Śmierć nadeszła szybko. Przekonali się o tym bandyci, którzy niopatrznie zaatakowali grupę awanturników. Gdyby zamiast wywoływać starcie, zniknęli w cieniu... Gdyby awanturnicy weszli w inną ciemną, brudną uliczkę... Gdyby...
Świst strzał. Wirujący w powietrzu sztylet. Ciśnięty pewną ręką gladius. Wahanie w oczach bandytów, przeradzające się w przerażenie, gdy z ust kobiety skrytej za woalem zaczęły wydobywać się bluźniercze słowa. Krew spływająca z rozłożonych dłoni Rusanamanki. Jęk. Wrzask bólu, gdy sztylet wbił się pierś bandyty. Łomot upadającego w błoto ciała przeszytego wąskim grotem thoerskiego oszczepu. A potem wirujące, niewyraźne obrazy, gdy z szat wiedźmy wyłoniły się szalejące macki. Przez chwilę chlastały znajdujących się bezpośrednio przed Zahiją oprychów, którzy nijak nie mogli wyrwać się z ich uścisku. Krew tryskała z ciał ciętych niczym biczem, a kawałki skóry i mięsa bryzgały wszędzie na około. Po chwili czar ustał, macki zniknęły, a Rusanamanka opadła wyczerpana na kolana. Kilka szybkich ciosów w wykonaniu Mumamby i Ianusa dokończyło dzieła. W alejce leżało czterech martwych bandytów, spoczywających obok ich wcześniejszej ofiary. Dwóch zbirów, poranionych zdołało uciec.