Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-08-2017, 23:30   #1
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
[DA: Inquisitor] W imię Boga (18+)

A gdy upłynęło siedem dni, wody potopu spadły na ziemię. W roku sześćsetnym życia Noego, w drugim miesiącu roku, siedemnastego dnia miesiąca, w tym właśnie dniu trysnęły z hukiem wszystkie źródła Wielkiej Otchłani i otworzyły się upusty nieba; przez czterdzieści dni i przez czterdzieści nocy padał deszcz na ziemię.


Księga Rodzaju 7, 10–12


Siostra Anna

Krew sączyła się powoli. Spływała po wyszarzałej roślinności. Płynęła wprost z bezkszttałtnej masy ciał. Anna nie była w stanie określić ile osób tam leży. Czuła, że jej żołądek chce natychmiast wydalić z siebie wczorajsze suchary. Odruchowo zasłoniła usta i odwróciła wzrok. Skupiła się na tym dokąd płynęła owa krew.
Strumyk robił się coraz szerszy i szerszy. Aż w końcu przechodził w rwącą rzekę. Rzekę płynącą aż po horyzont. I właśnie tam dojrzała stojącą katedrę. Płock. Świadomość, że to jest cel jej podróży zdawała się ciążyć niczym kamień uwiązany do szyi. Wtedy poczuła, że zaczęło padać. Krew znaczyła jej skórę i szaty. Anna wydała z siebie jęk przerażenia, a wizja rozproszyła się niczym mrok w kontakcie z pochodnią.

Rzeczywiście padało. Sklecone naprędce obozowisko nie stanowiło wystarczającej ochrony przed deszczem. W podróży Anna przywykła do niewygody, jednak pierwszy raz obudził ją deszcz. Szybko zebrała swoje rzeczy i upchała je do sporej wielkości wora. Właśnie owijała się płaszczem, gdy podszedł do niej Gerge. Słońce dopiero wschodziło, ale chmury skutecznie je zasłaniały. Dodatkowo mokry kaptur mężczyzny nadawał mu wygląd raczej przydrożnego zabijaki niż towarzysza siostry zakonnej. Tylko jedna, jedyna rzecz ocieplała jego wizerunek. W lewej dłoni ściskał świeżo zerwany bukiecik polnych kwiatów.
- Wszystek dobre w dzień imienia - Głos miał niezwykle cichy, jakby nie nawykł do mówienia inaczej niż szeptem. Anna uczyła go polskiego przy każdej możliwej okazji, jednak język ten sprawiał mężczyźnie spore trudności. Zdarzało mu się pomijać istotne wyrazy w zdaniach.
- Południe w Płocku - rzekł a jego twarz rozpogodził szeroki uśmiech, tak niepasujący do deszczowego poranka w dniu świętej Anny.


Brat Fyodor


Ciepło było takie przyjemne. Na środku pokoju białowłosy mężczyzna leżał w bali wypełnionej gorącą wodą. Zmywał z siebie trudy podróży. Wprawdzie przybył na miejsce już w nocy, ale nie miał zamiaru kłopotać braci swoją osobą. Zamiast tego postanowił odwiedzić ich przy porannej modlitwie. Na krześle wisiała jego sfatygowana już czerwona szata. Był wdzięczny swoim braciom za zaufanie. Po tylu latach spędzonych w bibliotekach i różnych celach wreszcie powierzono mu samodzielną misję. Wreszcie żaden inny inkwizytor nie stał mu nad głową. W czasie gdy wycierał się zaczęło padać. Słyszał jak deszcz stuka o dach budynku
Z niemałym namaszczeniem założył swoją koszulę na gołe ciało. Lubił jej dotyk. Przypominała mu dawne czasy. Na koszulę i narzucił obszerną czerwoną szatę świadczącą o jego przynależności do kleru. Z jednej strony mogło dziwić, że Czerwony Brat wynajął pokój w karczmie. Z drugiej zaś Czerwony Zakon był znany z dziwnych działań. Wiadomym też było, że nikt z nich nie ślubował życia w ubóstwie.

Ścisnął mocniej swoją długą laskę, z którą nie rozstawał się w podróży i zszedł na śniadanie.
Karczma w której nocował była najlepszą w okolicy. Toteż nikogo nie dziwił fakt, że na trzech długich drewnianych stołach były rozłożone obrusy. Zajął miejsce najdalej wejścia, tak, żeby móc je obserwować. Dość szybko podeszła do niego pulchna kobieta proponując świeżą czerninę.
Żołądek Fyodora coś skręciło. Wschodnie specjały. Zupa z krwi. Bez wahania zapytał o coś innego, jednak kobieta już nie tak miłym głosem powiedziała, że nie ma nic innego. Bardzo nie chciał iść na spotkanie z Weismuthem głodny.

To co dostał nie przypominało zupy. W misce była świeża krew. Jej zapach uderzał nozdrza. Spojrzał w górę na karczmarkę. Ta jednak zasłoniła twarz dłońmi i zaczęła poruszać palcami. Jak gdyby lepiła glinę. Gdy po chwili opuściła dłonie jej twarz ani ciało nie przypominały już kobiety.

- Wiktor! - wyrwało się z ust Fyodora. Wiedziony instynktem inkwizytor natychmiast sięgnąl po swoją broń. Ta stała jednak zbyt daleko. Wyciągnął się, z całych sił. Palce musnęły solidny kij, jednak ławka na której siedział przewróciła się. Oręż spadł trafiając go w głowę.
Zdezorientowany człowiek rozejrzał się.

Leżał na podłodze swojego wynajętego pokoju. Przed chwilą spadł z łóżka i tarzał się w swojej pościeli. Na głowie zaczynał tętnić siniak zdobyty w epickiej walce z własną laską. Na zewnątrz padało, a dzień zapowiadał się naprawdę paskudnie.


Michal


Obudził ją deszcz. Ogromne krople spadały za oknem. Młoda Cyganka cieszyła się, że nie śpi tej nocy razem z taborem. Tutaj było jej ciepło. Przyjemnie. Pod głową miała worek ziarna. Przykrywała się połacią płótna. Tylko gruby koc nadal przepuszczał zimno spod kamienistej posadzki klasztoru.

Poprzedniej nocy Tammas pomógł jej się przekraść do klasztoru. Widok kobiety, w dodatku jej stanu, odwiedzającej klasztor byłby wysoce niepożądany. Z drugiej strony ona sama ryzykowała stos. Wszak czarno-biali bracia nie wiedzieli, że służy świętej sprawie. Ale tu i teraz była bezpieczna.

Rozciągnęła się i niespiesznie otrzepała swój ubiór. Był dodatkową ochroną przed zimnem posadzki. Poza tym, gdyby przyszło jej nagle uciekać, wolała nie robić tego nago. Szybko uprzątnęła ślady po swoim pobycie w cellarium i powoli ruszyła na umówione miejsce spotkania z Walterem Weismuthem.

Nagle na jej drodze stanął wysoki szczupły zakonnik o zapadłych policzkach. Nie powinno go tu być, przecież wszyscy zbierali się na poranną modlitwę w oratorium. Mężczyzna był bardzo szczupły. Wręcz wysuszony. Na krużganku panował poranny półmrok. Michal przełknęła głośno ślinę. W oczach zakonnika zapłonęła żądza. Jednak gdy odsłonił przed nią swoje kły dziewczyna od razu wiedziała, że nie takiej żądzy spodziewała się po mężczyźnie. Musiała uciekać, żeby ratować swoje życie. Natychmiast rzuciła się krużgankiem w kierunku z jakiego przyszła. Biegła ile tylko miała sił w nogach. Jednak korytarz zdawał się nie kończyć. W końcu naparła na potężne drzwi na jego końcu. Z wielkim hukiem wdarła się do oratorium pełnego zakonników. Bracia jak na komendę wbili w Cygankę świdrujące spojrzenie. Musiała tylko krzyknąć, że ściga ją bestia. Tylko jedno słowo. Tyle wystarczyło, żeby uratowała swoją duszę i dusze tych nieszczęśników. Otworzyła usta i….

Jej serce biło jak oszalałe. Suknia, w której spała była przesiąknięta od potu. Cellarium wydawało się bezpieczne. Krużganek pusty. A jednak ruszając w stronę kapitularza wybrała tym razem dłuższą drogę prowadzącą przez dziedziniec i ogród zakonny. Deszcz był przyjemnie ciepły, jednak nie był w stanie ukoić targających nią dreszczy.


Franciska


Kobieta z obrzydzeniem patrzyła na szczura w kącie pokoju. Zwierzątko właśnie pałaszowało onuce męża Franciski. Nie była pewna czy bardziej brzydzi ją fakt dzielenia pokoju ze szczurem, czy myśl o przepoconych onucach. To nie miało tak wyglądać. Miał być bogatym weneckim kupcem. Mieli opływać w luksusach. Tymczasem jedyne do czego użyteczny okazał się jej mąż to wytargowanie pokoju. Tak… wytargował… pokój ze szczurami w najtańszej karczmie w okolicy. Ogłosił jej to jako sukces na miarę apartamentu przy królewskich komnatach na dworze króla Francji. Niby zamiast tego mogli nocować w stajni. Szczur nieustannie wpatrujący się w Franciskę coraz bardziej zdawał się wyrażać tezę: trza było brać stajnię.

Tymczasem kobieta ubrała obszerną suknię i ruszyła na ważne spotkanie. Mąż wiedział, że idzie się wyspowiadać do Dominikanów. Obiecała na siebie uważać. On zaś ma spotkać się z królem, księciem, czy kto tam teraz jest najważniejszy w okolicy i uczyni go bogatym.

Opuściła karczmę, ale wcale jej to nie poprawiło humoru. Ciepły letni deszczyk w czasie kilkukilometrowego marszu przemoczył jej elegancką suknię. Błoto z rozjeżdżonej wozami drogi obkleiło jej eleganckie, choć stare już pantofelki. Nie przejmowała się tym już tak bardzo. Myślała o listach jakie otrzymała. Wiedzieli, że żyje. Musiała się tym zająć. Musiała też rozwiązać kwestię poruszoną przez Brata H. I to wszystko udając, że prośba Weismutha sprowadziła ją do Płocka.

Tak rozmyślając dotarła wreszcie do opactwa Dominikanów. Gdy w ogromnej bramie otworzyła się szpara ukazująca oczy jednego z braci. Najwidoczniej widok szlachcianki pozbawil go głosu. Franciska tylko uniosła otwartą prawą dłoń ukazując brązowy sygnet z okiem. Gdy ktoś oglądał jej dłoń od strony grzbietu z pewnością myślał, że to obrączka. Brat na widok symbolu tajnego bractwa otworzył ciężką furtę bez słowa.

Ubrany w czarno-białe szaty dominikanin był o pół głowy niższy od kobiety. Nie miał też żadnego włosa na głowie i nie był chętny do rozmów. Prowadził w ciszy kobietę do wnętrza budynku. Kilkukrotnie skręcali aż w końcu bez słowa wskazał małe drewniane drzwiczki na końcu korytarza.
Kapitularz okazał się małym pomieszczeniem na planie kwadratu. Nie było w nim okien. Całość oświetlała świeca stojąca na prostokątnym stole. Poza tym przy dwóch dłuższych bokach stały po dwa krzesła. U szczytu stołu stało jedno krzesło a za nim wisiał krzyż.

Po chwili gdy oczy Franciski przywykły do ciemności zauważyła, że nie jest sama. W cieniu pod ścianą stała młoda dziewczyna w kolorowej sukni. Chyba też zastał ją deszcz, choć jej ubranie wyglądało dużo lepiej. Jak gdyby spędziła na dworze kilka chwil, a nie cały ranek.

Z jakiegoś powodu milczenie między kobietami przedłużało się. Wtedy drzwi do pomieszczenia otworzyły się ponownie. Stał w nich inkwizytor odziany od stóp do głów w czerwień.


Brat Fyodor i Siostra Anna.


Zaiste dochodziło już południe gdy znaleźli się pod opactwem. Anna nie mogła wyzbyć się uczucia bycia obserwowaną. Niepokoiło ją to. Kilka razy miała wrażenie, że gdzieś na brzegu rzeki widziała ruch, jednak gdy odwracała się w tamtą stronę to spoglądała jedynie na gładką taflę jeziora. Gerge wziął na siebie znalezienie dla nich godnej kwatery w mieście i zniknął. Miał taki nieprzyjemy zwyczaj, jednak Anna do niego zdążyła przywyknąć. Szła pieszo w stronę opactwa. W bramie spotkała odzianego w czerwień Brata Fyodora. Leciwy już mężczyzna przekazywał swojego konia jednemu z dominikańskich nowicjuszy. Choć nie znała się zbytnio ani na koniach, ani na ich siodłach, to szybko jej głowę przebiegła myśl o tym, że Czerwoni Bracia nie ślubują ubóstwa.

Fyodor dojrzał zakonnicę w podróżnym habicie. Podniszczone ubranie nie potrafiło jednak przyćmić urody dziewczyny. Już miał się odezwać, gdy nowicjusz trzymający lejce jego konia zgiął się w pół w pokracznym ukłonie i rzucił:
- Tyś pani najpewniej siostra Anna, opat wyczekiwał pani nadejścia.
Chłopak nerwowo przebiegł spojrzeniem po postaci czerwonego inkwizytora i zakonnicy.
- Oczywiście po waszym spotkaniu z rycerzem w kapitularzu - dodał widząc zmieszane spojrzenie obojga.

Gdy Fyodor wchodził do ciasnego pomieszczenia siostra Anna pozostawała lekko w tyle. Gerge przyzwyczaił ją do takiego nawyku. Wszak w ciemności czaiło się zło. Czy tym miały być dwie kobiety w niczym nie przypominające kapłanów czy mnichów?
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.

Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 14-08-2017 o 21:01.
Mi Raaz jest offline