotna do schronu. Wedle HUD jednak był całkiem blisko do miejsca śmierci Black 5. Właściwie miał bliżej niż do schronu.

Black 4 ruszył w drogę powrotną. Z podobnymi przeszkodami przez zadymiony, trzęsący się korytarz wstrząsany szrapnelami odłamków, wyrwanego asfaltu i ziemi. Przedarł się z powrotem do drzwi schronu i widział, że ogień w korytarzu wygasł. Wbił sygnał wywoławczy na panelu i Herzog z drugiej strony znów mu otworzyła. Zewnętrzne drzwi zaczęły się otwierać gdy wtedy bystre oczy zwiadowcy wyłowiły z dymów i mroku korytarza ruch. Zbliżał się! Xenos! Z klasy major, o wiele większej niż te małe kurczakopodobne stworki jakie spotykali ostatnio w okolicy. Wybuchy co prawda wprawiały jego czarne ciało nieco chwiejności w ruchy ale nadal był wiele razy szybszy niż ludzki sprinter w pogodny dzień na eleganckiej bieżni. Drzwi do schronu były już otwarte i wystarczyło wskoczyć do środka! Ale zanim by automatycznie kierowane drzwi dokończyły otwieranie a potem zamknięcie drzwi xenos prawie na pewno wskoczyłby do środka śluzy tak jak i człowiek. Wtedy Black 4 zostałby z nim zamknięty sam na sam w gołych ścianach. A bez szczelnego zamknięcia zewnętrznych drzwi nie otworzą się wewnętrzne. Chyba, żeby skoczyć gdzieś indziej, w którejś z bocznych pomieszczeń choć wtedy xenos pewnie odetnie go od względnie bezpiecznego schronu. Mógł jeszcze strzelać do nadbiegającej bestii ale wielkość celu sugerowała, że nawet bezbłędne trafienia w tak krótkim czasie to z jednej lufy nie gwarantują zlikwidowania celu.

No kurwa…
W ułamku sekundy Owain podrzucił karabin do ramienia i zaczął pruć w nadbiegającego xenosa, wyczekując go do ostatniego momentu. Gdy stwór był z nim już prawie twarzą w twarz, a raczej pyskiem w twarz, wskoczył do śluzy. Puścił karabin, który zawisł na uprzęży i chwycił tomahawk, którego ostrze natychmiast zaczęło się rozgrzewać.
- Padre, szykuj procę! - ryknął - Wchodzę ostro z towarzystwem, jeden major!

Black 4 strzelał do błyskawicznie zbliżającego się celu. Pociski ekspandujące orały zbliżające się cielsko tak samo jak podłogę i ściany dookoła dokładając swoja porcję syczących odłamków. Potwór jednak mimo, że zasyczał wściekle był zbyt żywotny by te kilka trafień mogło go powalić czy chociaż spowolnić. Był też zbyt blisko swojej ofiary. Gdy Black 4 skoczył do wnętrza śluzy xenos rangi “majora” na moment zniknął mu z oczu. Widział za to przeraźliwie pustą klatkę śluzy powietrznej nie dającej żadnej możliwości osłony. Zdążył dobyć swój tomahawk gdy xenos wpadł do śluzy. Przeskoczył jednym susem na ścianę, odbił się od niej i skoczył na człowieka. Temu udało się z najwyższym trudem sparować ten atak ale Graeff czuł, że to kwestia szczęścia i na dłuższą metę przeciwnik jest zbyt silny, szybki i żywotny by myśleć o przetrwaniu walki na własnych nogach jeśli jakoś szybko i drastycznie nie zmieni się sytuacja.

Zdążywszy ocenić potwora wcześniej, gdy faszerował go ołowiem, Owain nie miał zamiaru próbować się z nim siłowo ani walczyć bezpośrednio, wymieniając ciosy. Miał małe szanse, by wyjść z tego górą.
Uznał więc, że jedynym sensownym rozwiązaniem jest zaskoczenie i zdezorientowanie xenosa, póki nie otworzą się drzwi i będzie miał wsparcie Zero.
Owain wyprostował się na pełną wysokość, uniósł ręce, ryknął najgłośniej jak mógł i rzucił się wprost na poczwarę.
W ostatniej chwili, gdy już miał się z nią zderzyć, rzucił się ślizgiem na ziemię, celując między łapy, by zerwać się za plecami stwora i wskoczyć mu na grzbiet.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline