Sir Elvin wciąż kurczowo ściskał w ręku mizerykordię. Upadek oszołomił go dość mocno, ale doszedł na tyle do siebie by rozejrzeć się.
- Na Bogów Jasności, co się... stało? - wyszeptał, a echo opuszczonego grobowca wzmocniło jego słaby głos na tyle, że dało się go usłyszeć - Pamiętam walkę... i upiora! Mój miecz... - no tak, upuścił miecz w walce by wyciągnąć poręczniejszy w walce w zwarciu oręż.
Rycerz spróbował wstać, ale rany ponownie usadziły go na ziemi. Jednak w jego oczach widać było determinację, jeżeli dalej czekała ich walka, zamierzał wznieść oręż w obronie towarzyszy. Nawet jeżeli miałby przypłacić to śmiercią.
Wtem głosy dobiegły gdzieś z góry.
- Azali wróg to czy przyjaciel? - zadał pytanie - Oby przyjaciel, bom słaby. Schowajmy się, okaże się gdy już na dole staną. Jeżeli to wróg, ślubuję wam, że przynajmniej jednego zabiorę ze sobą. |