Rozkazy sierżanta były jasne. Dowodzona przez krasnoluda grupa miała zabrać rannego zwierzaka i zasadzić się dalej w kierunku Nuln na uciekającego lasem elfa. Czekający na podopiecznych Detlef nie uczestniczył w rozmowach o szyku drugiej grupy, zamiast tego uważnie łypał okiem na poczynania zagranicznego cudaka, który majstrował coś przy porzuconym przez elfa wierzchowcu. - Skubany, wywinął się... - mruknął, gdy czterokopytny nie zdołał trafić kopytem w zbliżającego się od zadniej strony Estalijczyka.
Gdy ten ostatni odkrył lśniące nowością i pachnące smarem pistolety czujny kapral był już w pobliżu. - Wszystkie fanty zabieramy z koniem. - Oznajmił tak, aby wszyscy przeglądający końskie juki nie próbowali "przykleić" sobie czegoś do rąk. Armia równie surowo ścigała i karała tych, którzy z niej uciekali jak i tych, którzy przywłaszczali sobie jej własność. Oczywiście drugi przypadek nie dotyczył tych, którzy byli wystarczająco sprytni lub mieli "plecy" wśród wyższych szarż. Z kolei oddanie armii wierzchowca z osprzętem mogło pomóc, jeśli przeklęty długouchy jednak im ucieknie. Kolejną rzeczą, jakiej armia nie znosiła były porażki i niewykonanie rozkazów.
Dalszy marsz był ciężki, ale zdecydowana większość utrzymała tempo z czego kapral był całkiem zadowolony. W końcu umgi raczej nie byli znani z tego, że potrafili długo i wytrwale maszerować, a tutaj większość wczorajszego dnia i całą noc dali radę. Nieźle. - No dobra, żołnierze, dość już buty zdarliśmy. Poczekamy na tego chudego popaprańca tutaj. - Zdecydował ignorując Olega, któremu ziemia uciekła spod nóg. - Karl i Walter zostaniecie po tej stronie, a ja, Oleg i Abelard zasadzimy się tam. - Wskazał kciukiem przeciwległy brzeg. - Złazimy pod most i siedzimy cicho. Można odpoczywać, ale przynajmniej jedna osoba z każdej grupy ma być na nogach i rozglądać się za elfem lub innym zagrożeniem. Jeśli szyszkojad wlezie na most, to czekamy aż podejdzie do połowy i wyłazimy na trakt. Uszykujcie wszystko, czym można przywalić na odległość, żeby nam menda nie nawiał do wody. Jeśli się podda, to bierzemy żywcem, a jeśli będzie stawiał opór... - nie dokończył, ale wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, że ten wariant odpowiadałby mu najbardziej. - Wszystkich innych przepuszczamy nie ujawniając się. Gdyby zrobiło się groźnie, to dawać znaki tym z naprzeciwka albo drzeć mordy. W nietypowych sytuacjach dam wam znać, co robić. Pamiętajcie - nie jesteśmy tu po to, żeby dać się zabić w jakimś cholernym lesie. Jest tyle lepszych miejsc na chwalebną śmierć... - wyszczerzył się. - Pomóż mi załadować go na konia i chodźmy na drugą stronę. - Powiedział do Abelarda i podszedł do leżącego na ziemi Frietza.
Wierzchowca zamierzał spętać i pozostawić przywiązanego do drzewa w pewnym oddaleniu od drogi. Na tyle jednak blisko, żeby w razie czego móc ruszyć z odsieczą pilnującej go osobie (na zmianę Abelard i Oleg), a ta mogła pomóc na moście, gdy już elf się pojawi. Szczegóły wyjaśnił podczas przeprawy na drugą stronę.
Pozostało czekać.
Frietz musiał odpocząć, stąd Nossenkrap został przydzielony do opieki nad rannym koniem, a Detlef czuwał pod mostem. Dobrze, że był już ranek - łatwiej będzie nie zasnąć.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |