| Thing Aftergangerów na jeziorze Farup Łódka wielka nie była.
W zasadzie gdy ją ujrzeli w pierwszej chwili myśleli, że to barka jakowaś co drwale czasem do spławiania wielkich bali drewna używali. Gudrunn z pewną miną jednak zachęcała do wejścia na chybotliwe, choć utrzymujące się z dobrą wypornością medium.
Ranulf pierwszy wskoczył ciągnąc Freyvinda za ramię, trzymane w uścisku jak z żelaza. Minę miał taką jak zawsze przy grze w kości. Coś kombinował a uchować tajemnicy nie umiał, bo oczy mu lśniły jak u niedorostka jakowegoś. Reszta ruszyła za nimi by począć rozsiadać się na niziutkich ławach co ulokowano na szybko by wszystkich obecnych pomieścić. Ranulf zaś nim zasiadł z godnością popchnął skalda tak by barkę rozbujać mocniej, a przy okazji celując by samemu nie zamoczyć się przy okazji. Helleven idąca za skaldem przytrzymała go za ramię pomagając mu utrzymać równowagę i lekko prychnęła na dziecinne wręcz zachowanie aftergangera, a sam obiekt dowcipu jedynie uśmiechnął się i udał, że wygraża palcem staremu druchowi. Zajął miejsce na ławie miedzy nim a volvą.
Pierwszy głos zabrał Siggeirr, dumnie się wyprostowawszy:
- Witajcie. Wielki to czas gdy tylu z nas w jednym miejscu się zebrało by naradzić się i decyzję podjąć o wyprawie przeciw Frankom. - skinął głową tocząc godnie spojrzeniem. - A jeśli ruszyć to pod czyim przywództwem. - zakończył krótką przemowę i na Wiedzącą spojrzał.
Ta skinęła mu głową z leciutkim uśmiechem ale pozostała na miejscu, ona i Freyvind byli w zasadzie gospodarzami tego spotkania, więc ich kolej przypadnie na końcu.
- Decyzję chyba każden samotrzeć podjął idąc na Ostarę do Jelling - Ranneveig palnęła prosto z mostu z rechotem. Trzęsła się ona, trząsł się jej obfity biust i trzęsła się barka wprawiania w ruch.
- Jeśli Ty idziesz to i ja pójdę. - odkrzyknął Ranulf przez rechot berserkerki się przebijając - Przekonać się chcę, czy to prawda, że masz specjalny sposób na wrogów pokonanie.
Kobieta błyskawicznie rżeć przestała spoglądając na niego, a ten z niewinnie radosną miną na nią spozierał. Rebecca przyglądała się to jednemu to drugiem i w końcu nie mogąc doczekać się dodatkowych wyjaśnień zabrała głos:
- Nie pojmuję do końca o co rzecz idzie Ranulfowi, ale Ranneveig ma zdaje się rację. Czyż każdy z nas nie wyrobił sobie jakowegoś osądu w kwestii wyprawy?
- Wiele zatem wskazuje, że poparciem się wyprawa cieszy skoro każdy z was przybył. Stratą czasu byłoby gdyby tego wikingu nie wspierać, a na wezwanie Freyvinda odpowiadać - wciął się Sven.
- Oh, bycie na bieżąco nigdy stratą czasu nie jest. A wszak tutaj będą się decydować losy wielkiej wyprawy i być może Denemarki - wieszczka wtrąciła lekkim tonem.
- Strata nie-strata - mruknął Myskia, a z boku skalda i volvy odezwał się i Gjest:
- Każdy szafuje swym czasem jako mu pasuje. Nie każdy wielką wojnę popiera.
- Zaiste - zgodził się Freyvind zabierając w końcu głos. - Są może i wśród was tacy co przeciwni, a przybyli by to wyrazić i szacunek winniśmy mieć do nich. Tedy kto przeciw temu, niech rzeknie czemu.
- Moje zdanie znasz, skaldzie. - Myskia nie przestawał mieć kwaśnej miny. Kręcił się też na swym kawałku ławy, najwyraźniej pokazując jak niewygodne warunki mu koniecznym jest znosić. - Tam siły rzucim, uwagę odwrócim, a na naszym podwórku kto zostanie? I ważniejszym: co zastaniem po powrocie?
- Niedawno wojna domowa była - Gjest ciągnął jakby myśli Myskii. - Silne dowództwo było. Co będzie stało na przeszkodzie wrogom i szpiegom ichnim rozpętać kolejną? Kto północy strzec będzie?
- Służby swej ostawić nie możecie? - Sven wciął się w zdanie Gjesta. - Zaufanych swoich?
Na stwierdzenie to afterganger parsknął z lekceważeniem.
- To śmiertelni. Choćby i najwierniejsi.
- Śmiertelni, śmiertelnym dadzą radę, a najniebezpieczniejsi z naszego rodzaju czekają we Franków stolicy - odezwała się Helleven spokojnie. - Od lat knują jak nas przycisnąć i zniszczyć… A teraz dostali w swe ręce coś co może im to ułatwić. Dlatego musim działać szybko i bez zawahania.
- … by to zagrożenie wyeliminować - rzekł skald jakby kończąc wypowiedź volvy i przemycając tym obraz iż razem stoją murem. - A kraj bezpieczny będzie. Jedynie Obodryci lub Sasowie mogą na kraj opróżniony z wojów uderzyć. Jednak król Sasów może wręcz chcieć wspomóc nas, samemu wgryzając się we Franków, bo rywalizują okrutnie, a jak nie… - urwał i dodał cicho: - Ulhedinn kraj obronią. Danevirke obsadzą chroniąc Denemearke. Obiecali mi to.
Cisza zapadła, bo jeno Sven i Gudrunn wiedzieli, że pakty z wilkami i w przeszłości prowadzono.
Reszta osłupiała.
- Ulfhedinn? - spytał cicho Becan jakby się upewniając. Rebecca wyglądała jakby właśnie darowano jej wielki skarb, Ranulf z zaskoczenia przeszedł we wściekłość, Hakon zerwał się na równe nogi. Kolejno powstawali.
Rwetes się począł nieść po wodzie, gdy wszyscy na raz przez siebie gadać poczęli o szaleństwie wykrzykując. Myskia pioruny ciskał w skalda spojrzeniem.
- Spokój! - Frey też powstał i siłą swej charyzmy, autorytetu oraz głosu poskromił rozbuchane towarzystwo. Uciszyli się choć z wolna, a ci co się poderwali nie siadali na powrót na ławy. - Dzieci Lokiego, wrogowie nasi, na istnienie nasze zaciekle czychający. Tak. Ale Loki to nie tylko wróg i morderca Baldura. Loki to brat w krwi Odyna, największy z druchów Thora. Asgard dzięki niemu ma mury przeciw Thursom. Dzięki Lokiemu Thor ma swój Mjolnir którym zabije Jormunganda. Zło i dobro w nim mieszka, fałsz i dzikość. - Frey potoczył wzrokiem po twarzach aftergangerów. - Ale jest nasz! - wycedził ze złością i jakby wyzwaniem. - Norny los bogów zdradziły, Ragnarok będzie i jest to cel wszystkiego. Godna bitwa, epicka śmierć. Odrodzenie Gimlei powrót Baldura. To jest zapisane - ryknął. - Loki prowadzący do boju olbrzymów, bestie i zmarłych wrogiem jest, ale częścią tego wszystkiego! Tam zaś - Frey wskazał kierunek, gdzie przy dobrej woli można było uznać iż leży kraj Franków. - Tam słudzy Białego knują. Przybyli tu już i nawracali w Hedeby. Głosili, że Asowie i Wanowie to jeno wymysły i przeklęte bożki, a bóg jeden jest. Gdy zabraknie tych co czczą starych bogów, to ulegną zapomnieniu - Pochylił się ciskając gromy z oczu. - Zapomnieni bogowie, którym odmówiono nawet Ragnarok i godnej śmierci. Północy pełna kościołów Białego. To bije również w Ulfhedinn. Jedność pokazali i nie tylko kraj obiecali obronić, ale i ruszą na kraj Franków. Jedność całej północy w walce z zagrożeniem. Ludzie, ulfhedinn, einherjar. Co rzekniesz potomkom zrodzonym z krwi Gjest gdy przyjdzie ci opowiedzieć coś robił gdy furia północy niszczyła Franków chcących zniszczyć naszą wiarę? Looki towarzyszył Thorowi w drodze do Utgardu gdzie ramię w ramię próby Útgarða-Lokiego czynili. Przyjaciółmi nie będziemy nigdy, ale ramię w ramię stawać możemy.
Gdy Freyvind skończył i Helleven się podniosła do tej pory siedząca spokojnie i przyglądająca się twarzom zgromadzonych.
- Trzynaście lat temu przepowiedziałam, iż przeciw sługom Białego jeno jedność nam pomoże. - Jej głos był spokojny ale dobrze słyszalny dla wszystkich. - Wtedym jeszcze nie spodziewała się, że i o jedność z Ulfhedin może również chodzić. Dziś wiele jednak na to wskazuje. Pragniemy zmiażdżyć sługi Białego i pozostawić nasze ziemie bezpieczne? To potrzebujemy ich pomocy. - Dokończyła wpatrując się w Siggeira będąc ciekawą jego opinii.
- I im mamy powierzyć wszystko co nam drogie? Na jedno wasze słowo? Zaiste wiele żądacie - Myskia nieprzekonany był. Siggeirr milczał najwidoczniej rozważając powiedziane rzeczy.
- Na viking ruszali nasi dziadowie i ich dziadowie - Ranneveig wcisnęła swoje mądrości. - Bez pomocy kundli i jakoś północy krzywda się nie podziała.
- To nie zwykły wiking Władczyni Pola Kruków. - Frey nie wymieniając jej z imienia, a z lekkim szacunkiem w głosie używając kenniga do odniesienia się do jej wojowniczości. Miał zamiar ją tym połechtać. - Weland to Agvindur. Przybrał to miano i ruszył na Frankię. Dostał się w ich ręce o czym pewnie wiecie. - Skald zimnym wzrokiem spoglądał na twarze nieumarłych. - Jeżeli związali go krwią to przyjmie wiarę Białego. Jego imię sławne i znajdzie posłuch u tysięcy wojów co wciąż tam tkwią. Jak nie ruszymy, to za rok, dwa, trzy? Agvindur z krzyżem nad głowa na czele Dunów i Franków przyjdzie tu - wycedził. - Trza nam go uratować lub jak nie da się, zniszczyć. Przyjdzie nam nie łupić tylko wsie i miasta, ale zetrzeć się z krześcijańskimi przeklętymi. Po to wilki! Gdyby nie jedność ulfhedinn i einherjar, nie odzyskano by Aros z rąk krześcijańskiej nieumarłej.
- Słyszelim, słyszelim o Aros i twoim wkładzie, skaldzie - Gjest machnął ręką jakby odpędzając i temat i argumenty. Przerwał tym samym zapadłą ciszę.
- Ale tym razem Agvindura nie będzie by ratować Aros. Nie będzie by ratowac Danimarkę i Svenię i resztę terytorium. Szalony pomysł! Oddawać kraje północy pod kontrolę wilków! Skąd pewność, że będzie do czego wracać? Skąd pewność, że gdy my tam ryzykując nie dostaniemy nożem w plecy z tyłu? - wątpliwości swe wyłuskał dotąd jedynie raz przemawiający Hakon, a Frey przez ten czas zbliżył się do Geista i pochylił nad nim lekko.
- Gdym przebudził się po długim śnie z drzewcem w sercu - wycedził, a w głosie znać mu było niebezpieczne nuty świadczące o bliskiej furii. - I ja usłyszałem o mym wkładzie w Aros. Eryk z Tisso wystarał się o to by głosić ustami skaldów co zaszło, gdym w śnie był pogrążon. Obiecałem sobie wtedy, że ubiję każdego, kto te kłamstwa powtarzał będzie. - Patrzył aftergangerowi w oczy. - Alem przejrzał. Bo któż winien, że w to wierzy gdy to jeno słyszał? Łeż to Geist. Jak choćby to, żem na bezbronnego miecz uniósł. Owszem broni w dłoni nie miał, ale mocą Canarla chciał mnie zniewolić, gdy ostrzegłem, że gdy to zrobi to zabiję. Rzeknij mi Geist gdzie teraz on, a gdzie ja. Ja was tu zwołałem by chrześcijan pognębić i zabezpieczyć od nich północ, a on tam, przeciw północy knuje. W co wierzysz zatem co w Aros zaszło?
Volva w tym czasie Hakonowi odparła.
- Wolelibyście, byśmy zdecydowali się ruszyć i nic o wilkach nie wspomnieć? Wtedy to byłoby ostawienie im kraju i pozwolenie na zabranie. Umowa chyba lepsza zatem.
- Wolelibyśmy gdyby powiedziano nam słowo nim umowy dobito. Jakim prawem w naszym imieniu umowy dokonano? - Spytał Siggeirr.
- W swoim jeno imieniu się z nimi ułożyłem. - Skald odwrócił się do niego. - Ja tak czy owak ruszę i pociągnę ilu wojów zechce się dołączyć. Ale pomyślałem przy tym o bezpieczeństwie Jutlandii. Zabranie zbrojnych za morze, to zaproszenie na napaść, tak tedy ułożyłem się by to bezpieczeństwo zapewnić. Zostaniecie? Wasza wola, zadbałem jeno o to by Ulfhedinn uchronili was od Sasów. I nie darmo. Do Denemearki poza rodzinnym miastem powrotu nie mam. To oddałem za bezpieczeństwo kraju.
- Zatem działałeś w swoim imieniu, ale i w naszym. Nie wiedząc jaka nasza decyzja będzie. Nie wiedząc czy zostać zechcem czy nie. I pomoc wilków nam narzucając. Agvindur by tak nie postąpił. - Hakon pokręcił głową. - O takich rzeczach godzi się wpierw mówić, a nie w twarze nam osiągnięcia rzucać - ostatni słowa rzucił z przekąsem ku volvie.
- Coście jeszcze zaoferowali? Jakie warunki dokładnie. - Siggeirr wtrącił się kolejno, miarowy ton głosu utrzymując.
- I co oni dokładnie obiecali. - dorzuciła z uprzejmą ciekawością Rebecca.
Kilkanaście par oczu wpatrzyło się w skalda i volvę.
- Dziesiątkę łodzi, która wyruszy wraz z nami do kraju Franków i obronę tutejszych ziem w przypadku ataku. Pewnam, że tam gdzie nie będzie tej obrony trzeba, pchać na siłę się nie będą. Dostaną w zamian trzy miasta w kraju Franków. Tutaj nic się nie zmienia. Strefy pozostają niezmienne, tak jak Lenartsson powiedział, dogadywaliśmy się w naszym imieniu. On i ja już tu nie wrócimy. - Helleven furię dało się ukryć w głosie, gdy to mówiła i patrzyła wtedy prosto na Siggeira. Może będzie dokąd wrócić w razie czego? - Jak zapewne słyszeliście o naszym wkładzie w Aros, słyszeliście również zapewne o naszym wkładzie w walce z Ulfhedin. To utrudniało pertraktacje, nie mogliśmy czekać na Wasze decyzje, teraz przynajmniej możecie je podjąć wiedząc, że w razie czego ziemie chronione będą przed napadem z zewnątrz. - Volva rozejrzała się po wszystkich i po chwili jeszcze dodała. - A co do tego, że jeno nasze słowa macie… Agvindur jeno z mym słowem, mą przepowiednią, nawet w obliczu klęski w Aros, ruszył na Franków i Anglów… I wiele lat sukcesy odnosił. Sami więc zdecydujcie, czy warto w nie zawierzyć.
To było zastanawiające, że Freyvind potrafił powstrzymać emocje nawet wobec eksplozji gniewu wilkołaczki, a tu na łodzi wśród innych aftergangerów musiał powstrzymywać się by nie wybuchnąć wściekłością na słowa Hakona i Siggeira. Nie dodał nic do słów volvy zajęty zaciskaniem szczęk i powstrzymywaniem się od wypowiedzenia słów, co dalsze rozmowy by zniweczyły.
- Nie ma sensu temperamentem się unosić - Rebecca wtrąciła się ugodowo uśmiechając się do wszystkich obecnych. Sven choć słowem się nie odezwał, stał opodal skalda i volvy. - Lepiej siły swe oszczędzać na wyprawę lubo też na kraju obronę. Jakim gwarantem z ich strony jest umowa potwierdzona? Możecie to rzec?
Jako, że Volva milczała i też patrzyła wyczekująco na skalda, ten w końcu odezwał się:
- Jest taka gwarancja. Wiecie z pewnością, że lat temu trzynaście po ataku wilków na Ribe poprowadziłem atak na siedzibę Ulfhedinn ich święte miejsce. Tu, pod Jelling. Zniszczyliśmy je, a przez ten ponad tuzin lat Synowie Fenrira nie potrafiły przywrócić mocy temu miejscu. Prócz tego, że nie powrócę do Denemearki, obiecaliśmy z volvą że przywrócimy moc ich świętemu miejscu, albo jedynie spróbujemy. - Potoczył wzrokiem po twarzach. Potem stoczę holmgang z jedną z przewodniczek wilków w kraju Dunów i odejdę. - Spojrzał na Hakona stalowym wzrokiem. - Nie zwykłem Sighvartssonie konsultować z einherjar kogo na wyprawę biorę. Dlategom Was o zdanie nie pytał, a jako Volva rzekła: tu do boju staną gdyby na granice wróg przyszedł, a nie jak dotąd po swoich leśnych ostępach się kryć będą. Gdyby zdradzili i z obietnicy się nie wywiązali, to nie uzyskają sposobu by Caern mocy przywrócić, a ja z armią wtedy tu wrócę. Raz jeno z kilkoma einherjar i tuzinem ludzi natłukłem ich tu i zniszczyłem jedno z ważniejszych leż. Nie wydaje mi się by gniewu za zdradę chcieli ryzykować.
- Skoroś nie nawykł do konsultacji - Hakon spojrzał na skalda - tedy i zapewne pomocy nie wypatrujesz ni wsparcia ni udziału. Ni ludzi, ni zapasów, ni broni Ci nie trza. Sam zaczynasz wojnę i sam wszystko załatwiasz…
- Weland ją zaczął. Agvindur z tobą nie konsultował też, czy wilki na Aros zabierze, ani czy miasto im odda.
- W Jelling thing zebrał nim na Aros ruszył. I tutaj negocjacje prowadzone były, narada się odbyła. - mruknął Sven pod nosem. Gudrunn też głową przytaknęła.
- Tak tedy i teraz naradę czynimy.
- Co w połowie dokonana, boć skald nie nawykł pytać innych o zdanie - dorzucił oliwy do ognia Hakon.
Pomruk jakiegoś niezadowolenia przeszedł pod zebranych.
- Pytanie jest. Padło - wtrąciła się Lodowooka występując przed Lenartssona i Elin. - Czy ruszycie na pomoc Agvindurowi a takoż by powstrzymać wyznawców zdradliwego Białego i ochronić Północ.
- Czego dokładnie od nas chce Freyvind? - z nieco rozjuszonego tłumku padło pytanie Becana.
- I co oferuje w zamian - dorzucił Siggeirr.
Gudrunn spojrzała na skalda i volvę pola im ponownie ustępując.
- Pomocy w uwolnieniu Agvindura i w walce z tamtejszymi nieumarłymi - rzekła milcząca przez dłuższą chwilę wieszczka i zerknęła na Lenartsonna ciekawa, co im zaoferuje w zamian. On zaś wyglądał jakby zależeć mu przestało na tym spotkaniu, a bardziej by gniewowi się nie poddać nim się skończy.
- Nic wam nie zaoferuję. Nic poza to co sami mieczem w kraju Franków nie zdobędziecie. Jak tradycja tu panuje. Einherjar co do Valhall trafiają z pól bitew ramię w ramię z Asami i Wanami będą walczyć w Ragnarok. Wszechojciec stworzył Canarla, einherjar kroczącego po Midgardr po własnej śmierci, a przy tem i nas wszystkich. Byśmy dbali o to, aby ludzie bezpiecznymi byli przed zakusami południa i wytrwali…
Myskia machnął ręką przerywając Freyvindowi.
- Znamy historię, znamy wierzenia. Żyjemy tu, wśród ludzi. Skoroś wilkom oferował trzy miasta za morzem, jakże to że tutaj umów nie zawierasz?
- Nic im nie ofiarowałem. Volva prawdę rzekła ale nie do końca. Lud Franków bardzo liczny, jeżeli tam zostaniemy to Northmani rozpłyną się w nich, na jednego choćby i pana dziesięciu albo i więcej ich będzie. Jako rzekłem wodzowi wilków: jak zostaną tam, to ich wnuki po frankijsku rozmawiać będą w drodze na modły krześcijańskie w świątyni. Chcecie tam miast? Ziemi? Bierzcie ile chcecie choćby po samą Romę, ale źle zrobicie. Tedy nie ‘dałem’ miasta Ulfhedinn’, a rzekłem że jak ślepi są na to, to przeciw nic nie mam.
Volva w milczeniu obserwowała reakcje pozostałych aftergangerów na słowa skalda.
- Tak tedy wilki zostają tu a i przyczółek tam chcą budować - mruknęła Rebecca. - Co konkretnie ci trzeba? - zwróciła spojrzenie wyglądających ciepło i niewinnie oczu na skalda. - A nie ogólniki.
Frey roześmiał się.
- Ano, niech budują… - W oczach zabłysły mu wesołe ogniki. Jego radości jednak nikt z zebranych nie podzielał i milczenie wokół się pogłębiło na jego wybuch. - Branka darowana mi przed laty przez Agvindura z krainy dalszej niż Frankia pochodzi i opowiadała o Ulfhedinn tam żyjących. Skoro krześcijańscy nieumarli w kraju Franków żyją, to i z pewnością wilki tam są frankijskie. Między nami, a aftergangerami z południa przyjaźni nie ma, więc pewnie między Ulfhedinn a frankijskimi wilkami braterstwa próżno szukać. Niech dzieci Fenrira tam spróbują osiąść jak chcą. Z własnym rodzajem tamtejszym się może za bary wezmą, a tu się osłabią. - Machnął ręką. - A konkretnie, trzeba mi einherjar na wyprawie. Gdyby o zwykły wiking szło to wojowie jeno wystarczą, ale Agvindura trzeba z ich łap wyciągnąć by go nie spętali i nie wysłali tu jako krześcijanina. Sami wojowie mogą nie podołać walce z południowymi przeklętymi. I chcę przed Wszechojcem uczynić jedność jak Volva przepowiedziała. Ludzie, Einherjar i Ulfhedinn. Dunowie, Svedowie i Goci, wojowie z kraju Północnej Drogi. Cała północ razem w furii niszcząca zagrożenie tradycji i wiary. Na tamtej ziemi, nim tu przyjdą i w Jutlandii przyjdzie się zetrzeć. Potrzebuję was i waszych zbrojnych, drakkarów i mieczy.
Gjest i Myskia miny mieli takie same.
- Zatem powodzenia w walkach, niech bogowie prowadzą twe ramie - mruknął ten pierwszy.
- Nie rzekłeś nic, czegobym w zaproszeniu na thing nie słyszał - dodał drugi z nich siadając obok przedmówcy. - Nie ostawię swoich by ruszać na wojnę co jeno przyczynkiem do kolejnych lat niepokoju będzie. Zadbam o swoich inaczej.
Kolejno berserkerka się ozwała:
- A ja ruszę. Choćby po to by zgnieść kilku krystjan na proch. - Zacisnęła pięść wielką jak bochenek.
Ranulf kiwnął też na zgodę. Po nim Hakon chociaż wielce niechętnie na skalda spoglądał.
- Dołączę ale nie na twe wezwanie. Agvindura z rąk wyznawców Białego wyciągnąć i chronić tradycje to godny cel - rzekł spokojny i chłodny taktyk. - Swoich ludzi pod swoim dowództwem mieć będę.
Siggeirr zaś dorzucił:
- Ja zaś poczekam. Nie pali się nam grunt pod nogami. Nie będę ryzykować teraz sytuacji na terenach naszych i ataku rozochoconych wilków. - Rudowłosy spojrzenie na volvę rzucił. - A i Ty wracać powinnaś gdzie twoje miejsce i twoi ludzie.
Kolejno Rebecca się wypowiedziała:
- Jeśli znajdzie się miejsce dla mnie, chętnie dołączę. Wiele dziać się może, a z bliska lepiej widać i słychać nawet na polu bitwy.
Becan długo myślał nim się opowiedział. Głową jedynie skinął i zaraz zniknął w uścisku Ranulfa.
Skald skinął głową.
- Po thingu ruszymy najszybciej jak się da. Czas goni. Choć nie ruszacie z nami dzięki wam za przybycie .- Potoczył spojrzeniem po Gejście, Myskii i Siggeirze. - Plan omówimy później, bo wierzę, że jest wiele innych spraw co na tym thingu aftergangerów omówić chcecie, skorośmy tak licznie się zebrali.
Helleven skinęła głową wszystkim.
- I ja dziękuję za Wasze przybycie - odrzekła po prostu, po czym zwróciła się do Siggeira. - Chętnie pomówię z Tobą o tym gdzie me miejsce lecz wiedz, że dług wobec Agvindura mam do spłacenia.
Rudy afterganger powoli skinął głową. Wkrótce einherjar zaczęli rozprawiać o innych kwestiach korzystając z thingu.
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" |