Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-07-2017, 18:37   #11
Icarius
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Jan nie wiedział już które zjawisko zdziwiło go bardziej. Dziewka która chciała się chędożyć była jakaś inna. Dziwożona najpewniej lub córa ich jakaś. Znikała i pojawiała się… Ciekawe kto byłby bardziej zdziwiony w krzakach? On jakby panne nadgryzł, czy ona gdy próbowałaby z nim zalec. Glande wojem był doświadczonym. Janek wejrzał w jego aurę, by upewnić się czy ghulem był Leszego byłym. Dziwnożony zresztą mogłyby do Glane przyjść z pretensjami. Stąd Jan stanął u boku właśnie jego spośród wszystkich wojów.
- Mój człowiek, zapewni nam fortel. Pamiętaj, że twa córka w środku - zaczął Jan upewniając się, że i Glande się to usłyszał. Ojciec wszak najpodatniejszym mógł się okazać na ten wybieg. - Jam jest Jan ze Skrzynna. - przywitał się podając mu prawicę. Widzieli się wszak tylko na naradzie przelotem. Glande kiwnął jeno głową, nieuważnie prawicę podaną ścisnął … i gębę rozwarł jak szeroko, pokazując niebywałe dziwo - zęby wszystkie niemal, w takim wieku. Palcem wskazał na córkę wywijającą hołubce ze swym ślubnym, obejrzał się na chatę, i znów na tancerzy, zamrugał, jakby liczył, że powidok to i zniknie zaraz. Jan sam był pod wrażeniem Chorotkowych sztuczek. Zdecydował się jednak nawiązać rozmowę.. podczas oczekiwań.
- Kto jest panem młodym? Podobny jakoś dziwnie do pani Biruty.
Glande skórę przysłaniającą okno odchylił. To, co tam zobaczył, musiało go uspokoić, bo spojrzał wreszcie na Jana.
- Kogo? - spytał.
- Tak jest na swoim miejscu - powtórzył z uśmiechem, gdy Glande jednak zwątpił - Biruta, wnuczka Jawnuty. - machnął ręką - To kim pan młody?
- Z Jaćwingów. Tu się wszyscy bali dziewki brać. Rycerze mieczowi go na wychowanie siłą wzięli… i po bitwie zbiegł, do domu szedł, ale zatrzymał się u nas.

Jan kiwnął głową. No tak z dziwożonami nikt nie chciał mieć na pieńku. Nawet zyskując piękną pannę. Strach ich mógł też oblecieć przed jej naturą. Janek sam wzrokiem inną pannę śledził. Tę samą co dziwożoną mogła być. Gdyby miał okazję do niej podejść, tak planował uczynić.
- Dużo wojów w osadzie? Jakby się nam tu problem na dłużej zrodził?- podpytał Jan o wiedzę dla siebie poniekąd istotną. Gdyby zostać miał tu i przymiarki pod domenę czynić. Czuł jednak, że to tylko gra się nim. Nęci niczym rybę w łowisku.
- Dwudziestu w osadzie w sile wieku… z dziesięciu może jeszcze po lasach, takich, co to samotność wolą. Kątem oka widział, jak Kamir Krzesimira podchodzi, pod ramię go ujmuje. Szarpnął się ghul ojcowy, rękę zrzucił jak się strząsa robaka, coś się między nimi zakotłowało, nim pary w tańcu dzikim splecione znów ich Janowi przysłoniły. Widział za to pannę przyczajoną, wpatrzoną w wirujące sylwetki mirażu wywołanego przez Chorotkę. Zerknął w aurę i aż się za oko pochwycił. Pamiętał to uczucie jeszcze ze śmiertelnego żywota, gdy jedzie się pół dnia w puszczy tak gęstej, że pod drzewami mrok panuje, a oczy przyzwyczajone do ciemności nagle poraża promień słońca, co się przedarł przez sklepienie z gałęzi i liści. Glande zdumiony skoczył za nim, z ziemi go podniósł. Próbował jeszcze Jan w myśli dziwożony zajrzeć, ale posłyszał tylko trzask gałęzi trących o siebie jak w wichurze. Zobaczył za to… młodzieńca o cerze ciemnej i złocistej jak miód, włosach czarnych i lśniących jak krucze skrzydła. U jego boku miecz się kołysał, roboty przedziwnej, nigdy dotąd niewidzianej. Możny młodzian stanął przy mirażu i dłoń kształtną wyciągnął ku nieprawdziwej pannie młodej. Chorotka panikę miał na twarzy, ale rytmu ni melodii nie zgubił, starcze palce tańczyły po strunach pewnie i lekko.

Jan odbył nowe doświadczenie. Wstał z pomocą Glande. Żadna aura nigdy go nie poraziła. Ciekawiło to czy to wszystkie dziwożony, tak mają czy ta jedna konkretna. Nie zamierzał jednak doświadczenia powtarzać. Przetarł obolałe oczy. Bardziej odruchem niż dla efektu. Chwila była donośna i Jan był ciekaw wydarzeń. Obserwował młodzieńca i Chorotka czy tułów nie poda. Ot przelatywał po nich wzrokiem co chwil kilka.
- Aura inna niż kiedymkolwiek widział. - za mamrotał pod nosem. Ruszył do dziwożony. Która była dość blisko.
- Pani wróciłem chwila donośna. - spojrzał wymownie na młodzieńca przy pannie młodej. - Zorientowałem się nieco w sytuacji chociaż jestem tu nowy. Glande już stary, rozsądku mu zabrakło. Leśne panie mądrzejsze od niego. Może korzystniejszą umowę idzie zawrzeć, niż brać pannę teraz.
Obróciła się ku niemu, dziwnie jakoś, wpierw głowę, potem resztę ciała, oczy przymrużyła. Pewien nie był, ale żrenice pionowe chyba miała, a tęczówka połyskiwała żółcią. Jak żywica zaschnięta.
- A kogóż w zamian dasz, biedaku? Jej usta ani drgnęły. Głos rozbrzmiewał mu wprost pod kopułą czaszki, omijając gwar i muzykę. Kątem oka widział, że fałszywa dziewczyna wzbraniać się zaczyna gestem i tulić do swego fałszywego męża. Biedaku… Janek przełkną obrazę. Choć mało kto w jego klanie puściłby coś takiego płazem.
- Myślę, że się jakoś ułożym. Nie znam waszych hmmm preferencji. Sytuacja teraz jest napięta. Rozdrapie się sprawa jeśli dziewkę weźmiecie. Ta już ostatnią z umowy z Glande. Potem już tylko niezgoda zostanie. Lepiej chyba zawrzeć nowy układ. Świeży przyszłościowy. Usiądźmy do rozmów. Dziewki zaniechajcie.
- Kogo?! - chrypliwe warknięcie znów jeno w myślach, ale to w uszach Jan poczuł ból. Rysy dziwożony zmieniły się, wykrzywione gniewem, usta odsłoniły zęby, drobne, ostre, nieludzkie. Piękny młodzieniec skrzywił się, rękę wyciągnął znów ku mirażowi. Chorotka z paniką na twarzy poderwał się z miejsca. Jan począł cofać się w stronę Glande i chaty. Ściskał nóż z brązu. Nie chciał walki.
- Pani rozsądku, ta już ostatnia. Nie moja to decyzja, jednak zadośćuczynienie chce wynegocjować. My sąsiedzi teraz. Walka i krew to zło ostateczne. Pokój!
- Może ty? - warkot przeszedł w syk żbiczy, a ponad ramieniem dziewczyny Jan dostrzegł, że Chorotka kręci głową i wreszcie zasłania oczy. Urodziwy młodzian pochwycić chciał córę Glandową za rękę, lecz palce jego przeszły przez miraż jak przez mgłę. Zakrzyknął straszliwym, wysokim ptasim trelem.
- Zaufajcie mi jak Leszemu kiedyś. - szykował się do walki.
Czymkolwiek Leszy lud leśny sobie obłaskawił, Jan nie miał tego w zanadrzu. Miał za to nóż z brązu… który mógł, acz nie musiał podziałać ponadspodziewanie dobrze. Tyle że zanim zdążył go użyć, dziwożona rozmyła się w biegu w smugę, a Jan poczuł łupnięcie w czoło.
Jan wiedział, że są rzeczy które ranią dotkliwie. Ogień spokrewnionych, srebro lupinny, jeśli Leszy dobrze wskazał… brąz mógł być słabym punktem panien. To przekonanie mogło też kosztować Jana nie-życie. Wyboru jednak nie miał, słabości okazać nie mógł krzyknął.
- Panna już po pokładzinach. Bezwartościowa dla was. Dostaniecie inne! Obiecuję! Zatrzymajmy to póki pora! - gdyby to nie zadziałało miał zamiar mijającą go pannę ciąć po nodze.

Już w chwili, gdy wykrzyczał ostatnią swą propozycję, wiedział, że padła za późno. Ten rozpędzony wóz furii już się toczył, a na koźle nie było woźnicy. Dziwożona smagnęła go wrzaskiem, krótkie czarne pazury pędziły w stronę Janowych oczu, ale gibki Diabeł odgiął się, schylił, wyprowadził cios. Ostrze z brązu przecięło lnianą suknię i zagłębiło się w ciele. Krew była czerwona i to Jana na moment zdziwiło… pachniała jak słodkie zioła, wołała go czarownym głosem, by skosztował. Zęby same wyszły mu z dziąsęł i wpadł w sidła oczu zielonych jak listowie. Dziwożona, krzywiąc się z bólu, przytrzymywała dłonią ranę i szeptała coś, szeptała, a on czuł się jak tego wieczoru, gdy Patrycjusz przybyły z Krakowa próbował na nim swych sztuczek. Jakby ktoś wsadził mu palce przez oczy i drapał po wnętrzu czaszki. Wizgnął się odruchowo, ryknął w proteście, ludzi swoich wołał… aż nie zobaczył, że dziwożona cofa się z zaskoczeniem wypisanym na twarzy. Nim ona zebrała się w sobie, nim on zdołał się zastawić, za plecami leśnej panny wyrósł Chorotka. Zamachnął się trzymaną za gryf kobzą i roztrzaskał instrument na dziewczęcej głowie. Panna upadła twarzą w zrytą stopami tańczących trawę.

Widział, że Montwił odrzwia do chaty sobą zastawia przed dwiema pannami o włosach rdzawych jak jesienne liście, że Gangrel broczy krwią z wielu ran, ale stoi twardo. Widział też, że płonna to walka. Przez dymnik do chaty nowożeńców spływało stado drobnego leśnego ptactwa.

Jan nie rozumiał wydarzenia. Wiedział jednak jedno, że to już ostatni dzwonek. Poprawił pannie tak by za szybko nie wstała. Chwycił ja nieprzytomna rozejrzał się za kimś kto dowodzi, ptactwem bądź pannami. Może chłopak z dziwnym mieczem może kto inny. Do gardła jej przystawił sztylet z brązu. I ryknął tak głośno jak nigdy w życiu.
- Odstąpcie natychmiast! Ptactwo odwołajcie! Jeśli jej życie wam miłe!
Zamarł idący ku chacie młodzian z mieczem. Dwie panny ścierające się z Montwiłem odskoczyły poza zasięg długich ramion Gangrela. Tłum weselników uciekał bezładnie, tam ktoś się wywrócił, tam dziatwę jakąś zdeptał. Jeno kilkunastu zachowało względny spokój, łapiąc co kto miał pod ręką i co się na broń zdało.
- Ojoj, źle niedobrze - zamamrotał Chorotka, złapał swą potrzaskaną kobzę i już się do ucieczki sposobił.
Młodzian wskazał Jana ostrzem miecza.
- Stój - powiedział niby do młodzieńca choć patrzył na Chorotke. - Dobijmy nowego targu! Nikt ginąć nie musi! Glande córka żyje? - upewnił się, że jest o co jeszcze się układać. Montwił plecami naparł kilka razy na odrzwia, aż rygiel puścił, zerknął przez szparę do środka i kiwnął Janowi potwierdzająco głową, dalej wejście do chaty tarasując.
- Źle się tu dziś stało. My to wiemy i wy. Chorotka do mnie. - Janek ręka przytrzymywał kobiecą ranę. Zatykając jak się da. Balansujac tak by jednak ja w pionie utrzymać. - Oddam wam tę pannę za pannę młodą. I dorzucimy w ciągu cyklu, rekompensatę za zajście.
- Obydwie są nasze - młodzian mówił, używając ust dla odmiany. Głos miał miękki i słodki jak muzyka.
- Bestia we mnie długo nie wytrzyma. - pokazał szerzej kły. Widać było, że długo nie potrwa nim w dziewczynę się wgryzie- Dwie dziewki za pannę młodą w cykl. Życie tej panny w imię pokoju.- wskazał dziwożone - I wyrzekamy się wzajemnie pomsty za zajście.- zachowanie Jana kontrastowało. Sztylet przycisnął jej mocniej do szyi na znak że nie żartuje sobie tutaj. Gdyby kły były za małym argumentem. Do rany zaś chustę jej ze swoim inicjałem przyciskał, którą gdzieś z kieszeni wyszarpnął. Popatrzył na rozmówcę co rzeknie ostatecznie nim dziewkę leśna puści.
Młodzian głowę jak ptak przekrzywił. Spojrzał na dwie rudowlose, i choć słowa żadne nie padły, Jan przeczuwal, że doszło do wymiany zdań.
-Za pannę ty - wskazał na Jana. Montwił warknął, a Chorotka tak głową zaczął kręcić, jakby mu się urwać zaraz miała.
- Nie. - oczy Jana poczęły się robić zimne - Pannie waszej dałem radę. Trzy dziewki, moja przyjaźń. Więcej nie dostaniesz. Inaczej krew i ogień. Moi krewni jeśli dziś zginę las spałą. Sojusznika możesz zyskać albo wojnę. - Jan liczył na rozsądek. Choć tracił już nadzieję. Pomiędzy pięknolicym a dwoma pannami znów przemknęły niewypowiedziane słowa, i gdyby Jan nie koncentrował się na tym, by nie wbić kłów w kark swojej branki, może i by go to zastanowiło i skłoniło do rozważań, przy kim tu władza.
- Trzy - powtórzył młodzian. - Za trzy dni. Jeśli brakować im czegoś będzie… - nie dokończył, ale groźba była oczywista.*
- Za cykl nie rosną wszak na drzewach.- rzekł do młodzieńca. Skierował wzrok na Glande. - Glande godzisz się lub zostawim Cię z problemem samego. - popatrzył na Montwiła dla potwierdzania. - Zabiorą wtedy córkę i Ciebie za złamanie słowa.
Stary woj miał wyraźnie ochotę na dalszą walkę, despektem mu było uginanie się na własnej ziemi. Ale słowa Jana przekonały Gangrela.
- Będą trzy dziewy. A teraz precz. Za czasów ojca mego szanowali wy mir domowy.
Jan poczekał na Leśnych panien potwierdzenie. Zarzucił sobie jednak brankę na ręce. Coś czułego było w tym geście. Jakby pewna ulga. Od tańców poprzez propozycje lube do walki zaciekłej. Szybko poznali się od niemal każdej strony. Począł iść w stronę w stronę chłopaka. Oddał mu dziewczynę rękę jego na chuście zaciskając.
- Przeproś ją za okoliczności.- rzekł cicho tak by tylko młodzieniec usłyszał.
- To rzeczy dla nich bez znaczenia.

W odróżnieniu od Jana, on dziewkę przerzucił sobie przez ramię jakby wór niósł, kosmyki jasnych włosów haczyły o co wyższe zioła i paprocie, gdy się w las cofnął. Za nim, tyłem i z bronią wzniesioną, odeszły dwie miedzianowłose panny, a na końcu, jakby cudza wola przemożna więzić je przestała, we wszystkich kierunkach rozprysnęły się ptaki.
- Miodu! - zawołał blady ciągle Miłek, wyłaniając się zza chaty. - Byle prędko, byle dużo.
- Krwi - wymamrotał Jan pod nosem. Skierował się do Chorotka. Serdecznie go uściskał. - Dzięki ci - wyszeptał mu do ucha. Gdy już wygniótł staruszka w podzięce. - Usiądźmy opowiesz gdzie byłeś i coś słyszał. Przyda się nam chwila oddechu. - spojrzał na kobze. - Naprawić się może da, jak nie gospodarz znajdzie ci coś nowego. - gdy szli na bok liczył po cichu, że o Birucie coś usłyszy. I może o tym dziwnym nadaniu ziemi Leszego. Chorotek był tu może nie przypadkiem. Za sprytny na to. Zjawił się jednak Miłek, pijąc już na umór i grajka porwał. Krzyczał, że wesele bez muzyki to nie wesele. Chorotek porwać się dał rzekł, że wróci. Sam chyba chciał odetchnąć chwilę myśli zebrać. Jan skierował się na jeden z dwóch pniaków co leżały na boku. Rzeknął jeszcze Agabkowi i Kamirowi, żeby Vlaszym i Krzesimirem się póki co zajęli. Sam, musiał porządek w głowie swej uczynić.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 26-07-2017 o 18:50.
Icarius jest offline