Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-07-2017, 11:15   #8
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
- KARAWANA STOP!
- Teraz już wiemy, dlaczego krasnoludy nie pozwalają swoim babom wychodzić ze sztolni - Kurt mruknął całkiem głośno, a jadący nieopodal Marv parsknął śmiechem. Szybko umilkł, kiedy Bibi tak głośno trzasnęła batem, że nawet Lucek cicho zarżał.
- Moglibyście się od niej sporo nauczyć!
Męska część karawany Leny z trudem powstrzymała dalsze wybuchy śmiechu. Nawet Aurorze drgnęły kąciki ust. Nastroje poprawiły się nieco, każdy dowcip był w cenie. Szczególnie ten dobry. Może właśnie dlatego nikt nie strzelił Turmaliny, która opóźniła dotarcie na miejsce, odpoczynek, ciepłą strawę i kilka innych przyjemności jawiących się w już w głowach podróżnych.
- Ciekawe czy tamta też tyle pije - Kurt dodał konspiracyjnym szeptem, mrugając do Hunda. Tym razem jednakże upewnił się, że nikt inny nie usłyszy. Gniew korpulentnej woźnicy potrafił prześladować człowieka dość długo.
Marple wysforowała się naprzód i jakby tylko przypadkiem jej polecenie dalszej jazdy zgrało się następnym rykiem krasnoludzicy.
- KARAWANA JAZDA!
- Normalnie jakbyśmy należeli do niej - parsknął cicho Marv, ale bez szczególnego jadu. Phandalin było już na wyciągnięcie ręki, a ciekawi ludzie wylegający na ulice byli tak odmiennym widokiem od wjazdu do Neverwinter czy tym bardziej Waterdeep, że rudowłosy aż się uśmiechnął.

Nie lubił wracać wspomnieniami do tych dwóch wielkich ludzkich skupisk. Neverwinter było ponure, a ludzie w nim łypali na wszystkich spode łba. Waterdeep - olbrzymie i hałaśliwe. Wszędzie traktowali człowieka co najwyżej jako człowieka lub stojącą na drodze przeszkodę, którą trzeba było odtrącić aby biec dalej. Owszem, niektóre rzeczy można było zobaczyć tylko tam. Piękne budowle, niezwykli osobnicy. Tylko co z tego? Oczy zobaczyły, ale Marv nie poczuł zachwytu. No i interesy szły źle dla takich małych karawaniarzy jak oni.
I jeszcze ta próba rabunku po opuszczenia miasta cudów, gdzie podejrzliwość rudowłosego nawet do czegoś się przydała. Nie czuł się jednak bohaterem, to nie było chwalebne zwycięstwo, a udo ciągle pobolewało go po wbitej głęboko strzale z zadziorami, która ominęła jakoś solidne płyty zbroi. Jedynym plusem tych wizyt była wymiana krasnoludzkiego topora, którym nie umiał się posługiwać, na krótką włócznię. Wyglądała jak wypalona, z czarnym grotem, rozgrzewającym się do czerwoności kiedy było trzeba. Lena twierdziła, że to niezbyt dobry interes, ale on był zadowolony nie musząc nic do tego dopłacać.

A teraz wjeżdżali do tej małej mieściny, w zupełnie innych nastrojach, z nadziejami w sercach i dziwną sceną przed oczami. Marv zamrugał kilka razy, zwalając to na słaby wzrok. Potrząsnął łepetyną i zerknął na Lenę.
- Czy oni gonili za kurą? - zapytał z niedowierzaniem. Przywódczyni karawany wzruszyła ramionami, zdając się mówić, że co kraj to obyczaj. Co wioska zapewne również. Zaraz wyskoczył do nich ktoś podający się za burmistrza i Hund po jego pierwszych słowach nachylił się do ucha Marle.
- Może powinniśmy rozbić obóz gdzieś nieopodal? Na wszelki wypadek.
Miał oczywiście na myśli pilnowanie przywiezionego towaru i własnych rzeczy. W czymś co nazywało się "noclegownia" prawdopodobnie nie było na to wielkich szans. Pozostawił kobietę i pana Westera i zeskoczył z wierzchowca. Do spojrzeń tutejszych przyzwyczaił się już, widywał to często podczas podróży z Leną, kiedy tylko zajeżdżali do mniejszych, nieco oddalonych od głównych ośrodków cywilizacji osad.

- Tytułuje się burmistrzem. Zauważyliście, jak często to się powtarza? - Lucjan zeskoczył z wozu, rozprostowując kości.
- Wójt lub sołtys nie brzmią tak dobrze - Aurora rozglądała się ciekawie po okolicy. Marv widział w jej oczach zadowolenie podobne do swojego. Piękna okolica, brak tłumów, świeże powietrze. Czasami go nachodziło, że ma z nią więcej wspólnego niż z Leną.
Otrząsnął się szybko, łapiąc Lucka za uzdę i wskazując na wolną łąkę niedaleko.
- Karczma jest pełna, tutejsi proponują nam noclogownię. Ale dopóki nie sprzedamy towaru to chyba tam będzie bezpieczniej… - wrodzona podejrzliwość rudowłosego odezwała się jak zawsze, ale wyglądało na to, że członkowie grupy zdążyli się do niej przyzwyczaić.
A czasami nawet za nią podążyć, bo Lena ostatecznie poparła pomysł obozu na świeżym powietrzu.

Dopiero dobry dzwon później udało im się dotrzeć do karczmy. Konie pasły się na niedużej łące, oba kryte wozy pozostały pod opieką Kurta, który to wylosował najkrótszą słomkę. Rozstawione namioty i miejsce na ognisko miały zapewnić podstawowe wygody - według Marva wcale nie mniejsze niż owa noclogownia, szczególnie jeśli uda im się zdobyć skądś sienniki. Możliwość zjedzenia posiłku bez samodzielnego przygotowywania go kusiła jednakże zbyt mocno, aby wszyscy pozostali przy ogniu. Zresztą Lena i tak chciała się rozeznać w okolicy i ludzkich zapotrzebowaniach. I w sumie dobrze się stało, bo dzięki temu rudowłosy dostrzegł wywieszone na gospodzie ogłoszenie. Zatrzymał się przed nim na moment.
- Oho, kogoś już nosi - Lucjan poklepał go po plecach, a Aurora obdarzyła dziwnym uśmiechem. Sam Marv zwrócił się do Leny.
- Jak długo zamierzasz tu zostać?
- Może ze trzy dni, zależnie od popytu na nasz towar i inne okoliczności - odparła po lekkim wahaniu.
- Popytałbym o tego myśliwego. Może ta ich przygoda nie leży tak daleko? - zapytał bardziej siebie niż innych. I tak parsknęli, wiedząc, że nie jest tak przyzwyczajony do monotonnych wypraw co oni.

 
Sekal jest offline