Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-07-2017, 11:30   #68
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację

Kieszenie zabitego przez Mealera pirata zdecydowanie nie były skarbcami Ni, boga czczonego w Kanonie, którego świątynie ponoć kryły bogactwa o których żadnemu śmiertelnemu się nie śniło. Ledwie dwie srebrne riv’y i garść miedzianych zabrał elf swej zdobyczy, która to zdobycz i tak owych “skarbów” już nie potrzebowała. Demon miał jednak przy sobie coś, co być może wartość większą miało niźli te liche monety. Przedmiotem tym był amulet, który to nieboszczyk na szyi miał zawieszony, a który zakrwawioną różę przedstawiał, otoczoną pierścieniem z cierni. Róża wyrzeźbiona była w jednym, sporych rozmiarów kamieniu, który lśnił w promieniach słońca jakby w swym wnętrzu krył żywy płomień.

- Umiera - odpowiedziała Silli, nawet na krótką chwilę wzroku swego na Roisin nie przenosząc. Stała o krok od zakrwawionego, naznaczonego licznymi ranami ciała Grosh’a i na dobrą sprawę nic nie robiła. Była, co podobno niekiedy wystarczało, czy jednak w chwili, w której przyjaciel do Ogrodu Dusz odchodził?
- Wreszcie się doczekał - do głosu lwicy dołączył i ten, którego Roisin mogłaby ze spokojem ducha nigdy więcej nie słyszeć. Nat najwyraźniej przeżył i na pierwszy rzut oka z całej zabawy wyszedł bez lekkiego nawet draśnięcia. Mina jego i głos, w przeciwieństwie do Silli, która żadnych emocji nie zdradzała, pełen był smutku. Widać nadchodząca śmierć demona większe znaczenie dla niego miała albo też nie chodziło w tym smutku o konającego, a o tą która przy nim klęczała, nadal, głucha na wszystko, próbując siły witalne mu zwrócić. Starania te, zgodnie ze słowami lwicy, zakończyły się niepowodzeniem. Roisin wyczuć niemal mogła chwilę, w której Grosh odszedł, przemieniając się w nieruchomą, pustą skorupę złożoną z ciała i kości, która niczym porzucony, nikomu już niepotrzebny worek mięsa, leżała na pokładzie “Gołębicy”. Śmierci demona towarzyszył bowiem chłód, który przenikał serce i na myśl przywodził cmentarz o poranku, gdy mgła jeszcze wisi nisko, a słońce niechętnie pierwsze swe promienie wychyla znad horyzontu.
Zaraz po nim nastała cisza, podobna tej, która okrywa świat o najmroczniejszej z godzin, kiedy ci którzy w noc na łowy się wybrali zdążyli już do swych kryjówek się udać, a ci którzy dopiero wyjść mieli, wciąż niepewni byli czy bezpieczny czyn to będzie, czy też za rogiem drapieżnik na nich czekał, gotów rozszarpać swymi szponami i kłami.
Na koniec pojawił się zapach świeżej ziemi, tej, która całkiem pasowała do okoliczności, bowiem grobowej. Zupełnie jakby ktoś świeży grób wykopał, tu, na pokładzie elfiego okrętu, na pełnym morzu.
- Przyjęty zostanie do mych Ogrodów z szacunkiem na jaki zasłużył chroniąc mą wybrankę. Pokój mu będzie i odpoczynek zasłużony - odezwała się Fira, głos jednak do wilkołaczki nie należał. Głuchy był i jakiś taki straszny chociaż niósł i nadzieję, jednak tą odległą, nie do tego świata należącą. Zarówno Nat jak i Silli, odstąpili zgodnie i z równą zgodą pochylili głowy przed Panią Śmierci, bowiem z nikim innym owych odczuć pomylić się nie dało, jak z samą Taharą.
- Zajmijcie się rannymi i poległymi - nakazała bogini, ust swej kapłanki w tym celu używając, po czym powolnym krokiem oddaliła się w kierunku rozmawiających ze sobą Galadiona i Illisira.


Najpierw bitwa, po niej wizyta samej Pani Śmierci, w końcu i decyzje, które podjęto, nie przeszły bez echa. Liczba poległych była znaczna bowiem i na równego sobie przeciwnika trafili. Z tego też powodu dodatkowy statek stał się łupem wielce problematycznym, który to problem postanowiono rozwiązać przy okazji pozbywając się kłopotliwego ładunku, w postaci drużyny skazańców zdążających do Vole. Galadion objął władanie piracką jednostką, przy okazji zabierając na ów okręt czworo towarzyszy z Ravilli. Czworo, bowiem tylko tylu bitwę przeżyło. Zarówno Zamir, jak i Aria, a także Melfis, wraz z resztą poległych oddani zostali morzu. Zadanie złożone im na głowy przez demoniczną posłankę żniwo swe zebrać widocznie postanowiło zanim stopy członków drużyny dotkną chociażby piasków plaż Vole Kes.
Silli oddelegowana została by zająć się Firą, która utraciwszy przytomność po wizycie bogini, nadal jej nie odzyskała. Oddano im jedną z kajut znajdujących się blisko tej, która kapitanowi była przypisana, a które to niewiele różniły się pod względem wystroju, od kajut na “Gołębicy”. Sam statek był solidną konstrukcją, nie pozbawioną wygód ale i ukrytych pomieszczeń i przejść o czym dość szybko przekonała się Roisin, której to Galadion zlecił zbadanie wnętrza okrętu, który to “Krwawą Gwiazdą” się zwał. Do pomocy otrzymała Nat’a, który jednak szybko zostawił ją samą i ruszył by zwiedzanie odbyć na własną rękę. Maelar z kolei oddelegowany został do czuwania na deskach pokładu wraz z sześciorgiem swych braci i jedną siostrą, którym to Illisir nakazał towarzyszyć aniołowi.
Nim nadeszło południe “Gwiazda” wraz z nową załogą i kapitanem, oddzieliła się od “Gołębicy” i wznowiła rejs swój, mający na powrót przywieźć ją do ziem na których rosły drzewa, z których powstała.


Dalsza droga przebyła bez kłopotów i bez spotkań, które wymagałyby długich opisów czy też miały większe dla przygody znaczenie. Kilkukrotnie na horyzoncie pojawiały się żagle innych jednostek, jednak nikomu nie paliło się do nawiązywania kontaktu z pirackim statkiem. Galadion nakazał bowiem utrzymanie bandery Vole, co biorąc pod uwagę cel, do którego zmierzali, mogło ale też nie musiało okazać się dobrym rozwiązaniem. Na ich szczęście, tym razem los był im łaskawym, dzięki czemu zdążyli zarówno odpocząć po walce, rany podleczyć jak i nabyć nieco nowej wiedzy, co tyczyło się zarówno Roisin, jak i Mealera, który wszak marynarzem nie był, a jedynie z konieczności musiał za takiego robić.


Im bardziej zbliżali się do celu, tym bardziej wzrastało napięcie wywołane ryzykownością podjętego przedsięwzięcia. Wszak gdyby w obecnej chwili zostali odkryci i zaatakowani ich los byłby przesądzony, a już na pewno los członków załogi, których wszak misja zlecona przez demonicę, nie chroniła. O ile o jakiejkolwiek ochronie można było mówić, co biorąc pod uwagę los jaki spotkał połowę drużyny, tylko podkreślało stopień poświęcenia elfów. Ci jednak nie wykazywali żalu czy niechęci do zakładników klątwy. Wręcz przeciwnie, z chęcią udzielali rad i uczyli ich nowych umiejętności, a także dzielili się wiedzą związaną z ziemiami na które się udawali. Wiedza ta, niestety, zbyt wielka nie była i w większości tyczyła się sposobów toczenia bitw morskich i rozpoznawania bander niż tego, co na nich czekało na lądzie. Jakby nie spojrzeć, marynarze życie swe spędzali na wodzie, z mieszkańcami Vole do czynienia mając jedynie w trakcie potyczek i ewentualnie, w trakcie wyciągania informacji z jeńców, czym jednak żadne z siedmiorga oddelegowanych się nie zajmowało.

W końcu jednak ich oczom ukazało się Vole, z jego wysokimi szczytami i równie wysokim brzegiem.


Galadion, co jak nic o jego rozsądku świadczyło, postanowił nie wpływać do żadnego z portów, ograniczając się do podrzucenia drużyny w miejsce niezbyt oddalone, za to znacznie mniej zaludnione, a przynajmniej takie sprawiające wrażenie. Wąski pas piasku stanowiącego plażę, pozwalał mieć nadzieję na odnalezienie drogi na górę, a stamtąd dalej, ku twierdzy Nester. Tak oto nadszedł czas pożegnań i czas stawienia czoła kolejnym niebezpieczeństwom, z których mogli ale najpewniej z życiem ujść nie mieli.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline