Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-07-2017, 23:24   #12
Icarius
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
- Szybko się znowu spotkalim. Szkoda, że w okolicznościach lichych. - wskazał Jan Montwiłowi pniak na przeciwko siebie. - Rzekniesz mi co się tu dzieje? Tak wiem mrowię tego. - Janek westchnął był lekko zmęczony wydarzeniami.
- Co z dziewkami na wykup? - Wydarzenia na dworze Jawnuty były dla Montwiła o wiele mniej istotne jak te w dawnej domenie ojcowej.
- Trzeba będzie komuś zabrać. - wzruszył ramionami - Z zakonnej wioski jakiejś może? Glandego to wina i sprawa. Nam przyjdzie jednak dopomóc, żeby z leśnymi pannami sprawy załagodzić. - odpowiedział i sam zadał pytanie. - Co z tym nadaniem mi domeny ojca twego? Wyjaw mi prawdę. - poprosił.
- Ja tam nic nie wiem - żachnął się Gangrel. - Tyle co Egle rzekła.
- A co rzekła? Bo mi nic. - podpytał ponownie. Wydobycie czegoś od Montwiła, trudniejsze było niż potyczka z pannami.
- Iże walczą Diablęta o uznanie Diablicy. Ze Bleizgysa któreś pognębić chciało, bo gardłował, że tym ziemiom pana dać trza. To dali - Montwił spojrzał Janowi w oczy - młodzikowi, co nie udźwignąłby. By się i Bleizgysa przede Jawnuta ośmieszył.
- Dopomożesz młodzikowi, żeby dźwignął? - Jan spojrzał z kolei w oczy Montwiłowe. Nie było co grać diabła wybitnego. Obaj wiedzieli, że on na początku drogi.
- To dobre ziemie. - Gangrel roztarł wielkie dłonie. - Dobre i ważne. Jako idą zakonni, lubo przeze bród muszą, lubo przeze moczary. A tam grząsko i ludu leśnego domena. Siła ich tu. Ojciec hołubił.
Pokiwał głową pomału. Gest ten ze strony Montwiła choć oszczędny wiele dla Janka teraz znaczył
- Bleizgysa szkoda, swój chłop. A Egle śwarna dziewka. Żal by było…
- Postaram się nie zawieść. Ni jego, ni ciebie, ni tej ziemi. - rzekł szczerze - Wiedzieć muszę jednak sporo. Od czego zaczniemy? - jeśli coś ważnego Montwił wie, to zapewne rzeknie teraz. Jan nie wiedział co go tu może jeszcze zaskoczyć. Wszedł niczym ślepiec w grząskie bagno. Więc szukał przewodnika.
- Z Niedźwiedziem spotkać trza się. Wywiedzieć, co mu tam czynią na granicy. Jak źle, to Gangreli skrzyknąć. I z Samboją pomówić. - skrzywił się jakby krwi zepsutej pociągnął.- I lud leśny ugłaskać… wiesz ty, Diable, że z bitwy pod Szawłami mało kto z bożych rycerzy uszedł? A wiesz, czemu?
- Bo lud leśny dopomógł? Czy inna przyczyna? - Jan nie wychylał się zanadto z wywodami. Jak mądry co wie więcej gada, młodszym idzie słuchać.
- Dopomógł - potwierdził. Janek natomiast oczami wyobraźni widział. Jak leśne panny, ganiały po lesie uciekłych rycerzy. Za szpiegów i sługi mając moc leśnych zwierząt.
- Bożych Rycerzy władza to ludu leśnego koniec. Powinni to rozumieć. - zgodził się i dalej słuchał Montwiła porad i spostrzeżeń.
- Z Samboją jako zwykle. Nie po drodze, ale wroga źle mieć w niej. Ludzi ma otumanionych całkiem. Szalonych… ponoć się wolą czarnoboga kieruje… ja tam na bogach nie wyznaję się. Jeno myślę, że ona kłamie.
- Kłamie w jakim celu? Jeśli dobrzę myślę. Żeby ludzi do swojej woli nagiąć w osadzie. Tym samym argumentem innych spokrewnionych odgonić? - Janek stawiał tezy. Na oślep lecz z wyczuciem swoim.
- Ludzi, tak. Wampierzom umi poplątać... potrafi takoż. Mówi, że to bogów dar. Głupie gadanie...
- Przejdźmy do domeny twego ojca. Jak wyglądała zależność między nim a Glande? I jak wygląda teraz twoja z nim relacja. Jeśli mam nie wyjść na słabego, osada tak blisko mej siedziby powinna być pod moją pieczą. - spojrzał na Glandego w oddali - Jak rzecz widzisz?
- Lojalny był zawsze, to i ociec pierwszego go do łupów puszczał. Druhem zwał. Lecz nieprawda to. Nie miał ojciec przyjaciół.
- Ma już swoje lata. Samodzielność jego kłopotów nam przysporzyła. - zamyślił się Jan- Myślisz, że krew mu zaproponować wypada? Jest w ogóle jakieś prawo na ziemiach Jawnuty dotyczące tego?
- Kto bliżej Bejsagoły mieszka… ten iście w kłopocie - odparł Gangrel nadzwyczaj politycznie. - Ty to pewnie tam wyfruniesz, hm?
- Czy wypada pytałem i jakie jest prawo? - zapytał Jan przepraszającym wręcz tonem. - Rzeknę Ci, że nie wiem. Nie zaprosili, tu skierować ci mnie kazali. Listy pośle przez Krzesimira jak dojdzie do siebie. Potem zobaczę z czym wróci.
- Wy...pada? - Montwił dzielnie stawił czoła nowej koncepcji. - Pyta się okolicznych, czy niczyj on, jak niczyj to idziesz i klękać każesz. Nie godzi się? To na ubitą ziemię. Pokonujesz i każesz klękać. Nie godzi się? To wieszasz na gałęzi i z synem najstarszym powtarzasz.
Teraz to Jan stawił czoła nowej myśli. Skinął głową w podzięce.
- Trzy osady na ziemiach twego ojca ponoć stoją. Co poradzisz z resztą czynić? Ktoś nad nimi pieczę już sprawuje?
- To zależy. Kim być chcesz. Co chcesz. I jak długo. -odpowiedział Gangrel.
- Sytuacja niejasna chyba dla mnie i dla Ciebie. Nie wiadomo co inne diabły knują na Jawnutowym dworze. Nic nie zrobię powiedzą, że biernym. Niegodny i ziemię zabiorą. Zrobię za dużo, chciwy i nietutejszy. Co on sobie myśli…. Zawsze mogą przewinę wykazać. Ja myślę, że ziemia ważna. Ta tutaj prawisz dobra i godnego gospodarza potrzebuje. Takim chciałbym być. Na stałe o ile zdołam. Tym bardziej, że okolica w kłopocie. Patrzeć biernie nie zamierzam. - nakreślił zamiar, sam dopiero teraz to określając. Był synem Bożywoja, sięgnie i zobaczy co wyjdzie z tego. - Sąsiedztwo miłe - spojrzał się na Montwiła, jako właśnie na sąsiada i szczerze się uśmiechnął.
- Miłe - rzekł Montwił - to ja mam. Kasztelankę Rzemieślniczkę ostawiłem sobie ku rozrywce, a Brujah sam przylazł. Jeno że się coś wystrachał, niebożę, jak mu ghula na dębie ukrzyżowałem. A tutaj… Samboja wredna klępa, Daiva a Pukuwer świata poza swarą swą nie widzą. Jeno Niedźwiedź towarzysz pewny, w boju sprawdzony i wierny.
Jan znów pokiwał głową. Fakty gromadząc i segregując.
- Co z resztą osąd? Zamiar Ci wyłożyłem.
- Jak Samboi ludzi podbierać chcesz, to ci święty mąż potrzebny. Wołchw. Struga by się zdał. Jak się zgodzi. Jemu nie każesz klękać. Gnaty ci może w odpowiedzi zawiązać, lubo coś inszego.
- Coś więcej o nim? Jak go do konceptu przekonać, wiesz pewno lepiej. Sojusz zaproponować jedynie i wskazać, żem pewniejszy w potrzebie niż Samboja?Czy inszym sposobem. - czuł się jak dziecko co rodzica pyta jak chodzić. Jednak okolicy nie znał i lepiej było wiedzieć więcej niż mniej.
- On człek święty prawdziwie. Kapłan dawnych bogów. Widziałem, jak błogosławił, i bogi to darzyły.
- Jak przekonać go najlepiej?
- Zacząłbym od Krzyżaka na postronku - Montwił zaśmiał sie gardłowo - Potem ofiarę złożył i z którąś córą Strugi legł wedle obyczaju. Nazajutrz zagadał, jak stary przetrzeźwieje.
- Krzyżak to się akurat zbiega z trzema dziewojami. Lud leśny trzeba mieć po naszej stronie. Niedźwiedź mówisz godny. Kłopot ma, pomóc trzeba. Wszystkie trzy sprawy by się nam zbiegały. Kiedy chciałbyś do niego ruszyć?
- Jak się Miłek nie schla, knur sprośny… to i jutro.
- Po dzisiejszej awanturze. Dwóch moich skołowanych przez panny. Kilku dni im trzeba, trzeci… panna z lipy go kopnęła. Potrzebny nam będzie pewnie każdy. Ze trzy a może cztery dni by zeszło. Warto może poczekać? - planował się dostosować do woli nowego sojusznika. By przydatnym też mu być nie tylko brać samemu.
- To i się ogarnij. Do Szawli pojedź. Choć dla Diabła pewnie niskie to progi. Ociec znał ludzi. Nie lubiał ich, ale znał. Obaczym potem… może trza będzie za naszą sprawą do Bejsagoły iść. Mierzi mnie… ta darowizna. Jakby dbałości o tę ziemię nie mieli już. Na straty spisali nas? - spojrzał w oczy Jana, jakby ten mu mógł odpowiedzi udzielić.
- Podstęp w tym czuję jakiś. Razem nam go przejrzeć i się z nim zmierzyć. Dla dobra wspólnego i tej ziemi. - potraktował to jak swego rodzaju deklarację zamiarów.
- Ziemia dla nich ważna, jak dla każdego diabła. Choćby najmniejsza połać na krańcach domeny. Grę toczą między sobą jakąś, ja w niej elementem. Zdradzę ci, że panna Biruta mi bliska i ja jej chyba też. To i dobre w pewnej mierze dla nas i złe jednocześnie. Upatrywałbym w tej przyczynie mnie jako wyboru gospodarza. Miałbyś sposób by list do rąk panny Biruty dostarczyć? Szybciej niż konnego wysyłając? Może to nam nieco rozjaśni.
- Przeze Gościerada lub Egle. Brat mój zdaje się liczy u Biruty na to samo co ty. A Egle… ojcu jest wierna, to i winna nam dopomagać.
- Gdzie znajdziem Egle?
- List napisz, kruka złapiemy i poślemy.
- Powiedz mi coś o lipie. Jak się z tamtą panną leśną ułożyć najlepiej. Blisko mego domiszcza, żyć w zgodzie wypada… Ostrokół też niestety mieć trzeba.
- Ociec gadał z nimi zawsze…
- Czymś się ta panna różni od tych z dzisiaj? Na twarzy twej widziałem odmianę gdy o nią pytałeś. - spostrzeżeniem się Jan podzielił.
 
Icarius jest offline