Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-07-2017, 19:51   #20
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
How sweet to be a Dad...



Baza Matrix, noc
Heen miał wrażenie, że spał dwie sekundy.
I to w dodatku niezbyt komfortowo, bo coś lub ktoś nie pozwalało mu na sen.
Dochodząc do siebie, poczuł dłoń Mazz poruszającą się w górę i w dół po jego brzuchu i klatce piersiowej. Nie było w tym żądzy, raczej zwykła potrzeba bliskości.
- Śpisz? - mruknęła szeptem, wyczuwając zmianę oddechu.
- I kamienie nie mogłyby spać pod tym dotykiem Mazie. - Ziewnął wykrzywiając gębę, co zadawało kłam jego słowom. Otworzył oczy i rozejrzał się odruchowo.
Wokół panował mrok.
- To śpij. - Logika wypowiedzi Rudej nie poprawiała się wraz ze wzrostem poziomu świadomości Heena. - Ja nie mogę - dodała jakby to miało wyjaśniać wszystko.
Włączył Low Lite by ją widzieć i przesunął dłonią po jej ramieniu.
- Co jest skarbie? - spytał bardziej przytomnie.
- NIe wiem… - przyznała szczerze. - Jakieś to wszystko… dziwne. Boję się, że wdepnęliśmy w spore gówno, Luc.
- Spore, ale z niego wyjdziemy. Kilka osób dzieli nas od normalnego życia. Nie policja, nie korpo, nie rząd. Tylko kilku skurwieli, to nie tak dużo mała.
- A potem co? Domek z białym płotkiem? - Mazz zaśmiała się lekko próbując przerwać wir myśli. - I pies?
- Pies - zgodził się pieszcząc leniwym ruchem jej obojczyk. - Co niedziela w innym smaku. Płotki i domki - westchnął - widziałem takie rzeczy w planach przed Fili. Chyba teraz bym nie potrafił, ty zresztą też. Zawsze możemy dla rozrywki obalić jakiś rząd w Ameryce Łacińskiej, wsadzimy na stołek Aliego, a on uczyni z tego Dinotopię, coś się musi dziać, nie?
- Dinopię - zaśmiała się cicho w ramię Luca. Odgięła głowę nieco by spojrzeć na niego w ciemności. - Czuje się staro przy nich wszystkich - mruknęła. - My też tak wcześnie zaczynaliśmy?
- Nie, to wygląda jak jakaś błazenada. Banda dzieciaków, którym dano sprzęt i puszczono do romantycznej walki o wolność. Myślę, że ktoś stoi za tym M. I daje masę wolnej ręki tym dzieciakom, bo wie że sami z siebie zrobią taki burdel jakiego oczekuje.
- No ta dwójka wyglada mi na burdelorobiących od kopa… - zamruczała udając francuski akcent Dominique. - MIałam wrażenie, że to dwie kobry. Chociaż ona bardziej niż on. Ty chyba patrzyłeś na dwa inne cosie… - docieła ale bez jakiejś megazazdrości.
- Dlatego wyszedłem, ona działa jak… - wsunął ramię pod jej kark i objął - narko na ćpuna. A jej brat…? Ten, jak mu tam, zapomniałem jak się nazywał… Nie chodził po ryżym łebku? - Pytanie zdawało się być retoryczne. W głowie Lucifera nie chodził tylko dlatego, że był skoncentrowany na jego siostrze i nie miał pociągu do mężczyzn.
- Chodził - przyznała z łatwością Mazzie .- Ale… to było zbyt idealne. Taka parka? Idealne bliźnięta. Nie znam się na tym, ale bliźnięta różnej płci mogą być idealnie podobne? - peplała cichutko wtulona w reportera.
- Mogą. Ale może to klony wyhodowane sztucznie i dorżnięte elektroniką… Nie wiem. Nie zapraszaj go na trójkąt, bo jeszcze zmienię orientację - zażartował całując ją delikatnie w ramię.
- Ok. Ale nie obiecuję co się stanie, jak mnie zostawisz na dłużej samą - rzuciła żartem. - Swoją drogą… M. ma wejścia u burmistrza nNYC? Ciekawe, nie uważasz?
- To takie dziwne? Władza państwowa musi się ścierać z korporacjami. Gdzieniegdzie jest juz jedynie fasadą, a tu jeszcze policja… Ratusz w dupie, ludzie antykorpo w dupie, nawet sojusz władz miasta z M. by mnie nie zdziwił, a kontakty same? Czemu nie.
Ruda mruknęła coś na kształt zgody z Luciferem. Przez dłuższą chwilę nic nie mówiła i gdy Heen miał wrażenie, że zasnęła odezwała się ponownie:
- Kocham Cię, Luc - wyznanie poleciało w ciemność.
- Ja Ciebie też… - odpowiedział całując ją w czoło. - I postaram się nie zostawiać Cię na dłużej z jej bratem.



Kolejna pobudka była wywołana dłońmi znacznie mniejszymi od dłoni Rudej.
- Spiiiiiiis? - szept chłopczyka wciąż brzmiał jak ósmy cud świata. No może o tej porze, siódmy. Albo szósty. - Tata? - szept nasilił się.
- Euuuuhmm… - Luc ziewnął przeciągle i otworzył oczy. - Już chyba nie.
- Aha. - Malec władował się w prawy bok Heena. Ruda spała obok zakopana w pościel, na brzuchu, widoczna była jedynie goła noga wystająca spod kołdry. Ciche pochrapywanie potwierdzało głęboki sen. Pokusa nagrania była kusząca, ale uwagę Luca odwrócił synek:
- D. pisała i chciałaby się spotkać, wies? I mogę jechać dzisiaj? - Ali pachniał żelkami, które chyba przeżarły się już przez jego skórę.
- Na razie nie ma opcji mały. Odpisz jej, że jesteśmy u jej znajomych i przez parę dni nie bardzo możemy się wychylać. Powinna zrozumieć.
- No to co ja mam robić? - Alisteir fochnął się na całego. - Nudy tutaj - wykrzywił się niemiłosiernie. - A ty ciongle śpis.
- Boże… - Solos jęknął i przeciągnął się. - Dobra - dodał po chwili tłumiąc ziewanie - zaraz zobaczymy co tu można porobić, idę pod prysznic, a ty ubierz się. - To mówiąc zwlókł się z łóżka.
- Jestem głodny… - rzucił synek już nieco mniej obrażonym tonem - … zjadłbym konia z kopytami i siodłem - dorzucił określeniem, które w jego ustach brzmiało obco, ale zaspany Lucifer tego nie wyłapał.
Kiwnął tylko głową i poszedł się odświeżyć.

Gdy wrócił ubrał się po cichu by nie budzić Rudej. Skoro nie mogła usnąć w nocy pewnie zmorzyło ją późno i nie chciał odmawiać jej dłuższego snu. Dopiero wtedy sprawdził która godzina.
I zdębiał.
- Alisteir? Wiesz która jest godzina?
- Nje, a co? Ty wies? - spytał mały cwaniak.
- Jest przed czwartą, jest noc - Luc przeciągnął ręką po twarzy. - Idź spać, rano pójdziemy na śniadanie i zobaczyć co tu jest do zajęcia się by przegonić nudę.
- Ale mi się nje chce spać jus. - Ali narzucił kapturek dinkowej bluzy i założył rączki na piersi. Spojrzał buntowniczo na ojca. - To Ty idź spać, a ja pójdem sam. Wrócę nim się zbudzisz. OK? - W jego oczkach apaliły się iskierki chochlika.
- No żesz ja pierdole - solos mruknął ledwo słyszalnie pod nosem. - Nie, nie ma takiej opcji. Sprawdzimy czy jest Cię z kim zostawić byś się czymś zajął, jak nie to wracasz tu. - Sięgnął po kurtkę i ją założył. - I to nie są negocjacje. - Zbliżył się do drzwi otwierając je i czyniąc gest jakby chciał puścić małego przodem.
- Aha. - Ali się szybicutko rozpogodził i ruszył do wyjścia podciągając na tyłeczku spodnie. - A ty jesteś dobry w te klocki, tata?
- W jakie klocki?
- No negocjacje. - Ton synka był cierpliwy jakby tłumaczył komuś nieco otępiałemu najprostsze rzeczy.
- Radzę sobie, a czemu pytasz?
- A nauczysz mnie?
- Czemu nie, ale nie teraz. - Uśmiechając się pogłaskał dzieciaka po dinokapturku.

Zastanawiał się czy przy pseudoportierni ktoś tam w nocy pełni dyżur. Viola była po siódmej, kiedy przyjechali czyli z dziesięć godzin temu. Wątpił by uroczo-głupiutka blondynka siedziała dalej, a jak nie ona to zastanawiał się kto. 50% na to że ktoś tam w nocy siedzi i 50% że to kobieta. To dawało 25% szans, że będzie z kim upierdliwego malucha zostawić. Jak jeden do czterech w samej teorii.
Niewesoło, ale i bez tragedii.
Kampus wyglądał na uśpiony, gdy wyszli chociaż w oddali Luc zauważył kilkanaście sylwetek w równym szyku. Najwyraźniej członkowie Matrixa poddani byli również i dyscyplinie żołnierskiej, bo równy krok i echo niewyraźnych odgłosów zagrzewających do dalszego wysiłku dobiegało nawet i tej części bazy.
- Co oni robią? - Zaskoczony Alisteir szedł tyłem obserwując ćwiczących .- My też mamy tak biegać?
- Nie, a jak ktoś nam każe biegać przed czwartą rano to będzie awantura - mruknął Heen spoglądając spode łba na ćwiczących.
Musztra jak w wojsku.
Z jednej strony romantyczny bunt i młodzież na ochotnika wstępująca w te szeregi, z drugiej ktoś ewidentnie robił z Matrix prywatną armię.
- Pewnie też nie mogą spać, to biegają - skłamał. - Różne rzeczy ludziom do głowy przychodzą - dodał kierując się do baraku w której mieściła się sala odpraw.
- A tobie tata jakie przychodzą? - spytał Ali wchodząc przez drzwi. Do tej pory szedł całkiem spokojnie, przy drzwiach wsunął ciepłą łapkę w dłoń Lucifera.
- Zdecydowanie przyjemniejsze - mruknął orientując się po podążeniu za pierwszą myślą, że jak zostawi Aliego z jakąś dziewuchą w portierni, to zostanie w pokoju sam z Mazz. A nie wiedział ile ma trwać leczenie syfa jaka zaaplikowała mu Sashka lub córka Lugo.
Jęknął w duchu.
- Po prostu inne - skończył wchodząc do środka.

Na portierni siedział Jurek, poznany wcześniej przez Luca w Matrixowym pubie.
Na widok wchodzących Heenów pomachał na powitanie i uśmiechnął się.
- Hej! Nie możecie spać?
- Ja i owszem, popieram sen, ale Ali się nudzi i głodny. Myślałem, że Viola ma jeszcze dyżur i go z nią zostawię, albo coś… - Luc rozejrzał się zbity z tropu.
- Hmm… grupa maluchów - na te słowa Ali zrobił oburzona minę - zaczyna zajęcia dopiero koło 9. Ale kantyna jest otwarta, na pewno się znajdzie coś do jedzenia. Możecie znaleźć coś do szamania tam, i wrócić. Ja mam dyżur do 8, mogę się zająć pokazaniem Aliemu co i jak. - Jurek wyglądał i zachowywał się jak ucieleśnienie cierpliwości.
- Nie trzeba, coś do żarcia wystarczy. - Heen uśmiechnął się i pociągnął synka do kantyny.
- Ok! - Jurek nie przejął się jakoś odmową. Ali za to zatoczył kółko drepcząc obok ojca i rozpoczął z nim marsz ku jedzeniu.

W kantynie było pusto, na szczęście funkcjonowały dystrybutory spożywcze. Dopiero na ich widok Heen zorientował się jak sam jest mocno głodny. Poprzedniego dnia zjadł tylko chińszczyznę z rana, a potem nie było kiedy. Do tej pory głód skrywał się pod adrenaliną i próbami odespania. Teraz na widok maszyny z żarciem eksplodował na całego.
Wybrał jakiś placek z gęstym sosem (przynajmniej tak wyglądąła wizualizacja graficzna obok nr potrawy), Alisteir zaś zdecydował się na mięsno-ryżowe kulki.
Chłopiec majtając nogami podczas posiłu zagadywał o rózne kwestie, jednak na większość z nich Lucifer nie mógł mu odpowiedzieć. Sam niewiele wiedział. “A co to za miejsce?”, “ile tu zostaniemy?”, “co tu można robić?”, …
I tak dalej.
Solos musiał mocno kombinować, by nie powtarzać po prostu “nie wiem”, na większość tych [pytań. Zagubienie i epatowanie niewiedzą nadszarpnęło by jego autorytetem jako ojca, podczas gdy chłopiec już teraz zachowywał się jakby miał go ‘tyle o ile’.


Do kabiny trafili z pół godziny po wyjściu z niej, Mazz spała w identycznej pozycji w jakiej ją zostawili, jakby nie przebudziła się nawet na moment podczas ich krótkiej eskapady.
- Kładź się spać, rano załatwimy Ci jakieś zajęcie - Luc mruknął do syna rozbierając się i kierując ku łóżku.



Kolejna pobudka wyrwała go z ciepłego kokonu i wywołała. przez jego poderwanie się. jęk protestu z ust Rudej.
- Co tu się wyprawia? - zajęczała wtulając się mocniej.
Na wyświetlaczu pojawiło się powiadomienie o pilnym połaczeniu oczekującym z VR.
- Noż ja pierdolę, potrzebuję urlopu - Solos ni to mruknął, ni to warknął rozespany i odebrał połączenie.
Zestawione połączenie podziałało jednak orzeźwiająco.
Dzwoniła Sara.
- Luc, zbieraj się. Wylot za 42 minuty.
- Dobra, zaraz będę gotowy - odmruknął i rozłączył się.
Znów się przeciągnął i rozejrzał za Alisteirem.
- Zbieraj sie BigAl, zaraz znajdziemy ci coś do roboty jak polecę coś załatwić - rzucił orientując się, że… Aliego w pokoju nie było.
Zostawione były za to dwie wiadomości na skrzynce Luca.
Jedna od synka:
Cytat:
@LVDHeeN
Od: AlisteirVDHeeN
Temat: <brak>
Poszłem do kantyny. Ja, Ali.
Druga od Jurka:
Cytat:
@LVDHeeN
Od: GRG
Temat: Biuro rzeczy znalezionych
Zgubiłeś syna? Znalazł się. Jest cały.”
- Nie mam siły… - Siedział na łóżku wpatrując się tępo w ścianę, po czym odwrócił się do Rudej i pogłaskał ją po odkrytym udzie.
- Jak chcesz to możesz pospać i odpocząć, a ja do Chell polecę sam. To tylko kwestia nagrania filmiku.
- Już raz tam puściłam Cię samego. Na co nie masz siły? - Rzeczywistość dobijała się do Mazzy powoli.
- Alisteir obudził mnie przed czwartą, bo głodny i się nudził. - Westchnął i wstał zaczynając się ubierać. - Poszliśmy do kantyny zjadł, wróciliśmy… miał się położyć zanim nie wstaniemy. Ale właśnie buszuje po bazie.
- Witamy w klubie. Młody ma najdziwniejsze godziny aktywności, a mnie nie udało się znaleźć przycisku off. - Ruda zbierała się z wyrka rozczochrana i zaspana z odgniecionymi śladami prześcieradła na pośladku.
- Leć pod prysznic, ja miałem przed czwartą. Zaspany powlokłem się tam zanim ogarnąłem o której mnie zbudził. Skoczę sprawdzić czy Ed się nie rozmyślił i pójdę po zgubę. Spotkamy się na zewnątrz.
- Dobra. Pamiętaj na niego nie wrzeszczeć. - Ruda podyrdała do łazienki po drodze jeszcze wyplątując stopę z termokoca.


Edek za to otworzył drzwi zwarty i gotowy chociaż odzywał się szeptem, nie chcąc najwyraźniej drażnić niedźwiedzia aka śpiącej Kiry.
- Sara dzwoniła. Gotowy? - Koszulka “Punk is NOT dead” porozciągana i wyblakła od ciągłego prania dumnie świadczyła o pozytywnym nastroju Nożycorękiego.
- Jak się nie rozmyśliłeś to możemy lecieć, ale przemyśl to jeszcze, tam jest chujowo i śmierdzi jak na wysypisku… - Solos urwał z żartobliwym błyskiem w oku i zaniuchał teatralnie. - Brałeś prysznic?
W odpowiedzi dostał kuksańca.
- Pamiętaj kto cię wyciągał. Byłem tam. Wąchałem Cię. Żyję jedynie dzięki wszczepom. - Edzio zamknął drzwi z cichym klikiem zamka. Zarzucił kurtkę pilotkę - wyglądała na nową - i zatarł ręce odpalając następnie fajkę. - Ciekawy jestem, czy tutaj wszystkie panny wyglądają tak zajebiście - rzucił z szerokim uśmiechem rekina.
- Pierdolony raj - mruknął Luc. - Dla kogoś kto jest wolny.

Idąc korytarzem zastanawiał się co zdążył zmajstrować Alisteir, Jurek nie epatował w wiadomości jakąś złością, co znamionowało, że gnojek mógł nie nawywijać. Mimo wszystko Lucifer czuł się źle. Przejebana sytuacja, gdy bachor rozpuszczony i nadaktywny a ani zdzielić go po dupsku ani choćby podnieść głos. Niemrawo zagadując z Edkiem doszli w końcu do drugiego baraku i pseudoportierni.

Tym razem napotkali całkiem spory tłumek.
Kilkanaście osób, większość przygotowanych do jakiejś akcji, przynajmniej tak założył reporter widząc większość pod bronią, tłoczyło się przy recepcji, obecnie ogarnianej przez wysokiego chłopaka oraz synka reportera.
Ali miał na głowie założony niewielki zestawik głosowy z jedną soczewką, siedział na fotelu recepcjonisty i najwidoczniej czuł się mega ważny wydając podchodzącym niewielkie płaskie ekraniki. Mimo tłumu, i rozmów, hałas nie ogłuszał i słychać było wyraźnie Jurka komenderującego i wydającego przydziały.
Podchodząc do stanowiska Lucifer wzrok miał twardy i znamionujący kłopoty. Zbliżył się do chłopca udającego, że komenderuje całą tą młodzieżową ferajną i zmierzył go spojrzeniem dalekim od “jak się cieszę, że mały się znalazł”.
- Miałeś czekać w pokoju - powiedział zimnym głosem.
Mały rozpromieniony i cały dumny z fuchy uśmiechnął się na widok ojca. Jednak minka mu zrzedła, gdy usłyszał pierwsze zdanie.
Pokręcił głową.
- Nje, miałem spać. Ale mi się nie ciało jus. A Jurek mówił, że mogem zaczekać tutaj. To co cię miałem budzić? - Niewinne spojrzenie przypominało spojrzenie Kiry.
- Słuchaj Ali, musisz zdecydować, czy będziesz się mnie słuchał, czy nie. Jeżeli nie, to zawiedziesz mnie. Bardzo.

Mały wybuchł płaczem.
Pobladł i dosłownie zalał się łzami.
Nie wydawał przy tym żadnego dźwięku.
Wpatrywał się jedynie w ojca trzęsąc się coraz mocniej, a małe paluszki zacisnęły się kurczowo na blacie stanowiska recepcjonisty.
- Synku… - Lucifer pochylił się lekko nad Alisteirem i delikatnie położył mu dłonie na jego dłoniach. - Kocham cię i się o ciebie martwię, jest niefajnie jak latasz tak i nie wiem co się dzieje, ok?
Zza pleców Heena rozległ się lekki śmiech.
- Widzę, że mamy tu pierwszy przypadek faceta, który nie boi się własnych uczuć. Bravo! - to ostatnie rzucone zostało z wyraźnym francuskim akcentem.
Ali chlipnął cicho i lekko skinął główką, a Luc uśmiechnął się do malca i poczochrał go po głowie.
- No już BigAll - powiedział udając pewność siebie i przed samym sobą, że kolana mu nie zmiękły nic a nic pod głosem dobiegającym zza placów. - Ja, Mazz i Edek lecimy coś załatwić, Kira potrzebuje trochę spokoju. Nie bardzo jest kto żeby się tobą zajął, więc po prostu muszę ci zaufać. Będziesz grzeczny, nie?
- Mają tutaj niezłe przedszkole - Dominique pochyliła się nieco do Aliego, rozsiewając wokół delikatny zapach perfum, który kojarzył się z owocami pomarańczy i wanilią - ale nie wiem czy Ali powinien pójść na zajęcia… - Spojrzała zielenią oczu na zapłakanego chłopca w dinkowej bluzie. - Są dość trudne. Dużo się dzieje - uśmiechnęła się lekko - a i nauczycielka jest wymagająca.
Synek zapatrzył się w piękność przed nim bez słowa i pokręcił lekko główką.
- Ja chcem… - wyszeptał w końcu gdy dziewczyna rzucała spojrzeniem od ojca do syna.
Solos wyglądał jakby się wahał.
- No dobra - powiedział w końcu. - Pokaż im co potrafisz, jak tym dzieciakom koło cioci Mo, ale bez szaleństw i nie łaź nigdzie bez pytania kogoś czy mozesz, ok? - Mówiąc to posłał brunetce wdzięczne spojrzenie.
- Ok - Ali pokiwał głową ponownie jak mała maskotka.
- Jurek cię zaprowadzi - Dominique puściła do malucha oko - tylko pamiętaj. Waniliowy pudding jest paskudny. Nie wymieniaj czekoladowego, ok?
Mały zrobił oczy jak dwa spodki i kiwnął główką raz jeszcze. Zdjął zestawik.
- Lepiej, żeby ktoś inny, może Maya? - Lucifer zareagował natychmiast na słowa zielonookiej Francuzki. - … - I się zaciął, bo po pierwsze przy dzieciaku nie chciał mówić o jego fobii wywołanej przez Dana, a po drugie zdał sobie sprawę, że chłopiec spędził poranek z zupełnie nie znanym mu mężczyzną kończąc w robiącej harmider grupie młokosów.
- Jurek daje radę. - Dominique rozejrzała się udając sprawdzanie nim jej spojrzenie spoczęło na Lucu. - Mam przydział na Ciebie. - Uśmiechnęła się lekko oglądając Heena od stóp do czubka głowy. Głowy w której intuicyjnie roiło się wiele pomysłów na to co może oznaczać przydział. Gdyby to zobrazować, to osoby przed 21 rokiem życia miały by wzbronione oglądanie tych myśli.
Ali w między czasie obszedł stanowisko recepcji i podszedł do ojca się przytulić.
- Przepraszam - wymamrotał, a Luc pochylił się by go objąć i pocałować w czoło. - To idem. Tylko wróć.
Oderwał się od Luca i pomaszerował w głąb budynku. Jurek nadal zdawał się zajęty ogarnianiem tłumku, tym razem bez pomocnika.

- Dzięki Dominique… - Heen starał się brzmieć normalnie. - Niełatwo… - machnął ręką. - Przydział?
- Wylot za niecałe dwadzieścia minut. Obstawa dla Ciebie. - brunetka tłumaczyła jakby z namysłem - Brzmi znajomo?
- Zależy co rozumiesz przez obstawę. I raczej nie będzie kłopotów. Przynajmniej nie spodziewam się.
- Oh… użyłam złego słowa? - Dominique zdziwiła się nieco - Obstawa ma wiele znaczeń? - uniesione ironicznie brwi świadczyły o sarkaźmie.
- Ma kilka. Po prostu nie załapałem, że jestem uznany za potrzebującego obstawy i jednocześnie aż takim VIP aby przydzielono mi takiego Anioła. Stróża. - Ostatnie słowo dodał po krótkiej chwili, tak że wyrażenie zabrzmiało delikatnie dwuznacznie.
- Najwidoczniej zołza uznała, że równowaga musi zostać zachowana. Dla każdego piekielnika wypada jeden anioł - padła wypowiedziana leniwym tonem odpowiedź.
- Ale jakąś broń dostanę nie? - spytał, a Dominique pokiwała na to głową i wskazała kciukiem na siebie. - Rozumiem obawy przed tym co może się stać gdy dac gnata piekielnikowi, ale obiecuję być grzeczny. W miarę. Hm… albo może po prostu nie rozrabiać jakoś mocno.
Brunetka przysunęła się nieco ku Lucowi i pochyliła odrobinę, kładąc ramię tuż obok Heena na kontuarze recepcji. Wyglądało to tak jakby w ostatniej chwili zmieniła zdanie i zamiast na ramieniu reportera, dłoń opadła na blat.
- Nie składaj obietnic jakich nie możesz dotrzymać. - Idealna twarz znalazła się nieco bliżej i Heen dostrzegł złote punkciki zatopione w zieleni oczu.

Tylko na moment nim objął ją i wpił się ustami w jej usta, a dłonią przesunął po plecach w dół, ku…

Przynajmniej tak działo się w jego głowie.
Otrząsnął się lekko.
- To zmykam wybrać sobie coś, czym w razie czego bardzo niegrzecznie złamię pewne obietnice. - Uśmiechnął się i na lekko miękkich nogach zmienił pozycję, która znamionowała zarówno dystans jak i chęć przysunięcia się bliżej. - Serio mówię o gnacie Dominique. Raz tam byłem nawet bez cyberware, nie chcę powtarzać doświadczenia.
Był pewien, że coś z jego marzeń na jawie zostało dostrzeżone przez dziewczynę. Widział to w jej oczach, gdy odsuwała się w dłoni dzierżąc tabliczko-podobną przesyłkę jak wszyscy inni. Najwidoczniej to po nią sięgała chwilę wcześniej.
- To nie do mnie zamówienie. - Wzrok brunetki powędrował w dół na czytnik a postawa i ton głosu straciły na tak silnej intensywności. Można było znów oddychać, a i puls zwalniał i pozwalał funkcjonować normalniej. - Jurek zapewne ci wszystko przekaże. - Ruchem brody wskazała w kierunku, gdzie znajdować się miał recepcjonista.
Kiwnął głową czując się jakby wynurzył się na powierzchnię po długim nurkowaniu. Z pewną ulgą i żalem jednocześnie. Z trudem oderwał od niej spojrzenie i skierował się do wspomnianego, aby pogadać z nim o broni na akcję w Chell.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline