Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-08-2017, 09:16   #15
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

- A róbże co trza. Pojedziemy, uwiniemy się, nim się księżyc odmieni ty będziesz na swoim, a ja w Łucji osadzie – skwitował Montwił Janowe tłumaczenia zwłoki w wyjeździe i młodego Diabła po raz któryś uderzyło, że Gangrel któryś raz z rzędu napomyka o urodziwej kasztelance. Niby uważał ją za bezużyteczną ozdobą, niby to on był tu górą, gdy pognał kawalerów mieczowych ze swych ziem, Łucję życiem obdarzył wolnością w ramach domeny, pozwolił zostać i majątek zachować, krwią wiążąc... a jednak raz po raz wspominał, śpieszno mu do niej było i tęskno, choć ją wprost swoją poddaną i branką zwał. Prostą naukę sobie z tego Jan wysnuł, że można krwią związać, a samemu w sidła wpaść.

Przemyśliwał to sobie, karmiąc drzewo. Drobniejsze gałązki otaczały go jak ramiona, liście i kwaity muskały pieszczotliwie na powitanie i gdy skórę haratał. Klęczał z dłonią w ciemnej szczelinie, czuł jak przez drzewo przebiegało jakieś drżenie i jak sam dygoce. Dumał, co by rzekła Biruta i ojciec, jakby się zwiedzieli, jak słodkie chwile rozkoszy z lipą przeżywa. Zapewne powiedzieliby, że jest dziwakiem.
„Mój rodzic był dziwakiem”. Czy nie tak Montwił gadał? „Ciągnęło go do tego drzewa jak niedźwiedzia do miodu”.
Czasem ze szczeliny dobiegał głos w obcym języku. Czasem szmer rozmów i choć Janek słów rozróżnić nie potrafił, zmysły wyostrzając poznał charkot twardej niemieckiej mowy.
Ostatniej nocy żegnał się z drzewem, i choć to głupstwem było i śmiesznostką, objął gruby pień lipy, twarz przytulił do ciemnoszarej, pokrytej płytkimi bruzdami kory.
- Ragana – poszedł szept schrypnięty ze szczeliny, gdy odstąpił. Za sobą posłyszał szelest wśród traw i liści opadłych. Dziwny jakiś, ślamazarny, robaczy a powolny. I stadny. Gdy obrócił się wolno, ujrzał dziesiątki szarych ropuch, jedna przez drugą, jedna po drugiej, pełznących z moczaru ku drzewu.

***

Bajał mu Chorotka przez te dni parę o wampierzach, które w Rydze spotkał i samym mieście. Było ono w jego opowieściach miejscem ciekawym, gwarnym a ludnym. Choć nad miastem górował zamek Fratres Militiae Christi, kawalerów mieczowych, a wokół osiedlała się szlachta i rzemieślnicy z zachodu, w samym mieście i wokół chrześcijański zachód mieszał się z pogańskim wschodem, tworząc tkaniną może trzeszczącą w szwach, lecz barwną i wielkiej urody. Do tego, jak zagaił Chorotka, wśród kawalerów rządzili Lasombra i Toreadorzy, jak wśród Krzyżaków Ventrue i Brujah... dlatego też krzyżactwo w sposób naturalny było tak sztywne, że i po śmierci kij im z zadków nie wypadał, zaś rycerzy chrystusowych oskarżono po cichu i wprost o wszelakie bezeceństwa i niemoralne prowadzenie. Wspomniał Chorotka o baronie Kuno Holstinghausen Holsten, rycerzu Toreadorze, co przewodził braciom gdy mistrz krajowy Wolkwin z klanu Lasombra głowę nieumarłą położył pod Szawłami. Ponoć wielce był niezadowolonym z nowych porządków, bo krzyżacka reguła kazała mu pasa zaciskać i klękać przed ołtarzem częściej, niż nakazywał to rozsądek w obliczu przyjętych jeno dla wpływów ślubów zakonnych rycerzy Chrystusa. Wspomniał o konflikcie z Gotthardem Korffem, Krzyżakiem gdzieś spod Magdeburga, co przybył wraz z braćmi co zasilić mieli wybitych kawalerów i rządził się bardziej niż narzucony mistrz krajowy Andreas von Velven. Chorotka chichocząc z upodobaniem powtarzał plotki, że Korff nie w nagrodę na Inflanty pojechał, ale by ukryć się w ciemnościach pogańskich puszcz przed gniewem papieża. Przewodził bowiem Krzyżakom, którzy zniszczyli kościół biskupi, miasto i gród Zantyr u zbiegu Nogatu i Wisły, za co biskup misyjny Christian z Oliwy dotąd słał skargę za skargą do papieża Grzegorza, a będąc Lasombra, nie ustawał w pociąganiu za sznurki, by zmieść rycerza, co mu się w domenie mieczem a ogniem porządził.
Była też Ryga bastionem Toreadorów wielu profesji i Jan pomalutku zaczął sobie przemyśliwać, że klan, co się tu wgryzł w tę niegościnną ziemię i nie dał się wyrwać mimo licznych wojennych zawieruch, nie może być tak słaby i bezuzyteczny jak Montwił uważa.

***

Spoczynek mu przypadł w plątaninie korzeni wiekowych buków, wsunął się tam i zwinął jak płód w łonie matki. Przedzieranie się przez las było wyzwaniem i znużenie dopadało go coraz częściej. Śnił sny dziwaczne, porwane jak obłoki, lecz barwne niezwykle, a budząc się pustkę jakowąś czuł i głód. Dziś mieli zatrzymać się u wołchwa Strugi, a potem ruszyć ku ziemiom Nosferatu, pana Miłkowego.

Lecz coś się stało. Poczuł to, nim uniósł powieki. Niepokój. Nie ból, lecz przeczucie bólu. Ptaki podrywające się nad korony drzew. Duszno, coś go dusi. Pętla z dymu. Czarny krzyż na tle pożogi. Obudził się, łapiąc się za gardło i dech próbując wziąć.

- Panie! Panie! - wołał Agabek u wejścia w plątaninę korzeni, gdzie Jan wpełzł jak jaki zwierz dziki. - Ognie przed nami! Ognie płoną na wzgórzach!
 
Asenat jest offline