"Pogrążony w mroku pokój, rozświetlany tylko ogniem płonącym w kominku, był najlepszym pokojem w „Gwieździe Cormyru”. Nie było w nim wiele mebli stół, dwa krzesła, stołek, szafa i duże podwójne łóżko. Na jednym z krzeseł ustawionym przy łóżku siedział młody olbrzym - Bertrand. Jego czarna broda była w nieładzie z śladami ostatnich posiłków. Zresztą całe jego ubranie nosiło ślady wielodniowej popijawy. Na łóżku leżała naga kilkuletnia, czarnoskóra dziewczynka - Bea, jej boki były otoczone kruszonym lodem. Dziecko było skrajnie wychudzone, tak że z łatwością można było policzyć kości, zaś głowa bardziej przypominała czaszkę obciągniętą skórą. O tym, że żyje świadczył tylko ciężki chrapliwy oddech oraz piwne oczy naznaczone gorączką, nieprzytomnie wodzące po pokoju. Dziecko jedną dłoń kurczowo zacisnęło na dłoni młodzieńca, w drugiej trzymało drewniany symbol Lathandera. Słychać było tylko ciężki rwany oddech dziewczynki, cichą modlitwę, którą z trudem powtarzała nieprzytomnie za Bertrandem. Tak Bertrand modlił się, modlił się do Lathandera, tak żarliwiej jak nie modlił dotąd się. Co jakiś czas sięgał do stojącego na stołku wiaderka wypełnionego wodą i lodem. Maczał w nim gąbkę i delikatnie obmywał ciało dziecka by je schłodzić. Jeszcze niedawno młodzieniec przezywał kryzys, był bliski apostazji, nie widział celu ani sensu w wierze. On, Bertrand kapłan Lathandera utracił cel, niemal utracił wiarę. Teraz już nie wątpił. Wszystko się zmieniło w przeciągu ostatnich dwóch dni. Rankiem, gdy zmieniał lokal, a nie modlił się tak jak nakazuje religia, nagle przez deszczowe chmury przedarł się promień słońca ukazując promieniejący symbol Latahandera. Gdy zbliżył się, zrozumiał, iż światło poranka prześwistywało przez drobną dłoń obleczoną skórą trzymającą symbol Pan Poranku. Zrozumiał wtedy, iż jest to znak do Lathandera jego ostania szansa. Tak też drugi dzień walczył o życie dziewczynki, którą nazwał Beą. Poił naparami i wywarami leczniczymi, zbijał gorączkę, karmił i modlił się, modlił się jak nigdy w życiu.
Drzwi otworzyły się stanęła w nich drobna blondynka trzymająca parującą miskę w dłoniach.
- Bertrandzie ugotowałam rosół z kury.
Potem jęknęła, w jej piersi pojawił się metalicznie połyskujący przedmiot, trysnęła krew. Dziewczyna uczyniła jeszcze jeden krok, z ust wykrztusiła krew, padła tuż za progiem izby.
W progu pojawił się bogato odziany młodzian, ocierający płaszczem ostrze bogato zdobionego kamieniami szlachetnym rapieru. Potem ruszył w kierunku łóżka. Bertand rzuciła się ku ścianie gdzie stała halabarda „Płomień Lathandera”." |