Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-07-2017, 20:10   #8
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację

Po przebudzeniu Alexander zawezwał do siebie Teodora, starego pomocnika, którego miał na potrzeby opieki nad scriptorium. Staruszek miał już na karku sześć krzyżyków i guzdrał się ze wszystkim jak mucha w smole, ale do swych obowiązków podchodził z jakąś metodyczną pasją i skupiał jedynie na nich, przez co finalnie robił więcej niż ktoś szukający okazji do obijania się, lub prace mieszający ze swoimi sprawami. Alex kazał mu wyjąć wszelkie dokumenta związane z regulacją powinności lennych, oraz te co wykorzystywane były do wytworzenia specyficznego niebytu prawnego Kocich Łbów. Wszelkie zwoje Teodor miał złożyć w uprzednio przygotowanej skrzyni i zająć się drobnymi porządkami, aby upewnić się przy tym że nic przegapione nie zostało. Alexander nie znał się ani na prawie, ani n finansach, a przeglądanie zapisków nużyło go. Sam fakt, że kogoś takiego Elijah uczynił zamkowym kanclerzem potwierdzał jego prawdziwe zamysły i plan gnębienia sługi.

Zdał sobie sprawę, że powinien poćwiczyć z bronią względem tego co czekało go…
“Co czekało Ich” - poprawił się w myślach wspominając wieczorną rozmowę z Ailą.
Nie był zadowolony. Pozbyć się jej z zamku może i chciał, bo była lekkim zagrożeniem dla jego planów, ale nie w ten sposób. Gdyby banici zrobili jej coś w jego obecności nie wybaczyłby sobie tego nigdy. Tu na zamku była rywalką względem względów sire, ale poza zamkiem, w obliczu bezpieczeństwa wręcz poczuwał się do opieki. Zresztą łapał się już czasem, że do jej ewentualnego zniknięcia z Kocich Łbów też miał coraz bardziej stosunek ambiwalentny. Wspomniał jak tu było zanim przybyła do wuja i zdecydowała zostać. Jakoś… smutniej.

Odgonił te myśli, tak jak (z żalem) brak możliwości poćwiczenia z bronią przed czekajacym go starciem. Elijah zakazał mu choćby przelotnie brać w dłoń miecz, topór czy włócznię. Kolejna tortura zadawana z premedytacją.
Udał się do kaplicy, gdzie italski scholar już na niego czekał.
- Dzień dobry. Tuszę, że spałeś dobrze Panie - odezwał się do młodszego mężczyzny.
- Zaiste. Jak we własnym łóżku, we własnym domu.
Alexander zmilczał ten komplement, bo bardzo, ale to bardzo mu się nie spodobał. Na twarzy jego zarysował się sztuczny, lekki uśmiech. Poprawiając habit usiadł na zydlu w niszy blisko niewielkiego ołtarzyka.
- Spowiedzi wypatrywałeś. Oto jestem.
Młodzian będący w sile wieku rozejrzał się konspiracyjnie. Przez chwilę mierzył wzrokiem Alexandra, jakby oceniając swoje szanse w starciu z nim.
- Panie, nim powiem, co mi na sercu leży, chciałem cię spytać o twe święcenia. Dawno one były? Kto był twym przewodnikiem duchowym, jeśli wolno mi wiedzieć? Znam wielu duchownych...
- Ale czemu…? -
na twarzy zamkowego “kapelana” wykwitło szczere zdziwienie, ale i nieufność powiązana z niepewnością. - Opat Tymoteusz, były zwierzchnik tutejszego opactwa Mont Savigny. A czemuż pytasz o to?
Valentino odetchnął.
- Na pewno nikt nas tu nie podsłucha? - upewnił się, a gdy kapelan skinął mu głową, podszedł doń blisko, bliziutko... i szepnął do ucha:
- Nie jestem historykiem, ja również byłem wyświęcony... choć inny rodzaj posługi bożej pełnię. Przybywam tu z uwagi na moją misję, powierzoną mi przez samego ojca świętego z Watykanu. - powiedział, po czym patrząc z uwagą w oczy Alexandra, który odruchowo się przeżegnał, zapytał: - Czy wierzysz w to, mój bracie, że poza bożymi dziećmi na tym padole są również stwory tego drugiego? Dzieci... nocy?
- Bajania. -
“Kapelan” uśmiechnął się, lekko nerwowo. - Opowieści ludu o upiorach są mi znane. Tu też miejscowi swoje powtarzają. Ot lokalne legendy. Nie wierzę w to jednak, wierzę w moc Bożą.
- Niestety, bracie, wiara nasza co rusz wystawiana jest na próby i jedną z nich jest fakt, że te kreatury istnieją... i chodzą pośród nas. Prawdą wszak jest, co mówił święty Franciszek, ze nie ma złych ludzi. Wszyscy jesteśmy dziećmi bożymi... lecz pośród nas krążą też wilki w owczych skórach. A ja mam powody podejrzewać, że jeden z nich ukrył się właśnie w Kocich Łbach! -
powiedział z mocą młodzian.
- Tutaj? - Alex aż drgnął i nie było to wcale udawane. Targnął nim strach o Pana. Jeżeli ten młodzian coś podejrzewał… Co i kto wiedział o tym. I ile?! - Skąd takie podejrzenia. Toć to spokojny na wpół opustoszały zamek…
- Nie mogę mych źródeł ujawniać, wybacz bracie. Dopóki nie znajdę tego... tej bestii w ludzkiej skórze, dopóty każdy jest podejrzany. Choć ty, dzięki temu że w dzień stanąłeś przed świętym krzyżem już mniej. Takoż chciałem prosić, byś mi pomógł, bracie, byś opowiedział, co podejrzanego widziałeś tutaj. Pomyśl. Czy ktoś zniknął? Czy zwierzęta pozbawione krwi znaleźliście w szopie? Czy ktoś jeno o zmroku z komnat swych wychodzi lub chałupy, na święte figurki sarka?
- Na święte figury? Sarka? -
Alex znów się przeżegnał. - Uchowaj Boże! Nie… nic takowego nie… - urwał zastanawiając się nad czymś. - Zniknął cieśla w miasteczku, ale wszyscy wiedza, że z żoną rzeźnika gził się za plecami jego. Nikt rzeźnikowi nic nie udowodnił, ale mówi się, że cieśla z Coiville leży gdzie przysypany kamieniami. Poza tym… bywa z rzadka, że kto zniknie, jak to wszędzie. Z lasu nie wróci choćby. Wilki, skalne urwisko, ot zdarza się przecie, ale nie często to się zdarza. Ach, no i młynareczka… Genevieve, prześliczna dziewoja. Zniknęła. Jedni mówią, że kto ją w lesie ucapił i wymłócił, a żeby sprawa nie wyszła zabił potem i w rozpadlinę jaką ciało wrzucił. Inni twierdzą, nie mało ich, że mnisi w tym samym celu porwali do opactwa, gdzie ją trzymają i używają. - Alex skrzywił się. - Wiem, że to niegodne słowa, aleć nie poznałeś tej bandy. Nie jest to zwykłe opactwo… No i są tacy, co twierdzą, że Genevieve sama uciekła. Że tu ciasno jej było i zachciała szczęścia szukać jako murwa w Brukseli.
Valentino pokiwał z namysłem głową, słuchając uważnie słów Alexandra. Wydawało się, że mu wierzy, ale... może zawsze taką minę przywdziewał, gdy węszył? Może wiedział o czymś, co kłamstwa skryby by obnażyło? Choć w sumie prawdę mówił. Prawie prawdę, ale nie to, żeby same kłamstwa przecie.
- A pan na zamku? Ów Torin? Co to za tajemnicza choroba zmogła takiego rycerza? Nie stał się on czasem wrażliwy na światło dzienne?
- Pan? Nieeee - Alexander pokręcił głową. - Panienka Aila czasem każe służbie go usadowić właśnie na słońcu. Urocze i dobre dziewczę wierzy, że ożywcza moc światłości pomóc może na zniedołężnienie. Bo to nie tajemnicza choroba. Stary już jest, ma czasem takie okresy gdy ciało mu to wytyka. Ale to minie. Pewnym, że w przyszłym tygodniu wołać będzie aby ogary sposobić i rwać się będzie na polowanie. Staruszek Jeremi mówił, że nie na próżno zwą go niedźwiedziem… - “kapelan” urwał jakby się namyślając nad czymś. - Hm… właśnie. Teraz jak wspomnę. Stary Jeremi na zamku kapelanem był, aleć któregoś dnia coś w niego wstąpiło. W nocy puścił się przez las do klasztoru i o azyl tam poprosił w świętym miejscu. Nikomu nie rzekł słowa czemu, widno umysł mu co pomieszało. Raz opat chciał go przekonać by wrócił… bo jakże to, zamek bez kapelana? On na to w strachu krzyczeć zaczął potwierdzając pomieszanie zmysłów. Wtedy to na mnie padło, bom tu pomagał Jeremiemu w posłudze. Gdy mnie opat, świeć Panie jego duszy, wyświęcał, to Jeremi potem przypadł abym uciekał precz z tych gór. Wariat. Tu nic się nigdy nie działo.


Tym sposobem Alexander skierował myśli tajemniczego młodziana tam, gdzie chciał, by podążały.
- Muszę więc udać się do opactwa... - powiedział, marszcząc przy tym brwi, jakby ważył w głowie kilka spraw naraz.
- Jak chcesz Panie, ale zawierz mi, czas jeno stracisz chcąc z bratem Jeremim się rozmówić. To wariat jeno, nic więcej. - Alexander westchnął. - Panienka Aila uparła się dziś jechać do klasztoru datek w intencji mszy za zdrowie wuja ofiarować. Patrząc jak się rumieni na widok Twój myślę, że nie odmówi byś jej towarzyszył. Ale wtedy i ja bym musiał z Wami ruszyć, nie godzi się panny sam na sam z kawalerem ostawiać - skrzywił się jakby niechętny podróży.
Przez chwilę młodzian przyswajał informacje.
- Może w takim razie ja kiedy indziej się wybiorę. Skoro panienka się rumieni... doprawdy nie chciałem, by tak było. Sam śluby czystości wszak składałem.
- Nie obrażaj panny myślą, o nieskromności jej jakoby na nią gotowa była. -
Alex rzucił z lekką surowością. - Niechaj i się rumieni z rumienienia nic złego nigdy nie przyszło. Tu jest jak na końcu świata. Samotna się czuje i towarzystwa łaknie, ale nie w zdrożny sposób. Utknęła tu ze mną, starym wujem i służbą, co nie równać się jej poziomem może. Dobrze, żeś nas odwiedził i liczę, że długo zostaniesz. - Uśmiechnął się. - Szukając wieści o które zabiegasz uradujesz ją przy tym każdą chwilą towarzystwa człeka światowego i na jej poziomie. Niech panienka ma tę radość. - Westchnął wstając. - I choć nie lubię do klasztoru jeździć, to wybiorę się z wami, jeżeli zechcesz ją tym uszczęśliwić. Powiem Ci, że może to i dobrze… Nie lubię jak sama po tych górach jeździ, a wszak wracać będzie już po zmroku.
Valentino nie wydawał się przekonany, ale najwyraźniej chcąc sobie zjednać sojusznika, pokiwał głową.
- Niech i tak będzie. A ty bracie proszę, obserwuj. Zło może czaić się bliżej niźli wszyscy przypuszczamy.
To rzekłszy skłonił się, zmierzając do wyjścia.

Alexander nie zatrzymywał go.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline