Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2017, 12:23   #180
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Stos.

Potężna magia duchów zrodzona z poświęcenia i ofiary. Wieczny ogień, który płonąc podtrzymuje żar zemsty Ludu Nar. Ogień dający im nieśmiertelność zrodzoną z dusz tych, którzy musieli spłonąć, aby inni otrzymali ten dar.

Przysięga nie może zostać złamana. Nie może zostać przerwana. Póki czas się nie dopełni i nie dopełni się zemsta. Zemsta, której źródło pamięta już zaledwie garstka istot.

CELINE „CZYSTA FALA”

Zamarła, wstrzymując oddech.

Wsłuchana w odgłosy dochodzące z celi. Szelesty. Chrząknięcia. Mlaśnięcia.
Coś węszyło. Wilgotne. Hałaśliwie. Coraz bliżej.

I w końcu to zobaczyła.

Przygarbione. Koślawe. Z oczami błyszczącymi jak dwie mętne, żółtawe latarenki.

Zdusił ją smród. Mdlący odór zepsutego mięsa i gnijącego śmietnika. Smród rozkładu. Już kiedyś, na samym początku tej szalonej przygody poczuła coś podobnego. Teraz jednak doznanie było przytłaczająco bezpośrednie i bliskie.
Cofnęła się, aż poczuła za sobą ścianę. Zimną i lepką. Kamienną.

Coś zatrzymało się tuż przed nią. Wydało z siebie dziwny, jękliwy gulgot, a potem zobaczyła palce.

Dłoń z poczerniałymi paznokciami, z zepsutą skórą wyciągnęła się w stronę jej twarzy. Szukając. Szperając. Przeczesując powietrze zgniłymi paluchami.

LIDIA HRYSZCZENKO

Przyczaiła się na obrzeżu osady. Ukryta w jakiś krzakach doczekała świtu. Zmarzła do rana, bo noc okazała się nadzwyczaj chłodna. Spędziła ją jednak spokojnie.

O świcie wychyliła się ze swojej kryjówki widząc, że to co wzięła za wioskę jest sporym obozowiskiem w którym zaczęła się już poranna krzątanina. Setki niskich, barczystych postaci z brodami – jakby krasnoludów wyjętych żywcem z filmów fantasy – kręciło się po obozowisku zwijając namioty, pakując potężne wozy ciągnięte przez dziwaczne, przypominające woły, kosmate stwory. Wszystkiemu towarzyszyły śmiechy i raczej radosne nastroje.

I wtedy usłyszała za sobą jakiś hałas. A kiedy się odwróciła ujrzała jednego z brodatych stworzeń. Stał za nią z rękoma wspartymi na biodrach. Miał może z cztery stopy wzrostu, ale mocno umięśniony sprawiał wrażenie groźnego. Ciemne włosy, takiej samej barwy broda spięta w warkocz, i marsowy grymas na twarzy dodawały mu tylko surowości.

- Zgubiła się? – zapytał mocnym, niskim głosem. – Głodna?

ENOCH OGNISTY

Enoch Ognisty powstrzymał furię sług Maski chociaż walka nie była łatwa. Drążyciele okazali się trudnymi przeciwnikami. Silni i zwinni pozostawili w szeregach Ludu Nar spore wyrwy. Wojowników leżących bez życia na ziemi.

We krwi, błocie i brudzie. Tam, gdzie trafia każdy. Prędzej czy później.
Niesiony na ramionach towarzyszy broni Enoch Nar Enoch poczuł nagłe zmęczenie. I na chwilę, jak niekiedy zdarzało mu się w tym świecie, popłynął na fali wspomnień.

Leżał w błocie. Jak zabici podczas tej walki. Czuł pod plecami lepką, pochłaniającą go ziemię, przesyconą smrodem krwi i posoki. Wpatrywał się w niebo. W zimne, zimowe niebo z którego nie chciał spaść śnieg. Lecz spadał unoszony wcześniej przez wiatr popiół z licznych pogorzelisk.

I wypatrywał czegoś, aż w końcu to ujrzał. Mały punkcik na niebie. Iskierkę światła która opadała ku ziemi, rosnąc, ciągnąc za sobą ognisty ogon, aż w końcu uderzyła w Enocha wypełniając go ogniem. Gwiazda. Sięgnął po gwiazdę! Napełnił się jej żarem!

Jak to możliwe?! Czym był?

Otworzył oczy znów będąc na polu pobitewnym gdzie leżeli Drążyciele i nieliczni wojownicy Lud Nar.

Znów skandowano jego imię. Enoch Ognisty.

- Musimy biec do Stosu! – rozkazał odzyskując zdrowy rozsądek.

ARIA TARANIS

Skoczyła.

Spadła w dół. W deszczu, wśród uderzenia piorunów.

Jej serce biło jak oszalałe. Pęd powietrza oszałamiał. Ulewa siekła ciało.
A ona spadała w dół. Na wyścigi z kroplami deszczu.

Bała się, że Jóns ruszy za nią na swoich skrzydłach, pochwyci i uniesie w górę. Miała nadzieję, że tak zrobi.

Nie zrobił. A ona spadała i spadała, zdaje się przez wieczność, a potem rąbnęła o ziemię. Na twardą skalistą powierzchnię i jej ciało rozbryznęło się niczym dojrzały owoc. Zabryzgując kamienie krwią, która chlusnęła z jej pogruchotanego ciała.

Gdzieś nad nią przetoczył się ostatni grzmot. Ostatni piorun przeciął powietrze uderzając w szczątki tej, która kiedyś była jego władczynią. Rozlał się i zgasł w kałuży krwi i szczątków.

A potem burza ucichła.

Umarła.


ME’GHAN ZE WZGÓRZA

Siegnąła do Maski by odebrać jej moc. Jej Luminę. Niewidzialne łańcuchy Me’Ghan owinęły się wokół Maski. Zagłębiły w jej esencję, w to co czyniło władcę lub władczynię Dominium najpotężniejszą istotą w tym świecie. Nie tak potężną, jak Wieloświatowcy. Wyniesioną tylko i wyłącznie na tron dzięki męczeństwu dwójki z nich Męczennika i Męczennicy.

Me’Ghan szarpnęła, pociągnęła, zassała Luminę wroga działając instynktownie, kierowana swoją własną mocą. I wtedy zrozumiała jaki popełniła błąd.

Maska szarpnął/szarpnęła za jej własny łańcuch. Przyciągnął/przyciągnęła Me’Ghan do siebie, tak blisko, że porcelanowa maska zetknęła się niemal z twarzą kobiety.

Niewidzialna moc, dużo potężniejsza niż moc Me’Ghan ze Wzgórza owinęła się wokół niej. Zgniotła. Zdusiła, jak wąż ofiarę. Z atakującej Me’Ghan przeistoczyła się w obrończynię. W rozpaczliwie walczącą o siebie męczennicę.

I zrozumiała. Zajrzała w oczy skryte za porcelaną. I poznała je. Teraz już wiedziała. Kim był władca Dominium.

Maska to byli …
… kolejne szarpnięcie i dusza Me’Ghan ze Wzgórza została wyłuskana z ciała, jak owoc ze skorupki.

Maska wyszeptał/wyszeptała dwa słowa i znikł/znikła w wirze mgły, w huraganie dymu i popiołu.

A na ziemi przy Stosie, który znów wystrzelił ogniem, pozostało jedynie bezwładne, puste ciało Me’Ghan ze Wzgórza.

ENOCH OGNISTY

Do Stosu Enoch i reszta wojowników dotarł już po wszystkim. Var Nar Var i jego przyboczni zarąbali sługi Maski. Stos znów płonął wysokim płomieniem brudząc niebo tłustym dymem i popiołem. Zabici z Ludu Nar powracali z objęć śmierci, gdy dusze pochwycone przez Stos płaciły za ich rezurekcję cenę niewysłowionej męki i cierpienia.

I wtedy Enoch ujrzał Me’Ghan. Pustą i zimną. Nadal żyła. Jej pierś poruszała się lekko. Twarz jednak pozostała pustką skorupą.

Koło Wieloświatowca stanął Var Nar Var i położył mu dłoń na ramieniu.

- To była pułapka – powiedział głuchym, zdławionym z wściekłości głosem. – Maska zwabiła nas tutaj i nie wiem co się wydarzyło. Walczyłem z jej sługami. A Me’Ghan poszła walczyć z Maską. Tak ją odnaleźliśmy.

- Jest w Cytadeli – wycedził Enoch, sam nie wiedząc, skąd to wie. - Jej ciało jest tutaj lecz ducha Maska zabrał do Cytadeli. Chce, bym tam przyszedł.

ME’GHAN ZE WZGÓRZA

Odzyskała świadomość ale nie czuła ciała. Była jedynie energią. Esencją pochwyconą w …. czarny kryształ. Kryształ, który – niczym akwarium – stał w jakiejś ponurej, zakurzonej sali. Przez ciemną powierzchnię kryształu Me’Ghan widziała kamienne ściany, wyblakłe kobierce, potłuczone lustra i krzesło, tron na którym ktoś siedział. Ktoś spowity dymem. Niewidoczny. Ktoś, kogo Me’Ghan miała pamiętać, lecz nie pamiętała.

Ktoś, kto wpatrywał się w kryształ bez ruchu.

I wtedy Me’Ghan ujrzała więcej kryształów. Ustawionych w półkole. Ciemnych. Brudnych. A w jednym z nich poruszała się oszalała, miotająca na wszystkie strony postać. Chyba kobieta. Machała rękami jakby próbowała opędzić się od roju niewidzialnych robali.

- Powoli. Powoli odzyskam was wszystkich. A wtedy dopełni się moja zemsta. Unicestwię ten świat. I wszystko co się z nim wiąże. Zakończę ten obłąkańczy Cykl.

Usłyszała słowa. Postać na krześle poruszyła się. Nałożyła maskę. Porcelanową i bezduszną. I wtedy Me’Ghan przypomniała sobie Stos. I to, co się tam wydarzyło.

- Byliśmy przyjaciółmi. Czemu zostaliśmy zdradzeni? Powiedz.

Maska podszedł/podeszła do kryształu w którym unosiła się dusza Me’Ghan.
 
Armiel jest offline