Enki męczyła się w mieście, które stało ich tymczasową przystanią... tymczasową, ale jednak za długą. Miasto nie było duże i łowczyni miała okazję nie raz wyprawiać się nad rzekę, by popatrzeć w jej leniwie płynący nurt, czy podziwiać majaczące na horyzoncie góry... co tylko wzmagało w niej chęć dania darpaka poza miejskie mury.
Ufała jednak towarzyszom i choć nie wychylała się specjalnie z wyrazami sympatii - w czym przeszkadzał jej też koślawy język - nie protestowała zbytnio, kiedy tkwili kolejne dni osaczeni przez ściany budynków, zamiast wędrować pod otwartym niebem.
Pieniądze wydała szybko - większość poszła na porządny namiot, taki o jakim dawno marzyła - lekki, wytrzymały i szybki do rozłożenia, udane dzieło lokalnych rzemieślników. Brak srebra nie doskwierał jej jednak szczególnie... bardziej to, że jej niespożyta energia nie znajdowała dobrego ujścia.
Dlatego kiedy w ciemnych wnętrznościach slumsów natknęli się na bandytów, na usta łowczyni wypełzł zły uśmiech zadowolenia - w końcu coś się działo! Czy ci ludzie mieli rację czy nie - i czy ofiara naprawdę była warta ratowania - nie miało większego znaczenia. Ważna była napływająca do żył adrenalina i podniecenie płynące z polowania.
Ianus i Mumaba pokazali na co ich stać nie raz i Enki nie miała wątpliwości że dwóch "miśków" powstrzyma szarżę bandytów. Za przykładem Cedmona sięgnęła więc po łuk, skupiając się na tych dwóch przeciwnikach, którzy czekali z tyłu - kiedy reszta towarzyszy starła się z awangardą zbirów, Enki chciała mieć pewność że pozostała dwójka łotrów nie będzie zbytnio bruździła z dystansu...