Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-08-2017, 14:10   #16
Icarius
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Jan wstał nerwowo się rozejrzał. Ognie jakie? Ile jak daleko? Spytał niby ile choć czuł pożogę. Tylko tą prawdziwą czy tą z wizji? Począł się rozglądać za Montwiłem. Gdyby to była pożoga wywołana przez Krzyżaków... Trza im wiedzieć jak do ułożenia ognia, ma się wioska Struga. Czy czasem ona również nie płonie? I teren naturalny jak tu się rozkłada. Jak daleko ogień może zająć las w około.. Na czym się zatrzyma? Rzece w okolicy jakiejś, bagnach tak licznych. Gangrel mógł to wiedzieć.
Gangrela znalazł na szczycie łysego wzniesienia, u stóp którego rozłożyli się obozem. Ku północy spoglądał i wargi gryzł, w gęstwinach brody międlił przekleństwa jakoweś a może modlitwy. Przed nimi daleko, na wzgórzach, płonęły ognie. Jan wytężając wzrok widział czasem zarys ciemnej sylwetki, gdy ktoś przeszedł pomiędzy nim a płomieniami. Na pożogę lasu ni osad to nie wyglądało. Zbyt niewielkie te ognie, zbyt opanowane, zbyt regularne i w szczególnych, widocznych miejscach rozpalone.
- Niedźwiedziowi stosy sygnałowe rozpalili… Ktoś ich zaatakował - rzekł Montwił.
- Ruszajmy do Wierzby. Potem do Niedźwiedzia, w Wierzbie od Struga może pomoc dostaniemy. Jeśli nie, oczarowanych tam zostawimy i ruszymy. Nie dotrzemy do Niedźwiedzia tej nocy. Za daleko - Janek wbił paznokcie niemal do krwi w rękę. Jego to winą była zwłoka. - Jest jakiś pewny nocleg tutaj po drodze?
- Najbliżej w Wierzbie u Strugi. Dalej Miłek jakieś sadyby zna.
- Ruszajmy zatem. Im szybciej tym lepiej, może tam dowiemy się więcej.

Przed wioską powitały ich czaszki wilcze, niedźwiedzie i ludzkie na tykach w ziemię wrażonych zatknięte.
- Gość w dom, Bóg w dom, solą a chlebem, a sercem na dłoni powitać - skomentował Miłek, uszczypliwy się zrobił, rany mu doskwierać musiały.
Nikt ich nie okrzyknął, nikt nie zatrzymał. Już kiedy ujrzeli długie chaty, wokół wierzby w krąg ustawiona, opadł ich półnagi, umorusany i rozwrzeszczany drobiazg dziecięcy, co już dawno winien w barłogach leżeć - lecz jako leżeć, gdy tacy możni goście zjechali.
Pod wierzbą powitała ich blondynka o warkoczach barwy białego złota, smukła i urodziwa.
- Ojciec mój modły odprawia. Jam Ludmiła. Czym wam usłużyć możem w czas niespokojny?
- Gościnnością i wieściami. - Jan zaczął wyjaśnienia - na ojca twego poczekamy Pani. Ogniska sygnałowe widzieliśmy w oddali. Z pomocą idziemy sąsiadom. - rzekł poniekąd z dumą.
- Ojciec w tejże sprawie bogów o radę poszedł prosić - jedną z chat mu wskazała, a później przed Montwiłem skłoniła się, by zaraz potem wspiąć się na palce i pocałować wielkoluda w policzek.
Ucztą ich podjęto zorganizowaną naprędce, lecz nadzwyczaj hojną, zważywszy że do żniw na poletkach wydartych puszczy było jeszcze daleko. W toastach i komplementowaniu gospodyni, zajmującej należące do jej ojca krzesło zdobione czaszkami kozłów, rychło zaczął przodować Miłek. Ludmiła przyjmowała te awanse ze swobodą i godnością… a Janek nie mógł nie zauważyć, że Krzesimir na urodziwą dziewczynę nawet nie popatrzał. Iście był chory od owego uroku.
Do Montwiła rychło się dwie dziewoje przykleiły, co i rusz odchylał się w tył, w głąb ławy, i spomiędzy jego ramion mocarnych na dziewce zaciśniętych dobiegał jęk przyjemności.
- Jak Ludzie nie rzekniesz, to ci branki nie da - powiadomił po którymś razie, usta ocierając kantem dłoni. - A po prawdzie to byś Ludę mógł gdzie na bok wziąć.
Janek usiadł blisko gospodyni. I począł w jej stronę zerkać raz za razem. Podkreślił, że jest nowy na tych ziemiach. Zwyczajów nie zna, jednak chętnie pozna. Podkreślił, że okolica piękna. Gospodyni zaś najpiękniejszym jej elementem. Opowiedział też już ciszej historię niedawnego wesela. Jak to pannę obronił. Wesela zepsuć nie dał, dziwożone pokonał a jednocześnie obyczaj uszanował. Nikogo trwale nie krzywdząc. Udział Chorotki przemilczał zgodnie z jego wolą.
- Ho ho - zaśmiała się Luda delikatnie w róg z miodem - widzę że język u mości pana obrotny. Lubimy tu takich. Ale o czynach naszych wolimy, by inni opowiadali - odchylonym palcem wskazała na obklejonego kolejnymi dziewczętami Montwiła i Miłka, któren z jedną nogą wspartą dla wygody o ławę z werwą opowiadał o wspólnych bojach Gangrela i Niedźwiedzia.
- A czegóż to możny pan szuka pod drzewami, wesel psuć nie dając?
- Miejsca swojego. Dosłownie i w przenośni. Czegoś co pokaże, że warto żyć chociaż się nie żyje. Nowych dróg innych niż te w Polsce. Ciekawym ich wielce. Tu się żyje inaczej bliżej siebie i bliżej natury.
Nachyliła się ku jego uchu, zapachniało ziołami i świeżym potem, a ciepła rączka Ludy spoczęła na jego udzie.
- Wampierz ze swej natury… istotą jest naturze wstrętną i obcą - i uśmiechnęła się słodko.
- Są jej elementem. Ktoś je stworzył, istnienie tknął. Potrafią być też słodcy. - delikatnie pociągnął ręką wzdłuż jej kręgosłupa.
Zamruczała jak kot, i jak kot się przeciągnęła pod jego palcami.
- Dumasz sobie, iże ojciec za Leszym poszedł, bo słodki był?
- Słodkość to oblicze. Każdy ma ich wiele - delikatnie ukazał kły i zbliżył się do jej szyi.- Dziwożona nie uległa słodkości, uległa brutalnej sile. Prócz tych jest jeszcze kilka nie mniej istotnych atutów.
- Jeden lub dwa - zgodziła się, rękę zabrała z jego uda i objęła nadgarstek na podobieństwo kajdanów. Ból rozkwitł gwałtownie i równie szybko znikł, ale Jan miał wrażenie, że ktoś mu ogień w szpiku rozpalił. Z twarzy Ludmiły nie schodził uprzejmy uśmiech gospodyni.
- Czegoś ci, panie, potrzeba? Mów śmiało, nikt nie rzeknie, że pod Krzywą Wierzbą gościom żałujemy.
Jan spojrzał na swój nadgarstek. Czy ślad mu jakiś został. Skórę miał gładką i zaróżowioną delikatnie, jako zazwyczaj.
- Towarzystwa miłe mi wystarczy. Swoje mogę podarować w zamian. I ciekawość możesz zaspokoić. Cóż pani uczyniłaś przed momentem? - Jan wejrzał w jej aurę czy ludzka. Była śmiertelniczką na pewno, lecz wokół jej sylwetki wirował snop gasnących właśnie iskier. - Opowiedzieć mi też możesz historie o Leszym, twoim ojcu czy problemach z rycerzami bożymi. Zdaje się znów was nękać zaczęli.
- Nie… lecz zaczną niebawem. Wody pytałam i wiatru, a ojciec dziś bogów dawnych zapyta, co czynić nam wypada. Źle, żeśmy Leszego utracili. Był, jaki był, lecz bronił nas i naszej ziemi. Bogom się kłaniał. Ty chrzczony?
- W moich stronach szlachtę się chrzci bez wyjątku jeszcze za dzieciaka. Nigdy przekonania nie miałem... do boga chrześcijan. - powiedział szczerze - Ani do żadnego innego. - dodał - Wierzę w siłę żywiołów i moce nadprzyrodzone. Natura też do nas jakoś przemawia. Jednak nigdy nie klasyfikowałem tego... ten bóg sprawia to czy inny?
Roześmiała się, usta dłonią przesłaniając całkiem jak dama, gest zaskakujący u kogoś, kto całe życie spędził w zapadłej w kniei osadzie.
- Nasi bogowie walczą z nami ramię w ramię. Bóg chrześcijan jeno na tarczach lubi być noszony.
- To z pewnością lepsze rozwiązanie. - uśmiechnął się - mnie niestety bogowie żadni swoją obecnością nie zaszczycili. Choćby i ulotną. Umysł mam jednak otwarty.
Mruknęła Ludmiła, że wiedzieć trzeba, przed kim otwierać, a przed kim zamykać na trzy spusty i rygiel dębowy. Nie zdążył jej Jan odrzec niczego, bo się po długim domu szmer poniósł, a potem cisza zaległa, zamilkł nawet perorujący zawzięcie o sławie i wojnie Miłek. Mąż, co wkroczył do środka był wiekowy i Jankowi trudno było uwierzyć, że dość ikry znalazł w sobie, by zostać ojcem wciąż świeżej urokiem młodości Ludmiły. Siwy był, wychudzony a zgarbiony. Plecy w pałąk wygięte okrył skórą odyńca, wspierał się na lasce ozdobionej głową koziołka. Na piersi jego zapadłej zwisał naszyjnik z bursztynu i srebrnych monet.

Jan wpatrywał się w gospodarza. Podniósł się by przywitać i przedstawić. W końcu gospodarz był świętym mężem. Oczywiście zbadał jego aurę niemal odruchowo. Postać wróża otaczał złoty opar. Znać było na nim pojedyncze nitki czerni, granatu i brązu, lecz dominowało złoto, zwiewne i delikatne jak pył dmuchnięty w powietrze. Tymczasem wróż za nic sobie miał urzeczenie Jana własnym jego widokiem, który sprezentowały Diabłu jego wyostrzone zmysły oraz fakt, że obcych ma pod dachem i winien się zachowywać choć nieco godnie. Dwa sękate palce przytknął do nozdrzy i smarknął z uczuciem na polepę, ignorując słowa Jana. Usiadł z ulgą na miejscu zwolnionym przez Ludmiłę, róg przyjął i wąsy zamoczył.
- Zgubieni jesteśmy - rzekł. Trwogi w głosie nie miał, ni starczego drżenia, słowa dotarły do najdalszych kątów chaty i nowe zrodziły poruszenie i szmer. Jan odczekał aż starzec rzeknie coś więcej. I delektował kolejnymi po widoku ognisk sygnałowych… radosnymi nowinami.
- Idą ku nam, a w miejscu, gdzie porażki stukrotnej krzyż zaznał, ziemię ogniem wypalą a krwią naszą zasieją. Widziałem Krzyżaka o oku jednym i znamieniu ogniowym wokół pustego oczodołu, martwym było jego serce, język jadowity jako u żmii a ręce czerwone od krwi braci naszych. Widziałem, jak szeregi nasze zdradą łamią i jak jako pokos padamy pod krzyżem i mieczem. Widziałem też ratunek dla nas, łabędzia, co gniazdo wił sobie z płomieni, na nim jajo wysiadywał na spółkę z ropuchą, a z jaja tego wykluł się smok o oczach z gwiazd i skórze z kory dębowej. - oczy starca przymgliły się, gdy wizję swą przekładał na słowo objawione mu obrazy.
Jan wszedł do umysłu starca. Bo zobaczyć więcej wizji i obrazów. Gdy się od nich oderwał sam nie dowierzał.
- Eeee - wyrwało się Janowi. Jeśli mógłby zblednąć, zbladłby teraz. - No tak jakby wspominałem coś o otwartym umyśle. I chyba jestem częścią tej wizji. - pierdyknął na stół łapę z pierścieniem ozdobny herbowym - Łabądkiem. Sam nie wiedział co myśleć o sprawie. - Gniazdo wije, co prawda płomieni tam nie widziałem. Jednak Leszego siedzibę wziąłem w posiadanie. Ragana ma coś wspólnego z ropuchami chyba. Pod Lipą jak odchodziłem zrobiło się ich mrowie. Jaja co prawda nie mam, ani nie zniosę. Zakładam jednak, że wszystko przede mną? -starał się humorem ratować. Po chwili się jednak zreflektował - Nie chciałbym nikogo obrazić, ni bogów, ni ludzi. Sprawa ta jest dla mnie… szokująca. Za dużo elementów się zgadza. A o nasze głowy idzie.. - zaczął się plątać w myślach i słowach
- Więc Ragana, lipa ciągle powtarzała to imię lub miano. Co ono oznacza?
Cisza zaległa, oczy wszystkich zwróciły się ku Janowi, a to spojrzenie ciężkie było jak ołowiane chmury i podejrzliwe. Tylko Ludmiła nachylona do ucha ojcowego szeptała coś. Jan natomiast nasłuchiwał. Zdawała ojcu relację z rozmowy z Janem i zaznacza, że on wąmpierz, chociaż nie wygląda
- Drzewo… mówiło? - zapytał wołchw.
- Zapewne nie drzewo. Tylko ktoś przez nie - Janek odpowiedział na ile umiał na pytanie. Tydzień temu uznałby się za szaleńca. Uniósł siwą głowę ku córce, zapytał o coś, do uszu Jana doleciało imię Jawnuty. Ludmiła przecząco pokręciła głową.
- Radzić nam trzeba. Na bój szykować się - rzekł niby do wszystkich, lecz młodemu Diabłu w oczy patrzył.
- Jako sąsiad do sąsiada w potrzebie przybyłem - nic nie obiecane wszystko płynnie Chorotek dobrą naukę dał. - Wiemy jakie siły mają Rycerze Boży? Na kogo możemy z okolicy liczyć? Leśne panny nam pomogą?
- Któż to wiedzieć może? Ustał powód, dla którego były nam łaskawe - Wołchw pogładził córkę po dłoni. - A i doniesiono mi, jakieś swady z nimi były o pannę obiecaną. Krzyżactwa, bo teraz Krzyżactwo tu mamy… braci samych ze pótorej setki. Ze trzy razy tyle zbrojnych, a jeszcze władycy tutejsi, co im się pokłonili. I rycerstwo, co z zachodu przyjeżdża, gromić nas w imię Boga wespół z Krzyżakami.
- Swady jakieś były ale je rozwiązałem. Z korzyścią dla panien. Krzyżaków zwycięstwo to koniec i panien. Tolerować ich nie będą, drzewa spalą. Łaskawość panien z Leszym była powiązana? Cóż uczynił bliskiego ich sercu wiadomo? Czy może to Łajma? Panna z lipy inne leśne panny przekonała?- jak na kogoś kto w okolicy był od kilku dni, Jan wiedział już sporo. Na każdą odpowiedź, pojawiały się jednak trzy nowe pytania.
- Co poczynił, nie rzekł nigdy. Jednak z wrogich stały się dziwożony… - wołchw zamilkł, szukając słowa.
- Mniej dzikie - podpowiedziała Ludmiła.
- Coś może poradzę. Temat ten i kilka innych, po naradzie chciałbym poruszyć. Na spacerze krótkim. Teraz głos oddam lepiej zorientowany. Jak naszą strategię widzimy? - powiedział do Montwiła.
- Nie wydawać bitwy, szarpać ich w lesie i na mokradłach. Wygraliśmy poprzednio. Tyle że mało kto pamięta, za jaką cenę - rzekł Gangrel, a Janek znał go na tyle, że wiedział, że dużo więcej nie powie. Więc i pytań zaniechał.
- Wiemy kto z nami a kogo do sprawy by trzeba przekonać? Dużo takich w okolicy co się waha czy głowy przed Krzyżakami skłonić? Wreszcie poza nami jacyś wielcy też chyba Krzyżakom wrogami. Kto jak wielki i gdzie? Wici trza nam słać, płonące wici.
- Skrzykiwać to się można i trzeba. Jeno pytanie najważniejsze - czy pani z Bejsagoły ludzi przyśle, czy jak poprzednio… nie bardzo - mruknął Miłek do Gangrela, jednak na tyle głośno, że i do Janowych uszu doleciało.
- W materii polityki okolicznej jestem zorientowany słabo.. chwilowo - uzupełnił wyraźnie - To nie jej ziemia? - spojrzał na Wołga - mówię w uproszczeniu oczywiście. Ktoś z okolicy lennikiem Jawnuty? Krzyżacy jej nie zagrażają? Wszak to inne klany, gotowe jej do gardła skoczyć. I gdy tu skończą za nią się wezmą. O co poprzednio sprawa się rozbiła? Wszak nie o miłość z zakonnikami ze strony Bejsagoły.
- O Leszego niechęć do niej - wzruszył ramionami Struga. - A może urósł za bardzo…
Zamilkł, bo Montwił syknął przez zęby.
- Nieważne, co pięć lat temu. Ważne, co teraz. Jutro ruszam do Niedźwiedzia - zadeklarował Gangrel i powstał, zamierzając opuścić zgromadzenie.
Jan odczekał aż Montwił wyszedł. Nie zamierzał drażnić kogoś kogo lubi. Po wyjściu Gangrela rzekł.
- Ważne co dziś, co jutro ważniejsze… Wszystko łączy się jednak z przeszłością. Więc jak było? - Jan notował w pamięci kto był po jakiej stronie. Zderzył się jednak z murem ciszy. Olbrzym przypomnieć musiał wszystkim, co grozi za stawanie na przekór potężnej Diablicy, co i ludźmi władała, i wąpierzami. Jan odczekał. Co jeszcze padnie z ust zebranych i czy w ogóle coś padnie. Potem chciał wyjść ze Strugiem i Ludmiłą być może. Czekał zatem i co chwila na starca z ukosa zerkał. Czekając jego decyzji.
- Poczekamy, jakie wieści Montwił przyniesie - zadecydował starzec i podniósł się ze swego miejsca. Jan wstał za jego przykładem.
- Możemy się przejść chwilę? - podpytał wołchwa.
Struga wspierający się na ramieniu córki kiwnął siwą głową, potoczył się ku wierzbie, a potem w dół, gdzie w niecce zielonym przestworem pomiędzy wierzbami i olchami rozlewał się moczar.
- Chciałbym pomówić o wizji. Myślisz panie, że mnie może dotyczyć. To tylko herb, jednak tak wiele rzeczy się zgadza. - wziął kilka oddechów. Ten śmiertelny nawyk go zawsze uspokajał - Kim jest Ragana?
- Jedną z dziwożon. Zmiennoksztatną. Panią śmierci… - mruknął wróż.
- Wiesz coś o niej więcej? Leszy i ona blisko się trzymali z tego co zrozumiałem. - i jeśli dobrze Jan zrozumiał. On ją krwią związał ona go słowami. Możliwe to? By mieć władzę ale jej nie mieć? Jak Montwił z kasztelanką?
- Był związek jakowyś między nim a panną z lipy, lecz jakimi zaklęciami ją ku sobie omamił, nie wiem. Trzymał to wampierz w sekrecie… jak zresztą cały żywot swój. Jam imiona jeno słyszał, co do panny z lipy należeć miały. Ragana i Łajma. Raganę Prusowie czczą, jaką tą, która przynosi zmiany, wiedźmę i posłanniczkę śmierci. Łajmie zaś tu u nas ołtarze wznoszono po borach. Umie los dobry przychylić, i dzieckiem pobłogosławić tych, co się potomstwa doczekać nie mogą.
- Jest jakiś zwyczaj jak leśną pannę przywołać? Coś powiązanego z gatunkiem jej drzew? Tak by wybierając konkretne drzewo, przemówić choćby do konkretnej panny. - Jan na chwilę zamilkł - Ja i Ragana losem powiązani - coś czuł, że Biruta zachwycona nie będzie - Jajo jedynie kompletnie nic mi nie mówi. - rozmyślał na głos.
- Sposobu żadnego nie znam… one wybierają. Zawsze tak było - wróż pomiędlił zębami przywiędłe usta. - Ty tu z Jawnuty woli?
- Z woli diabłów z Bejsegole. Wątpię by to był Jawnuty pomyśl bezpośredni. Jednak wiedzieć o tym musiała i najwyraźniej zaaprobowała. Czemu pytasz?
- Gdy okaże się, że by wespół z nami walczyć musisz przeciw jej woli wystąpić, co poczniesz? - w źrenicach Strugi zalśniły iskierki. Czy starzec wiedział co mówi. Przeciw woli Jawnuty? Ona tak stara i tak władna jak dziad jego. Nie sposób się przeciwstawić zapewne i z życiem ujść. Można przekonać, korzyści pokazać jako Tzimisce z zewnątrz układ zawrzeć.
- Gdybym Ci rzekł jasno i bez zawahania.- chwilę się wstrzymał - Skłamałbym, rzeknę ci inaczej zatem i szczerze. Skoro Bejsegole dało mi domenę Leszego. Znaczy część z nich chce tą ziemię chronić. Co oznacza, że sprawa strony i woli Bejsegole jest otwarta. Wolę można zmienić ona jest wydłużeniem, myśli i wniosków. Te zaś to czysta polityka w tym przypadku. Mówiłeś, że Leszy za bardzo wyrósł może. Więc zostawili go samego na śmierć. Ja tu z ich woli i nie za wysoki. Z rodu zaprzyjaźnionego. Mnie na tej ziemi chronić będą chętniej. Tak nam sprawę trzeba ułożyć by interesy Bejsegole krzyżowały się z naszymi. Ja zaś chronić swoich sojuszników zamierzam. Uznasz mnie Panie za swojego? Jak kiedyś Leszego uznałeś.
- Są pytania, na które odpowiada się tak lub nie. Może dojrzeć do nich trza. I do odpowiedzi - Struga pokręcił głową z rozczarowaniem, oparł dłoń na plecach córki. - Znużonym, Luda. Na spoczynek czas. Gośćmi zajmij się.
Jan wiedział że wróż chce deklaracji. Dać ich nie mógł… jeszcze. Stary też nic nie rzekł.
- Jedno pytanie. Jedziemy do Niedźwiedzia jutro z pomocą. Czy puścisz Panie z Łabedziem, córkę swą i wojów? By Niedźwiedziowi dopomóc? Dzięki Ludzie może lepiej zrozumiem ja was i obyczaj.
- Jeśli i Montwił rusza… trzech wojów też dam.
- Dziękuję w imieniu Niedźwiedzia i własnym. - Jan skinął głową i nie zawracał już głowy Strudze. Poczekał aż Ludmiła zostanie sama i będzie można się do niej zwrócić. Wtedy podszedł i zagadał. Chęć do figli w nim zgasła. Zbyt wiele rzeczy i zbyt poważnych.
- A ty Pani co sądzisz o sprawie?
- Że myśleć trza, o co się plecami zaprzemy jak przyjdą. I czy i gdzie uciekinierów przyjąć - westchnęła Luda, wyłamując palce. Poza salą, gdzie patrzyła na nią cała jej osada, dopiero widać było, że zmartwienie wyryło się w niej głęboko.
- I ja tak myślę. Bejsegole przeto nam potrzebne. Twój ojciec im nie ufa. Mi też nie, bo widząc jego lico pierwszy raz. Nie złożyłem obietnic. Które... mógłbym złamać. Tak mi skakać by wszystkich ułagodzić i do sprawy wspólnej przekonać.
- Wszystkich nie zadowolisz. Tu ojciec ma rację. Będziesz musiał wybierać, wcześniej czy później. Pewnikiem trudniej ci będzie, boś obcy. My tutaj wrośnięci jako drzewa… dla nas pewne decyzje są jak, wybacz - zajrzała mu w oczy - oddychanie.
Oddychanie u Janka było ułudą. Ciekawe co by na to rzekła.
- Wszystkich nie zadowolę, prawda to… Na ten przykład Krzyżaków z pewnością nie. Bejsegole jednak i was pogodzić. Czemu nie sposób? Ta ziemia to domena i teren Jawnuty wszak. Czemu jej krzywda wasza miałaby być na rękę? Pożoga i śmierć we własnej domenie. Nikomu nie jest w smak.
- Żali wielki niesmak musiał zatem powstać, gdy sadyba Leszego pięć lat lebiodą porosła na gospodarską rękę czekała. Jakby kot na język naszczał… - w oczach Ludy łysnęło coś niepokornego i złośliwego. - I nie podpytuj mnie. Nigdy na dworze Jawnuty nie byłam ja. Nie wiem, co tam nimi targa, co ciągnie a co odpycha.. - coś dziwnego musiało zajść. Tzimisce co o ziemię nie dba? Leszy może lennikiem Jawnuty nie był. Nawet jeśli nie, to po śmierci jego diabły po tę ziemię nie sięgnęły długo. Czemu? Coś ich powstrzymało. Ktoś na dworze Jawnuty czy coś z zewnątrz?
- Ja się natomiast dowiem. Dwie sprawy mam. Pierwsza to dwóch moich oczarowanych przez dziwożony. Pomogłabyś ich przywrócić? Potrzebni mi trochę szybciej. Nie chcialbym czekać aż urok minie. Druga to widzę, że jesteście z ojcem magami. Dobrze mówię? Nazw odpowiednich nie znam. Jak przyjdzie do walki… to może niezręcznie pytać. Zda się nam to jakoś jako atut w konflikcie? Chciałbym wiedzieć co w ręku mamy.
- Ojciec wołchwem jest. Bogowie wizje wydarzeń przyszłych a przeszłych zsyłają mu. Uroki odczynia z ludzi i gadziny domowej. I ja nieco bożych błogosławieństw mam. Pomożemy twym ludziom. Jutro, gdy świt wstanie.
Jan skinął głową.
- Dary cenne to, dziękuję. - skoro Ludmiła się nawet nie zająknęła o ich możliwościach w boju. Nie było co drążyć. Chociaż coś tam umieć musieli skoro Montwił ostrzegł był starego Wołcha na bój nie wzywać. Bo mu Janek nie strzyma.
- Jakieś porady o okolicznych ważnych figurach?
- O tobie. Znajdź sobie następcę. Jakbyś wody nie zamącił i w piękne słowa brzydkiej prawdy nie ubrał - przecie nie zostaniesz tu.
Jan przez chwilę ważył jej słowa. Zostać by tu mógł i przebywać z przerwami. Gdyby domenę własną i uznaną zdobył. Czas między ukochanego ojca dzielić i własne miłości? Birutę i własny dom. Nie brzmiałoby źle. Z tymi myślami poszedł spać. Gdy Jan się obudził, Vlaszy był normalny. Krzesimir zadumany, ale Luda twierdziła, że urok z niego też zdjęty. Młody wampir nie bawił się w ceregiele, krytycznie patrząc na Krzesimira... wręczył mu listy i przypomniał o zdaniu. Opowiedział co się stało, gdy jego obrońcy Jankowego nie było. Jak to sam walczył z dziwożoną. Jak Chorotka sytuację uratował. Jak się sprawa skończyła.. O Glande rzekł i o tym, że klęknął. O powiększeniu ich domniemanego terenu o osadę która była niczyja. Więc nikomu na odcisk nie nadepnął... jeszcze. Wspomniał, że ma nadzieję iż warto było z panną iść. Na końcu rzekł
- Na dworze Jawnuty spisz się lepiej. Dowiedz się jak najwięcej. - ni było w tym pretensji. Bo jak mieć pretensje do ptaka, że lata? Był jednak chłód jakowyś...
 
Icarius jest offline