Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2017, 18:30   #14
Icarius
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Chorotka podskakiwał na siodle jak worek owsa. Wszystko wskazywało na to, że przez te kilka lat, gdy się nie widzieli, nadal nie udało mu się posiąść sekretnej sztuki jazdy konnej. Co jakiś czas otwierał worek, w który wrzucił resztki strzaskanej kobzy i wzdychał jakby ktoś bliski umarł mu.
- Jeszcze raz dziękuję za pomoc - odezwał się Jan do przyjaciela. - Pokonałeś leśną Pannę, nie mały to wyczyn. - klepnął go po ramieniu śmiejąc się serdecznie, choć starzec głową kręcił i zaprzeczał gorąco. - Co tu właściwie robisz?
- Na Inflantach byłem, nowe porządki oglądać. Zjechało się rycerstwa świeżego z Europy całej, a to zawszeć taka okazja, Janku… no… piosnek odmiennych posłuchać można, a to italijskich, a to francuskich, a to…
- Opowiedz co tam widziałeś istotnego dla spraw tutejszych?
- Ano mistrza nie ma doma. Pojechał na Ozylię, apostatów na powrót do łona Zakonu i świętej matki Kościoła przywrócić - Chorotka przewrócił oczyma. - Słyszał ty, Janie, o nich? Wielce wesoła jest ta czereda z Ozylii. Jako się urwali z zakonnej reguły, to zaraz się wzięli do wina, miodów, dziewek, piracenia po morzach i łupienia na brzegu.
- Co myślisz o sytuacji tutaj? Pięć lat temu zakonnych odparli. Teraz ponoć znów się robi gorąco.
- Pięć lat Zakon rany wylizywał i siły zbierał. Oj, zdaje się, zebrał już. A mówią, Janku, że z niektórymi władykami Tzimisce i wodzami gangrelskimi się wampiry z Zakonu dogadały. Że po wierzchu jeno ochrzcić się, ale prawdziwie Zakonowi wiernym być, to się władzę zachowuje. Nie ma co okłamywać się. Będą chętni na takową łaskawość.
- Zakon to niemcy. Oni zaś to Ventrue. Tzimisce może jakiś młodziak w niełasce rodu skłonny zgiąć karku. Reszta… karku nie zegnie. Nie przed obcą krwią. Gangrele to inna sprawa. Tam wszystko możliwe. Na podział wśród zakonnych też można by zagrać. Ozylia mówisz wiadomo czemu odeszli? I kto ze spokrewnionych tego przyczyną?
- Gadają, że ci co zbuntowali się, to bracia dobrzyńscy. Zakon w Polsce powstały, co się do Krzyżaków podłączył ze dwa czy trzy lata przed kawalerami. I no… gadają, że ich kapelan, Aleksander, jest Lasombra. A niejaki Wedeghe jest Czart, ze wzgórz jakowyś w Meklemburgii. I ten Wedeghe na pewno jest na Ozylii…
- Czart w sensie diabeł jak ja? Czy jakieś inne licho?
- Tzimisce, no. Tyle że niemiecki.Szlachcic, wielki rycerz, ho ho, bez przodka w rzymskim senacie nie podchodź - cmoknął Chorotka i wywrócił oczami.
- Słyszałeś coś o tym Brujahu, co sąsiadem Montwiła jest? Ponoć renegat jakiś zakonny. To zawsze lotny temat. - podpytał Jan Chorotka. - I może coś o sile zakonu obecnej albo jej celu prawili. Wiesz jak Rycerstwo popije dużo mówi. Ludów pogańskich w okolicy sporo. Rusinów też na wschód mają.[/i]
- No słyszałżem o Zelocie tym. Abelard van der Decken, herbu Pustułka czy inny jakiś ptaszor. Wróg dawnych bogów i ich czcicieli zapamiętały. Jeno że całkiem mu się w głowie poprzestawiało po bitwie… tej tutaj, pięć lat temu co była? Jakoś tak. Kto by za wami, szlachetnymi nadążył i spamiętał, ciągle się bijecie - Chorotka uśmiechnął sie pogodnie.
- No ale jak wróg zapamiętały. To chyba lepiej mu by było z zakonnymi. Co tak nagle na samotność mu się zebrało. Coś napsocił nim uciekł?
- A nie wiem. Mówią że zwariował - Chorotka sam uśmiechnął się jak ktoś niespełna rozumu. - Lecz czymże szaleństwo, jeśli nie natchnieniem danym przez… coś. Nazwijmy to cosiem, będzie niekonfliktowo.
- Szaleństwo dla jednych to.. a dla innych metoda. Często z celem i przeświadczeniem powiązana. - uśmiechnął się na słowa Chorotki
- Słyszałeś już? Ziemię mi tu nadano, co prawda w sposób podejrzany. Jednak gdy mowa o ziemi Tzimisce rzadko żartują. Intryga to zapewne sroga. Jednak ziemia dobra, choć sąsiedztwo ciekawe.
Starzec pogładził się po długich siwych wąsach. Łęku przytrzymał się kurczowo jedną ręką, drugą, przechyliwszy się w siodle, poklepał młodego Diabła po ramieniu.
- Winszuję, Janku. Gdy świat zaczyna składać ci dziwne propozycje, to oznacza na ogół, żeś dziecięctwo opuścił a wkroczył w wiek dojrzały.
- Ewentualnie, że chcą mnie w maliny wpuścić. - dorzucił Jan wciąż nieufny w tym temacie - Zostałbyś ze mną na czas jakiś? Gościna może skromniejsza niż w Skrzynnie. Jednak równie serdeczna i szczera.
- Pokręcę się po okolicy… to tu, to tam. Może kto mi instrument nowy podaruje. Jeno do Bejsagoły nie podjadę, bo tam Diabły niewesołe wierutnie jeno żywią.
- Glande, spytam bo czy w wiosce czegoś nie ma. Odkupię jeśli jest. Pójdziem razem to rzucisz okiem czy się nadaje. Powiesz mi dlaczego nigdy miejsca nie zagrzewasz stałego? I czemu teraz u mnie zostać nie chcesz? - choć Jan wiedział, że Chorotka w ruchu ucha nadstawiając dwakroć przydatniejszy.
- Byłby wiatr wiatrem, gdyby w miejscu stanął, a Diabeł Diabłem, gdyby korzenie swe z ziemi wyciągnął? - zaśmiał się grajek perliście. - Nie miej mi za złe, miła mnie gościna twa. Lecz mnie droga zawsze ciągnie.
- Rzeknę ci jak nikomu, bo diabłowi nie wypada. Niepewnie się czuję jeszcze w nowej roli. Pragnę jej jak każdy diabeł. Samodzielność choćby ograniczona to najlepsza nauka. Przydałby mi się ktoś bliski. Jeśli nie pod dachem to choćby w pobliżu. Radzić się ojca jak nie mam. Krzesimir to swawolnik. Ufam tylko tobie w okolicy. Montwiła lubię jak mało kogo. On jednak ma swój punkt widzenia. Wolny od wielu zmartwień, wolny na swój sposób od wielu spraw. Takich które mnie spotkają niechybnie. Biruty tu nie ma, gdy ja w końcu spotkam… Cóż w tym co nas łączy choć jest to szczere jest pewien element… - pogubił się w słowach - słabości przed ukochaną ukazać nie wypada - wypalił. - Odwiedzaj mnie regularnie. Co dwa tygodnie chociaż na chwilę. Czułbym się pewniej.
- Ach, niewiasty, kwiaty naszych żywotów, gwiazdy nad naszymi czołami. - zachwycił się Chorotka, wywijając się od składania obietnic jak piskorz.
- Sługi ci jakiegoś nie trzeba? W dzień by chronić zawsze się jakiś przydaje. - Jan uszanował wybór przyjaciela. Czym wszak jest przyjaźń jeśli nie zaakceptowaniem wzajemnych wyborów? Wspieraniem się w każdym z nich niezależnie od przekonań własnych czy potrzeby.
- Któż by tam na spokojnego starca rękę chciał podnieść i chudy dobytek jego! - najwyraźniej wolał pominąć milczeniem, w jakich okolicznościach się poznali.
- Znam ja takich i ty znasz. - kręcenie Chorotki Jana nie ruszało - To sługa ludzki czy ghul czemu ci nie miły?
- Bo to pilnować trza, karmić, odziać, opierać, gdzie ja stary głowę mam do tego…
- Prawda to. Tylko nie czujesz się we śnie… bezbronny? Jakieś rady starszego dla młokosa w takich okolicznościach jak moje?- lepiej wiedzieć więcej i pytać więcej stało się Janka dewizą.
- Znalazłbym wampierza, co ma i może więcej niż ja, i, ach, jakże bym go przekonywał, o mej przyjaźni dozgonnej i cennym poparciu. I nic na papierze, nic pod przysięgą, wszystko płynnie…
- Czegoś ci nie trzeba? Gotowizny czy krwi? I gdzie przyjacielu kroki swe teraz pokierujesz?
- Mówią że owa Samboja szalona. Pójdę złożyć uszanowanie, wypada niewieście wyżej postawionej się przedstawić.
- Wybadaj o co tam chodzi. Ludzie w plotakch mówią, że jej ludzie wilkołaki. Po mojemu jedynie ludzie dla przestrachu innych odpowiednio przebrani. Szaleni być może i kontrolowani jak ich pani. Jednak śmiertelni zwyczajni. I nie znam ja się na tym, Montwił jednak mówił…- zaczął mówić ciszej - że kapłanka Czarnoboga ona jedynie udawana. Nakreślono mi, że jej władza obecnie w największej wsi w okolicy. Takiej co Leszego kiedyś była. Nie wiem jeszcze co zrobić i czy robić. Wiem jednak, że lepiej by było wywiedzieć się ile się da.
- Zapytam, w jakim kwieciu znajduje upodobanie, bo chcesz ją takowym obsypać - Chorotka uniósł do góry palec, jak zawsze, gdy poważnym tonem wysuwał absurdalne idee. Tyle że Janek poszedł kiedyś za jego namową w absurdalne pomysła, i osiągnął więcej niż się można było spodziewać.
Janek pokiwał głową.
- Na pewno nic ci nie trzeba? - podpytał ponownie. Chorotka ignorował zapytania o sługi, gotowiznę czy krew. Niczego nie chciał. Janek zaś, zwykł się z przyjaciółmi dzielić.
- Oczywiście, że trzeba. Dobrze, że pytasz. Tego, co każdemu mężowi niezbędne. Sadło do wąsów smarowania mi wyszło.
- Otrzymasz je - chciał skinąć na Vlaszego tego jednak pod ręką nie było. Oczarowany przy Agabku siedział na koniu. Stąd Jana nie odstępował Kamir.
- Znajdź co trzeba. - zwrócił się do zwiadowcy, o sprawie go informując gdy ten podjechał. Był pewien niemal, że Chorotka wymyślił to na wybieg by coś wziąć od Jana i go zadowolić, że pomógł. Jednocześnie biorąc coś małego i kpiąc okrutnie. I nie wiadomo czy to była kpina większa, czy to... że Janek na leśnym trakcie nakazał zwiadowcy rzecz zdobyć.

Lipa


Drzewo było wiekowe, starsze niż niejeden wąmpierz chlubiący się swą wiedzą, obyciem a doświadczeniem. Ono tymczasem stało cicho na wyspie pośród bagien. Bujwid przywiózł tu Jana czółnem dłubanką, choć ponoć istniała droga przez moczar, przykryta jeno łokciem wody zarośniętej rzęsą. Tej jednak Jan ryzykować nie chciał. Któż mógł wiedzieć, co czaiło się pod zielonym kożuchem, co przemyśliwało sobie i czym się żywiło. Ghul Leszego odbił od brzegu gdy tylko stopa Jana dotknęła wyspy.
- Pan zawoła, jak skończy.
Miejscowi obawiali się leśnego ludu. Ufali i szli za Leszym, choć zdawał się personą pozbawioną talentów i nawet i chęci posiadania, prowadzenia i rządzenia poddanymi. Ale szli za nim, bo był gwarantem pokoju z tajemniczymi istotami czającymi się w ciemnościach pod drzewami, na moczarach pod powierzchnią wody, tańczących w świetle księżyca na odległych polanach.
Jan odetchnął. Obszedł drzewo dookoła. W wykrocie niedaleko znalazł resztki szałasu, w nim barłóg okryty skórą zetlałą. Dwa gliniane kubki na kamieniu… Musnął dłonią kwiaty lipowe, podobne rzęsom jasnowłosej dziewczyny, pachnące słodko, miodowo i czarownie mimo nocnej pory. Lekki ruch wyzwolił pęknięty, dziwny dźwięk i zaintrygowany Jan rozgarnął listowie. Znalazł dzwoneczki uwieszone na gałęzi, pordzewiałe, śpiewały teraz fałszywym głosem.

Wtedy też zobaczył pionową szczelinę w pniu prastarego olbrzyma. Ciągnęła się od ziemi ku pierwszym konarom. Dość szeroka, by wcisnął się w nią człowiek. Ziała czernią i wilgocią drzewnych soków.
Janek postawił niewielką misa z ziarnem tuż obok lipy. Wchodzić do środka nie zamierzał. Liczył, że i mieszkanka lipy jest go ciekawa i słowo zamieni.
- Witaj. Jestem Jan ze Skrzynna. Nowy sąsiad. Porozmawiać chciałbym, poprawną relację ułożyć.
Lipowe listowie szeleściło, pordzewiałe dzwonki brzęknęły głuchym głosem, a moczar, jak to moczar, bulgotał od czasu do czasu. Jan wziął dzwonki i począł ich używać. Głuchy dźwięk się rozszedł niczym dudnienie jakieś.
- W gościm przyszedł, sąsiad nowy…. W miejscem Leszego zamieszkał. - żałował, że dzwoneczków dobrych nie miał. Może teza tu jakiś obrządek powitalny odprawić. Skrzeknął kruk na gałęzi lipy… skąd tam się wziął, przed chwilą tam go nie było. Zdało się Janowi, że pod lipą pociemniało. Potem usłyszał szept w obcym języku, pociągający, czarowny, a dobiegający ze szczeliny.
- Nie znam ja zwyczaju ni języka. W dobrych jednak intencjach przychodzę. Ukaż mi się Pani proszę.- Janek stał i bał się wejść do środka. Nic nie zaszło jednak. Jan podszedł bliżej miskę z ziarnem wstawiając już do środka wyrwy. Znów począł dzwonka używać.
- Pani bądź wyrozumiała i objaw się ignorantowi.
W chwili, gdy wsunął w głąb pnia miseczkę, poczuł na skórze ciepło i przyjemne mrowienie. A jednocześnie - muśnięcie oddechu na płatku ucha. Ktoś stanął za jego plecami, bardzo blisko, też się nachylając ku pęknięciu w pniu lipy.
-I co? - Zapytał ów niewątpliwie dziewczęcy ktoś konspiracyjnym szeptem. - Dziobie?
Janek aż się wzdrygnął. Po chwili się opanował i rzekł nie odwracając się.
- Kurcze właśnie nie. Jaką zanętę doradzasz?
- Nie dziobie ziarnek, bo to drzewo - odszeptało dziewczę prosto w Janowe ucho. - Ono pije krew.
- Ojej krew. Znam takich co piją, sporo paskudnych rzekłbym z charakteru. Kilku ledwo wartych przyjaźni. A drzewo jakie?
- A nie znam. Nie moje. Lipy to Łajmy drzewa. Może ci szczęśliwego losu przychylić abo potomstwa przysporzyć. Ile masz dziadek?
Do Jana dotarło już, skąd to ciepło miłe i przyjemność. Drzewo z niego pilo, a nie poczuł nawet ugryzienia…
- Drzewa nie mają zębów… - wyjaśniło dziewczątko.
Ciekawe jak krew wampirza zadziała na drzewo? Jan począł rozmyślać. Na wampiry i ludzi działała dobrze. Wywoływała przywiązanie. A jak na leśny lud? Ta lipa była jakaś szczególna. Sądząc po kubkach tu Leszy z Łajmą przesiadywał. Jan nie chciał drzewu zaszkodzić. Było jednak chyba mocno wygłodzone.
- Głos jednak mają, zapytać mogło czy można wzmocnić się? Widać w dużej potrzebie, dawno nikt nie zaglądał pewnie. Dobry sąsiad zawsze zajrzy do przyjaznej duszy. Choćby drzewem była.
- Ehe. Ten co tu chodził umarł. W bitwie. Był brzydszy niż ty.
Dziewczę zeszło mu wreszcie z pleców. Chwyciło się konaru nad sobą, podciągnęło i zawisło na nim kolanami, głową w dół. Z ciemnych włosów spadła dziwna, spiczasto zakończona czapka z filcowanej wełny. Jednocześnie pod pachy zsunęło się giezło, ukazując Janowym oczom małe piersi i trójkąt czarnych kędziorów między muskularnymi udami.
- Dziękuję, Pani również powabna. Jam Jan ze Skrzynna. Co pewnie Pani słyszała wcześniej . Ja jak się mogę zwracać?- Jan cofnął rękę z wyrwy.
Między kciukiem a palcem wskazującym odkrył krwawy krąg płytkich nacięć. Nie było bólu. Nadal go nie czuł. Po prawdzie to dawno mu nie było tak lekko i dobrze, choć krwi stracił.
Dziewczę bujało się na gałęzi, zapewniając niecodzienne widoki i ni diabła nie chciało zacząć być straszną dziwożona, przed którą drżal nawet Montwił.
- Może Miłada… a może Biruta… lubisz to imię… - dumała na głos.
- Widzę Pani bezpośrednia. Tu też - wskazał głowę - można zapytać o zgodę. Choć sam nigdy nie pytam. - podsumował - Miłada ładne - uważał szczerze - wiesz już też Pani po co przyszedłem?
- Pokarmić drzewo ziarnkami? - zgadywała. - Lubisz dzwoneczki? Łowisz ryby? A może chcesz być porwany? Mogę cię porwać - zaoferowała i uśmiechnęła się szeroko. Za szeroko. Żaden człowiek nie rozwierał ust tak daleko. - Jeszcze nigdy nikogo nie porwałam, ale to nie może być trudne.
- Ja też nigdy. Kiedyś może razem spróbujemy. - odwzajemnił uśmiech - Przyszedłem poznać sąsiadkę, pomoc zaoferować jakby była potrzeba. Miło, że już pragnienie co nieco mam nadzieję ugasiłem? Służę zawsze pomocą. - skinął głową- I zrozumieć chciałbym więcej, ze spraw dla mnie nowych. Sąsiedzkie zrozumienie wzajemne rzecz ważna.
- Ale nie ma tej co przy lipie mieszka. Poszła zabić takiego rycerza. Płaszcz miał z krzyżem. Ale na tarczy sokoliczka - dziewczę zsunęło się z gałęzi, a Jan poczuł, że coś go po karku pieszczotliwie głaska. Tak sobie Jan pomyślał.. że tu może iść o Brujaha. Tego z Montwiła i Chorotka opowieści. I wiele implikacji z tego wynikało. Skąd leśne panny to wiedzą? Czemu dopiero teraz po latach pięciu, pomsty wyruszyła szukać? I czy wie Montwił o tym, kto zabójcą jego ojca. Wątpił by wiedział inaczej Brujah już by nie żył po raz wtóry. Siedział ten osobnik w Skrzynnie jako jeniec. Fanatyk jaki mało. Przebywanie z tym twardogłowym bucem mogłoby być karą samą w sobie.

- Czy lipa i tamta panna są jakoś połączone? I co ten rycerz zrobił, że taka pomsta sroga? - Jan był zdziwiony. Choć jedna rzecz się wyjaśniła. Panna tutaj to nie ta sama panna o której Montwił prawił. Ta była dziwna na swój sposób, i na swój sposób miła.
- Ale późno, muszę już iść!
Tym, co gładziło Jana po szyi, okazała się ukwiecona lipowa gałąż. Miłada obciągnęła giezło na nagich pośladkach, porwała z ziemi swą czerwoną czapeczkę i brykając jak jelonek, ruszyła ku mokradłu.
- Gdzie twoja lipa pani? Miłaś przecie... pytać o niewygodne rzeczy już nie będę! Ten no ostrokół trza mi postawić! Ludzi wyżywić a nie chciałbym na leśny odcisk nadepnąć. Serdecznym przyjaciel! - krzyknął niemal. Tak coś czuł, że jak zacznie gadać o poważnych rzeczach panna może się spłoszyć. Liczył, że chociaż coś ustali nim panna zniknie.
- Graby a osiki tnij. Zabite te siostry, co w nich mieszkały. Rycerze zabili. Rycerze zawsze zabijają. Ten z sokolikiem zabił brzydala. Dobrze, że nie jesteś rycerzem. Urwałabym ci głowę - zanuciła coś pod nosem, poweselała jeszcze mocniej. Urywanie głów zdaje się należało do jej ulubionych zajęć.
- W takim razie dobrze, że Rycerzem nie jestem - potwierdził Jan. Bo choć kolczugę miał pod ubraniem i pod bronią przed nią stanął. Leśna panna czytała jego myśli niczym księgę otwartą - Choć zdradzę ci w sekrecie, że Rycerze, panny i ci co krew piją. Dobrzy i źli bywają. Wyście na tych podłych trafili. Siedzib tu sporo ponoć mają. - pokręcił Jan głową - A z jedzeniem jak? Ludziom trza czasem mięsa.
- To niech sobie złapią, rączki im uschły, bo baba jaga szła, czy jak?
- Leśnym pannom drogie jakieś zwierzęta? No wiesz chciałbym konfliktu uniknąć.
- To by z ciebie był gracki myśliwy, jakbyś odyńca mego dopadł. Ale nie jesteś przecie.
- Coś o ptakach słyszałem, żeby nie tykać. Mieszkam ja teraz w chacie brzydala. Gdybyś była w potrzebie wiadomość tam zostaw. Gdyby mnie nie było, ludzie tam moi powtórzą mi. Powiesz gdzie twoja lipa i jak Pani stąd - wskazał starsze drzewo - się nazywa.
- Liczysz, że ci powiem, usidlisz mnie jak Leszy Łajmę i pójdę dla ciebie zabijać? - z każdym słowem opadała dziewczęca figlarność, na różanych policzkach pogłębiły się zmarszczki, skóra obróciła się w korę, oczy zażółciły jak żywica. - A całuj odyńca pod chwostem, wampierzu - warknęła.
- Eee - lekko się zdziwił- ja tam zasady swoje mam. Drzewo chciało zjeść to nakarmiłem. Karmić będę bo głód je męczy zapewne. Krew takich jak ja czy Leszy ma swoje właściwości. Część dobrych a część złych, choć to pewnie zależy od patrzącego. Jego postrzegania, skali czy subiektywnej oceny. i miał Jan kontynuować wywód. Tylko jego rozmówca panna, najwyraźniej się znudziła. Odwraca się, w trakcie znowu dziewczęcejąc, i oddala w podskokach. By skoczyć w moczar.
- Co drogie leśnej pannie takiej jak tobie. Oczom takim lub sercu? - zakrzyknął na koniec. Efektem namacalnym owego krzyku był tylko plusk. Panna zniknęła.

Janek począł rozmyślać co dalej robić. Krew Leszy pannie przez lipę najpewniej dawał. Zghulił ją zapewne w jakiś sposób, Jan bowiem znał dwa rodzaje tworów które krew przyjmują. Martwe na skutek tego, bądź związane krwią. Tylko czy aby na pewno? Czy leśny twór tej samej prawdzie podlega? Drzewo na krew się rzuciło nad wyraz chętnie. Głód je męczył zapewne. Od śmierci Leszego minęło pięć lat. W miesiąc krwi każdy ghul zużywał jeno trochę. Jak wiele mogło spoczywać jej w drzewie? Jak często Leszy krew dawał? I jak wiele może takie drzewo wchłonąć i zgromadzić? Janek zawsze miał więcej pytań niż odpowiedzi. Postanowił opóźnić wyjazd do Niedźwiedzia. Montwiłowi rzekł, że musi Glande na trwałe związać. Trzy noce krew dając. Po prawdzie jednak nie tylko on krew otrzymał. Bujawid za służbę co nieco jej otrzymał, jednorazowo. I na zachętę głównie. Jan coś czuł, że kolejna decyzja srogo kopnie go w tyłek ale i drzewo dokarmił po trzykroć jak Glandego. Zasadniczo nie wiedział co się stanie. Wygłodzona panna z drzewa, polowała na wampira. Osłabiona mogła być lub zaślepiona głodem. Choć i chęcią zemsty. Janek przy drzewie podjął kolejne eksperymenty. Był w końcu krwi Tzimisce, odkrywcą.... Czasami dzwonkami uderzał i drzewu śpiewał. Bujawida podpytawszy co Leszy drzewom śpiewał. Słowa sobie nawet spisał i rytm... Choć śpiewakiem był mało wybitnym. Liczył, że lipie radość sprawi. Gdy piła z niego i drugi raz zaraz potem począł z kolei do drzewa mówić. Powtarzał jak mantrę drugiej nocy i trzeciej. Potrafił to samo zdanie gadać w kółko i trzy godziny.
- Zaatakuj go tylko jeśli w pułapkę wciągniesz. Bez ryzyka dla siebie. Wbij kołek w serce, przeżyje choć wyglądać będzie jakby umarł. Słońcu nie pokazuj. I oddaj go do dawnej Leszego siedziby. Kara go spotka po stokroć gorsza od śmierci. Pilnuj siedziby do jego Jana powrotu. - czy gadanie takie miało sens? Czy panna słyszała? Czy mógł jej to rozkazać lub z własnej woli go usłucha? Czy krew którą wlał w drzewo obficie wzmocni ją? Tak, że podoła swej zemście lub jego zadaniu? Tak sobie Janek umyślił i był niemal pewien, że jedynym pewnikiem była śmierć jego. Gdyby na początku swej przygody z krwawą lipą wszedł w ustęp w niej stworzony. Taki zachęcający... się zdawał.

Janek tak sobie dumał pod koniec nocy drugiej. Doszedł do wniosku, że Bujawida też trzykroć napoi. Potem okazji już może nie być. Stary natomiast walczył o przetrwanie. Lojalność była w nim krucha. Ojciec Janowy by mu błędu nie wybaczył. Nakazał gospodarzowi też, że gdyby wąpierza dostał z kołkiem w sercu. Schować do piwniczki. Kołka nie ruszać. Pilnować w dzień i noc. I niech jemu ani synom czy córce do głowy nie przyjdzie krwi jego ruszać. Gdy Bujawid patrzył na niego osłupiały Janek mu rzekł, że szansa na to niemal żadna. Jednak lepiej dmuchać na zimne. Gdyby natomiast ktoś rozkaz złamał, o głowę skróci. Rodzinie Bujawida rzekł również, że kto wiernie służy ten dłużej żyje i nagroda może go spotkać. Janek dalej myślał i dalej dumał... co z tego wyjdzie.

 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 30-07-2017 o 18:34.
Icarius jest offline