Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-07-2017, 16:30   #25
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Czas przygotowań zajmował całe Jelling.
Sam skald i volva mieli pełne ręce pracy, aby dogadać szczegóły z jarlem, królem, rzemieślnikami co zlecone przez skalda prace czynili. Gudrunn ciągle wieści słała, a Freyvind i Elin niewiele czasu mieli na rozmowy ze sobą jedynie te chwile gdy do spoczynku się kładli mogli na uzgodnienia obopólne przeznaczać. Nim skald się budził Elin już znikała by upewnić się, że jej Ostara będzie tematem rozmów na wiele wiele nadchodzących miesięcy. Skald sam zajęty też był własnym trudem składania słów co porwać w jego zamiarze rzeszę ludzi miały. Nie jeno mieszkańców Jelling. Ba, nie jeno ludność regionu ale wszystkich krain Północy co na althing zwołany przez króla Danimarki został. Tego dawno nie było.

W ogólnym rozgardiaszu psy Gudrunn przybiegły ku jarlowi na Jelling co za posłańców były między nim a patronką osady. Jarl zerwał się sam odczytawszy symbol jakowyś wydrapany na kawałku kory i pognał szukać aftergangerów stojących za całym zebraniem norsmanów.
Wpierw volvę odnalazł, gdy ta jak to często ostatnio u sędziego przesiadywała.
- Przybyli… - Jens skryć nerwów nie mógł - … obóz poczynają rozkładać. Do króla wkrótce przybędą. Czwórka ich. - Wskazał na korę, gdzie cztery wyżłobienia widać było świeże. - Gdzie Freyvind?
- Kto przybył? - zapytała wieszczka wyrwana z rozmowy z godim.
Jens zamachał dłońmi.
- Z Aros! - Niecierpliwie jak dzieciak w miejscu ustać nie mógł.
- Oh.. - Elin rozejrzała się jakby ze snu obudzona i kiwnąwszy sędziemu głową na pożegnanie wyszło z przybytku z jarlem Jelling. - Najpewniej gdzieś się zaszył i rymy składa… ale można i u zbroimistrza spróbować - powiedziała ruszając w tamtym kierunku.




[justuj]Skald rzeczywiście był u zbrojmistrza gdzie przymierzał kolczugę przerobioną nieco, z pokrytymi czarną skórą płytami na piersi i na plecach. Widząc zaaferowanie na twarzy Elin uniósł brwi w niemym pytaniu, gdy wkroczyła do namiotu Leifa.
- Goście z Aros… - rzekła - przybyli już.
- Tu? - Frey zdziwił się. - Myślałem, że tam się rozbiją… Trzeba czekać nam. Najpierw winni udać się do króla.
Elin skinęła głową powoli.
- I tak planują. - Spojrzała na Jensa by mówił.
- Mnie przy królu być trzeba. Wyślę człowieka, gdy skończymy. - Skinął dwójce aftergangerów na pożegnanie i wyszedł.

Po czasie co dłużył się nieubłaganie, Karina odnalazła dwójkę oczekujących. Dostojnie wyglądała w jasnej, niebarwionej sukni i ciemnym płaszczu z lisim kołnierzem. U pasa przytroczone kilka mieszków skórzanych miała, na szyi medalion, którego wcześniej nie ukazywała.
- Gotowi na rozmowy są, jeśliście i wy gotowi. - Uśmiechnęła się jednak znajomym uśmiechem, co ciemnobrązowe oczy jej rozjaśniał jakąś wewnętrzną dobrocią i spokojem.
- Jam gotowy - skłamał skald - niech się dzieje wola Norn i bogów…
Wieszczka jedynie pokiwała głową czując, że głos mógłby jej zadrżeć.




Halla Jensa

Karina weszła pierwsza prowadząc Freyvinda i Elin za sobą i takoż ich ogłaszając:
- Elin, volva z Ribe, z dworu jarla Agvindura - głos Navarrki zabrzmiał donośnie zwracając uwagę obecnych - oraz Freyvind, skald i jarl-bezdroży, brat jarla Agvindura. - skinęła lekko głową wskazując dodatkowo osoby wymieniane. - A to - wskazała na mężczyznę z siedzącego najbliżej wejścia, co wstawał gdy tylko przemówiła. Wysoki, a chudy, co jeszcze włosy splecione w warkoczyki po obu stronach twarzy, z krótką brodą co chyba niedawno strzyżona była, sprawiał wesołe i ciekawskie wrażenie. Ubrany cały na ciemnoniebiesko pochylił głowę jakby szyję wyciągając - Inge, przyboczny jarla na Aros. To - wskazała kolejno na męża z długimi włosami upiętymi w prosty kuc z niewielką brodą i o policzkach gładko ogolonych, co w barach szeroki był niczym wrota do halli - Trygve, prawa ręka pana na Aros.
Kolejno wskazała na kobietę, której skald zapomnieć nie był w stanie przez oczy jej co w mglistych wizjach czasem mu się jawiły. Pozostały niezmienne, ale choć wyglądała dojrzalej to i po licu nie można było by rzec, że trzynaście lat minęło od ich ostatniego spotkania w Ribe. Úlfhéðnar były łaskawie traktowane przez czas.
- To Solveig z Aros - spojrzenie kobiety zakleszczyło się ze spojrzeniem Freyvinda jak szczypce kowalowe - a to jarl Erling, pan na Aros - Karina zakończyła przedstawiając potężnego męża siedzącego przy królu Bacsedze..
Volva głową skinęła każdemu na przywitanie z szacunkiem, wzrok na kobiecie dłużej zatrzymując, gdy dojrzała jej spojrzenie kierowane ku Freyowi, który po lekkim ukłonie dla króla, również pochylił głowę względem każdego z przybyszów i też przypatrywał się ciekawie szarookiej. Szybko przeniósł jednak spojrzenie na wilkołaczego jarla, by nie urazić go brakiem zainteresowania.
- Witajcie, cieszę się, żeście zgodzili się spotkać - powiedział ruszając bardzo powoli do stołu, a Elin podążyła za nim smutniejąc trochę iż nie będzie miała okazji spotkać Ingeborg.

Cała czwórka co stała nie odpowiedziała póki Erling głową krótko nie skłonił i napięcie jakie można było wyczuć w halli Jensa nieco opadło.
Nieco.
- Witajcie - odparł dudniącym gdzieś z trzewi głosem pan na Aros - miejsce przy stole się znajdzie. Inge i Trygve odsuneli się by miejsce zrobić i trzymać w odległości od aftergangerów. Do stołu pierwsza Karina podeszła i usiadła pomiędzy wilczymi gośćmi, a miejscem dla skalda i volvy.
- Karina rzecze, że ważne rzeczy macie do omówienia. Mówcie zatem - Erling posłuchania udzielił, a Solveig nie spuszczała spojrzenia z Frevinda.
- Zaiste - odpowiedział skald nie siadając, lecz stojąc w miejscu. - Wiecie zapewne, że to Agvindur, ten co zawieszenie broni wytargował, Welandem się zwał i w kraju Franków wojował, oraz że w ręce nieumarłych z południa się dostał?
- Domyślamy się. - Skinał Erling obserwując Freyvinda i milczącą volvę.
- Mam zamiar pociągnąć tam z wielką armią. Kraj ten spalić, jeżeli się da to brata w krwi uwolnić, ludzi z wojska jego co rozproszeni tam i bez wodza do Denemearki z powrotem przywieść. Taką rzeź tam poczynić, by na dziesięciolecia albo i wieki odegnać starania ich takie jakie 13 lat temu były. W Hedeby czy w Aros.
- I prosić o pomoc chcesz? - spytał Trygve.
- Tak. - Freyvind na chwile zwrócił na niego spojrzenie. - Wiem co o nas myślicie, żesmy plugastwem i wynaturzeniem. Ale jesteśmy też tymi co z ludźmi tu związani. Mnie przejmuje los Dunów. Gdy większość wojów będzie na ziemiach Franków palić i ścinać, Sasi mogą się ruszyć. Rękoma starców i wyrostków nawet na Danevirke nie da się wtedy obronić.
Nie dało się nie zauważyć, że gdy Lenartsson mówił o wynaturzeniu, Solveig skierowała na chwilę spojrzenie swe na Karinę. Ta jednak nie ugięła się i wzroku nie odwróciła gdy przez chwilę się tak siłowały.
Erling uśmiechnął się kącikiem ust.
- Jeśli odmówimy, wyjdzie na to, że my o ludzi i losy krainy nie dbamy. Sprytne. Coś dla nas za ofertę przygotował zatem?
- Zawieszenie broni w Denemearce w trwały pokój chcę przekuć i sojusz przeciw tym z południa co zakusy na północ mają aby władzy Białego ją poddać. Wciąż nie wiem czemu nas tak nienawidzicie, ale tak już jest, z tym nic nie zrobię. Jednak przeciw południowym nieumarłym winniśmy skupiać się wszyscy razem. Wy, my, ludzie. - Frey spojrzał Erlingowi w oczy. - Za to przyrzeknę, że do Denemearki nie powrócę. Może poza Roskilde, bym miał prawo tam przypływać. Dom to mój jeszcze jako śmiertelnika. Kości ojca, matki, sióstr tam leżą.
Solveig usta otwierała by rzec coś, gdy jarl Aros dłoń władczo uniósł i kobieta z szacunkiem widocznym cofnęła się nieco.
- Sojusz za cenę jednego sługi .... - zaczął lecz spostrzegł spojrzenie Kariny, prosząco wpatrzonej w jego oblicze - jednego nieumarłego. Nijak to się ma do ceny jaką naszym ludziom zapłacić by przyszło.
- Nie jednego, mnie pozbędziecie się, a przy okazji będziecie mogli ubić nieumarłych wielu. - Skald zbliżył się nieco. - I wielu pobratymców swych ocalić.
- Znasz tam wielu jak ty? - spytał Inge z zaciekawieniem i jakby od tematu odbiegając.
- Nie, ale tam są. Zapolujmy na nich wspólnie, ramię w ramię. - Znów przeniósł spojrzenie na Erlinga. - Wy tu żyjecie, na północy, ale Karina mówiła, że i w jej rodzinnych stronach są tacy jak Wy. To oznacza, że i pewnie w kraju Franków. Wy też jesteście przywiązani do ludzi wśród których żyjecie, wiem to. - Spojrzał przelotnie na szarooką. - Będziemy tam palić i mordować. Może się zdarzyć tak, że trafimy na osadę gdzie frankijscy pobratymcy wasi z ludźmi żyją. Kolejne wróżdy, kolejna krew. A nieumarli po grodach obwarowani cieszyć się będą, że frankijscy Ulfhedinn walczą i giną odpierając nas. Einherjar i ludzi. Przypieczętujmy sojusz przeciw nim walką ramię w ramię. Wiem o tym, że grupa synów Fenrira ruszyła z Agvindurem, niech część głodnych sławy, walki i krwi nieumarłych ruszy ze mną. I wskazywać będzie osady frankijskich Ulfhednar, co byśmy w spokoju je zostawiali łupiąc kraj.
Elin rozmowie się przysłuchiwała uważnie wyraźnie myśląc nad czymś intensywnie. Wzrokiem wodziła nieśmiało po zgromadzonych Ulfhedin ale ciągle głosu nie zabierała.
- Nie wszystko na tym świecie o mord i rzeź się rozbija - burknął Inge.
- A Ty skąd znasz tę nazwę - Trygve spojrzenia na Karinę nie potrafił nie rzucić by jednak szybko przenieść go znowu na skalda - Synowie Fenrira?
- Skąd? Z sag. Wszak Fenrir pierwszym wilkiem, ojciec tych co pożrą kiedyś Sól i Maniego. Ale po prawdzie równie często dziećmi Valiego was zwiemy, bo Vali, syn Lokiego przez Odyna przemieniony w wilkołaka został i brata swego rozszarpał. - Skald zmrużył lekko oczy. - Nie znając Was i prawie nic o was nie wiedząc myślałem, że o to nas nienawidzicie. My przez Canarla dzieci Odyna, wy przez Fenrira lub Valiego dzieci Lokiego
Przez chwilę żadno z nich nic nie mówiło, po czym Inge na volvę wzrok zwrócił.
- A ty nie rzekniesz nic? - zapytał jakoś cicho gdy Szarooka nachyliła się ku Erlingowi jakby coś mu rzec na ucho chciała. Elin uniosła swe błękitne spojrzenie na wilkołaka.
- Macie rację mówiąc, że nie jeno o mord i rzeź się rozbija - zaczęła spokojnie - ale o życie i ziemię, która to życie daje, a także o te specjalne miejsca, które chronią i energią obdarzają. - Pokręciła ze smutkiem głową. - I w tej kwestii niestety niezgoda między nami… - Wzrok w jarla Aros wbiła. - Nie da się wybaczyć tego co zostało uczynione i nawet nie śmiem o to błagać, chcę jeno przyrzec, że uczynię wszystko co w mej mocy, by Miejsce to wróciło do swego pierwotnego stanu i by wizja kościoła Białego Tam się nie urzeczywistniła.
Inge brwi uniósł z jakowymś niedowierzaniem.
- Ciekawe. A jak tego dokonać pragniesz? - Oparł stopę o ławę i pochylił ku volvie opierając się na kolanie.
Volva słowa Stygra sobie przypomniała i pokręciła lekko głową.
- Sama jedna tego nie dokonam, nie jestem tak zadufana w sobie, by tak myśleć. To zadanie dla wielu, połączonych wspólnym celem i dobrem… Połączonych czymś innym niż wzajemną chęcią mordu, odwetu czy zdobywania.
- Czyli czym? Boś nie rzekła jak dokonać tego o czym mówisz. Jak spaczenie wycofać, coście przynieśli ze sobą?
- Nie my. W służce mej demon południowy zamieszkał - Freyvind włączył się w rozmowę o caernie. - On to uczynił już po bitwie. On może to wiedzieć jak plugawy urok cofnąć. Służka ma pojmana przez Franków wraz z Agvindurem.
Volva dłoń uniosła, by skald więcej nic nie mówił i sama się odezwała.
- Nie zmienia, to faktu, iż była to konsekwencja naszych czynów… Czego nie zamierzam negować. Co do Waszego pytania… - Kobieta odetchnęła cicho. - Myślałam o wielkim wspólnym obrzędzie. Úlfhéðnar, ludzie i my nieumarli w tamtym miejscu… Z okazji Beltaine bądź może Midsommer ku czci Sol i Freyi, gdyż Ich moc powinna być zdolna uleczyć to miejsce. - Nie wiedzieć czemu Elin wzrok na chwilę spuścila gdy o Festiwalu Ognia i Wody wspomniała.

Czwórka wilkołaków wpatrywała się nieruchomo we Freyvinda gdy ten o demonie wspomniał. Zdawało się nie słuchali dalszego tłumaczenia Elin.
Rysy Solveig poczęły się zmieniać, a ona sama urosła wzrostem, rysy jej zmieniły się w ostrzejsze, dziksze. Warkot ni to ludzkim głosem ni to zwięrzęcym co z głębi klatki ciała jej dobiegał rozbrzmiał:
- Demon?!?! DEMON?!?!
Freyvind cofnął się odruchowo zdziwiony reakcją szarookiej.
- Freyu na dwór! - wrzasnęła Elin. - By ludzi nie poraniła!
- Inge!!! - z ust Kariny padło równocześnie.
Obie w tym samym momencie zerwały się od stołu niemal ławę wywaracjając. Navarka stanęła między wilkołakami a aftergangerami, a volva dopadła do skalda i próbowała pociągnąć go w kierunku wyjścia, lecz na próżno bo ten zaparł się i nijak jej było go choćby o cal poruszyć. Po moc krwi sięgnął wgłąb siebie przyzywając jej siłę, lecz nawet lekkiego ruchu nie poczynił do saexe u pasa, a miecza na rozmowy przy królu nie wziął, jedynie spiął się szacując zagrożenie dla króla i Kariny. Gdy nie zamierzał się ruszyć Elin odwróciła się planując zasłonić sobą Nawarkę.
Trygve i Erling w tym czasie sięgali ku Solveig, gdy ta nagle w pół kroku stanęła ciężką dysząc niczym wół co wóż dzień cały ciągnął bez ustanku.
W całej halli cisza zapadła, a i Frey i Elin poczuli jak drobne włoski na ich ramionach stają lekko dęba od czegoś co przez chatę się przetoczyło. Solveig głową kręciła przez chwilę jak otumaniona i wycharczała jeszcze:
- Demona sprowadziłżeś w święte miejsce? - z niedowierzaniem w głosie choć płaski on teraz był.
Erling walnął pięścią w stół.
- DOŚĆ!!! - ryknął jakby dziecko małe strofując.

Karina co sobą dwójkę aftergangerów zasłaniała przyglądała się stojącym wilkołakom dłuższy czas.
W końcu Inge ponownie zwrócił na skalda i volvę spojrzenie, Erling zaś do króla odwrócił.
- To się nie powtórzy. - skłaniajac lekko głowę.
- Gwarantowałeś bezpieczeństwo wszystkich - rzekł Bescega nie komentując walenia w stół królewski. - Nie, nie powtórzy. - Úlfhéðinn na słowa króla zacisnął szczęki.
- Erlingu, Solveig… - Frey spojrzał to na jedno, to na drugie. - Nie zabrałem nieczystej istoty tam. Przeciwnie, ciało osłabiłem i związać kazałem. Jakoś później się uwolniła. Dowiedziałem się co w mą służkę wpełzło niewiele wcześniej bo tej samej nocy. Zabicie jej nic by nie dało. Jeno niewinna droga mi śmiertelniczka by śmierć poniosła, a TO mogłoby i tak wtedy wejść w kogo innego. Zamierzałem udać się gdziekolwiek się da by złe wygnać i zniszczyć, oraz życie Chlothild ocalić. Karina mi świadkiem, w Aros o tym z nią rozmawiałem. Wolałem by w ciele drobnym pod moim okiem to siedziało, niżby w jakiegoś silnego woja się po jej śmierci wbiło i zło czyniło w Denemearce. Żal odczuwam za to co uczyniłem Erlingu, ale jeszcze większy, że potem TO spaczyło wasze święte miejsce. Przykro mi. Tak jak rzekłem: to Złe splugawiło waszą siedzibę, zatem może też wiedzieć jak klątwę cofnąć. I tak będę służki swej tam szukał, obiecuję że postaram się wyciągnąć od Demona jak Wilczą Polanę uleczyć. Sam za to zapłacę, a wątpię by cena była lekka. - Spojrzał przy tym na Elin. Cały czas wskazywała swoją współodpowiedzialność, ale skald nie widział sensu aby dwie osoby płaciły zapewne mocną cenę za coś co mogła wytargować jedna osoba. Zresztą w obecnej sytuacji było to jedynie jak rozpatrywanie jednej z możliwości. Odległe i niepewne.
Wieszczka pozostając tam gdzie stała przysłuchiwała się temu i nagle dotarło do niej, że brak dobrej energii w świętym miejscu nie jest jedynym problemem. Spaczenie ciągle tam było.
- Splugawienie, to jeden problem. Pozostanie jeszcze przywrócić właściwą energię temu miejscu i tu ja mogę pomóc. - Dodała.
- I ja - nagle głos zabrała Karina. - A co do służki Freyvinda to wywiedziałam się, gdzie można wypędzić złe co w nią weszło. Chyba… że…. - rozejrzała się po Inge i Erlingu. Trygve koło Solveig stał lecz ta w wyraźny sposób odtrącała jakiekolwiek próby jego pomocy.
Jarl na Aros skinął głową krótko.
- Namówić nam się trzeba nad tym coście tu powiedzieli. Jutro zejść się możem ponownie by przed Ostarą zakończyć mowy - stwierdził dudniącym głosem, od którego Elin ciarki szły po ciele.
Skald jedynie skinął głową.
- Dziękujemy. - Volva skłoniła głowę na pożegnanie.

Karina wywiodła ich z halli Jensa i odeszłszy nieopodal odetchnęła z ulgą.
- Nie było źle… - mruknęła wyraźnie się odprężając.
- Erling wiedział jakimi uczuciami darzy mnie ta co zwie się Solveigą. Po co zabrał ją? Nie brakowało wiele…
- Nie mógł nie zabrać. To starszyzna.
- To dlatego tak się w Ciebie wpatrywała... - mruknęła cicho wieszczka.
- Wojowniczka krzyżująca ze mną miecze w Ribe pod płonącym langhusem Agvindura. - Frey spojrzał na Elin i kiwnął głową. - Która porwała się wtedy na siedzibę najwyższego z duńskich einherjar być może tylko po to by dopaść mnie. Jak to starszyzna, to źle, bo od jej decyzji wtedy trochę zależy, a ona pewnie każde me słowo… - skald nie dokończył.
- Doświadczona z niej i sprytna wojowniczka, nie za urodę dowodzi drugą co do większości wata… armią wilkołaczą - wyjaśniała Karina gryząc się w język. - Gdyby nie wiedziała jak interesy własne godzić z powinnością, długo by nie pożyła.
- Armia Ulfhednar? - Volva zaskoczona spojrzała na Navarrkę. - Stworzyli osobną armię?
Karina spojrzała zdumiona na volvę.
- Toż przecie oni wszędzie zamieszkują. Osady posadowione w rejonach co ludzie z rzadka się zapuszczają, a i po lasach ich pełno. - Spojrzała na skalda. - Nie wiedzieliście o tem?
- Niewiele o nich wiemy. To co ty lub Bjarki mi opowiadaliście pierwszym co więcej o nich wiem. Dawniej nawet nie wiedziałem czy wiele z ludźmi wspólnego mają.
- Są tacy co nie wiele mają człowieka w sobie, ci w lasach walczą i krainy strzegą przed złem, spaczeniem. Ale są tacy co w ukryciu, odosobnieniu się zaczynają dusić. Jak Erling. I po władzę sięgać chcą by kontrolować napływ zła… - Karina starała się tłumaczyć jak najprościej.
Elin pokiwała wolno głową.
- Myślisz, że jest szansa, by się z nami zgodzili? - Zapytała kobiety. - Czy jesteśmy dla nich takim… wynaturzeniem, że na wspólne ratowanie świętego miejsca nigdy się nie zgodzą?
- Nie wiem - mina Kariny faktycznie niepewność wskazywała - Nie słyszałam wcześniej o sojuszu takowym. Ale też nie wiem co dzieje się za morzem. Od dawna tu jestem. Powiedzieliście co mieliście do powiedzenia. Resztę zostawmy im do narady. Jutro na nowo pomówicie. - Navarrka starała się pocieszać volvę. Ta uśmiechnęła się ciepło do niej.
- Dziękuję i dziękuję, żeś przede mną stanęła choć to moje miejsce być powinno. Nie wybaczyłabym sobie gdyby coś Ci zrobili choćby nieumyślnie - dodała poważnie patrząc na Karinę.
- To moja powinność. - Uśmiech brunetki był pełen spokoju jakby stawanie na drodze wściekłych ulfhendin było jej codziennością.
- Mogłabyś wywiedzieć się za co ona tak na mnie zawzięta? - skald zmienił temat.
- Spytać mogę, ale nie teraz. Dać jej czasu trzeba. I im. Spróbuję przed waszym powstaniem jutro, dobrze?
- Dobrze. My zaś - spojrzał na wieszczkę - mamy jeszcze sporo pracy, z tym do jutra czekac musimy.
Wiedząca głową pokiwała z delikatnym smutkiem na obliczu.
- Nic więcej zrobić nie możemy - zgodziła się.





Następnego wieczoru Elin i Freyvinda powitała Karina, która przysiadła obok skrzyni, w której spoczywali.
- Gdy będziecie gotowi. Oni czekają. - Uśmiechnęła się i podała czarki obojgu. Pachniały krwią.
- Doczekać się nie mogę - mruknął skald czy to ironicznie czy prawdę rzecząc. Najpewniej jednak po prawdzie w obu tych uczuciach. - Co do Solveig…? - Zawiesił głos.
- Inge rzekł, żeś podobno jej młodszych braci ubił. Prawda to? - Karina brwi zmarszczone miała.
Elin czarkę przejęła dziękując i mamrotać coś pod nosem zaczęła malując palcem niewidzialne runy na naczynku ale na słowa Navarrki głowę uniosła i wzrok w skalda wbiła jakby również oczekując odpowiedzi.
- Przez pięć dziesiątek lat jeno trzy razy się to zdarzało bym z nimi na śmierć i życie miał spotkanie. - Skald zamyślił się. - Oni długo nie żyją, więc to musi chodzić o to co rok temu na thingu w Viborgu się stało. Czternaście lat temu - poprawił się zdając sobie sprawę, że na własną modłę wedle długiego snu policzył. - Jeden mnie w lesie opadł i zabić chciał gdym poszedł sprawdzić z ramienia mówcy praw, czy vargr jeden oskarżony o coś nie stawił się bo nie chciał, czy zgodnie z tym co raniony sługa jego rzekł: Ulfhedinn się nań zasadził i pod siedzibą jego czycha. Syn Fenrira wypadł na mnie z żądzą mordu bez ostrzeżenia w pobliżu halli vargra. Gdym zwyciężył wróciłem do Viborga, a tam już w dzień drugi chciał mnie ubić. Ten tez zginął z mej ręki, choć jeno przypadek mnie wtedy ocalił. Tylko o nich może chodzić.
- Pamiętasz com mówiła? Jeśli z innym nieumarłym miał na pieńku ciebie jako zło wcielone postrzegał. Obowiązek swój czynił…
- I pięknie uczynił - po skaldzie nie było widać emocji - przez niego trupy w Ribe zatem, walki, martwi wojowie Agvindura, martwe Ulfhednar z polany. Zniszczony i splugawiony Caern, Odger w śnie. Bo jako plugastwo mnie widział - spojrzał na Elin. - A Ty w sobie winy się doszukujesz, bo Norny niejasną Ci wizję zesłały… - Pokręcił głową.
Aftergangerka ze zmarszczonymi brwiami słuchała skalda. Winy tym razem w jego wersji wydarzeń znaleźć nie mogła. Pokręciła ze smutkiem głową.
- Tyle krwi przelanej, nienawiści zrodzonej i łez wylanych… Tylko dlatego, że nie potrafimy zatrzymać się i spróbować pomówić… - Westchnęła ze smutkiem. - A co do mojej winy, Freyvindzie… Nie w błędnej wizji jej się doszukuję… ale w tym, żem w porę nie wyczuła dokąd zmierzamy - odparła spokojnie.
- Żeby wszyscy jak Ty się obwiniali, bo zła innych powstrzymać nie byli zdolni nie przewidując go… - Skald uśmiechnął się do wieszczki kładąc jej dłoń na ramieniu. - Powiedz Karino, czyś większe wcielenie dobroci kiedy widziała?
Karina roześmiała się.
- Nie, wcielenie łagodności i spokoju niczym Maryja.
Gdyby volva mogła, to zapewne by się zarumieniła ale tak jedynie mruknęła coś zawstydzona
i wychyliła napitek.
- Gotowi? - Navarrka ponagliła oboje nieco.
- Jak Freyr na schadzkę z Gerdą. - Skald wychylił kubek i zebrał się ze swego leża.
Elin odstawiła czarkę i kiwnęła jedynie głową.





Halla Jensa

Langhus jarla Jelling ponownie przygotowan był do spotkania i ponownie u stołu siedział król i czwórka wilków po bokach.
- Witajcie - rzekł Erling ubrany jak i poprzedniego wieczora. I jak ubiegłej nocy wprawiający Elin w dziwną ekscytajcę jakiej nie spodziewała się czuć. Nie do ulfhedinn.
Volva skłoniła się lekko na przywitanie.
- Niech Asowie i Wanowie prostują nasze ścieżki - odparła spuszczając wzrok.
- Bądźcie pozdrowieni - skald był mniej wylewny. Z niecierpliwością starał się za to wyczytać z twarzy zgromadzonych co zechcą im rzec.
Erling zagrzmiał basowo:
- Rozmówilim się. - stwierdził krótko - Ofertę waszą przyjmiem pod kilkoma warunkami. Wystawim dziesiątek łodzi z naszymi ludźmi przeciwko Frankom by łącznie z tymi co wybrać się zgodzą ruszyć.
Z każdego podbitego miejsca udział weźmiem, taki sam jak jarl Jelling. Z moich ludzi przybocznego wyznaczym, by u Twego boku był. Możesz też wyznaczyć kogoś od siebie by u naszego dowódcy był. Gudrunn może być - stwierdził łaskawie. - We Franków krainie miasta oddacie pod nasze rządy. Miasta te to Tournai, Tertry i Akwizgran. Na Paryż ruszym z wydzielonymi wojskami, pomóc odzyskać Agvindura i twą służkę. Karina odpowiedzialna będzie za jej odprowadzenie w miejsce, gdzie wyleczyć ją mogą a potem sprowadzenie jej tu, do Aros. Zgodnie z Twą ofertą będziecie wskazywać miejsca gdzie nieumarli siedzą i pomożesz wybić tych co na tronie Paryża zasiadają. Co zaś się tyczy miejsca świętego część umowy zostanie otwarta. I na naprawę tego coście uczynili będziecie mieć wstęp na ziemie Danii. Ponadto po zakończonych działaniach na terenie kraju Franków i misji związanej z Agvindurem, niezależnie od wyników, staniesz na holmgang z Solveig.
- Po co Chlothild do Aros Karina ma sprowadzić?
- Sam wskazałeś, że ona pomóc może w oczyszczeniu miejsca - wtrącił się ten zwany Inge.
- Nic takiego nie rzekłem.
- To co w niej zaległo się, może wiedzieć. My też chcemy wiedzieć. Ona potrzebna. Wy nie.
- Po uleczeniu jej i wygnaniu demona ona nie będzie wiedzieć, a sam rzekłeś, że po tym chcesz by Karina ją do Aros zabrała. - Skald zmarszczył brwi.
- Nie wiadomo co będzie wiedzieć, a czego nie. Nie potrzeba nam plotek, a źródła.
- Odmawiam tego.
- Freyvind może przy Karinie targować się z demonem o wiedzę, nim Chlothild uleczona zostanie. - Wtrąciła się Elin. - Jej uwierzycie, gdy przekaże wieści, czyż nie?
Erling chyba przygotowany był na różne wyniki dyskusji bo po chwili przemyślenia rzekł:
- W takim razie, podczas rozmów wszelakich prócz Kariny wyznaczona osoba będzie przesłuchiwać demona. We wskazanym przez nas miejscu.
- Którym? I… - Frey zawiesił głos. - To ja się nie zgadzam. Chlothild po tylu latach krwią mą nie związana. Jeżeli po dobroci przekonacie ją by z wami do Aros przybyła, a nie ze mną na wygnanie. Nie moja moc to podważać.
- Nie wiemy którym, bo nie wiemy dokąd ją zabierzecie na wyleczenie. - Erling skinął głową na pozostałe stwierdzenie skalda.
- Klasztor we Franków kraju jest jeden, o którym mówiła Karina. Mam jednak nadzieję, że to nie będzie potrzebne. Przekonać chyba w mocy jestem demona by po dobroci jej ciało opuścił. Mam coś, czegom nie miał wtedy gdym tego chciał od przeklętej istoty.
- Wtedy Karina nie będzie potrzebna w tym klasztorze. Jakieś inne uwagi? - jarl Aros zadał pytanie... lecz mało pytającym tonem.
- Na początek… - Skald położył dłoń na ramieniu Kariny. - Nie jest to mój sprzeciw, ale proszę przemyśl to jeszcze. Jam pogodził się z utratą przyjaciela, że nawet do Frankii ze mną nie ruszy. Bjarki miał tu zostać, by z Kariną żyć tu w pokoju z dala od tej wojny. By oboje szczęścia zaznali. Kto inny nie może być?
- Karina ma nasze i wasze zaufanie. Ludziom naszym w walce pomocna może być dzięki swym zdolnościom. To jej obowiązek.
- Obowiązek… - powtórzył Frey ni to pytaniem ni chcąc jeszcze raz usłyszeć to słowo. - Jestem gotów zaakceptować nawet kogoś do kogo nie mam zaufania, by została. Zrobicie jednak jak uważacie. Względem miast i ziem, źle zdaje mi się myślisz Erlingu - skald zmienił temat i podszedł do stołu. Zasiadł przy nim inaczej niż poprzedniej nocy. - Tam kraj niemożebnie ludny. Nad samą Seine, jak zwą Frankowie rzekę przez Paryż przepływającą, tyle siół widziałem, że pół Denemearki by to było w ludziach. Podbój nie wchodzi w grę, może jedynie jakieś ziemie na wybrzeżu. Po pierwsze nie utrzymamy ich, a Dunowie się rozpłyną w tym żywiole. Za dwa pokolenia śmiertelnych wśród nich nie będziesz miał wielu co mowę dziadów będą znali, o starej wierze ni tradycjach nie mówiąc. Po drugie, o to idzie by wstrząsnąć nimi tak, aby przez pokolenia mysląc o północy jeno strach czuli. Jak będziemy ich miastami rządzić i władzę stanowić na podbitej ziemi, to nie strach, a opór, bunt i gniew będziemy wzbudzać Erlingu.
- Northmani już przyczółek założyli na ich ziemi. My go poszerzyć chcemy. - stwierdził Erling. - Miasta o tych nazwach nad linią morską. Można stamtąd w ląd się wgryzać.
- Z królem to ustalajcie - Frey skłonił się lekko Bacsedze - lubo z jarlami potężnymi co moc mają i chęć by władztwa swe tam zakładać, jak Żelaznoboki. Mnie nic do tego. Ostrzegam jeno. Wy śmiertelni i patrzycie niewiele dalej ponad kres życia. Miną dwa pokolenia, może trzy i wasi potomkowie będą po frankijsku rozmawiać w drodze do świątyń Białego. O ile ta moc drzemiąca w takiej liczbie Franków i ludów im podległych nie wyrzuci was stamtąd wcześniej. Ja tam nie na podbój idę więc nie mi decydować jakie miasto weźmiecie. A i wszystkie bierzcie aż do Romy. To wasze samobójstwo Erlingu. Ale nie Akwizgran. Nie wojować nam z innymi niż kraj Franków, a to miasto innemu królowi podległe. I to zapowiadam, że z pełną mocą będę działał aby jak najwięcej Dunów stamtąd zabrać. Tu do domów lub na podbój ziem w Brytanii, gdzie Anglowie i Sasi mniej liczni i choć chrześcijany to bliżsi nam obyczajem, przez coi można się łacniej tam utrzymać. Czy to posiadaniem czy pozostaniem Northmanami w przyszłości.
Erling skinął głową przyjmując słowa skalda do wiadomości.
- Szczegóły odpowiednio omówim zatem z królem by na uwadze je miał jako część wyznaczonego za to wsparcia. - Spojrzal wyczekująco na Freyvinda i volvę co milcząca siedziała. - Coś jeszcze zostało nam do uzgodnienia?
- To jak współdziałać będziecie. - Skald skrzywił się nieco. - Jako rzekłem wczoraj, wskazywać których siół nie ruszać by frankijskie ulfhedinn nie postawić przeciw nam, a nawet przeciwnie. Jak wy nas nienawidzicie to tamtejsi frankijskich nieumarłych pewnie też. Ludzi mogą ze sobą pociągnąć. Inna rzecz to zwiad. Nawet najlepsi z tych co konno potrafią… niczem są przy wilku przebiegającym lasem i w oczy się nie rzucającym. Kolejna rzecz to strach jaki wywołujecie w śmiertelnych gdy przybierzecie kształt bestii. To może dziesiątki potyczek odwrócić nawet nie tyle zwycięstwo dając, co straty w ludziach niwecząc, bo Frankowie tyły podawać będą na sam widok. To wymaga by wasi pobratymcy nie działali jako siła zwarta, ale po jednym, po kilku w grupach wojów.
- Nie jest trudne zorganizowanie takowych ataków czy zwiadów. Solveig jest doświadczona w walkach. Na jej radzie będziesz mógł polegać.
- Będę, bo ją chcecie na tego co przy mnie z was stanie, jako wódz. Prawda to?
Jarl Aros skinął jedynie głową potakując. Solveig zaś uśmiechnęła się kącikiem ust.
Elin słysząc to zmartwiowna głową pokręciła.
- Jarlu, jeśli pozwolisz… - Odezwała się nim Freyvind zdążył przemówić. - Obrzęd, który zamierzam przeprowadzić, by pomóc świętemu miejscu, wymagał będzie od nas i Ulfhednar jedności i zgodności celu… Nadzieję miałam, że wspólna wyprawa pozwoli Wam poznać nas lepiej. Gdybyś nie zaproponował swego przedstawiciela, sama bym tą sprawę wysunęła. Gdyż to jakie uczucia będziemy nawzajem do siebie żywić może być kluczowe w rytuale. Jednakże warunki jakie nam stawiacie wskazują, że nie myślicie nawet o daniu nam szansy. - W głosie volvy pobrzmiewały nutki smutku. - Wyznaczenie Solveig, która nie widzi w nas nikogo innego jak morderców swych braci zamyka nam szansę na jakąkolwiek próbę lepszego poznania się. Takoż Wasz warunek z wygnaniem mnie świadczyć może, że nie bierzecie nawet pod rozwagę możliwości współdziałania w czasie pokoju… Proszę zatem o ponowne przemyślenie tej kwestii, nie dla nas, a dla dobra obrzędu. - Wieszczka zakończyła i skłoniwszy się lekko wpatrzyła się łagodnie w Erlinga.
Ten skupił swe wilcze spojrzenie ciemnych oczu na Wiedzącej.
- Solveig zostaje - rzekł nieugięcie choć bez głosu podnoszenia - co zasie do uczuć, te będzie szansa określać w walce. Wysłani wojownicy jeśli taka będzie wola i ichnia mogą się nimi dzielić dowoli. - Uśmiechnął się kątem ust. - Jako że walka pierwej przed nami, o to nam się godzi mówić wpierw. Samiście niepewni co zrobić by krzywdy naprawić. Jedno o demonie gada, drugie o czym innym.
- Jak chcecie. - Odparła wieszczka bezbarwnie.
- Niechaj i tak będzie. Jedyne zło jakie mam do ciebie w sobie Solveig, to te biedne kobiety rozszarpane co uciekały z płonącej chaty. Ale i wiem już czemu chcesz mnie zabić. Po wszystkim holmgangu nie odmówię. I daję ci swe zaufanie, że z tym co do mnie żywisz zaczekasz - skłonił lekko głową przed wilkołaczką - dla dobra ludzi.
Solveig pierwszy raz tego wieczora się odezwała:
- Nic od Ciebie nie chcę. Jako jarl rzekł: po wszystkim się rozliczym. Na śmierć lub życie.
- Nie odmówię - powtórzył. - I chyba ostatnia kwestia. Zelandia. - Frey spojrzał z powrotem na Erlinga. - Nie o władzę mi idzie, jak Becsega się zgodzi niechaj wy tam w rządach, choć lasów niewiele. Roskilde to mój dom z czasów gdy Sól pieściła mą skórę. Na wzgórzu kości ojca mego śmiertelnego tam leżą jako i matki. Ni Jutlandii ni Skanii nie nawiedzę bez waszej zgody. Tam chciałbym móc przybywać albo i osiąść. W Tisso.
- Tisso to osada rodzinna mej żony. Nie. Roskilde, zgoda, ale jeno blisko osady. Żadnych innych terenów podbijać ani próbował nimi rządzić nie będziesz.
- Nie o rządy mi chodzi. Król może tam jarla wyznaczyć z einherjar, by nie było, że śmiertelnika wokół palca sobie okręcę. Może Gudrunn? - Uśmiechnął się. - Zgoda zatem. Jeno jak rzekłeś, że udział łupów tak jak jarl Jelling… Jens ruszać nie zamierza na wyprawę. - Skald spojrzał najpierw na Erlinga, potem na Becsege.
- Jens nie ruszy ale wysłannika będzie miał by interesów jego i mych dopilnowywał. - Bacesga mruknał wtrącając się. - Zgoda. - kiwnął głową po namyśle.
- I ja mam jeszcze prośbę. - Odezwała się nagle Elin. - Bym Ribe mogła odwiedzać, gdyby Agvindur wrócił…
- Ribe zgoda .- Erling skinął głową.
- Tedy ustalone. Mam jeszcze tylko prośbę. - Przeniósł wzrok na Solveig. - Porozmawiać chciałbym z Tobą sam na sam, gdzie obiecasz, że gniew na wodzy będziesz trzymać. Ja bezbronnym będę. - Skald miecza nie miał przy sobie, wyjął za to z pochwy saexe i ostentacyjnie wbił go w stół. Nie z zamachu, ale przebijając dębowe grube belki wolnym ruchem, jakoby wkładał w śniegu zwał.
- Co masz mówić, mów przy wszystkich - Solveig mruknęła obserwując pokaz skalda. Karina też skinęła głową ze zmartwionym wyrazem twarzy.
- Zastanawiałem się już gdzie to prowadzi. Gdzie kres. Alem ostatnio dowiedział się gdzie początek. Napaść na Caern z zemsty za spalenie langhusu Agvindura, a to znowu… - Skald spojrzał na Solveig. - bom braci ci ubił. Wiesz jednak to, że to oni mnie opadli? Jeden otwarcie, nie prowokowany w lesie pod Viborgiem, drugi w dzień do schronienia mego się zakradłszy?
- A Tyś niczemu nie winien? Na pomoc w hańby czynieniu nie szedłeś? - usta Solveig wygięły się pogardliwie. Tej nocy dużo spokojniejsza się zdawała. A może i pozostali też mniej agresywni się zdawali?
- Ostaw to Freyvindzie… - Wiedząca położyła dłoń na ramieniu skalda. - To nie ma sensu.. - Pokręciła lekko głową. - Dla niej jesteśmy jednym, wielkim złem… Szkoda tylko, że rozciągasz to zło nawet na zwykłych ludzi. - Elin pierwszy raz spojrzała na szarooką ze smutkiem jakowymś.
- Jednym wielkim złem - skald przytaknął uśmiechając się cynicznie. - Z takiego patrzenia na nas jeden chciał mnie ubić gdym z woli logmadura thingu poszedł sprawdzić czemu oskarżony einherjar się na thing nie stawiał. Gdym się obronił drugi mnie opadł. Gdym i wtedy głowę uniósł spaliłaś Solveig domostwo jarla, ponad tuzin ludzi zamordowałaś, w tym bezbronnych kobiet. Ale to tylko my winni, bo myśmy złem. Nawet nie wiem o jakiej hańby czynieniu mówisz. - Przeniósł wzrok na Erlinga. - A ja mimo to zgadzam się by to ona przy mnie była. Bo ja w was zła nie widzę i ufam że przysięgi dochowa. Chcę za to jednak aby mym hirdmanem została na czas wyprawy. Moje istnienie niech się z jej honorem zwiąże. Aż po ten holmgang co go nie odmówię.
Solveig usta otworzyła lecz Erling ją ubiegł:
- Wasz rodzaj pierwszy zaczął konflikt. Ten biedny co stawić się nie mógł porwał nasze kobiety. Też bezbronne. O tym już nie wspomnicie. - Machnął ręką ucinając dyskusję w tym temacie. - Solveig zostanie hirdmanem tego kto armią dowodzić będzie. Jesteś pewien dowództwa? - spojrzał na skalda.
- Tak - ten odpowiedział natychmiast, choć rzecz jasna pewnym być nie mógł. - Nie wiedziałem o tym… - znów spojrzał na Solveig, a potem na Elin i Karinę.
Volva pokręciła smutno głową na znak, że również nie wiedziała.
- A więc to było oko za oko…- Szepnęła.
- Nie… - szepnęła Solveig wciąż spokojna choć twarz wykrzywiona była złością i smutkiem - Nasze kobiety pohańbione. Spaczone przez niego. Zabite jak kundle. W imię dobra co go tak zażarcie w sobie bronicie sami przed sobą i miłości. - Niemal splunęła przy ostatnim słowie.
Elin powiedzieć coś chciała ale wargi przygryzła. Wszak pewności nie miała… i ją oddali. Oddali ją…
- Zbyt wiele złego między naszymi ludami… Zbyt wiele… Może wspólna walka zdoła coś zmienić. - Powiedziała jedynie.
- Może. - Skald wstał. - Liczę na to. - Przeniósł wzrok z Elin na wilkołaczkę. - Starczyłoby, aby brat twój rzekł to co z waszymi niewiastami varg uczynił, a do Viborga bym wrócił, albo i bratu twemu pomógł, a nie temu z mego rodzaju. Niewiele o was wiemy, jako i wy o nas. Może wspólna walka to zmieni, że zaciekłość w cień usunie. - Freyvind wyciągnął rękę w stronę Erlinga jak do przypieczętowania umowy.

Jarl Aros zbliżył się obserwowany przez pozostałą trójkę zmiennokształtnych. Freyvind przy nim wydawał się chucherkiem. Choć autorytet jarla Aros dawał się wyczuć niemal instyntkownie, z bliska jego dominacja zdawała się przytłaczać, ciążyć i wymuszać posłuszeństwo.
Ni skald ni volva nie mieli wątpliwości, że spotkany w swej wilczej formie Erling był równie imponującym basiorem.
Spojrzenia śledziły go uważnie.
Volva w nagłym olśnieniu dojrzała, że dla Erlinga uścisk dłoni ze skaldem zdawał się dużym testem. Skupiony i poważny, zetknął swą dłoń z wyciągniętą dłonią Freyvinda, który uścisnął ją nie za mocno aby siłowania to nie przypomniało, ale jak mąż z mężem.
Ogień i lód złączone przez chwilę zostały…


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline