Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-07-2017, 14:36   #125
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację


Kares opuścił pałac. Na dziś praca była skończona. Papiery, papiery, papiery… no i jeszcze trochę papierów. Zbyt wiele skrętów dziś wypalił. Rozpieprzy sobie tym płuca, a jakoś nie dzieli z szefową fascynacji bioniką i wolałby pozostać przy swoich własnych organach tak długo jak się da… ale ostatnio to się absolutnie nie da zachować zdrowych zmysłów w tej robocie bez jakiegoś wspomagania. Inaczej stres by zjadł człowieka żywcem. Każdy czegoś potrzebuje. Lekkie psychotropy, skręty z niewielkimi dodatkami mocniejszych rzeczy niż tytoń, wie przynajmniej o dwóch kumplach którzy są w wewnętrznym kręgu jakiś nielegalnych walk (ale każą nie mówić o tym) i w ten sposób spuszczają parę, wie, że jeden dalszych współpracowników ma pod biurkiem “lacho-bota” (w wersji nieletniej… chory skurwiel) i odpala go kilka razy dziennie… więc… te skręty z zielem chyba wcale nie są takie złe. Choć za 10 lat takiego użytkowania płuca zdecydowanie będą do wymiany, ale zarabiał dobrze, więc nie będzie to bolesny wydatek… najwyżej trzy lata oszczędzania pieniędzy na to. Może trzeba było się do Gwardii zapisć gdy była możliwość…

- Hej Tim! To co zawsze! - zawołał siadając przy barze w zewnętrznym kręgu pałacu gubernatorskiego i czekając na swoją tequilę. Miał szczery zamiar się dziś spić w cholerę i wrócić do domu - do tej niewdzięcznej szmaty - nie wcześniej niż o trzeciej nad ranem, skoro jutro zaczynał zmianę dopiero o 18tej.
Stenęła przed nim jego tequila. W dużym kieliszku o zasolonych brzegach, solidnie wstrząśnięta z lodem, a w środku pływała limonka. Kares wziął ją. Wzniósł w toaście. I cisnął nią o ziemię, a Tim natychmiast postawił przed nim nową. Czystą, bez lodu ani dodatku, letnią tequilę. Tym razem wypił ze smakiem. Wziął drugą i poszedł do kumpli.



W tym czasie trzy stoliki dalej siedział Durran, ubrany w twarz Nero Vladicia, jednego z podkomendnych Karesa. A obok niego Mordax ubrany w nicość
- A nie możesz mu, po prostu, kazać wyjść? - zapytał malatek syntezatorem, nie odrywając ust od kufla z alkoholem.
- Marionetkarz - zaczął psyker mówiąc o swojej mocy - świetnie sprawuje się w warunkach bitewnych, ale nie zostawia żadnych wątpliwości co do tego, że dana osoba znajduje się pod jego wpływem, a urzędasy takiego stopnia na pewno są przeszkolone…
- ...by rozpoznawać takie ataki, rozumiem. No dobra. To trzeba to zrobić inaczej.
- Jakiś konkretny pomysł?
- Tak. Czekamy. Za parę godzin powinien wyjść i wtedy będzie znacznie prostszym celem.

- Hej! Nero! - zawołał Kares, gdy po kilku godzinach dostrzegł znajomą twarz kilka stolików dalej - Co sam p-pijesz? Dołączsz do nas…
Durran przeklnął nie ruszając ustami. Chyba jednak trzeba było zaktualizować przebranie gdy zmienił się plan. Ale teraz już za późno. Powoli, symulując stan lekkiego upojenia, wstał i dołączył do nich.

Kolejne trzy godziny siedział z nimi. Śmiał się, przechwalał, udawał, że wypija tyle alkoholu co oni (nie będąc fizycznie w stanie przyjąć go tyle co oni z powodu ograniczonej organicznej słabości), a Mordax mu pomagał stojąc obok, wyczytując z umysłów informacje i przekazując je mlatekowi.
- Dobra p-panowie. Muszem jusz iść…
- No alejakszto? Z nami nnie wyjsz?
- No juszżem wypijłm. I jusz sztarczy… do jutra panowie…
Odszedł chwieljnym krokiem zostawiając Mordaxa w środku aby wciąż obserwował cel, a sam musiał dotrzeźwieć. Łeb Durrana był bardzo słaby i te kilka łyków których nie udało mu się zasymulować już mu szumiały w głowie.

Mordax westchnął - modifikujesz plan - rzekł oskarżycielsko, jakby Durran specjalnie dał się zobaczyć i zaprosić do picia. Nie było tylko jasnym, czy mówi poważnie, czy nie. Raczej sobie tylko żartował. Raczej.
Gdy Durran ruszył oddać się alkoholowej beztrosce w nowym towarzystwie, Mordax również się przeniusł, tak by mieć na oku zarówno cel, jak i większość lokalu.
Jego świadomość prześlizgiwała się przez umysły obecnych, odruch, do którego tak bardzo przywykł. Odruch wykształcony morderczym treningiem odbywał się obecnie instynktownie, niemalże bezwarunkowo.
- Cel ma obstawę - oznajmił Durranowi. dwoje mężczyzn, rozlokowanych po skrajnych stronach lokalu wtapiało się niemalże bezbłędnie w tłum. Jednak ich myśli ich zdradzały. Mordax jak tylko musnął ich świadomości, natychmiast dostrzegł jak ich myśli krążą wobec ich celu i siebie nawzajem.
Durran potwierdził szybko, namierzył już wcześniej sporadyczne, lecz zaszyfrowane sygnały. - mają jeszcze jednego na zewnątrz - dodał, analizując szcządkową komunikację pomiędzy obstawą.
Nie było to szczególnie zaskakujące. Ostatnio wiele się działo na tej planecie, a Sibila nie była znów tak beztroska, by swoim kluczowym współpracownikom nie przydzielić pewnej dyskretnej ochrony.

* * *

Alkohol ma swoje prawa. Jedno z nich brzmi, gdy pijesz, czasem odwiedzasz ustrojne miejsce. Posłuszny temu najdonoślejszemu z praw natury, Kares mocno się zataczając udał się do kibelka.
- O, przeprasam pana - zabełkotał, wpadając na kogoś. Lub na coś? Koleś ani drgnął mimo solidnego szturchańca. Kares uniósł głowę, by spojrzeć osobnikowi w twarz.
I zamrugał kilkakrotnie wpatrzony w jakby w lustrzane odbicie siebie samego. Chciał coś powiedzieć więcej, lecz już nie zdążył.
Podczas gdy Durran dał się odwieść obstawie, Mordax wyniósł ciało by zająć się dogłębnym skanem umysłu. Mało przyjemna praca, w każdym bądź razie dla ofiary, Mordax lubił tą czynność nawet dość bardzo.

* * *

Durran i Mordax bez większych problemów przedostali sie przez zewnętrzny pas bezpieczeństwa pałacu. Znudzona obstawa z poprzedniego wieczora odwiozła swego podopiecznego do pracy, zupełnie nieświadomi podążającego w jego cieniu niewidzialnego psykera.
Kares zupełnie jak każdego dnia pozdrawiał tymi samymi słowy co zwykle mijane osoby. Nawet zatrzymał się w tym samym miejscu co zazwyczaj, by poprawić ubranie przed wejściem do biura. Zupełnie nic nie wskazywało na to, iż Kares, Karesem zupełnie nie jest.
Jak gdyby nigdy nic, Kares poranek spędził nad papierami, tymi, których tak bardzo nie lubił. Chętnie jak zawsze, wysługując się swoją sekretarką. Która, również niczego niepokojącego nie dostrzegła.
Wreszcie nadszedł ten moment, do którego ich wspólna praca zmierzała. Nalerzało przynieść gotowe raporty Sybili i omówić je przy porannej kawie. Trzy kostki cukru i kropelka aromatu mientowego. Taką zawsze Kares przynosił swej przełorzonej.



Sybilla Guyet się zmieniła. Ostatnimi czasy niepokoje społeczne tylko narosły. Poza tym… była w świcie Ratbourne i wiedziała, że na planecie są bardzo kompetentne siły wrogie jej pani, a więc także jej. Dlatego wprowadziła zmiany w swojej obudowie tak by stać się znacznie odporniejszą na ewentualne próby skrytobójcze. Jednak nie traktowała tego aż tak poważnie, bo jednego nie wiedziała. Tego, że jej tajny sojusz został już rozszyfrowany.

Kares przyniósł kawę. Była ciepła. Była słodka i była smaczna. Sybilla zapłaciła ciężkie trony by w swym syntetycznym ciele zachować możliwość delektowanie się takimi małymi przyjemnościami, no ale jej zarobki, nawet same te oficjalne, były wystarczające by sobie pozwolić na tę odrobinę luksusu.

Przywitała się z nim zdawkowo. Siedziała przed swoim wielkim, mahoniowym biurkiem za plecami mając wielkie na pięć metrów i szerokie na trzy witrażowe okno. Pod wyskimi sufitami unosiło się pół tuzina serwoczaszek o różnych przeznaczeniach gotowych do posłuszeństwa na każde wezwanie.
Wpatrywała się w datapada po którym słowa i strony przepływwały zdecydowanie zbyt szybko dla ludzkich zmysłów, ale to był tylko zwyczaj, bo dane zczytywała po przewodzie MIU, a nie oczami.
- W czternastym heksadrancie mamy nowy protest, w siedemnastym strzelanina w szkole. Trzeba sprawdzić czy to nie rebelianci i upewnić się, że media odpowiednio to przekażą. W dwudziestym drugim… - kontynuowała półautomatycznie wymieniać najważniejsze zdarzenia jakich się doczytała by je przeanalizować i omówić z jednym z trójki ludzi których zdanie ceniła na tyle by w ogóle je wysłuchać. Gubernatora Kanga wśród nich nie było.
- Pytanie czy na pewno chcemy zwalać problemy w zaopatrzeniu w zakładach algiarskich na tę rebelie Eguzkine. Byłoby miło podkręcić obrzydzenie społeczne, ale czy nie są już traktowani wystarczająco poważnie? Odrobina strachu jest dobra, średnia ilość może być lepsza, ale jeśli zaczną się za bardzo ich bać zaczną też się naciski by coś z nimi zrobić, a wiemy, że gubernator działa lepiej i podejmuje bardziej nasze decyzje gdy nie działa pod presją inną niż nasza.
Dyskusja trwała. Było wiele tematów do omówienia. To i tak stanowiło jednynie siódmą część ogólnej liczby problemów, ale większość z nich była zrzucana na karki mniej kompetentnych asystentów, a inne nie były na tyle skomplikowany czy ważne by Guyet czuła potrzebę konsultacji.
- Istotna sprawa - zaczął temat Kares gdy tylko dyskusja na chwilę zwolniła - Mój informator się sprawdził. Będziesz chciała to przeczytać - powiedział wręczając jej swojego datapada…
 
Arvelus jest offline