Przeszedł się przez nich jak kapusta przez starą babę, jak mawiają w jego okolicach. Zatrzymywać się nie miał zamiaru. Nie czuł bólu. Rany, choć był ich świadomy, zostawały gdzieś z tyłu jego świadomości, przesłonięte coraz bardziej czerwoną mgiełką. W pysku czuł krew. Sporo swojej, ale też i ich krew. Ciepłą, słodką, buchającą szkarłatnymi strumieniami z rozrywanych tętnic. Nozdrza rozszerzały się od tego zapachu, z pyska ciekła krwawa piana. Wiedział, że ciągle tam są. Dym utrudniał trochę orientacje, ale teraz nie musiał polegać tylko na wzroku. Słyszał ich i czuł. Zresztą wystarczyło podążać za wystrzałami.
Świadomości starczyło mu jeszcze na tyle, aby nie zaatakować dziwnych brodatych wojowników, którzy pojawili się nie wiadomo skąd. W sumie, to dobrze, że teraz a nie za chwalę, bo mogło być gorzej. Teraz chciał tylko mordować. Czuł ich strach i to jeszcze bardziej wzmagał w nim krwawy szał. Chciał rozrywać ich na strzępy, jak tego przed chwalą. Wbić pazury w ich ciała, oddzielić tkankę od kości, kończyny od korpusu i odrzucić jak śmiecie na zimie, pędzać po następnego. Chciał zatopić kły w jeszcze bijącym sercu i je pożreć. Poczuć jak bucha z niego jucha, kiedy miażdży je w potężnych szczękach, posmakować jej... Więcej!
Z rykiem popędził naprzód, pragnąc tylko zatopić kły w kolejnym przeciwniku. |