|
Thyri pomrukiwał, gdy Lorelei smukła jak brzoza, przed tronem śpiewać zaczęła z roziskrzonymi oczami. Po chwili dołączył, choć ni urokiem grubego głosu, ni kunsztem z elfką równać się nie mógł, znał słowa, bo pieśń często śpiewały elfy z Mrocznej Puszczy goszczące w Esgaroth.
I zdało się krasnoludowi, że promień słońca zwabiony głosem elfki przez pęknięcie w dachu zajrzał, zobaczyć, kto królom dawnym śpiewa. Rozjaśniło się na podłodze za tronem, mozaice z ciasno wyłożonych płyt, której fragment wystaje spod gruzów. Oko kamieniarza wyławia w jednym miejscu o włos różna szparkę jednej z krawędzi. Może kamień się zruszył pod wpływem uderzenia ciężarów, którymi moizaika jest przysypana, a może ktoś ową płytkę terakoty wyjmował?
Próbował Thyri płytę sztyletem podważyć, by zerknąć choć przez szczelinę, lecz zbyt wielka i ciężka była. Sapiąc ciężko potoczył się z powrotem do obozu, mruknąwszy, iż po narzędzia swoje idzie, liny i kołowrót. Hilly i Lorelei po chwili go dogoniły, i zobaczyć jeszcze mogły, że krasnolud w dłoni dobyty z kieszeni odłamek skalny usiany granatami obraca z uśmiechem. Ten sam, którym elfka przy spotkaniu cisnęła, by ich uwagę zwrócić.
Dwie godziny później wrócili, i Thyri zabrał się od razu do pracy, komenderując towarzyszkami i z precyzją miejsca na podwiązanie lin dobierając. Z pomocą narzędzi poodsuwali rumowisko z posadzki i krasnolud wyjął sporą marmurową płytę.
W wykutej dziurze ziemi złocił i srebrzył się skarb. Talerze, misy, sztućce, utensylia, etc.. Puchary, obręcze do serwet i kotar i tak dalej. Niektóre wysadzane kamieniami szlachetnymi. Thyri westchnął, oczy mu zalśniły jak znalezione klejnoty i jakby się zaszkliły.
Drżącą dłoń w pyle umorusaną wytarł o portki i delikatnie, dwoma palcami wysnuł misterny, cienki łańcuszek spod srebrnej wazy grawerowanej w zrywające się do lotu żurawie. Łańcuszek rozszerzał się w pajęczą, misterną elfią siatkę, w koszyczkach na podobieństwo roślinnych łodyg i liści poczynionych tkwiły świetliste, zielone klejnoty. Każdy z nich, delikatnie w dwóch palcach jak pisklę trzymany, powędrował do brązowego oka rozwartego szeroko w zdumieniu.
A potem Thyri cofnął się od skrytki, usiadł ze skrzyżowanymi nogami na posadzce i naszyjnik, co bardziej elfiej księżniczce przystawał niż perkatemu krasnoludowi, powiesił sobie na piersi i uśmiechnął się z bezbrzeżnym szczęściem.
|