Joris uśmiech kelnerki szczerze odwzajemnił. Lubił Elsę, bo dziewczyna była i miła i ładna. Mając jednak umysł już zaprzątnięty inną niewiastą, skupił się na Stonehillównie głównie po to, by nie patrzeć na kolejną zainteresowaną wyprawą. Matrona miała w sobie coś wielce niepokojącego. Z jednej strony do niczego nie dało się przyczepić, boć i grzecznie zagaiła i z uśmiechem i w ogóle. A jednak myśliwy wzdrygnął się jakoś na myśl o obcowaniu z nią. Bo choć przytrucie gada takim złym pomysłem znowu nie było, tak wyobrażenie sobie szpaleru owych innych gadów, którym z równie czarującym uśmiechem matrona sączyła jady wszelakie, już budziło poważne zastrzeżenie prostego chłopaka ze wsi.
- Eeee… tak mateczko… ale jak rzekłem, najpierw trzeba rozeznać się, z jaką bestią napewno jest sprawa… - po czym pośpiesznie zwrócił się do Marva - Teraz to już piąta… albo nawet szósta część łupu? - zerknął niepewnie na matronę jakby nie wiedząc, czy ona poważnie się zgłasza, czy jeno żartem.
- Po jednej na każdego członka wyprawy. A i to tylko przy założeniu, że łup jaki będzie. No chyba, że rezygnujesz z udziału w łupach. Wtedy możemy Ci zapłacić 50 sztuk złota po udanej wyprawie.
- Aaa, w ten sposób. To może być - Hund kiwnął głową, upewniwszy się, że Joris nie chce oddać wynajętym ludziom jednej czwartej, a sobie zostawić reszty. Tak wynikało z jego pierwszych słów, bez wątpienia właśnie tak.
- To tylko dzień drogi. Potykałem się już z nieumarłymi. Przydałaby się do tego normalna kapłanka. - skrzywił się - Bo ostatnim razem mieliśmy taką, co najchętniej przytuliłaby się do trupiego potwora zamiast pomodlić do swojego boga - pokręcił głową na to ciężkie wspomnienie.
- Opłacacie koszty zaopatrzenia?
Starał się przy tym bardzo, aby nie spojrzeć na podstarzałą - delikatnie mówiąc - panią interesu. Wywoływała ciarki na całym ciele i dziwny dyskomfort. Ale w sumie na Marva każda tego typu kobieta działała podobnie.
- Skąd ja znam ten typ… - mruknął w zamyśleniu myśliwy na wspomnienie samotnej mogiły pod ruinami zamku - Na Torice można jednak całkowicie polegać. W osadzie zalęgły się też pajęczaki, a i roślinność, jak mi druh opowiadał, bywa tam nieprzyjazna. Słowem ostrzeżenia. Co do zaopatrzenia zaś to jako rzekłem, prostą strawę i napitek zapewniamy. Insze potrzeby każdy na swoją własną rękę załatwia.
- Pewnie że można, widać bardziej ludź z niej wychodzi. Co jak co, ale i tak modlitwy nie wychodzą jej tak dobrze jak cięcia. Może jest kapłanką od ciężkich przypadków? - Turmalina kleryczkę lubiła i pewnie jakby ktoś na nią sarkał to by od krasnoludki oberwał. A jak Turmi brała się za bójkę... może to innym razem.
- W takim razie rozejrzę się jeszcze za dodatkowym źródłem ognia do wypalania paskudztw - rudowłosy skinął głową, drapiąc się po policzku.
- Kiedy planujecie wyruszyć? Oficjalnie jestem człowiekiem Leny Marple i wolałbym nie kazać jej długo na siebie czekać.
- Pająki, chaszcze... A co więcej wiadomo? - wojowniczka oparła się o słup podtrzymujący dach karczmy i z raczej obojętną miną przysłuchiwała się dyskucji o złocie. Ożywiła się dopiero kiedy zaczęto planować wyprawę i “liczyć szable”.
- Ktoś tam teraz zachodzi? Traperzy, myśliwi? Żyje w okolicy co innego, też groźnego? Niedźwiedź, wielki kot? Ktoś nam narysuje jak wioska wyglądała? Jak domy stały, gdzie piwniczki są, gdzie palisada... coś się jeszcze ostało pewnie z tego, może starsi pamiętają. Jak daleko do wody, jak droga biegła, gdzie najbliżej szukać schronienia czy pomocy... Każda taka wieść nam się przyda, jak tam sami zabrniemy. A nie pali się chyba, zaraz ruszać nie musimy..? - zauważyła przytomnie. Jej spokojny, nieco obojętny głos dziwnie kontrastował z wyglądem typowego człowieka z dziczy, raczej skorego do pochopnej przemocy bardziej niż do spokojnego namysłu.
- Hola, hola, hola - Joris zamachał rękami zarzucony niekończącym się potokiem pytań. Wojowniczka bez dwóch zdań dumnie reprezentowała męski fach robienia mieczem, ale trajkotała przy tym jak typowa wiejska dziewucha.
- To nie rejza jakiegoś Kościognata dziewczyno, a obława na potwora. Na kiego grzyba ci palisada? Thundertree to miasteczko podobne do tego. Zajazd, warsztat alchemiczny i kilkadziesiąt chałup z których połowa się ostała w jako takim stanie. Lat temu dzieścia jakiś wulkan wybuchł w okolicy. Niby się mieszkańcy pozbierali, ale zaraz po wybuchu nieumarli którzy wzięli się niewiadomo skąd, kiedy i dlaczego ich przegonili. Jeśliś ciekawa to Mirny Dendrar zapytaj, bo jej ojciec tam właśnie alchemikiem był. Ale najwięcej, sobie dumam, to właśnie druid będzie wiedzieć. Albo Harbina Westera o książki zapytaj. Najróżniejsze i najdziwiejsze księgi z ruin pobliskiego dworu wydobył. Aż się wierzyć nie chce o czym to ludziska piszą… Teraz tak czy siak, w Thundertree dzicz całkowita i najbliżej będzie z powrotem do Phandalin przez głuszę. Zwierza się tam nie spodziewam, bo i żaden rozsądny nie przepada za towarzystwem, pająków, trupów i smoka.. tfu! Draka. Tak samo ludzie omijają ten obszar. Droga też tam wiedzie. Na zachód do Neverwinter jak mi się zdaje. Ale to znacznie dłuższa wyprawa.
- Może i się nie pali... - Marv burknął na słowa wielkiej baby, która tu chyba jakieś oblężenie planowała.
- ...ale ja nie planuję zostać w tym miasteczku długo. Wracam razem z karawaną. Tu przebywanie to dla mnie jedynie dodatkowe koszty. Jak mamy wyruszyć to sprawnie. - zamilkł na krótki moment, zanim zwrócił się do Jorisa:
- Głuszą będzie szybciej niż traktem? Jeśli nie to chyba lepiej prostsza droga. Ale ty tu znasz teren... - skinął mu głową. - Bo chyba nie musimy kombinować, aby dostać się tam zupełnie niezauważeni? No, oprócz tego całego draka ma się rozumieć, ale przy trakcie w takiej okolicy też na pewno jest sporo miejsc do krycia się.
- Kościołomacza. - Przeborka poprawiła Jorisa chłodno, nie darując sobie głębszego westchnięcia. Mężczyźni... ci zawsze musieli lecieć na zbity ryj naprzód, bez pomyślunku i uwagi.
- Ja się wie, jak osada wyglądała, to można myśleć, skąd wróg będzie szedł. Albo gdzie się chować. - wyjaśniła spokojnie - Nawet taki potwór głupi nie jest, temu lepiej więcej wiedzieć, niż mu w paszczę leźć na hurra. - pokręciła głową z dezaprobatą - Niechaj będzie, sama się dowiem. Tylko dajcie chwilę, zanim wyruszymy…
- Nieumarli i ożywione rośliny nie są głupie?- Marv zamrugał zdziwiony. - To czego ja doświadczyłem, nie potwierdza takiej teorii. Za to wiem, że opieranie się na czyichś opowieściach… lepiej przeprowadzić dokładny zwiad tuż przed dotarciem na miejsce - zauważył.
- To miejsce jest pełne niespodzianek, Żeliwku - Turmi zabębniła palcami po stole. - Mieliśmy nawet elfiego berserkera który udawał świątobliwego.
- Skoro się nas już… szóstka? - Joris ponownie spojrzał pytająco na matronę - Zebrała. To możemy wyruszać rankiem skoro świt. Przed Thundertree zrobimy nocleg i dotrzemy tam ze wschodem słońca. Tylko czyś ty pewna mateczko, że chcesz tam iść? Wygody nijakiej nie uświadczysz, a i my troszczyć się o ciebie mogli nie będziemy. Jak cię w ogóle zwą? Znasz się też na czymś poza… trucizn ważeniem?
- Ano jakby nie liczył - Zenobia zatrzepotała powiekami jak nietoperz skrzydłami - Troszczyć się o mnie nie trzeba; raczej ja się o was zatroszczyć mogę. Na przykład ty, syneczku już drugi raz nazwałeś mnie mateczką. Widać, że miłości i ciepła ci trzeba. Piersi, do których przytulić mógł się będziesz. Ręki, która po głowie cię pogłaszcze i włosy zmierzwi. Uszu które wysłuchają, co ci na serduszku zalega. A jak już dorośniesz, kochanką, nie matką ci się stanę - tu posłała soczystego całusa w stronę Jorisa.
- Zwą mnie Zenobia. Dla ciebie Zen, albo mamusia - odpowiedziała na kolejne pytanie łowcy - A poza trucizn ważeniem, ważę strawę, lekarstwa, eliksiry. Daję radość i rozrywkę. Robię wszystko.
Myśliwy z niejakim osłupieniem przyglądał się kobiecie nie do końca wiedząc co odpowiedzieć. Po chwili jednak zaśmiał się i pogroził jej palcem.
- Zostańmy przy lekarstwach i truciznach na smoki - odparł.
Przyjrzał się jeszcze z jakimś zawahaniem Marvowi i Przeborce, którzy jakoś w jego mniemaniu pasowali do dziczy równie dobrze co Turmalina i Zenobia i dodał:
- Po chwili zastanowienia, rzeczywiście trakt wydaje się lepszym pomysłem niż knieja.
- A więc o świtaniu. Tutaj? - wojowniczka skrzyżowała ręce na piersi.
- Jesteś tutejszy, prawda? - stwierdziła bardziej, niż spytała - Mam trochę cennych rzeczy, których nie ma potrzeby w dzicz brać, a zostawić nie mam gdzie. Polecisz może kogo zaufanego, gdzie mogę je zostawić?
- Elmara Barthena spytaj - odpowiedział Joris bez zastanowienia - Ma magazyn i człek to prawy. Albo burmistrza. Jak mu srebrem sypniesz to będzie nawet spał na Twoim dobytku.
Przeborka skinęła głową, na znak, że rozumie.
- Będę tu o świtaniu. Bywajcie w zdrowiu. - uniosła lekko rękę w geście pożegnania, i wymaszerowała w karczmy, zostawiając kompanię samą na pastwę Zenobii.