Biegł przez las trzymając się tuż za Calistrim. Ledwo się zatrzymał, gdy tuż przed Danny'm spod ściółki wystrzeliła metalowa, najeżona ostrymi końcówkami siatka.
- O kurwa, co tu się odpierdala - wrzasnął w kierunku kumpla. Potrzebował kilku sekund, żeby ochłonąć. Chwilę później znów przedzierali się przez las, lecz tym razem byli już ostrożniejsi. Krótki krzyk. Obaj stanęli jak wryci. To był chyba Jerry. A z nim była Kim. Miał już zrywać się do szaleńczego biegu w jej kierunku, lecz Danny zaczął coś do niego mówić.
- Wiem, że tam jest królowa twojego serca, Marty, ale musimy iść dalej. Kim na pewno sobie poradzi, poza tym są tam we czwórkę, a do nich idzie dwóch dzikusów. Mają przewagę i łby na karku, nie dadzą się zabić. Kluczyki do autobusów mamy prawie na wyciągnięcie ręki, trzeba tylko przeskoczyć na drugą stronę ścieżki, a potem już z górki. Idziesz, czy nie? - spytał Danny, patrząc w oczy Blake'owi.
Marty słuchał, chciał wierzyć kumplowi. Musiał mu uwierzyć skoro kiwnął potwierdzająco głową i ruszył za nim.