Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-08-2017, 23:43   #156
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Rozmowa z Joakimem, część III

Alice zerknęła na niego
- Pomijając zwyczajne przepychania się z IBPI… Kilka dni temu miała miejsce ogromna akcja w Portland… Z drugiej strony nie jestem pewna, czy w innych miejscach też się nie dzia taki bałagan, ale skala tego zamętu u nas była niesamowita… Otóż wyciekły do Konsumentów listy nazwisk Badaczy. No i nastąpiło niemałe polowanie, z udziałem dwóch mafii. Więcej chyba tłumaczyć nie muszę, jak to wstrząsnęło organizacją. - skomentowała, nie udzielając mu zbyt wielu super dokładnych informacji, a skupiając się na ostatnich wydarzeniach. Opuściła rękę od tafli szkła i odwróciła się by patrzeć na Joakima.
Mężczyzna skinął głową.
- Wraz z moim niechcianych, lecz dającym się przewidzieć pojmaniem zostawiłem plany dla Kościoła na najbliższy rok. Główny zamysł zapewne został spełniony, lecz jak widzę Donowi Lorenzowi brakowało odpowiedniej finezji, aby przeprowadzić wszystko tak, jakbym chciał. Czy wiesz, dlaczego członkowie Kościoła Konsumentów nie mogą wejść na teren Portland? - zapytał. - A także każdego innego miasta pozostałych oddziałów, jak już przy tym jesteśmy?

Alice pokręciła głową
- Nie. Dlaczego? - zapytała zaraz zaciekawiona jaka jest odpowiedź. Kojarzyła nazwisko mafioza, padło podczas całego tego pościgu z mafiami. Cieszyło ją wewnętrznie, że miała jednak oddaną przyjaciółkę, która nie dała jej wszystkiego przeleżeć w śpiączce. Potem jednak przyszła czarna myśl o tym, jak potraktowali ją ruscy. A ona niewiele mogła, by temu zapobiec.
- Portale znajdujące się w kwaterach oddziałów zapisują w swojej pamięci wszelakie dane biometryczne ludzi, które przez nie przeszli. To właśnie dzięki nim są w stanie wyłapać w swoim otoczeniu konkretną osobę, zazwyczaj detektywa przed misją, i sprowadzić ją do Portland. Zdecydowana większość Konsumentów była kiedyś detektywami w IBPI i informacje na ich temat przechowywane są w pamięci tych nieszczęsnych kosmitów. Jeżeli któryś członek mojej organizacji pojawiłby się na terenie w promieniu zasięgu działania Portalu, to oddział zostałby szybko poinformowany i Konsument zjawiłby się w kwaterze w momencie przejścia przez jakiekolwiek drzwi. Nie minęłaby nawet sekunda, gdy zostałby rozstrzelany przez działko automatyczne zamontowane w suficie specjalnie do tego celu - wyjaśnił. - Właśnie z tego powodu nie mogę prowadzić bezpośrednich działań na terenie Portland, korzystając z moich ludzi i zmuszony byłem nająć do tego celu Dona Lorenza. Normalnie bacznie kontrolowałbym jego działania, jednak - rozpostarł ręce i rozejrzał się dookoła - nie z tego miejsca. Zapewne włoska mafia postanowiła zrealizować plan odbicia ciebie i stąd to całe zamieszanie - Dahl skrzywił się. - Czy chociaż zdołał zbliżyć się do ciebie? - Joakim najwyraźniej z chęcią usłyszałby poświadczenie, że jednak Don Lorenzo nie jest aż tak niekompetentny bez jego ścisłego nadzoru.

Alice zbladła i skrzywiła się jakby coś ją zabolało na to pytanie.
- Mm… Zdołali. Nie przewidzieli jednak paru czynników… - odwróciła wzrok, bo oczy jej się zaszkliły. Biedna Maxinne…
Joakim chwycił jej dłonie, widząc że nastrój Alice szybuje w dół. Tak jak poprzednio, dotyk mężczyzny był ciepły i rzeczywiście przyjemny. Pocieszający. Czy to możliwe, że potrafił w jakiś sposób stworzyć tak przekonującą iluzję? A może jednak było to prawdziwe… tak prawdziwe, jak tylko może być spotkanie przeprowadzone wewnątrz wizji.
- Skrzywdził cię? - zapytał. Zabrzmiało to tak, jakby chciał dowiedzieć się od Alice, czy ma go zabić. - Być może jego ludzie machali trochę bronią i chcieli cię postraszyć, ale na pewno żaden z nich nie miał na celu w ciebie trafić - rzekł, tym samym wyjaśniając w jaki sposób Alice tak dobrze radziła sobie na parkingu przed Melvyn’s kiedy stoczyła wyreżyserowaną potyczkę z ludźmi włoskiego mafioza.

Alice nie zabrała mu dłoni. Zawiesiła na nich teraz spojrzenie i lekko pokręciła głową na jego pytanie
- Nie bezpośrednio… Przekonali moją przyjaciółkę, by postawiła naszą wieloletnią znajomość pod znakiem zapytania. Najpierw robiła co jej polecili, wtedy widziałam cię w wizji za pierwszym razem, potem jednak wypuściła mnie i pomogła zbiec… No i fakt, oni nie trafiali, to ja trafiałam w nich… A potem dołączyła się w to wszystko ruska mafia i oni dopiero wyrządzili szkód Max. A ja nawet nie mogę sprawdzić, czy wyszła z tego cało… - zamrugała trochę szybciej, powstrzymując cichy szloch. Ten temat działał na nią nadal jak żywy zapalnik załamania. Przecież w końcu minęło zaledwie kilka dni.
Joakim pokręcił głową. Coś mówiło Alice, że normalnie nie mrugnąłby okiem na tortury Max, jednak jeżeli kobieta liczyła się dla Harper… to liczyła się również dla Dahla.
- Pewnie skurwysyn spróbował wyeliminować również swoich rosyjskich wrogów, korzystając z budżetu, który ode mnie otrzymał na złapanie ciebie. I w rezultacie rykoszetem dostali cywile, w tym Maxinne - westchnął. - Widzę też, że trochę pokręcił z tą sedacją. W oryginalnym zamierzeniu głęboki sen miał obudzić w tobie wspomnienie urodzin Terry’ego, które IBPI wymazało z twojej pamięci, korzystając z usług Mnemosyne. W dziwnym momencie dali ci środki, jednak koniec końców głupi ma szczęście… zapewne tylko dzięki narkotykom zdołałaś do mnie dotrzeć - zamyślił się.

Tymczasem druga część osobowości Alice zaczęła przebijać się przez otoczenie. Harper uświadomiła sobie, że właśnie w tej chwili siedzi z koleżankami ze stowarzyszenia szkockich żydów w bibliotecznym barze i nieco nawiedzonym tonem opowiada im o końcu świata i całej wizji, którą spostrzegła za oknem. Tak bardzo pochłonęło ją spotkanie z Joakimem, że przestała kontrolować swoją ziemską powłokę i wydawać jej odpowiednie polecenia. Jak wiele mogła w międzyczasie wyjawić Barbarze i jej koleżankom? Ze zdziwieniem uświadomiła sobie, że nie ma najmniejszego pojęcia.

Alice kiwnęła głową
- Najpewniej tak było. Jednak, nie do końca nie wyszło tak jak miało. Kiedy po wszystkim… Pierwszy raz położyłam się spać sama z siebie, rzeczywiście przyśniło mi się tamto wydarzenie. Niecałe, bo w zasadzie najważniejszy fragment dalej jest dla mnie… tajemOKURCZĘ! - przerwała sama sobie w pół słowa, bo to był właśnie moment, w którym pojęła co najlepszego narobiło jej ciało pozostawione bez jej świadomości. Spojrzała na Joakima z niemałą dozą przestrachu w spojrzeniu
- Muszę iść. Pilnie muszę iść, zanim moje ciało opowie tym biednym kobietom za dużo… Pewnie i tak już za dużo powiedziało. Nieważne, muszę powstrzymać siebie. - powiedziała bardzo szybko. Uścisnęła jego dłonie, jakby chcąc dodać mu otuchy
- Dziękuję, że ze mną porozmawiałeś. - powiedziała jeszcze i dopiero puściła jego dłonie rozglądając się, jakby szukała gdzieś na ścianie napisu ‘Do swojego ciała TĘDY’.

Joakim parsknął śmiechem.
- Chce odejść tak, jak przyszła. Nagle i niespodziewanie - popatrzył z zainteresowaniem, po czym nagle posmutniał. Musiał być złakniony kontaktu z drugim człowiekiem po całym roku niewoli, a ten miał się właśnie zakończyć. - Skoncentruj się na wizji, którą przed chwilą zobaczyłaś i spróbuj w nią wejść. Nie szukaj wyjścia w tym miejscu, bo im bardziej się na nim skupiasz, tym bardziej zakotwiczasz się tutaj - poradził. - Do zobaczenia, Alice - westchnął, odgarniając pasemko ciemnych włosów za ucho.

Alice zerknęła na niego
- Jakbym wiedziała jak to kontrolować, może wpadałabym częściej, ale wiesz… Nie wiem i wychodzi to dość spontanicznie. Do następnego spotkania, Kocie z Cheshire. - zauważyła i pożegnała go. Wzięła głębszy wdech i zamknęła oczy by skupić na wizji Barbary i innych kobiet…
- Kraina Czarów żegna cię, Alice - usłyszała niknący głos Joakima. - Kraina Czarów wita cię, Alice - ostatnie słowa zabrzmiały już tylko jak szept.

Rzeczywistość bibliotecznego baru zaczęła rysować się przed Alice w coraz to żywszych kolorach. Zniknął obraz Joakima oraz toalety w Melvyn’s. Zamiast tego pojawił się kwadratowy stolik o dość wymyślnych brzegach oraz kilka czarnych, wygodnych kanap. Alice spostrzegła, że ma przed sobą dwa puste talerzyki po cieście oraz trzy puste filiżanki. Co znaczyło, że musiała znajdować się tu bardzo długo. Gustownie urządzone wnętrze zostało wypełnione regałami z książkami. Wiele turystów siedziało przy stolikach i czytało wybrane tytuły.


Alice podniosła wzrok na Barbarę oraz jej trzy towarzyszki. Wszystkie z szeroko otwartymi oczami wpatrywały się w Harper niczym w odcinek ulubionego serialu.
- Niech się Jahwe nad tobą zlituje - Barbara splotła dłonie w koszyczek i ze zbolałą miną wpatrywała się w Alice. - To musiało być okropne, kiedy ci Rosjanie tak obeszli się z biedną Maxinne.
- To ta Maxinne? - Margaret pokazała na smartfonie zdjęcie, które znalazła w Google. Pochodziło z sesji zdjęciowej w porcie. - Bardzo ładna kobieta.
- Czekaj, Barbara - Susan podniosła do góry palec wskazujący. - To nie Rosjanie, tylko Włosi! Dobrze zrozumiałam, Alice? - przeniosła wzrok na Harper.

Alice zbladła. Przesunęła spojrzeniem po kobietach. Zaraz przechyliła głowę.
- Nie, nie nie. To Rosjanie. No i zastanawiam się teraz drogie panie… Bardzo przepraszam, ale muszę wam się do czegoś przyznać… - zmieniła delikatnie ton i przechyliła się do przodu, machając na nie delikatnie ręką, żeby też się do niej pochyliły, bo chciała opowiedzieć im straszliwą i bardzo ważną tajemnicę. Wymyśliła jak z tego wybrnąć, no i miała najszczerszą nadzieję, że to się uda.
Gest Alice jak najbardziej zadziałał. Wszystkie przesunęły się tak blisko siebie, że kolanami stuknęły zarówno o stolik, jak i siebie nawzajem. Nadstawiły ucha, oczekując punktu kulminacyjnego opowieści Harper.
- A potem ja opiszę chrzciny kuzynki - Margaret zastrzegła swoje miejsce w kolejce, jednak koleżanki prędko uciszyły ją, chcąc wysłuchać dalszą część płomiennej opowieści o gangsterach, pięknych kobietach, walkach na śmierć i życie a także o apokalipsie czyhającej w tle. Wyglądało na to, że nawet nie zastanawiają się nad autentycznością słów Alice… lecz są zwyczajnie pochłonięte dobrą opowieścią.

Alice przeciągnęła ciszę jeszcze dwie sekundy, by kobiety były już całkowicie pobudzone do słuchania, po czym rzekła
- I to wszystko umieszczę w książce, nad którą właśnie pracuję. Grywam w sztukach teatralnych i operach i uznałam, że napiszę kiedyś scenariusz. To ściśle tajne, więc nigdy nikomu nie mówcie, ale… Jak wam się podobało? Co prawda to tylko mały kawałek całości, ale bardzo intensywny… - mówiła przekonująco, przyglądając im się jakby z zaciekawieniem, że chce poznać ich opinię.
Kobiety jak jeden mąż jęknęły. Tak głośno, że wszyscy w bibliotecznej kawiarni obejrzeli się na ich stolik. Odsunęły się synchronicznie i klapnęły bezwładnie na oparcie.
- No to pierdolnęła - Susan pokręciła głową.
- Słownik! - Barbara rzuciła jej spojrzenie spode łba, po czym odwróciła się do Alice i posłała jej lekko zawiedziony uśmiech. Rzecz jasna nie spodziewała się, że to wszystko jest prawdziwe, jednakże nie wydawała się zadowolona z tego powodu. - To naprawdę ciekawe - pochwaliła ostrożnie.
- Czekaj, czyli chcesz napisać książkę, w której opisujesz gwałt Maxinne wykonany przez ruską mafię? - Margaret otworzyła usta ze zdziwienia. - Jesteś pewna, że przyjaźnicie się?
Pozostałe kobiety spojrzały po sobie. Nawzajem jedna drugiej nie uczyniłaby takiego świństwa!. Następnie przesunęły wzrok na Alice.

Alice posłuchała reakcji kobiet. Ok. Łyknęły. Świetnie!
- Niee. Spokojnie. Nie napiszę o niej książki. Dałam wam przykładową postać kogokolwiek. Tak się złożyło, że pomyślałam o Max. Nie bierzcie tego na serio. Uwielbiam ją, jest moją cenną przyjaciółką. Jestem trochę ekscentryczną artystką. Nie przejmujcie się. Nigdy nie użyję waszych osób jako przykładu do szybkiej opowieści takiej jak dziś. Obiecuję. Maxinne po prostu nie ma nic na przeciwko, bo dobrze mnie zna. - starała się przekonująco wybrnąć. Przeniosła wzrok na Margaret
- To co z tymi chrzcinami? - zapytała, cicho klaskając w dłonie, jakby chciała wybić panie z osłupienia.
Margaret potarła obie dłonie o siebie i spojrzała niepewnie po Barbarze, czyli samicy alfa tego stada. Ta skinęła głową, lekko zasmucona.
- Ale mówiłaś z taką pasją, z takimi detalami - Margaret pokręciła głową.
- No dobra, to co z tymi chrzcinami? - Susan najwyraźniej postanowiła tego nie przeciągać.
- Aneta z Tallina urodziła niedawno dziecko- Marge zaczęła niepewnie. - Jakiś rok temu. Potem pojechała na rehabilitację do Błękitnej Laguny, a kiedy wróciła… dziecko zniknęło! - zrobiła efektowną pauzę, po której spojrzała po koleżankach.

Alice ulżyło, gdy kobiety całkowicie uwierzyły w jej naprędce wymyśloną historyjkę o książce. Alice nie była dobrym kłamcą, ale była dobrą aktorką, postarała się więc zagrać rolę takiej ekscentrycznej artystki. Rozluźniła się i słuchając opowieści kobiety ponownie spokojnie osunęła w lekkie odrętwienie myśli
- Zniknęło? I co, znalazło się? - zapytała chcąc podtrzymać rozmowę. Mentalnie dawała sobie reprymendę. Ni powinna była mówić im takich rzeczy. Czemu jej ciało w ogóle zrobiło coś takiego. Być może jakaś część Alice czuła ciężar wydarzeń ostatnich dni i właśnie to pokierowało jej ciało do zwierzenia się przypadkowym, jednak w miarę normalnym i zainteresowanym osobom. Świadomość Harper wiedziała, że to nieodpowiedzialne i kompletnie nie do przyjęcia, jednak podświadomość zadecydowała inaczej. W snach też często robimy rzeczy, których nie spodziewalibyśmy się po sobie na co dzień.

- I wyobraźcie sobie - Marge kontynuowała, kiedy Barbara zamawiała dla wszystkich kolejną porcję ciasta, tym razem tiramisu - że nikt nie wiedział, co się z nim stało. Aneta zostawiła je w specjalnym ośrodku, takim jakby żłobku. Samotne matki zostawiają w nim swoje dzieci, kiedy jadą na rehabilitacje, ale można również zostawić tam pociechy przed wyjazdem na urlop.
- Nie do pomyślenia - Barbara pokręciła głową. - Matki nie powinny rozstawać się z dziećmi z tak błahych powodów. Ewentualnie rodzina mogłaby zaopiekować się szkrabem, ale kompletnie obcy ludzie?
- No a co z tymi chrzcinami? - chciała wiedzieć Susan.
- Chwileczkę - Margaret uspokoiła ją gestem. Wnet z ubikacji wróciła Siobhan, która skinęła wszystkim głową i przysiadła się do stolika. - No i Aneta poszła do żłobka i usłyszała, że jej teściowa przyszła, a że była upoważniona do odbioru małej, to ją wydali. Podobno niedługo miały być chrzciny dziewczynki i teściowa zabrała ją do krawcowej na uszycie odświętnych śpioszków.

Alice nie komentowała tej historyjki. Nie wyobrażała sobie siebie jako matki, zapewne dlatego, że nie miała najlepszego przykładu rodzicielskiej miłości. Obserwowała kobiety i słuchała, ale na chwilę obecną przestała się udzielać. Miała nadzieję, że Sharifowi się udało, nie wiedziała ile dokładnie czasu minęło odkąd się rozeszli w tamtej sali z ławką. Harper zerknęła w stronę jednego z okien, jakby gdzieś tam miała być zapisana odpowiedź. Ujrzała zegar na zewnątrz. Oszacowała, że minęły może dwie godziny, jednak Sharif nie dawał znaku życia.
- No i co dziwnego w tej historii? - zapytała Barbara.
- To, że Aneta nie ma teściowej. I nawet nie jest katoliczką, aby myśleć o chrzcinach.
- O mój Boże, to co stało się z tym dzieckiem?! - krzyknęła Susan, znów zwracając na siebie spojrzenia.

Czy Alice powinna skierować się do kościoła? A może w dalszym ciągu czekać na znak od Sharifa?

Alice na chwilę zainteresowała się słowami kobiety, zaciekawiona losem dziecka.
Nadal jednak martwiła się o Sharifa, więc postanowiła zjeść do końca i najwyżej przeprosić panie, by pójść go poszukać…
- Aneta stanęła na głowie. Powiadomiła policję, służby specjalne, cały świat poruszyła. Szybko okazało się, że w żłobku były dwie dziewczynki tak samo nazywające się! Nowozatrudniona opiekunka przeoczyła ten fakt i wydała złe dziecko.
- No ale co, że tamta teściowa nie poznała, że to zły niemowlak.
- Małe dzieci wyglądają podobnie - Barbara wzruszyła ramionami.
- I właśnie tak dziecko Anety zostało ochrzczone wbrew jej woli - Margaret dokończyła opowieść.

Tymczasem komórka Alice zadzwoniła! Numer Sharifa pojawił się na wyświetlaczu.

Alice drgnęła
- Przepraszam. Odezwał się mój kolega, ten co poczuł się gorzej. Muszę z nim porozmawiać. - rzuciła spokojnie i podniosła się odchodząc od stolika.
- Ach tak - Barbara wyrwała się z oszołomienia, natomiast Susan dalej zanosiła się głośnym śmiechem. Siobhan dyskretnie pytała Margaret o co chodzi, bo wyglądało na to, że ominęło ją wszystko przez tę wizytę w toalecie. - Może wymienimy się numerami telefonów, abyśmy mogły się potem łatwo znaleźć? - zaproponowała przytomnie.

Alice zawahała się na moment
- Nie wiem, czy jeszcze wrócę, to zależy, czy będzie się dobrze czuł, ale jeśli chcecie, mogę podać wam numer. - podeszła i podyktowała swój tutejszy numer na kartę i wtedy ponownie odeszła, machając jeszcze uprzejmie kobietom na pożegnanie. Te wstały, uścisnęły ją mocno i obcałowały.
- Do rychłego zobaczenia - krzyknęła Susan.
- Mam nadzieję, że porozmawiamy jeszcze ze sobą - Siobhan zaśmiała się nerwowo. - Tym razem niestety sernik, który zjadłam, stanął nam na przeszkodzie.
Zdegustowana tym wyznaniem Margaret posłała koleżance nieprzyjemne spojrzenie, po czym pożyczyła Alice weny literackiej oraz szczęścia w znalezieniu dobrego wydawcy.
- Pamiętaj. Reklama dźwignią handlu. Sztuka sztuką, ale literatura to towar jak każdy inny - wyznała. Zapewne odezwała się w niej jej żydowska smykałka do interesów.
- Do zobaczenia Alice! Pamiętaj, żeby koniecznie zadzwonić - Barbara zdecydowanym ruchem odsunęła Marge na bok i stanęła twarzą w twarz z Alice. - Gdybyś chciała, to możesz spotkać się z nami w pensjonacie Susan. Z chęcią zobaczymy się ponownie!
- To prawda - Susan poświadczyła. - Wpadaj kiedy chcesz, o każdej godzinie. Rano, w południe, lub w nocy - uśmiechnęła się, po czym podała Alice adres pensjonatu.
- Do zobaczenia! - któraś z nich pożegnała się raz jeszcze.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline