Wszystkie ciała, oczywiście poza tym, które należało do pierwotnej ofiary napadu, miały wytatuowaną po prawej stronie szyi małą kropkę. Znak przynależności do jakiejś grupy przestępczej lub sekty, których w Al'Geif było całkiem sporo. Przy trupach bandytów nie było wiele. Poza nożami mieli tylko nieco drobnych pieniędzy, upchniętych w fałdy szat. Tylko jeden z nich, ten najgrubszy o twarzy pociętej starymi bliznami, okazał się coś wart. Miał przy sobie worek. A w worku tym znajdował się łup nocnego zabójstwa.
Ofiara napadu musiała za życia parać się niecnym procederem okradania grobów. A dowody na to znajdowały się w torbie przy ciele przywódcy bandy. Pierwsze co trafiło w ręce Cedmona to dwa niewielkie naczynia wykonane z czarnego obsydianu. Nie były większe niż pięści, ale ich wartość wzrastała dzięki esom-floresom i rytom, które podkreślone były złotem. Świecznik, który Gmanagh wyciągnął z torby był niewątpliwie wykonany ze srebra, ale nie dało się ukryć, że był uszkodzony - brakowało mu podstawy, na której mógłby stać. W torbie znajdowała się jeszcze wyglądająca na bardzo starą, tabliczka z gliny zapisana pismem klinowym i dwie brosze z brązu, przyozdobione zielonymi kamieniami, które mogły być malachitem. Ostatnią rzeczą, jaką Cedmon wyciągnął z sakwy był nóż. Krótki, o rękojeści wykonanej z kości słoniowej i szerokim ostrzu, na którym wyryto runy, układające się w dwa słowa - po jednym na każdą stronę żeleźca.
Uciekający bandyci nie kwapili się do ponownego ataku, ani prób ściągnięcia pomocy. Noc w
nudż'dż była taka jak zwykle - gwałtowna, brutalna i krzykliwa. Nikt nie zwrócił uwagi na starcie, nikt nie wezwał straży. Awanturnicy zdołali bez przeszkód opuścić dzielnicę i po Moście Hassana przeszli do Dystryktu Cudzoziemców, gdzie w niewielkiej gospodzie wynajmowali dwa pokoje.