| Kilka dni później
Zbliżał się czas spotkania, na którym Jill miała zostać przyjęta do Szczepu. Korra nieco się uspokoiła, ale ciągle napomykała o wyjeździe. Dziadek zabrał ją na kilka wizyt do świata duchów i pokazał jej jak zmieniać się po kawałku. W końcu nadszedł ten dzień. Ubrała stare ubrania jakie do niej przywiązano i przyszykowała się do wyjścia. Gdy była prawie gotowa, przyszła do niej Korra.
- Jesteś pewna, że chcesz tam iść? - zapytała z troską.
- Nie chcę, ale muszę! - oświadczyła córa rodu Waterson prostując się dumnie.
- Nic Nie Musisz! Gdybyś mnie posłuchała i wyjechała do Seatle. To miasto magów i pazury Garou tam nie sięgają. Nadal możesz tam wyjechać, inaczej ktoś cię zabije. Prędzej czy później. Jeden na pięć wilkołaków dożywa czterdziestki. Nie chcę dla ciebie takiego życia!
- Mamo, na świecie całe mnóstwo ludzi dostaje diagnozę, która zmienia ich życie - alergia, ślepną, głuchną. - Jill położyła dłoń na ramieniu matki. - Jeśli chcesz przeżyć dłużej, to trzeba nauczyć się żyć według tej diagnozy. Równie dobrze mogę za pół roku dostać szału i zostać zastrzeloną przez jakiegoś funkcjonariusza. A tutaj wiedzą jak sobie z tym radzą... Nie wiem, jakoś lepiej się czuję z myślą, że nie jestem jedynym wilkołakiem, więc na razie spróbuję żyć jak wilkołak.
- Nic nie wiesz córuś. Nic! - rzekła Kora przecierając oczy - Wiesz jak zginęła babcia? Żona Elijaha? Wielu moich przyjaciół z dzieciństwa? Wiesz, że ktoś może cię zjeść żywcem? Albo obrać ze skóry? Albo… Albo staniesz się tancerzem? Zaczniesz słyszeć Szept żmija? Zrozum, to nie komiks, tu źli wygrywają! - krzyknęła matka. -[¡] Dziadek jednak przetrwał wystarczająco długo, by odchować wnuki do dorosłości. Ludzie potrafili przetrwać obozy nazistów. Mi też może się udać. -Gdybyś zapytała tych co przetrwali obozy czy chcieliby ich uniknąć gdyby mogli co by odpowiedzieli? - zapytała Kora. Dziadek zapukał.
- Skończyłyście, aby wasze babskie takie tamy? Mamy jeszcze odebrać Abigail! - zawołał dziadek zza drzwi.
- Tak, tak już idę dziadku! Pa mamo!- złapała plecak wychodząc.
- To jedźmy już do księżniczki....
Korę pożegnała córkę spojrzeniem, w którym widać było mieszaninę rozpaczy i… dumy. Z dziadkiem wsiedli do starego Camaro, które senior wygrał kiedyś na loterii i włożył weń więcej kasy, niż był wart. Następnie pojechali przed dom wielebnego Johnson. Dom wielebnego Johnsona
Był to duży piętrowy dom z niewielką przybudówką znajdujący się naprzeciw kościoła.
- Pamiętaj, gdy wejdziesz tam, bądź czujna jakbyś wchodziła do jaskini Lwa. I weź to. - podał jej spray na insekty. Gdy Jil wyszła, otworzył jej pięćdziesięcioletni mężczyzna. Afroamerykanin z dużą łysiną okoloną siwymi włosami.
- Witaj Jill, dobrze cię widzieć, żałuję, że tak rzadko nas odwiedzasz. Może przyszłabyś do nas na niedzielne nabożeństwo? Podczas tego wybuchu gazu otarłaś się przecież o śmierć. A znasz się na Scautingu - tłumaczył uściskawszy Jill.
- Kochanie, nie nagabuj gości! To nie ładnie! I tak postąpili bardzo miło, że zaprosili naszą Abigail do klubu “Młodych na rzecz ochrony przyrody” - zawołała z głębi pokoju Marta Johnson, twardziej stąpająca żona wielebnego.
- Moja bratanica to dowód działania Boga na ziemi. A po za tym jest bardzo miła. Ostatnio przygotowała mi mapy parku narodowego. żartowała, że włamała się do Pentagonu. - wielebny się zaśmiał.
- Prawda, Abi jest bardzo zdolna. I dosyć oryginalna. - żona wielebnego zaprowadziła ją do pokoju Abigail i zostawiła ją przed drzwiami.
Gdy otworzyła drzwi została porażona… różem Całe pomieszczenie było biało-różowe. Pościel była w stokrotki, leżało złożone w czworokąt. Na stoliku stało opakowanie pringelsów, a obok nóż i tabliczka czekolady pokrojona tak, że każda kostka była oddzielnie. Na szafce na jednej półce stały figurki Fluttershy, na następnej SailorMoom, a na kolejnej Supergirl. Książek było sporo, dotyczyły Hakerstwa, hodowli patyczaków, działalności wywiadu, zmian klimatu, rozprawy o komiksach, zafoliowane tomy Spidermana, matematyki, budowy komputerów… Nigdzie nie było Abigail… ani żywego ducha. Choć było tu czysto, że mucha nie siada. Dosłownie.
- Dzień dobry? Abigail jesteś gotowa? - zawołała Jill nadal czujnie rozglądając się po pokoju. Strach było tam wejść, więc wolała nie przekraczać progu.
Odpowiedziała jej cisza… całkowita i niezgłębiona. A potem spod mebli zaczęły wyłazić pająki. Tysiące pająków, Zebrały się w wielką kupkę na środku pokoju i…
Zespoliły w drobną blondynkę z kucykami, może o rok młodszą od Jill, ubraną w żółty żakiet, różową bluzkę i granatowe spodnie. Na twarzy miała przyklejony, wróć! Przyszyty uśmiech.
- Dzień dobry! Nazywam się Abigail Johnson. Jesteś Jil? Moja najlepsza przyjaciółka? - zapytała.
- Lepiej twój.... - Indianka w swojej pamięci zaczęła przeszukiwać szufladkę w mózgu "wieczory u Lloyda". Jak to się nazywało? "Kame?" "Nami" "Naka". A tak! - Twoja Nakama!
- Czyli towarzyszka broni? Więc nie przyszłaś mnie tu pożreć? Bardzo cię cieszę, bo bardzo nie chcę być pożerana. - mówiła cichym, nieco bezbarwnym głosem. Jill mogła przysiąść, że mruga dokładnie co trzy sekundy.
Nagle wystrzeliła ręką w kierunku dziewczyny. Ruch był błyskawiczny, jak cios karateki.
- Chcesz batonika? Batoniki są dobre - Abi pomachała batonikiem przed twarzą Jill. To chyba był Mars.
- A poproszę... - szamańska wnuczka starała się zachować jak najspokojniejszy ton. Skoro baton NIE jest rozpakowany to chyba nic jej nie grozi?
Abigail skinęła głową i położyła baton na stole, wyjęła papierowy talerzyk, wzięła linijkę i pokroiła batonik na pięć równych części i podała.
- Masz tu batonik. Jest smaczny. Od tygodnia jem je na śniadanie. Jak je zjesz to nie będziesz jadła mnie - przez ułamek sekundy popatrzyła się autentycznie błagalnie na Jill, a potem znowu stała się po prostu uśmiechnięta. -Nigdy nie zamierzałam cię zjeść -wzięła do ust kawałek batona.
- To rozerwać na strzępy? Rozszarpać na kawałki? Urwać głowę? Tak zwykle dzieci Gai robię z dziećmi Anasy. Nawet teraz matka mego rodzaju każe mi uciekać. Słyszę jak krzyczy… ale nie chcę tego robić. Jesteśmy przyjaciółkami, prawda? - zapytała blondynka.
- I dlatego nie zrobię ci krzywdy - Jill postarała się uśmiechnąć.
Wydawało jej się, że póki co, to Abigail bardziej się boi Jill, niż Jill boi się Abigail.
- Oj to wspaniale. Zjedz batonika, a ja się spakuje - abigail wyjęła plecak, do którego wsadziła śpiwór, laptopa kosztującego trzy pensje Jill i cztery paczki emenemsów. Potem wyszły. Dziadek czekał przy samochodzie i patrzył na Abi spode łba.
- Czyli nie użyłaś sprayu - mruknął.
- Czy to by mi nie zaszkodziło? - zapytała Abigail.
- No właśnie - mruknął dziadek.
__________________ You are braver than you believe, stronger than you seem, and smarter than you think. Kubuś Puchatek aka Winnie the Pooh
Ostatnio edytowane przez Guren : 23-08-2017 o 09:51.
|