Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-08-2017, 10:26   #379
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Grzmotozad


Grzmotowi dni mijały prościej niż reszcie. Był tylko zwykłym krasnoludem, który miał proste potrzeby. Wizyty w spa były owocne, udało mu się zrobić dla pewnego miłego Satyra łańcuszek. Spa zresztą było całkiem spore i miał tam wiele zamówień na proste ozdoby z kolorowych kamyków, które nie nie były zbyt kosztowne, ale też nie mógł liczyć na zapłatę. Niestety, każdy dłuższy pobyt był przerywany przez śpiewy troli z pobliskiego kanionu…

Kilka razy był w nocy w Dreadwood po surowce do pracowni. Kobieta sprzedająca wcześniej rzeźbione, kamienne zwierzęta, tym razem sprzedawała figurkę krasnoluda naturalnej wielkości, dziwnie podobną do szwagra kuzyna trzeciego stopnia zięcia ciotki Łomotyny, Mhłotkha Gchełmińskiego. Naprawdę była podobna… Wtedy zobaczył jak blady karzeł macha do niego ręką.
“O pierunie…” pomyślał skonsternowany krasnolud, przyglądający się podobiźnie Mhłotkha, przecierając w zaskoczeniu oczy. Kto by chciał tego pijusa rzeźbić… i to jeszcze w naturalnym rozmiarze?
Grzmot nie mógł wyjść z podziwu nad figurą, nawet się zastanawiając czy by jej nie kupić, gdy dostrzegł karła. To znaczy… w sumie byli podobnego rozmiaru, więc skąd pomysł, że był karłem? A może… on też nim był, ale o tym nie wiedział?
Rozglądając się uważnie, na boki, by upewnić się, że to do niego owy bladolicy macha. Wojownik podszedł do mężczyzny.
- Jaaaa? - spytał przeciągle, wskazując palcem na siebie.
Istota wzrostu równego i najnormalniejszego w tym straszliwym świecie gigantów i dryblasów, które zagarnęły dla siebie zdecydowanie za wiele przestrzeni przekręciła głowę.
- Jaa? A może tyy? Nie pamiętam, po co miałem się z tobą skontaktować. A może ty ze mną? - Normalnowzrostak podskoczył do Grzmota - Uwielbiam takie zagadki! Nie tak jak Koordynator… To derro nudny, pewnie ma depresję, choć nie jest tak szalony jak jego siostrzeniec… Zaprowadzić cię do niego? Ktoś wydał taki rozkaz!
- Ty i ja, w zależności przez kogo te słowa zostaną wypowiedziane, mogą oznaczać tą samą osobę - odparł filozoficznie jubiler, ciągnąć się za brodę. Nie był dobry w zagadkach… w myśleniu zresztą też, czasem jednak udało mu się coś mądrego powiedzieć, choć w tym wypadku bredził na równym poziomie tego, który był równego wzrostu co on sam.
- Jesteś pewien, że to mnie szukasz? - odparł zamyślony krasnolud, nie rozumiejąc kim był Koordynator, oraz czego by chciał od tak nudnego rzemieślnika jak on.
- Niczego nie jestem pewien, prócz tego, że trepanacją czaszki leczy się pryszcze. - odparł niepewnie i podniósł duży kamyk i walnął się z całej siły w głowę. Krzyknął z bólu i rzekł trzymając się za głowę.
- Czy boli cię? - potem machnął ręką - Wielki Koordynator chce czegoś od ciebie… Nikt nie wie czego… Chyba nawet on… a może wie? Idziesz ze mną?
- Eee… - Grzmot wzruszył bezradnie ramionami, nie wiedząc co odpowiedzieć dziwnemu człowieczkowi. Nie chciał też się nigdzie ruszać. Nie z nim u boku. Kto wie, kim był jego Pan, który w sumie mógł okazać się i Panią… Z drugiej strony, był ciekawy i nieco zaniepokojony owym zleceniem na “niego samego”. Czy wróżyło to coś dobrego? Czy ktoś dostrzegł jego kunszt jubilerski? Czy może… moooże chciał się go pozbyć i zabić?
- No ide, ide… albo i nie idę… nie wiem… zastanowię się i ci powiem… - odezwał się zmieszany rudobrody, ruszając za przewodnikiem i zastanawiając się, czy iść… czy może jednak zostać.
- No to stój - rzekł Derro i postanowił spróbować podnieść Grzmota pionowo w górę, ale gdy nie dało rady rzekł - Może przetniemy cię na dwa i połowę zabiorę. Tak moje ciotki zrobiły z kuzynkiem Blup. Choć nie jest wygadany
- Prowadź pan! No powiedziałem, że pójdę sam! - żachnął się krasnolud, wyraźnie ruszony, niemożliwością podniesienia go przez niskiego kamrata. - Nie będziemy nikogo przecinać! - przeraził się z nagła, zastanawiając się, czy to aby na pewno dobry pomysł by rozmawiać z bladym delikwentem. - Po się pogubimy i później nie znajdziemy… - spróbował załagodzić sytuację, ale sam powątpiewał we własne słowa.
- A to fakt! Ty to masz łeb. I to nie byle jaki! - pomyślał na głos bladooki. - No to chodź! - Bladolicy ruszył, a Grzmot zaraz za nim, czujnie spoglądający na okolice, jakby się bał, że zaraz coś na niego wyskoczy.
Krasnolud został zaprowadzony do srebrzystego namiotu. Tam zobaczył innego bladego zdrowowzrostowca, który przeglądał wielką księgę…
Wyglądającą na rachunkową, albo inną zawierającą mroczną i nieludzką wiedzę… Na przykład spis inwentaryzacyjny.
- Igluglod, zostaw nas! - rozkazał patrząc znad księgi. Igludglod wyszedł, a księgmistrz rzekł
- Czy ten debil was zirytował? Większość istot na świecie to debile, przyzwyczaiłem się już, choć moi współplemieńcy potrafią zaskoczyć… Mam do pana sprawę... Mieszka pan we dworku Ravenerie, prawda?
- Eee… dzień dobry - przywitał się rudobrody - I do widzenia! - pożegnał zaraz wychodzącego, spoglądając w zmieszaniu na czytelnika wielkiej księgi. - No żem się trochę zlękł jak zaczął co bredzić o krojeniu mnie, ale tak to ujdzie… - Jubiler machnął ręką na tę drobną niedogodność.
- Ja wiem panie, że to nie ładnie odpowiadać pytaniem na pytanie… ale… ktoś ty? Bom ja Grzmotozad, złotnik i wojownik… od czasu do czasu…
- Wielkie szczęście, że tego nie zrobił. Podziwiam ich uwielbienie do nauki, ale zazwyczaj kończy się ono próbą przeszczepienia sobie fibina czy czymś podobnym. Bardzo dziwne. - pokręcił głową - Nazywam się Roman, Wielki Koordynator Roman. Czy woli pan piwo czy wino? Mam dla pana pewne zadanie… Chciałbym aby mnie pan odwiedzał i opowiadał o tym co pan robił… ze szczegółami. A to proszę, prezent dla pana - wyjął błyskawicznym ruchem spod stołu jajowaty klejnot. Lśnił wszelkimi barwami tęczy . Wydawał się sam produkować delikatne, kojące światło. Twarz Derro w jego świetle nabrała niesamowitego wyglądu.
Krępy wojownik podrapał się paluchem po głowie, przyjmując w zmieszaniu piękny kamień.
- Tooo… ja nie wiem co powiedzieć, wspaniały podarek panie Wielki Koordynatorze Romanie… - Grzmot wpatrywał się w świecące precjozum z nabożną czcią rzemieślnika.
- Ale jam jest zwykły wyrobnik… jeśli chce pan barda, co będzie panu historie opowiadać… to… ja niestety się do tej roli nie nadaję… moje życie jest nudne… ot czasem coś ubije, czasem jakiś pierścionek wykuje… abażur z kamyczkami znajdę. O… zbroje zdobyłem, wspaniałą… chciałbym umagicznić, ale nie znam wielu magów co by to umieli… może ma pan kogoś polecić?
Roman się uśmiechnął.
- Tak, to możemy zrobić… Tylko przekazuj mi… opowiadaj o dworku. Najpierw opowiedz mi, kto mieszka w nim mieszka i jaki jest rozkład pomieszczeń. Narysowałbyś mi mapkę?
Rudobrody się zasępił, drapiąc w zakłopotaniu po policzku. Zupełnie nie rozumiał, dlaczego Derro nie mógł po prostu pójść i sam sprawdzić. Przecież mieszkańcy byli wyjątkowo przyjaźni i otwarci na wszelkie indywidua, na pewno więc nie wyrzuciliby podobnego wzrostem do niego Koordynatora.
- No eee… to dość trudne pytanie, to znaczy… kto aktualnie mieszka we dworze bo… jest nas tam całkiem dużo i ciągle przybywa. Jesteś bezdomny panie? Nie masz się gdzie podziać? Jestem pewien, że znaleźlibyśmy jakieś małe lokum dla ciebie… mogę się nawet sam spytać - zaoferował grzecznie, rozglądając się za jakimś krzesłem.
- Ja z rysowania i pisania jestem słaby… mateczka mówiła, że odziedziczyłem styl po kapłanach… oni też bazgrzą jak kury pazurem, toteż obawiam się, że mapka byłaby nieczytelna… no i nie zaglądam wszędzie. Jeno do siebie, do kuchni i pokoju wspólnego .
Następnie Grzmot umilkł, zastanawiając się nad liczbą współlokatorów. Musiał przyznać, że nie do końca orientował się z kim dokładnie mieszka, całymi dniami siedząc w kuźni i tylko od czasu do czasu widując towarzystwo we wspólnym pomieszczeniu lub na jakiejś małej wyprawie. Ale podsumowując tooo… Elphira, Eryk, Airyd, on, panienka Hope, Sisi Raimiel… chyba? Może nie… Konie… czy konie też się liczą… a gargulce?
Wojownik wymieniał w myślach imiona, licząc na palcach mieszkańców, ale rachunki co chwila mu się nie zgadzały.
- Dom mam, ale wolałem moim rodakom nie sugerować idei dachu nad głową, bo pewnego pięknego dnia by mi przybili go do głowy… No cóż, policz sobie, poproś kogoś by ci narysował.. Przyjaciół przyprowadź. Pomożemy. Pomożemy. - Roman poklepał krasnoluda po plecach.
- Co mówisz panie? A tak, tak dobrze… - Grzmot przyznał rację Kooperatorowi, rezygnując z liczenia mieszkańców. - Przyjdę ze zbroją i mapką… następnym razem. Tylko kiedy ono będzie?
- Kiedy tylko znajdziesz czas… Ciasteczko z wróżbą? - zapytał Roman.
Krasnoludowi było wstyd odmówić, ale nie chciał też zbyt mocno nadwyrężać gościnności swego gospodarza.
- Nie… ja… bardzo dziękuję… dbam o linię - odparł zakłopotany, utwierdzając się w fakcie, że to była dobra pora na zakończenie spotkania. - Miło mi było poznać i porozmawiać… jeszcze raz dziękuję za wspaniały podarek. Niedługo się zgłoszę z mapką i… zbroją do zaczarowania. - odparł miło, kłaniając się służalczo w pół.
- Pozwoli pan, że się oddalę…
- Będę czekał. Będę czekał - rzekł Derro zacierając ręce.
Rudobrody pokłonił się swojemu zleceniodawcy, po czym wyszedł z namiotu, by powrócić do załatwiania swoich krasnoludzich spraw.

***

Pewnego razu Grzmot dopadł samotnego Airyda we dworku, upewniwszy się zawczasu, że chłopina nie miał nic ważnego do roboty. Przez co kitsune mógł się czuć dość nieudolnie szpiegowany przez krępego jubilera, który myślał, że jakimś cudem wtopił się w otoczenie i był niezauważalny.
- Łotrzykiem jesteś prawda? Złodziejaszkiem… - zaczął krasnal, ciągnąć się za warkocze w brodzie. Nie zamierzał dogryzać towarzyszowi, ot, po prostu stwierdzał. - A więc pisać umiesz… i odczytywać dziwne zapiski… więc i może rysować? Co? Mapki… chodzi mi o mapki… umiesz takowe robić?
- Wolę określenie łowca przygód. Ale tak posiadam umiejętności przez którę można mnie uznać za złodzieja… mruknął kitsune masując obolałe miejsce po klepnięciu krasnoluda.
- To pomógłbyś mi w rysowaniu mapy? Mam nawet kartkę i trochę węgla… nie wiem czy się nada… - Wojownik podrapał się po czuprynie, wyciągając z kieszeni zmięty pergamin. - Bardzo mi zależy… jak będę mieć mapę, to zaczaruję sobie zbroję… no i pomogę biednemu bezdomnemu, który nie jest bezdomnym… to znaczy myślę, że nim jest, ale wstydzi się do tego przyznać… więc na razie przyjmijmy, że nim nie jest.
- Spróbuję na ile to możliwe - wziął od krasnoluda pergamin. - I ekhm… którym bezdomnym mówimy?
- Eee… taki…. zwykłego wzrostu… blady… - Wojownik począł opisywać, wskazując dłonią wysokość mniej więcej podobną do jego samej. - Czymś koordynuje, ale nie wiem czym… może namiotem w którym siedzi? I nazywa się Romek… równy gość dał mi jajko… to znaczy kamień wielkości jajka, bardzo ładny… ale nie miałem czasu sprawdzić z jakiego jest kruszcu... - pytlował z rubaszną chrypką krasnolud.
- Sugeruje, że należy takiego unikać… A mapę czego mam narysować?
- No domu no!... Dworku znaczy się - wytłumaczył Grzmot, lekko się niecierpliwiąc. -[i] Wypytywał mnie co gdzie i jak… widać, że ciekawy… ale ja za bardzo się nie orientuje… siedzę u siebie, po pokojach nie łażę… to nawet opowiedzieć nie umiałem.[i]
- No to powinno pójść szybko, bo znam teren
- Dziękuję ci! Niezmiernie dziękuję! - Krasnolud ukłonił się z szacunkiem łotrzykowi. - Dzięki tej mapie, moja zbroja zostanie zaczarowana i będę ją mógł w końcu przywdziać! - Zatarł ręce, podekscytowany ow myślą. - Kiedy skończysz rysować?
- To zależy jak bardzo ma być szczegółowe. Dajcie mi godzinę, a jak ją zobaczycie, to potem stwierdzicie, czy mam coś jeszcze dodać

***

Krasnolud wrócił po umówionej porze do łotrzyka. Bardzo się starał by odczekać te godzinę w cierpliwości. Wszak nie chciał się naprzykrzać towarzyszowi.
- I jak tam prace nad mapą? - zapytał od progu, niepewny i zmieszany, ciągnąć się za brodę, jakby ta była mu coś winna.
- Proszę bardzo, oto ona. Czy coś do niej jeszcze potrzeba? - Airyd postawił przed sobą świeżo wykończoną mapę w geście podobnym do dziecka prezentującego swój rysunek przed rodzicem.
- Ach! Ach! - Grzmot odebrał zarysowany papier, przebierając w podekscytowaniu nogami. - To wspaniałe! Jest idealna! Dziękuje ci! W końcu zaczaruje swoją zbroję! - zawołał, unosząc pergamin w sękatych dłoniach jak najwspanialszy artefakt. - To wszystko, chyba… o ile czegoś nie zapomniałem… ale to nie teraz, spieszę się… do zobaczenia! - odparł na odchodnym, czym prędzej udając się do Koordynatora, sprezentować mu swoje/nie swoje dzieło.
- Nie ma za co…. -wymamrotał Airyd do pleców wychodzącego krasnoluda. Następnie mamrocząc coś o przygłupich krasnalach ruszył szykować swój ekwipunek.




Wielka Wyprawa Tego, który Grzmoci!



Grzmotozad udał się do Koordynatora, tak, że trafi do niego pod wieczór. Przed namiotem siedziały dwa pochichujące sobie i niziutkie gnole, które ostentacyjnie spały na warcie. Najwyższy i jedyny Koordynator Romek siedział w fotelu, uśmiechając się na widok Krasnoluda, jakby nań czekał. Odebrał mapkę i nie przestając się uśmiechać zapytał
- chcesz umagicznić twoją zbroję, czy mogę ci dać jakąś z naszych? I czy znasz się na kopaniu tuneli? - zapytał Derro.
- Mam swoją… jest bardzo ładna i sobie pomyślałem, że jakbym ją umagicznił to wyglądałbym no… hehe bosko. - Zarumieniony jubiler, kręcił młynki kciukami wpatrując się skromnie w swoje buty. - Odłożyłem rzecz jasna trochę złota, ale nie wystarczająco by opłacić z… z… z nawiązką za robociznę. - Wyraźnie zmarkotniał wzdychając cicho.
- Ze znajomymi szykuje nam się wyprawa… ciągle gdzieś chodzimy, ostatnio do lasu na grzyby na przykład… no… i martwię się, żem nie przygotowany odpowiednio… A na tunelach… się trochę znam… jak każdy szanujący się krasnolud, acz ja bardziej wyrobnik jestem panie, artysta… złoto odlewam, kamienie szlifuje, a stało się co? Naprawić strop trzeba? Mogę skrzyknąć znajomych i pomożemy.
- Oj naprawdę możesz ich skrzyknąć? To byłoby bardzo fortunne? Co byś powiedział, gdybyśmy zaprosili ich na szybowe przyjęcie? Rozumiesz, z okazji otwarcia nowego szybu. Tylko wiesz, to ma być niespodzianka!
Grzmot nie był pewien, czy jego kompani ucieszą się z takiej niespodzianki. Chyba nikt, oprócz niego, nie lubił siedzenia pod ziemią i dłubania w kamieniu.
- Eee no nie jestem pewien czy to się uda, aaale można spróbować… - mruknął krasnal po chwili namysłu i popatrzył czujnie na Koorodynatora. - A co ze z moja zbroją?
- Ach tak. - Koordynator wyjął gwizdek i zadmuchał weń, choć Grzmotozad nie usłyszał żadnego dźwięku. Tylko nos go swędział. Przyszedł inny bladolicy i popatrzył na Gerzmotozada.
- Lobotomia? - zapytał.
- Chyba ciebie. NIE, ZAPOMNIJ CO POWIEDZIAŁEM. - Koordynator przerwał, chyba miejmy nadzieję czarodziejowi, który szukał młotka przy pasie.
- Które mam zapomnieć?
- Nie ważne, ten Pan chce, byś mu zbroję umagicznił - rozkazał naczelnik.
- Tak…. co… nie… a tak, tak… jeśli łaska… uzbierałem nieco grosza, ale ciężko o dobrego maga co by… mi… pomógł… i w ogóle… umiesz pan czarować? - Krasnolud przyjrzał się nowo przybyłemu z cieniem podejrzenia, po chwili jednak wzruszył ramionami.
- Zbroję bym chciał utwardzić magicznie i może jakiej sztuczki jej nauczyć? Cooo? Jak myślicie? - zapalił się nagle woj, spoglądając z rumieńcami to na jednego, to na drugiego z mężczyzn.
- Jak zbroję to zbroję, jak Mózga to Mózga, mi tam za jedno - rzekł zdrowowzrostowiec i wziął się do roboty.
Gdy wszystko było gotowe, Grzmot zapłacił należne złoto i uradowany w końcu mógł przywdziać swój zdobyczny rynsztunek. Trzeba było przyznać, że w przeklętej płytówce prezentował się okazale, dumnie i niesamowicie seksownie… zwłaszcza z czerwoną czupryną, która niczym ogień ze stalowego wulkanu tryskała na boki.
Uradowany jubiler, wylewnie dziękował i magowi i Koordynatorowi, po czym udał się na kolejne krasnoludzie przygody… czyli aktualnie na drzemkę.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline