Luna rozglądała się w popłochu, mając jedynie ułamki chwil na podjęcie decyzji. Wszystkie owady nagle postanowiły się schować, wszelkie pająki wleźć pod kamienie, a roślin tu zwyczajnie nie było. Za tą dziurą na górze, pewnie tak, ale nic tam nie widziała przez padający do środka blask słońca.
I wtedy czas jej się skończył.
Trzy czerwone magiczne kule zmaterializowały się nad księgą, popędziły do przodu i nagle zawróciły, z pełną siłą uderzając w niewielkie ciało niziołki. Poczuła trzy silne uderzenia, jakby ktoś stłukł ją pałką. Zabolały żebra, bark i udo. Chyba nic się nie połamało, ale może się myliła, ogłuszona na chwile bólem. Będą z tego na pewno olbrzymie siniaki, a każdy ruch okupiony zostanie bólem.
Coraz bardziej zaskoczony i znów przerażony Mirko skoczył do tyłu, machając rękami.
- Nie udowadniajcie mi już nic więcej, nie chcę waszej śmierci! Bierzcie łopatę i wszystko co przyniosłem! - zrzucił plecak z ramion i pozostawił go obok szpadla, samemu zaczynając cofać się w stronę liny. Ci z góry musieli coś usłyszeć lub zobaczyć, bo znów odezwał się głos Zibko.
- Co to było?! Czy duchy cię zaatakowały, Mirko? Schodzę do ciebie!
Jakiś całkiem okrągły niziołek spuścił nogi z krawędzi, trzymając się liny. Nie przywiązał się jednak, a patrząc na jego tuszę to szanse na jego bezpieczne zejście nie wyglądały na wysokie. Jego cofający się towarzysz w końcu także to ujrzał.
- Zibko, zostań na górze na wszystkich bogów! - krzyknął do majtającego nogami pobratymca.
W magicznej księdze samoistnie przewróciła się następna strona.